I znów to samo. Choć w Białymstoku w wersji, jakiej do tej pory Ekstraklasa nie znała

Spór o stadion w Białymstoku jest nowym, choć nieświeżym powiewem wśród polskich sporów o stadiony. I dobrym punktem wyjścia do dyskusji – co z tego, z perspektywy ligi, nie danego klubu, że kluby nie grają u siebie w mieście? W jaki konkretnie sposób obniża to prestiż Ekstraklasy?

Kibice Jagiellonii
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kibice Jagiellonii
  • Wiele wskazuje na to, że Jagiellonia Białystok ze względu na spór z miejską spółką nie zacznie sezonu na „swoim” stadionie
  • W ten sposób stanie się jedną z trzech drużyn – obok Puszczy Niepołomice i Warty Poznań – która nie będzie występować w mieście, jakie reprezentuje
  • Jak zwykle przy takich okazjach podnoszą się głosy, że kluby, które z różnych przyczyn zastała bezdomność, nie powinny grać w Ekstraklasie. Tylko właściwie, dlaczego?

Znów to samo

Każdy pewnie kojarzy tego mema, którego wykreowała gra w GTA San Andreas, zresztą sami wiele razy używaliśmy go na naszym kanale. “Ah, shit. Here we go again”. Nie wiem, czy cokolwiek mocniej przykleiło się do polskiej piłki od tego obrazka, bo rzadko kiedy uda się zamknąć jakąś kontrowersję za jednym rzutem. Niemal każda wraca, czasem jedynie w zmodyfikowanej formie. Tak jest z dyskusją wokół stadionów i przyznawania im licencji na grę w Ekstraklasie. Teraz modyfikacja jest dość mocna, bo sytuacji, w której klub “posiada” – cudzysłów konieczny – nie będący w remoncie w pełni przystosowany stadion, ale i tak musi szukać innego, chyba jeszcze nie było.

Kto tu jest ofiarą?

Jagiellonia przedstawia się jako ofiarę całej sytuacji, bo – pomijając pomniejsze kwestie, jak wynajem lóż, czy brak przychodu ze stadionowego cateringu – twierdzi, że za wynajem płaci za dużo. Operator twierdzi, że wcale, że nie, bo warunki się nie zmieniają. Na co znów klub odpowiada, że nie zmieniają się, ale zawsze były złe, tylko wcześniej w gabinetach zaciskano na to zęby. A brak zmiany ze złych na złe to żaden argument. Jaga zatem oferuje 990 tys. zł za roczny wynajem, podczas gdy wynajmujący wciąż chce 1,8 mln zł. I ten ostatni mówi: nic się nie da zrobić.

Skala niedopowiedzeń w tłumaczeniach operatora stadionu już na pierwszy rzut oka przekracza ewentualne przewiny klubu. Dwie rzeczy z briefingu zorganizowanego przez Adam Popławskiego, prezesa spółki Stadionu Miejskiego w Białymstoku:

– Ubolewamy nad tym, że prezes klubu Pan Wojciech Pertkiewicz posuwa się do kłamstwa, by wymusić na miejskiej spółce działania polegające na nieuprawnionym wspieraniu prywatnej firmy, przy jednoczesnym działaniu na niekorzyść spółki, co grozi zarzutami niegospodarności. […] Niestety aktualnie proponowane warunki są jedynymi, które możemy zaproponować klubowi. W związku brakiem ofert w postępowaniu na wynajem stadionu jest możliwość, aby na zasadach w nim zaproponowanych podpisać umowę najmu z Jagiellonią niemal z dnia na dzień. Nie mamy możliwości żadnej zmiany tych zasad.

Czyli nie da się i koniec. Ani jednego argumentu, dlaczego oczekiwane 1,8 mln zł jest kwestią nie do negocjacji. Ze strony stadionu nie ma propozycji niższej – nawet nie zjeżdżającej do poziomu 990 tys. zł – która byłaby próbą poszukania kompromisu. Działanie na niekorzyść spółki? Pytanie, jak się do tego ma ewentualne odejście największego (a tak naprawdę jedynego) klienta, jakim jest Jagiellonia, i otrzymanie niczego w miejsce kwoty niższej niż do tej pory, pozostaje otwarte.

– Stadion oczekuje od Jagiellonii 1,8 mln zł. Jagiellonia zaproponowała stawkę 990 tys. zł. Jednocześnie klub liczy również na swego rodzaju zwrot pieniędzy za bilety od osób zasiadających w lożach Sky Box. W skali roku miałoby to być około 700 tys. zł. Po dodaniu obu sum wynika, że spółka miejska dokładałaby do budżetu Jagi 1,5 mln zł.

Ekstraklasa opublikowała wyczekiwaną wiadomość, poznaliśmy terminarz na nowy sezon
Ekstraklasa

Ekstraklasa ujawniła harmonogram meczów na sezon 2023/2024 Ekstraklasa wystartuje już 21 lipca. Wiadomo, że spotkania będą zwykle rozgrywane od piątku do poniedziałku. Głównym nadawcą spotkań będzie CANAL+. Wkrótce pojawić ma się także komunikat, gdzie poszczególne spotkania będzie można obejrzeć na antenie otwartej. – W nowym sezonie, podobnie jak w poprzednich, pucharowicze mają możliwość́ przekładania swoich

Czytaj dalej…

Nie bardzo rozumiem logikę tego ostatniego rachunku, bo zakłada ona, że obniżenie kosztów wynajmu o 800 tys. zł byłoby równoznacznie z dokapitalizowaniem prywatnego klubu właśnie na tę kwotę. A mowa jest przecież jedynie o zmianach – niekorzystnych zdaniem Jagiellonii – warunków umowy. Jeśli sprzedając komuś samochód „urywa” się część oczekiwanej kwoty, nie jest to to samo, co włożenie tych pieniędzy do kieszeni kupującego, bo cały czas to kupujący te pieniądze w kieszeni ma. Mówienie o dołożeniu kwoty 1,5 mln zł, z której ponad połowa to sporna część w negocjacjach nowej umowy, jest zwyczajnym populizmem.

Oczywiście zbyt długo obserwuję piłkę, by uważać, iż na pewno Jagiellonia jest tu czysta jak łza, jednak nie widzę w jej działaniach „wymuszania na miejskiej spółce działania polegającego na nieuprawnionym wspieraniu prywatnej firmy”, a dbałość o własny interes. To raczej operator stadionu zachowuje się jak monopolista twierdzący, że jego karty będą na górze, bo klub nie ma innego wyboru. Jak widać – ma.

Ogromna rola kibiców

I bardzo dobrze, że ma, bo sprawa Jagiellonii pokazuje, jakie niebezpieczeństwa mogą czekać na kluby, które wcześniej same czekały na nowe stadiony budowane za publiczne pieniądze. Szczerze mówiąc, już kiedyś zastanawiałem się, co wydarzy się w podobnym przypadku, gdy wreszcie rozbieżności między prywatnym klubem a miejską spółką będą zbyt duże. To raczej klub w takim sporze wyglądał na tego mniejszego, który musi się podporządkować, ale najwidoczniej nie brałem pod uwagę jednej rzeczy – klub rośnie wraz z liczbą swoich kibiców. Ci jednocznacznie opowiadają się teraz za Jagą, twierdząc, że prezes Wojciech Pertkiewicz ma pełne poparcie, a sami są gotowi jeździć za piłkarzami choćby do Płocka. To zupełnie zmienia pozycję negocjacyjną klubu. W tych okolicznościach wyjście Jagiellonii z Białegostoku bardziej będzie wizerunkową klęską miasta niż ludzi siedzących w gabinetach Jagi. A jak cennym głosem jest ten wydawany przez kibiców, mogliśmy się przekonać podczas ostatniej objazdówki premiera po kraju, i uruchomienia przez niego – zupełnym przypadkiem w roku wyborczym – programu Stadion Plus.

Nie grają u siebie? Co z tego?

Wewnętrzna białostocka wojna każe wrócić do odwiecznej kwestii – czy kluby, które nie mogą grać u siebie, powinny występować w Ekstraklasie. I przyznam, że wśród rzeczy, których nie do końca rozumiem, jedną z najbardziej nierozumianych jest powszechna opinia, że nasza liga coś traci, gdy dochodzi do takiej sytuacji. Bo niby co? Powagę? Tę budują przede wszystkim wyniki w Europie, gdzie nikogo nie interesuje, czy Jagiellonia dogada się z miastem albo czy Puszcza gra w Niepołomicach. Wizerunek? Konkretnie w jaki sposób?

Zero-jedynkowe podejście sprawia, że w kraju, w którym niemal wszystkie stadiony budowane są za publiczne pieniądze, kluby byłyby zakładnikami pewnego rodzaju terroryzmu. Finansowego, budowlanego, albo monopolistycznego. Trudno mi dostrzec straty dla ligi wynikające z tego, że Warta Poznań zaraz zagra kolejny sezon w Grodzisku, a Raków przez jakiś czas jeździł na domowe mecze do Bełchatowa. Raczej w drugą stronę – oba te kluby sprawiły, że liga jest lepsza. Bogatsza o Dawida Szulczka oraz drużynę, która w ostatnim trzyleciu w Ekstraklasie i Pucharze Polski zdobywała wyłącznie złote i srebrne medale, dzieląc je po równo.

Jedynym, który w takiej sytuacji traci, jest klub. I to jego problem, nie ligi.

Raków to zresztą bardzo wdzięczny przykład, bo krzyków – dochodzących swego czasu także z ust Zbigniewa Bońka – o to, że bez stadionu nie ma dla niego miejsca w Ekstraklasie, było chyba więcej, niż Białystok oczekuje dziś złotówek od Jagiellonii. A jednocześnie nie rozumiem, dlaczego ten Raków miał wtedy nie grać w lidze w Bełchatowie, gdy sam nie był w żaden sposób winny sytuacji, w jakiej się znalazł.

Przypomnijmy, skąd wzięły się opóźnienia przy budowie stadionu w Częstochowie – firma, która chciała wykonać drobne prace (drobne – bo wycenione zaledwie na 1,7 mln zł, co przy całym koszcie renowacji stanowiło ledwie 10 proc.), oprotestowała przetarg. To sparaliżowało całą inwestycję. Wyrzucając wskutek tego Raków z ligi, wyrzucilibyśmy świetną drużynę sportową, w pełni dostosowaną do jakości ligi (a nawet ją przewyższającą), a w jej miejsce przywrócilibyśmy fajtłapów, którzy sportowo się nie obronili przegrywając przynajmniej połowę rozegranych meczów, za to mających stadion (na który w sezonie z porażkami zapewne i tak niewielu ludzi chodziło). Mam wątpliwości, co tu bardziej wpływa na jakość i prestiż ligi.

A gdyby Warta grała na stadionie miejskim w Poznaniu i co mecz świeciła pustymi, niebieskimi krzesełkami, to byłoby OK, tylko dlatego, że gra w swoim mieście? Jeśli ktoś twierdzi, że nie, bo to i tak nie jej stadion, niech zwróci uwagę, że formalnie Lecha także nie.

Jagiellonia i tak zagra u siebie

Gdybym miał przewidzieć, co się teraz stanie, powiedziałbym, że Jagiellonia zagra w tym sezonie u siebie i to zdecydowanie prędzej niż później. Obecna sytuacja zbyt mocno nie sprzyja władzom miasta, by opłacało im się twardo stać przy swoim. Jednocześnie, gdyby podręcznik licencyjny zawierał nienegocjowalny punkt z koniecznością posiadania domowego stadionu we własnym mieście, najmocniej uderzałoby to w same kluby, a operatorom stadionów dawało niemal nieograniczone możliwości w podnoszeniu opłat. Zatem niech kluby będą zmuszane jedynie do zapewnienia ekstraklasowej infrastruktury, choćby miały ją wynajmować w innym mieście – bo przecież priorytetem zawsze i tak będzie gra we własnym, a taki wynajem – ostatecznością. Przecież nagle wszyscy nie rzucą się na rozwiązanie, o jakim myśli Jagiellonia.

Niech ci zmuszani do wynajmu, wynajmują. Bo przecież i tak prawie wszyscy to robią.

Komentarze