Publiczna kasa na piłkę. Choć tu Polska może walczyć o miano lidera

W ostatnim czasie nie ma właściwie miesiąca, by w Polsce nie toczyła się dyskusja o tym, czy pieniądze publiczne powinny być pompowane w polską piłkę nożną. Przy czym ten proceder tak mocno u nas się zakorzenił, że już nawet politycy uważają to za coś normalnego.

Stadion Górnika Zabrze
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Stadion Górnika Zabrze
  • Sprawdziliśmy, jak wygląda dofinansowanie piłki nożnej z publicznych pieniędzy w kilku innych krajach
  • Wnioski nasuwają się same – w miejscach, gdzie zajrzeliśmy, nikt nie ma podejścia do naszych klubów
  • Pytanie, czy przy tak głęboko zakorzenionej tradycji czerpania ze środków publicznych, ewentualny rozbrat nie poskutkuje sportową katastrofą

Publiczne pieniądze a zdanie polityka

W świetnym cośrodowym felietonie Kuby Olkiewicza pojawił się wątek Stali Mielec i pożegnania z nią Tomasza Poręby – europarlamentarzysty Prawa i Sprawiedliwości, który bardzo mocno przysłużył się do doprowadzenia tego klubu w miejsce, gdzie jest obecnie. Pozwolę sobie zacytować krótki fragment: Tomasz Poręba w swoim pożegnaniu z Mielcem jest wręcz brutalnie szczery. Usuwa się w cień, bo po wyborach spółki z udziałem Skarbu Państwa przejdą w inne ręce, ręce pozostające częścią organizmu, którego nos bardzo szybko wyczuwa zapach polityka wrogiej partii. Poręba wymienia – kończy się umowa z Grupą PZU oraz Lotto, za półtora roku jeszcze z Grupą PGE. “Z oczywistych względów nie mogę już tego [prowadzić rozmów z tymi spółkami] robić ja. Moje możliwości skończyły się z końcem ubiegłego roku”.

To doskonały – kolejny – punkt wyjścia, by zastanowić się nad rolą pieniędzy publicznych w polskiej piłce. Poręba traktowany jest w Mielcu jak bohater, podczas gdy całe jego bohaterstwo sprowadza się do trzech rzeczy: mocnego kibicowania Stali, bycia politykiem do niedawna obozu rządzącego (zatem mogącego więcej od innych) oraz zaangażowania w negocjacjach podjętych z pozycji władzy. To dużo więcej niż niezrobienie niczego, jednak żadna z tych trzech czynności nie jest powiązana z sięgnięciem do własnego portfela. Europoseł zaangażował swój czas, nie własne pieniądze. To żaden zarzut bezpośrednio do niego, “taki mamy klimat”, że polska piłka przyzwyczajona jest do ratowania swoich budżetów budżetami ludzi, nie on jedyny. Jest to tak standardowe, że kiedy rozmawiałem kilka miesięcy temu z Piotrem Obidzińskim, prezesem mistrza Polski, usłyszałem wprost: budżet składa się z kilku filarów, a jednym z nich jest sponsoring państwowy. Dlatego w meczach Ekstraklasy na koszulkach Rakowa można zobaczyć logo m.in. Taurona.

Tylko u nas

Spółka Skarbu Państwa jest tu jednak tylko jednym z bywalców siatki sponsorskiej, a pieniądze publiczne w innych miejscach płyną znacznie szerzej. Niemal połowa Ekstraklasy – dokładnie osiem klubów – to albo kluby miejskie, zatem dofinansowywane mocno z kasy publicznej, albo ze strategicznym sponsorem kontrolowanym przez rząd. Kiedyś inny z prezesów mówił mi, że rywalizacja z klubem miejskim na rynku transferowym jest skrajnie niesprawiedliwa, bo on wcale nie musi swoich piłkarzy sprzedawać. – Odmówią nam sprzedaży zawodnika za dobre, rynkowe pieniądze, bo wiedzą, że jak im braknie w kasie, to miasto dosypie. O tym, że pieniądze z miejskiego zoo trzeba było przekierować na Śląsk krążą legendy. Podobnie jak o grubo ponadstumilionowych kwotach zassanych w ostatniej dekadzie z miejskiej piersi, a później spalonych w klubowych piecach Górnika Zabrze. Poza tym albo klubami miejski, albo mającymi miasto jako głównego sponsora, albo którąś ze spółek Skarbu Państwa w strategnicznym miejscu na koszulce są jeszcze Zagłębie Lubin (KGHM), Piast Gliwice (miasto jako główny sponsor, w ostatnim sprawozdaniu finansowym widnieje przy nim kwota 5,7 mln zł przy łącznych wpływach od innych sponsorów na poziomie 5,2 mln), Radomiak (na koszulkach Enea będąca w 52 proc. własnością Skarbu Państwa), wspomniana Stal Mielec (PGE) oraz Puszcza Niepołomice i Korona Kielce (kluby miejskie).

Ten temat nigdy nie jest zero-jedynkowy, bo pieniądze publiczne powinny być pożytkowane na dobra publiczne, a kto powiedział, że czołowy klub piłkarski w mieście takim nie jest? Jedni wolą przejść się po odrestaurowanym parku, inni mają udany weekend tylko wtedy, gdy na stadionie zobaczą zwycięstwo swojego zespołu. Nie ma powodu, by którąś z tych rozrywek nazywać gorszą, gdy one są co najwyżej inne. Problemem jest skala, bo rzadko kiedy coś pochłania więcej pieniędzy publicznych od piłki (a przecież ustaliliśmy, że nie ma rozrywek lepszych i gorszych, więc taka dysproporcja z założenia jest niesprawiedliwa). Jak informowało Weszło, w 2022 roku strata Górnika wynosiła 133 mln zł od momentu zostania klubem miejskim (2011). Konia z rzędem temu, kto wskaże w Zabrzu większą spalarnię pieniędzy.

Oczywiście Górnik jest tu negatywnym i skrajnym przykładem, bo kluby miejsce miewają też i zdrowe finanse. Co nie zmienia faktu, że są na garnuszku podatników.

Zobacz wideo: Ślub z polityką. Dobra inwestycja futbolu

Publiczne pieniądze w piłce. Jak jest w innych krajach?

Tomasz Poręba w swoich słowach dość jasno zaznaczył – nie mam już dojść do spółek Skarbu Państwa, więc sorry, ale znikam z pola widzenia, radźcie sobie sami albo znajdźcie innego Porębę, tym razem po drugiej stronie barierki, którą podzielona jest Polska. W wolnym tłumaczeniu: innego polityka, który nie sięgnie do swojej kieszeni, za to będzie miał umiejętność sięgnięcia do kieszeni państwowej. Z czystej ciekawości podpytałem zagranicą, czy coś, co w naszym kraju jest standardem do tego poziomu, że bez poczucia obciachu mówi o tym jeden z najbardziej znanych polityków w regionie, przeszłoby u nich. Nie jest to próbka reprezentatywna, bo mowa tylko o pięciu państwach leżących w miarę blisko Polski na mapie Europy (przyjąłem to za istotne kryterium).

– To duży i skomplikowany temat, ale spróbuję odpowiedzieć – mówi mi Troels Bager Thögersen z duńskiego “Tipsbladet”. Jest dokładnie zero klubów będących własnością spółek publicznych, gmin miejskich i tym podobnych. U nas nigdy nie było to tradycją i jestem pewien, że nigdy nią się nie stanie. Istnieje jednak inny sposób, w jaki władze lokalne i regionalne wspierają duńskie kluby piłkarskie: budując i utrzymując stadiony, na których grają duńskie kluby. Oferty różnią się w zależności od klubu, a koszty operacyjne są częściowo pokrywane przez kluby. W tej chwili toczy się dyskusja na temat przyszłego stadionu Aarhus GF (zostanie otwarty, jak sądzę, w 2026), przy którym lokalna gmina pomaga finansowo i w procesie planowania.
Jest to więc absolutnie pośrednia forma publicznego finansowania klubów piłkarskich. Nie daje to jednak władzom lokalnym, regionalnym czy stanowym żadnego wpływu na duńskie kluby piłkarskie – kluby i ich właściciele działają niezależnie i nie muszą prosić władz o nic, co nie jest związane ze stadionami.

Jednocześnie jakąś część wspólną z Polską da się znaleźć, gdyż cztery kluby z duńskiej Superligi ma powiązanie z publicznymi pieniędzmi (ale wszystkie przez spółki Skarbu Państwa z logo na koszulkach, nie przez główne akcjonariaty właścicielskie).

Pytam w Szwecji, gdzie już na wstępie zaznaczam rolę publicznych pieniędzy w polskiej piłce. – Tu panuje zupełnie inna kultura. Nie mamy żadnych firm kontrolujących kluby – ani prywatnych, ani państwowych. To jest niedozwolone przez prawo. Żadna z firm nie może posiadać więcej niż 49 proc. akcji. Oznacza to, że 51 proc. musi należeć do członków klubu. Nie ma przeszkód, by spółka kontrolowana przez rząd została sponsorem, choć obecnie nie mamy takiego przypadku w Allsvenskan. Co najwyżej największy bukmacher, który należy do Skarbu Państwa, jest sponsorem reprezentacji Szwecji – mówi Ola Gustafsson z FotbollDirekt.se.

Czechy? W ekstraklasie u naszych południowych sąsiadów mamy tylko dwa kluby miejskie (Hradec Kralove i Karwina) oraz jeden z mieszanym pakietem akcji (Sigma Ołumuniec). Jeśli chodzi o sponsorów koszulkowych, jedynie na trykotach Karwiny zobaczymy logo spółki kontrolowanej przez Skarb Państwa – OKD, jedynego producent węgla kamiennego w Czechach.

Fragment tekstu Grzegorza Rudynka z “Przeglądu Sportowego”: – Stadion należy do miasta, my płacimy za jego wynajem, utrzymanie, oświetlenie, podgrzewanie boiska i wszystkie remonty, które kosztują 3–4 mln koron rocznie (pół mln zł). Jestem gotowy, aby postawić nowy obiekt, w zasadzie wszystko mam przygotowane, w tym środki na jego budowę. Czekam jeszcze na decyzję miasta – mówi Dariusz Jakubowicz, właściciel Bohemians Praga. Jeśli ktoś w tym momencie jest zdziwiony, że stadion ma być postawiony za prywatne środki, a nie – jak w większości przypadków w Polsce – publiczne, zaraz zdziwi się jeszcze mocniej, kiedy przeczyta o realiach prowadzenia czeskiego klubu ekstraklasowego.

– Słyszałem, że kluby w Polsce mogą liczyć na nawet 30 mln zł dotacji od państwa na szkolenie młodzieży. Bohemians od państwa nie dostaje ani korony. Klubom spoza Pragi jeszcze coś skapnie, ale my słyszymy, że jesteśmy bogaci i stać nas, by samemu to finansować – tłumaczy Jakubowicz. To może pomoc ze strony samorządu? Kropla w morzu potrzeb. Właściciel Klokanów, czyli Kangurów wyjaśnia, że w Pradze jest 118 klubów, do podziału na wszystkie – ale tylko na szkolenie młodzieży – miasto przeznacza 42 mln koron, a więc 7,5 mln zł.

Jest jeszcze dofinansowanie różnych akcji marketingowych i kulturalnych, jak kino letnie obok stadionu. Praga dokłada do tego 50 tys. koron (ok. 9 tys. zł). O środkach publicznych, które poszłyby na pierwszą drużynę, nie ma mowy. Przede wszystkim prawo zabrania, aby dotować spółki akcyjne. A lepiej nie będzie, bo szykowana jest podwyżka podatków dla bukmacherów. – Ale nie narzekamy. Wiemy, w jakich warunkach pracujemy i po co tu jesteśmy – podkreśla Jakubowicz.

Trochę inaczej sprawy się mają na Słowacji. Grzegorz Rudynek mówi mi, że wprawdzie wszędzie są właściciele prywatni, jednak “dużo jest powiązań politycznych i z tego tytułu kasa płynie do klubu”.

Pożyczka, nie kasa za darmo

Sprawdziłem też, jak sprawa się ma w Holandii. To tę ligę wskazał nam ostatnio Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy, jako nasz wzór i miejsce, do którego powinniśmy dążyć. Na starcie mamy sporą przewagę, bo tam też mocno mogliby się zdziwić, ile publicznych pieniędzy przeznacza się w Polsce na piłkę.

Maikel de Lange z SoccerNews.nl: – Myślę, że w Eredivisie w ogóle nie ma państwowych ani miejskich klubów piłkarskich. Choć nie oznacza to, że różne miasta, a dokładniej gminy, nie są z nimi powiązane. Przykładów gmin wspierających kluby pożyczkami jest wiele. Dobrym przykładem może być Eindhoven i PSV. W 2011 roku Eindhoven zapłaciło 48,4 mln euro za tereny, na których zbudowany jest stadion Philips i De Herdgang (kompleks treningowy). Zaznaczam, że mowa jedynie o gruntach, nie o stadionach. PSV musi tę pożyczkę spłacać – po 2,4 mln euro rocznie (przez 40 lat).

I kontynuuje: – Vitesse ze względu na problemy finansowe groziło zniknięcie z mapy, więc wzięli dużą pożyczkę od miasta. Miasto uznało, że klub musi przetrwać, ponieważ jest zbyt ważny dla społeczności. Jeśli chodzi o stadiony, to opowieść składająca się z wielu historii. Weźmy na przykład Feyenoord City. Feyenoord chciał wybudować nowy stadion (choć teraz pytanie, czy to kiedykolwiek nastąpi, bo koszty produkcji ogromnie wzrosły). Byłoby to wspólne przedsięwzięcie gminy Rotterdam, wspólnie z prywatnymi pieniędzmi (Goldman Sachs) i inwestycją samego Feyenoordu. Jeśli chodzi o gminę, inwestycja wyniosłaby 40 milionów euro, a następnie zakup gruntów za kolejne 60 milionów euro, które następnie zostałyby wydzierżawione Feyenoordowi (jak PSV w powyższym przykładzie).

Sponsorowanie klubów przez spółki Skarbu Państwa? – Nie. W Holandii liberałowie sprawują władzę od… no cóż, nawet nie pamiętam, od jak dawna. Wiele przedsiębiorstw państwowych zostało sprywatyzowanych. Dotyczy to na przykład NS (Nederlandse Spoorwegen – holenderska sieć kolejowa), ale także dla NUON (prąd). Dawno temu firma NUON była sponsorem Vitesse, ale już nią nie jest – kończy dziennikarz.

W Polsce jednak cały czas jesteśmy na etapie myślenia, w którym pieniądze publiczne masowo przeznaczane są na piłkę, a słowa Tomasza Poręby dobitnie to udowadniają. Podobnie jak przedwyborcza “objazdówka” Mateusza Morawieckiego, który obiecał rządowe dofinansowanie do obiektów Ruchu Chorzów czy Rakowa Częstochowa, nie mówiąc już o 186 mln zł, które miały być przeznaczone na budowę ośrodka reprezentacji Polski w Otwocku. Nastroje społeczne wydają się iść jednak coraz mocniej w kierunku ucinania tego typu inwestycji, a kluby miejskie coraz częściej muszą odpowiadać na pytania typu “kiedy prywatyzacja?”. Przejście na modele zagraniczne – o ile kiedyś faktycznie nastąpi – może być zatem bolesnym zderzeniem dla naszego futbolu.

Komentarze