Brzęczek przegania demony, czyli wyrzucenie planu donikąd

Federico Chiesa i Bartosz Bereszyński
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Federico Chiesa i Bartosz Bereszyński

Kadra Jerzego Brzęczka przyzwyczaiła do brzydkich zwycięstw, to w niedzielę dla odmiany – biorąc pod uwagę klasę rywala – całkiem ładnie zremisowała. Po dwóch październikowych meczach zaświtało bardzo delikatną łuną optymizmu. Całkiem możliwe, że za kadencji obecnego selekcjonera pierwszy raz po dwumeczu.

Czytaj dalej…

  • W meczu z Włochami Polacy nie mieli wielu szans na zdobycie gola, ale i tak można uznać go za jeden z lepszych pod wodzą Jerzego Brzęczka
  • Różnica między meczem z Holandią przed miesiącem? Ogromna. W niedzielę wreszcie widzieliśmy kontry, a nie tylko o nich słuchaliśmy. Można się przyczepić, co Brzęczek zresztą zrobił, że zbyt często brakowało podania. Ostatniego, nie pierwszego jak w Amsterdamie
  • Selekcjoner dostał bardzo cenny materiał, także personalny. Warto zastanowić się nad wyborami, które do tej pory wydawały się naturalne

Zaraz się podniosą głosy, że co pozytywnego jest po meczu, w którym rywal całkowicie nas zdominował pod kątem posiadania piłki, a my sami nie stworzyliśmy żadnej czystej sytuacji. Roberto Mancini też mówił wprost, że w jego zespole podobało mu się wszystko, z wyjątkiem wyniku. Ale to jest ten moment, gdy naprawdę warto spojrzeć na potencjał obu zespołów. Byłem pierwszym do krytyki Brzęczka po jego słowach przed rokiem, gdy wychwalał klasę Austriaków (18 z Bundesligi), mówiąc, że my pod tym względem jesteśmy daleko za nimi (trzech z Championship), ale tutaj klubowo wyglądało to tak:

Polska: West Ham – Dynamo Kijów, Benevento, Cagliari, Sampdoria – Lokomotiw, Lech – Dynamo Moskwa, Leeds, Derby – Bayern.

Włochy: Milan – PSG, Juventus, Lazio, Chelsea – Inter, Chelsea, PSG – Juventus, Torino, Roma.

Wobec naszej kadry trzeba mieć oczekiwania, ale te sprowadzające się do wymiany ciosów z drużyną o takiej sile, to walenie na ślepo. Kiedyś ofensywnie z Hiszpanami próbował zagrać Franciszek Smuda i skończyło się na tym, że Robert Lewandowski trafił, ale do własnej bramki, a mecz przegraliśmy 0:6. Jeśli chcemy wiedzieć, czy niedzielne spotkanie było udane, odpowiedzmy sobie na pytanie: czy po tym 0:0 wybralibyśmy Łukasza Fabiańskiego piłkarzem meczu? Albo znalazłby się w pierwszej trójce najlepszych? Jeśli nie, znaczy, że połowa planu Brzęczka wypaliła – Włosi stworzyli sobie bardzo mało czystych okazji (choć Chiesę faktycznie trudno rozgrzeszyć…). Drugą było wyprowadzanie kontrataków.

Sięgnijmy w tym miejscu do wrześniowego meczu z Holandią, gdy planem Brzęczka było – jak sam mówił – kontrowanie. Tylko tak naprawdę celem w Amsterdamie było przeżycie. Nie można mówić, że chcieliśmy grać z kontry i zabronić pressingu na połowie rywala, a Bartoszowi Bereszyńskiemu przekraczania środka boiska – bo tak to miesiąc temu wyglądało w praktyce. Jeśli to był plan, to prowadzący donikąd. W niedzielę realnie kontry były, można się przyczepić, co Brzęczek zresztą zrobił, że zbyt często brakowało podania. Ostatniego, nie pierwszego jak z Holandią.

Mamy więc ewidentny progres, który może być jeszcze większy, bo przecież Robert Lewandowski nie zawsze zagra tak przeciętnie. Bereszyński nie zawsze będzie musiał z konieczności grać na lewej obronie. Grzegorz Krychowiak, w co wierzę, nie zawsze będzie zabetonowany w pierwszym składzie, bo konkurencja naciska, jak nigdy wcześniej. Brzęczka do tej pory słusznie ganiło się za styl, ale z Włochami zagrał dokładnie to, co powinien. Nie da się wyjść po dwóch latach antyfutbolu na boisko i samemu kreować sytuacje przeciwko tak silnej drużynie, to nie zadziała w żadnej taktyce. Abstrahując, że poza desperackimi wykopami w sytuacji zagrożenia, Polacy całkowicie odpuścili taktykę “na chaos”. Jeszcze w pierwszej połowie udało się dojść nawet do pozycji strzałowej po rozegraniu krótko, od Łukasza Fabiańskiego. Dorzućmy do tego młodzież rozpychającą się łokciami i nie zadowalającą się samą obecnością w reprezentacji i dojdziemy do wniosku, że te pozytywy to wcale nie są szukane ze świecą.

Oczywiście dużo jeszcze brakuje do radości, wcale nie zdziwię się, jeśli za chwilę dostaniemy mokrą ścierką w twarz od Bośniaków, którzy tym razem już nie wystawią przeciwko nam rezerw. Ale Brzęczek udowodnił sobie i – co ważniejsze – piłkarzom, że może rozegrać mecz turniejowy, bo przecież my dokładnie tak będziemy grać na Euro. Pressingiem jeszcze na połowie przeciwnika i szybką organizacją ataku. Wąsko w obronie, z wielką pracą pomocników. Z reakcją na wydarzenia boiskowe (Brzęczek zdradził, że w przerwie dokonał lekkich korekt w środku pola – widząc, że Włosi zbyt łatwo dochodzą do możliwości zagrania prostopadłych podań, zmniejszył dystans między Krychowiakiem, Moderem i Klichem, to pomogło). To nie był mecz, który złapał za serca i sprawił, że wszyscy nagle mogli zakochać się w tej reprezentacji, ale taki, który mógł sprawić, że rywal z grania nie czerpał wielkiej przyjemności.

Przeciwko tym największym pięknego futbolu za Jerzego Brzęczka nie zagramy. Ale jeśli wszystko, co będzie się działo na boisku będzie mieć swój sens i realnie do ostatniej minuty pozwoli nam walczyć o dobry wynik, to co w tym złego?

Czym ten mecz tak naprawdę różnił się od starcia kadry Adama Nawałki z Niemcami na Euro 2016?

Komentarze