SerieALL #38. Powody odwołania pogrzebu Juve leżą gdzieś indziej niż sami by chcieli

Juventus po meczu w Bolonii
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Juventus po meczu w Bolonii

“Cel osiągnięty, gdy wszyscy byli już gotowi do pogrzebu” – napisał na swoim Instagramie Leonardo Bonucci po tym, jak Juventus ostatecznie znalazł się w najlepszej czwórce Serie A. Ale jeśli w Turynie nie dojdą do wniosku, że powody odwołania pogrzebu leżały gdzieś indziej, niż w serii czterech kolejnych zwycięstw na finiszu sezonu – wliczając mecz o Puchar Włoch – to kolejnego happy endu może już nie być.

Zapraszamy na nasz cykl w Goal.pl i na SerieA.pl. Po każdej kolejce włoskiej ligi podsumujemy dla Was wszystkie najważniejsze wydarzenia z minionego weekendu. Żadnych opisów meczów, bo one już były. Luźne uwagi i pomeczowe boki.

Bardzo łatwo można wyciągać teraz pochopne wnioski. Można głosić, że Andrea Pirlo uratował sezon. Że podniósł drużynę po klęsce z Milanem (0:3), wygrał Coppa Italia oraz awans do Ligi Mistrzów. Zresztą już z wcześniejszych wypowiedzi władz Juventusu wynikało dość jasno, że w przypadku końcowego sukcesu – który jest sukcesem wtórnym wynikającym jedynie z braku pierwotnego – że takie wnioski zostaną wyciągnięte. Dlatego teraz bardzo prawdopodobne wydaje się powierzenie drużyny Andrei Pirlo na kolejny rok. A jak inna byłaby ta ocena, gdyby stało się coś, na co Pirlo nie miał najmniejszego wpływu – kilkaset kilometrów na południe Alex Meret odbiłby będący w jego zasięgu strzał Davide Faraoniego, a Napoli ograłoby Hellas 1:0.

Gdybyśmy jednak chcieli rozłożyć ten finisz Bianconerich na czynniki pierwsze, mamy mecz z Fiorentiną (1:1), w którym przez 45 minut Juventus nie był w stanie przekroczyć połowy boiska. Później zwycięstwo z Udinese (2:1) wypracowane wyłącznie dzięki pomocy rywali, którzy przez 80 minut potrafili wyłączyć z gry całe Juve, by w ostatnich dziesięciu samym strzelić sobie gola. Było 0:3 z Milanem, które komentuje się samo. Później 3:1 z Sassuolo w meczu, w którym z jednej strony nie zawiodła skuteczność, z drugiej wizualnie to rywal był lepszy. Dopiero trzy ostatnie mecze – z Interem (3:2), Atalantą w Pucharze Włoch (2:1) i Bologną (4:1) dostarczyły więcej pozytywów niż negatywów i trudno się w nich o cokolwiek przyczepić.

Z tym, że Bologna nawet nie próbowała udawać, że interesuje ją coś innego, niż wakacje po sezonie i ocenianie Pirlo przez pryzmat tego spotkania może okazać się zabójczy. A Andrea Agnelli nie wygląda na człowieka, którego interesują przede wszystkim Superliga, pozakontynentalna ekspansja oraz słupki w Excelu. Te teraz zgadzać się będą wyłącznie dlatego, że Napoli nie udźwignęło mentalnego ciężaru starcia z Hellasem. Jeśli do dziś nikt w Juve nie przyznał się, że zwolnienie Massimiliano Allegrego było błędem, znaczy, że mamy do czynienia z bardzo opornym wyciąganiem wniosków. Dlatego ostatnie, co powinno dziwić, to powtórzenie tak słabego sezonu w niedalekiej przyszłości.

Andrea Pirlo jest daleko od bycia na czele przyczyn tego, że Juventus przez kilka ostatnich miesięcy musiał ściskać kciuki za innych, bo sam swój los nieustannie wypuszczał z rąk. Ale współodpowiedzialność za to, co się działo, ponosi. Przed władzami Juve decyzja, czy Pirlo szkoleniowo rozwinął się na tyle, by móc mu dać kolejną szansę. Pozytywna odpowiedź będzie możliwa tylko, jeśli trzy ostatnie mecze zostaną uznane za te w ocenie najważniejsze. A to wątpliwy klucz.

Staramy się ocenić Andreę Pirlo sprawiedliwie, ale takie mecze jak z Interem na San Siro, czy Milanem na Allianz pokazały dobitnie, jak wielką rolę pełni w drużynie trener i jak gigantyczna jest różnica, gdy po drugiej stronie znajduje się żółtodziób. Jeśli nie nastąpi jakieś trzęsienie ziemi, w przyszłym sezonie Pirlo znów mierzyć się będzie z Conte, Piolim i Gasperinim. Do tego ktoś nowy – poniedziałkowe media włoskie przekonują, że będzie to Allegri (!) – przejmie Napoli, a Romę poprowadzi Jose Mourinho. Wydaje się, że pozostawienie Pirlo na ławce będzie ryzykiem większym niż oddawanie swoich losów w nogi piłkarzy Hellasu.


Cała ostatnia kolejka była wielką emocjonalną jazdą w górę i w dół. Z całej trójki walczącej o Ligę Mistrzów jedynie Milan ani na moment nie wylądował w niedzielę poza czołową czwórką. To też pokazuje siłę tego zespołu, który z będącego w grze trio na bilet do europejskiej elity zasługiwał najmocniej. Rossoneri przez 37 z 38 kolejek zajmowali miejsce w czwórce, przez ponad połowę sezonu byli liderem, wygrali 16 z 19 wyjazdowych spotkań, co jest bilansem chorym i sprawia, że gdyby wszyscy we Włoszech mieli zliczane punkty normalnie, a Milan wyłącznie z delegacji, ten i tak finiszowałby w górnej połowie tabeli.

Napoli z kolei kolejny raz musi pocieszyć się tytułem pechowca sezonu. Trzy lata temu zdobyło 91 punktów, ale nie zostało mistrzem, pomimo tego, że w każdym z kolejnych lat taki dorobek gwarantował(by) Scudetto. Później nie wyszło z grupy Ligi Mistrzów z rekordowym bilansem 12 punktów. Teraz stało się pierwszą w historii drużyną, której 77 punktów nie wystarczyło do zajęcia miejsca w najlepszej czwórce Serie A. Jeśli będziecie we Włoszech szukać żyły wodnej, szukajcie jej w Neapolu.

Cały tekst na SerieA.pl

Komentarze