Kamil Biliński: byliśmy na dnie, ale usłyszeliśmy, że czeka nas dużo radości

Kamil Biliński Podbeskidzie Bielsko-Biala
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kamil Biliński Podbeskidzie Bielsko-Biala

Chociaż w tym sezonie tylko jedna drużyna pożegna się z Ekstraklasą, wielu jako naturalnego kandydata do spadku wskazuje Podbeskidzie Bielsko-Biała. Bielszczanie zanotowali fatalną rundę jesienną, jednak w nowym roku wygrali już z Legią i Górnikiem. Ogromną rolę w swoistym zmartwychstaniu Górali odgrywa autor siedmiu trafień, Kamil Biliński.

W rozmowie z wracającym do zdrowia napastnikiem beniaminka poruszyliśmy kwestie odrodzenia klubu pod wodzą nowego szkoleniowca, zagranicznej przyszłości snajpera, a także zapytaliśmy, gdzie jego nazwisko znaczy najwięcej, jak czuł się, eliminując polskie drużyny z europejskich pucharów i kto według niego sięgnie w tym roku po tytuł.

Jak przebiega powrót do zdrowia?

Powoli, coraz lepiej. Nie jest to jeszcze w stu procentach zaleczone i czeka mnie dalsza rehabilitacja, jednak już trenuję z zespołem, więc mam nadzieję, że będę gotowy na spotkanie z Jagiellonią.

W ostatniej kolejce Podbeskidzie mierzyło się z Cracovią. Chociaż wyszliście na prowadzenie, nie zdołaliście go utrzymać i do domu wróciliście z jednym punktem. Jak w szatni przyjęto wynik starcia z Pasami?

Prowadziliśmy, a Cracovia nie zagrażała naszej bramce. Niestety przeciwnicy strzelili gola z rzutu karnego, a my straciliśmy kontrolę nad meczem. Od 63. minuty graliśmy w dziesięciu, więc w przekroju drugiej połowy bylibyśmy zadowoleni z remisu. Jednak wiemy, co wydarzyło się w ostatniej minucie meczu i to sprawia, że czujemy ogromny niedosyt. Przed rozpoczęciem starcia bylibyśmy zadowoleni z wyniku. Cracovia nie jest zespołem, z którym łatwo się rywalizuje i zdobywa punkty, ale gdyby nie okazja, jaką zmarnowaliśmy w samej końcówce, inaczej traktowalibyśmy ten rezultat.  

W trzech ostatnich meczach poprzedniego roku straciliście aż 13 goli, natomiast w trzech noworocznych starciach rywale tylko dwukrotnie trafili do waszej siatki. Czym spowodowana jest tak radykalna zmiana?

Pod koniec tamtego roku sięgnęliśmy dna, wiedzieliśmy, że już gorzej być nie może. W klubie pojawiła się “nowa miotła”, wielu zawodników chciało się pokazać i udowodnić, że to oni zasługują na granie. Wielu chłopaków odżyło pod wodzą nowego szkoleniowca. Sparingi, okres przygotowawczy pozwoliły nam uwierzyć w siebie, a trzy ostatnie mecze pokazały, że możemy rywalizować z każdym jak równy z równym, co nie było takie oczywiste jeszcze przed zimową przerwą.

Nowy rok, pod Klimczok przyjeżdża mistrz Polski i przegrywa. Zwycięstwo nad Legią dało Wam “pozytywnego kopa” do dalszej pracy?

Okres przygotowawczy to sparingi, w których można prezentować się dobrze, jednak nie zawsze ich wyniki przekładają się na mecze ligowe. W naszym przypadku postawa w starciach kontrolnych pokazywała, że z niecierpliwością czekamy na powrót rozgrywek i rundę rewanżową, a spotkanie z Legią było dodatkowym bodźcem i motywacją do cięższej pracy. Udało się wygrać ze stołeczną drużyną, później w dobrym stylu pokonaliśmy Górnika, teraz zremisowaliśmy w Krakowie, w końcu punktujemy. Oczywiście nasz dorobek ciągle jest skromny, a nasi bezpośredni rywale nie spuszczają z tonu, więc ciągle musimy być skoncentrowani i mocno pracować, by w każdej kolejce powiększać swoją zdobycz i poprawiać pozycję.

Jakie było główne założenie zimowego obozu przygotowawczego?

Głównym założeniem była poprawa wszystkich aspektów i zmiana mentalności. Musieliśmy wyczyścić głowy, w czym pomogły przerwa i zmiany w klubie. Musieliśmy odciąć się od przeszłości, by spokojnie zacząć kolejny etap pracy. Myślę, że gdybyśmy w tamtym okresie zagrali jeszcze pięć spotkań, nie zdołalibyśmy się podnieść. W tamtym okresie zostaliśmy przez wszystkich “wytarmoszeni”, sami czuliśmy się “przeczołgani” przez rzeczywistość, psychicznie byliśmy wyczerpani. Chociaż dawaliśmy z siebie wszystko, nasze wyniki nie wyglądały najlepiej.

Co usłyszeliście od trenera Kasperczyka podczas pierwszej rozmowy?

Nie padły wielkie słowa. Trener przekazał nam, że musimy zakasać rękawy i udowodnić wszystkim, że nie należy nas skreślać, a samym sobie, że nie jesteśmy tacy słabi, jak nam się wydaje. Usłyszeliśmy, że czeka nas jeszcze dużo radości. Takie wypowiedzi budują drużynę, po prostu odżyliśmy jako zespół. Wielu zawodników, którzy wcześniej nie dostawali szans, teraz albo regularnie grają, albo są zdecydowanie bliżej składu. Teraz każdy ma nadzieję, że to on wystąpi w kolejnym spotkaniu i tym samym pomoże drużynie.

Podbeskidzie zajmuje przedostatnie miejsce, jednak, w tym sezonie spada tylko jedna drużyna, a różnice punktowe między zespołami są aktualnie niewielkie. Mimo tego wielu wskazuje Was jako naturalnego kandydata do pożegnania z Ekstraklasą. Czy w szatni Górali porusza się temat spadku?

Staramy się odciąć od tego, co za nami. Oczywiście, nikt tabeli nie zresetował, nie zaczynamy od nowa, ale nie rozmawialiśmy o tym. Wiemy, że musimy ciężko pracować i mamy świadomość, jakie aspekty należy poprawić. Temat spadku nie był poruszany. Do końca zostało jeszcze kilkanaście spotkań, do zebrania jest sporo punktów, a przy dobrej serii jesteśmy w stanie się dźwignąć z ostatniej lokaty. Ostatnie spotkania pozwoliły nam nieznacznie odetchnąć, jednak każde kolejne starcie jest na wagę złota, a każdy punkt jest ważny. Jeden zespół spada, więc o rozstaniu z Ekstraklasą może zadecydować naprawdę niewiele.

A co jeżeli misja się nie powiedzie? Nie wyklucza Pan gry na zapleczu?

W tej chwili nie chcę o tym myśleć. Ciągle jesteśmy zespołem ekstraklasowym i mam nadzieję, że z tą grupa ludzi, z którą pracujemy, zdołamy utrzymać się na najwyższym szczeblu i zbudować coś więcej.

Powrót do Polski oznacza koniec podróży? Czy jednak zostawia Pan uchyloną furtkę, w przypadku atrakcyjnej propozycji?

Nigdy nie mów nigdy. Zakładam, że wszystko może się wydarzyć. Trzy razy grałem za granicą, nie mam problemu, żeby wyjechać dosłownie gdziekolwiek, o ile propozycja będzie zachęcająca. Pod uwagę biorę przede wszystkim dobro rodziny, są rzeczy ważne i ważniejsze. Jeżeli oferta będzie atrakcyjna zarówno dla mnie, jak i moich bliskich, jestem gotowy usiąść do rozmów. Dostałem pewne zapytania, jednak nie były one na tyle interesujące, bym mógł zamienić Bielsko-Białą na jeden z tych kierunków. Wszystko zależy od zaproponowanych warunków. Jednak nie wszystko można analizować tylko pod względem finansowym, wiele różnych czynników składa się na poczucie szczęścia i satysfakcji.

Siedem bramek to dorobek równy zdobyczy Flavio Paixao, czy wychwalanego na początku rozgrywek Mikaela Ishaka, tylko o jednego gola gorszy od Jesusa Jimeneza czy Jakuba Świerczoka. Czy Kamil Biliński czuje się jednym z najlepszych napastników w Ekstraklasie?

Nie czuję się jednym z najlepszych. Robię to, co do mnie należy i to, co umiem robić najlepiej, czyli strzelać gole. Z tego jestem rozliczany i cieszy mnie to, że mogę pomagać drużynie. Chociaż to przede wszystkim bramki świadczą o mojej jakości, nie należy zapominać o innych aspektach mojej gry. Staram się wykonywać też inne przydzielone mi zadania, a trafienia są zwieńczeniem ciężkiej pracy. Najważniejsze jest to, żebym był zdrowy i mógł regularnie trenować i grać, tylko wtedy mogę pomagać zespołowi.

Lewandowski, Piątek i Milik to trójka napastników, którzy niemal na pewno pojadą na Euro. Kogo widziałby Pan jako czwartego snajpera? Świderskiego, Białka, Buksę, a może kogoś z Ekstraklasy?

Na szczęście ten ból głowy nie jest moim udziałem. Nie jestem trenerem reprezentacji, więc nie mogę dowolnie rzucać nazwiskami. Na tej pozycji mamy świetnych zawodników i kilku obiecujących młodych graczy, więc powinniśmy się cieszyć, że mamy taki wybór i solidne podstawy, by optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Po ponad 11 latach przerwy na stanowisku szkoleniowca kadry zatrudniono obcokrajowca – co sądzi Pan o takim ruchu?

Jestem bardzo ciekawy, jak będzie wyglądał zespół pod wodzą nowego trenera. Podczas poprzedniej kadencji były wyniki, jednak styl nie był satysfakcjonujący. Jerzy Brzęczek zrealizował założenia, więc szkoda, że w ten sposób musiał pożegnać się z kadrą. Teraz mamy nowego szkoleniowca, który będzie musiał zbudować zespół i swoją markę w naszym kraju.

Litwa, Rumunia, Łotwa, Polska – gdzie nazwisko Biliński znaczy najwięcej?

Myślę, że w Rumunii. To tam traktowano mnie jako piłkarza, z którym trzeba się mocno liczyć. Regularnie strzelałem i pomagałem zespołowi, dzięki temu dostałem kilka naprawdę ciekawych propozycji z wielu krajów, jednak zdecydowałem się na powrót do Polski.

Wraz z Zalgirisem wyeliminował Pan Lecha, grając w Rydze odprawił Pan Piasta. Zwycięska rywalizacja z drużynami z ojczyzny powodowała wyjątkowe uczucia? Satysfakcja, a może zemsta za brak wiary?

Po prostu cieszyłem się z sukcesów zespołów, których barwy reprezentowałem. Interesowało mnie wyłącznie dobro moich klubów, nie zastanawiałem się nad uczuciami przeciwników. To, że wygraliśmy z Lechem czy Piastem, udowodniło, że wiele można wywalczyć samymi ambicjami i determinacją, ponieważ nasi rywale dysponowali znacznie lepszą kadrą.

Pierwsza trójka na koniec sezonu?

Moim zdaniem do końca o mistrzostwo będą biły się Legia i Pogoń, natomiast trzeciego zespołu nie jestem w stanie wytypować, ponieważ różnice między poszczególnymi klubami są niewielkie. W mojej ocenie tytuł wyląduje w Warszawie, Pogoń na pewno zagra w pucharach, a podium uzupełni drużyna, która zaliczy udaną końcówkę rozgrywek.

Po dwóch miesiącach wróciła Liga Mistrzów. Za kogo trzyma Pan kciuki w tej edycji?

Ulubionym zespołem jest Real Madryt i to właśnie Królewskim od zawsze kibicuje. Staram się być na bieżąco z wynikami, jednak to, czy będę śledził transmisje, zależy od tego, jak szybko moje dzieci pójdą spać.

Komentarze