Olkiewicz w środę #32 Wojownik i mem. Krótki apel o sprawiedliwość dla Milika

Arkadiusz Milik
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Arkadiusz Milik

Jednym z najsmutniejszych piłkarskich momentów ostatnich tygodni jest dla mnie sytuacja w meczu Holandii z Polską, kiedy świeżo wprowadzony na murawę Arkadiusz Milik dostaje idealną piłkę na 1:1. Rzadko się zdarza, by podczas meczu reprezentacji Polski porwały mnie emocje, od dzieciństwa o wiele mocniej przeżywam starcia ŁKS-u. Ale tym razem było inaczej. Arkadiusz Milik w bardzo krótkim okresie stał się moim bezsprzecznie ulubionym zawodnikiem w całej kadrze i równie szybko stało się z nim to, co dzieje się z większością moich ulubionych zawodników. Wszedł, dostał szansę na to, by trochę od-memowić swoją postać, by trochę odbudować wielokrotnie zawodzone zaufanie polskich kibiców i cyk – spektakularnie zmarnował tę jedną jedyną okazję. W następnym meczu sztycha zrobił Karol Świderski, a z ławki na poszarpanie wszedł Krzysztof Piątek.

Milik na zgrupowaniu

Przed zgrupowaniem zapowiadaliśmy z Leszkiem Milewskim – to może być czas Arkadiusza Milika. Więcej – trzymamy kciuki, a także inne elementy kończyn łącznie z więzadłami, za to, by to wreszcie był jego czas. Bo w końcu w pełni zdrowy. Bo znów w wielkim klubie. Bo z regularnymi golami w tymże klubie, bo z grą w roli, która mniej więcej odpowiada jego roli w kadrze – w Turynie koło Vlahovicia, w Polsce koło Lewandowskiego. Bo po tym wszystkim, co Arkadiuszo w życiu przeszedł, przydałoby mu się wreszcie na dobre obrócić kartę, również w reprezentacji Polski.

I co? I znów zamiast utalentowanego Robina u boku wymiatacza Batmana, zobaczyliśmy “Arasa” znanego z memów. Arasa, który nie trafia wtyczką do gniazdka, nie trafia patyczkiem do uszu, który nie trafia ziarnkiem grochu w słonia. Znów co bardziej gorliwi krytycy Milika zażądali jeśli nie pozbawienia obywatelstwa, to chociaż relegacji na pozycję numer cztery w kadrowej hierarchii napastników.

My, ludzie w Milika wierzący, ale nie jakąś naiwną wiarą, tylko śledzeniem jego turyńskiej przygody, czuliśmy się jak dziecko po nieudanym popisie przed tatą. Większość na pewno to zna z autopsji. Tata, tata, zobacz, czego się nauczyłem. Synek, jutro mi pokażesz, to trzeba usiąść na spokojnie. Nie no, tata, teraz, zoba, pa. I cyk, siedemnaście nieudanych prób, choć wcześniej przecież na spokojnie robiłeś ten trik z piłką po kilkadziesiąt razy z rzędu. Tata już zniecierpliwiony, tak, synek, wierzę ci, że umiesz.

Przekonujemy tych niedzielnych kibiców, że Arkadiusz Milik z klubowej piłki, zwłaszcza obecnie, nie ma nic wspólnego z Arkadiuszem Milikiem z tych śmiesznych memów. Wywalamy na stół te wydruki z Wyscouta, pokazujemy kompilację podań, przyjęć i dryblingów z meczów towarzyskich oraz Serie A, wałkujemy o tym, że stał się naprawdę elastyczny, może grać spokojnie w ustawieniu z dwoma typowymi napastnikami. Wuj, teść, dziadek, ktokolwiek, koryguje: wnusiu, on się do pchania karuzeli nadaje, widziałeś, co odwalał w kadrze? Ty się dalej kłócisz, bo przecież wiesz, na co stać Milika.

Spojrzeń wuja, teścia, dziadka po pudle z Holandią nie ma sensu przywoływać, bo do teraz ciarki wstydu na plecach.

Milik w Juventusie

Dlaczego wywołuję tego Milika teraz? Ano dlatego, że byłem diabelnie ciekawy, jak będzie wyglądała jego rzeczywistość po zgrupowaniu. Ta sytuacja jest przecież bardzo złożona. Czesław Michniewicz wprost przyznawał, że z niepokojem śledził transfery, jakie wykonywał Olympique Marsylia, i planował trudną rozmowę z Milikiem. Milik sam, między innymi w rozmowie na kanale Foot Truck, przyznawał, że jest świadomy jak wielką przeszkodę w pełnym rozkwitnięciu w kadrze stanowiły jego urazy. Teraz, gdy wydawało się, że pousuwał większość przeszkód, a na zgrupowaniu i tak dostał solidnego gonga między oczy – bałem się, czy nie przełoży się to na Juventus. A Arek w Juve? Z Bologną, już po odcierpieniu kary za czerwoną kartkę, wyszedł od pierwszej minuty i strzelił fantastycznego gola na 3:0. Tym samym w ostatnich trzech meczach w Juve ustrzelił rywala z Bolonii, ustrzelił Benfikę w Lidze Mistrzów, no i ustrzelił Salernitanę, bo przecież gol nie został uznany niesłusznie po gigantycznym błędzie VAR-u.

To jeszcze za mało, by pisać, że zgrupowanie nie zepsuło Arka, za mało, by pisać, że ta runda należy do niego. Mimo nagród, pochwał, recenzji, ciepłych słów – ostatnio obficie komplementami obsypał go Allegri – Milik nadal potrzebuje tytanicznej pracy, by w ogóle utrzymywać liczbę minut na przyzwoitym poziomie. Ale jednak – jak Milik jechał na zgrupowanie jako kozak z Juve, tak i po zgrupowaniu wydaje się kozakiem z Juve.

Chciałbym, naprawdę mocno, by to nie był czas “definitywnych rozstrzygnięć”. Nie mam nic do Karola Świderskiego, uwielbiam cieszynkę Krzysztofa Piątka, ale odsiewając emocje – największe szanse na regularną grę, regularne gole i regularne trzymanie wysokiej formy przeciw klasowym rywalom, wciąż ma Arkadiusz Milik. To, co już się wydarzyło na kadrze, nie może w pełni determinować wyborów na przyszłość. Też podskórnie czuję, że lepiej układa się współpraca Świderskiego z Lewandowskim, też uważam, że ten pierwszy staje się żołnierzem Michniewicza, który nawet po miesiącu bez gry (to realne zagrożenie, jeśli Charlotte nie wejdzie do play-offów), będzie faworytem do miejsca u boku “Lewego”. Ale jednocześnie widzę, że Milik nie odpuszcza i nie odpuści, jak nie odpuszczał nigdy w życiu. A to już gigantyczny powód, by mu kibicować i wspierać z całych sił.

To jest zresztą aspekt, który zawsze trzeba przypominać. Jedna kwestia to aktualny stan – czyli Arkadiusz Milik solennie pracujący na to, by dać jak najwięcej argumentów dla Czesława Michniewicza. Stan obecny, czyli nadal zmemowiały Milik w kadrze kontra Milik w klubie, wytrwale działający, by przestać być memem.

Milik kontuzjowany

Ale druga kwestia to cała historia, która stoi za Arkadiuszem Milikiem, a którą zbyt rzadko przypominamy oceniając całą jego postać. Bo jakkolwiek spojrzeć na karierę napastnika Juve – on z niej naprawdę już bardzo dużo wycisnął. Dwukrotnie zerwane więzadło krzyżowe przednie, raz w prawej, raz w lewej nodze. Uraz, który przed rozwojem medycyny sportowej potrafił niemal na stałe wykluczyć piłkarza z gry, który często sprawiał, że zawodnik świetny stawał się zawodnikiem przeciętnym. Przerwa momentami sięgała roku, szczególnie, gdy proces rehabilitacji przebiegał niepomyślnie, a na wczesnym etapie nogę wrzucano w gips, jak przy złamaniu. Milik na szczęście miał zdecydowanie lepszą opiekę medyczną niż swego czasu Stanisław Terlecki czy Andrzej Iwan. Natomiast i tak wypadł raz na 127, raz na 158 dni. Dodając do tego kontuzję z Marsylii, która wykluczyła go z Euro 2020 oraz z 8 meczów Marsylii na przestrzeni kolejnych 128 dni… Mamy obraz wyjątkowego pechowca pod względem zdrowotnym. To wyłuszczenie jest konieczne, bo przecież był też spór z Aurelio de Laurentiisem, kontrowersyjnym właścicielem Napoli, który też zmarnował Milikowi niemal całą, półroczną rundę.

Milik ma 28 lat, na poważnie rozpoczął karierę jako 20-latek w Ajaksie Amsterdam. To wtedy porównywano jego wejście do holenderskiego zespołu z legendami sprzed lat – Milik pod względem bramek czy asyst kasował i Luisa Suareza, i Zlatana Ibrahimovicia, którzy potrzebowali więcej czasu, by oczarować fanatyków z VAK410 na stadionie ArenA. To wtedy zaczął kapitalnymi występami w kadrze, to w tamtym okresie zaczął zdobywać diabelnie ważne gole. Ten z Niemcami na 1:0. Ten z Irlandią Północną, rozpoczynający naszą piękną przygodę na Euro 2016. Pamiętam, że poza porównaniami “start Milika/Suareza/Ibrahimovicia w Ajaksie”, mieliśmy też zestawienia – co osiągnęli w wieku 21 lat Milik i Lewandowski. Dopytywaliśmy samych siebie – czy ktoś ma silniejszy duet w przodzie? Zastanawialiśmy się – czy Milik da radę ciągnąć cały wózek, kiedy Lewandowski będzie się już zbliżał do emerytury?

Pomiędzy bramką z Irlandią Północną na Euro 2016, gdy 22-letni Milik miał u stóp całą Polskę, a pudłem z Holandią minęło jakieś 6 lat. 1/3 tego okresu Milik poświęcił na leczenie kolejnych urazów, rehabilitację, mozolny powrót do formy oraz pauzę na spory z władzami Napoli. Nanosząc taką perspektywę na jego 48 bramek dla Napoli oraz 30 kolejnych dla Marsylii i już 4 (a właściwie 5) dla Juventusu – otrzymujemy obrazek bardzo, bardzo daleki od memów. Otrzymujemy obrazek człowieka, który wolą walki, wewnętrzną siłą, upartością i zacięciem wygrał z całą serią kłód, rzucanych mu pod nogi przez los.

Arkadiusz Milik nie powinien funkcjonować jako synonim pudłującego i rozczarowującego. Raczej jako wzorzec nieustępliwego i niezłomnego. Im dłużej myślę o jego karierze, jego wszystkich przygodach, tym bardziej poraża mnie jak bardzo niesprawiedliwie rozjechała się jego reputacja i jego rzeczywista wartość. Analizując na chłodno, krok po kroku, uraz po urazie i transfer po transferze, trudno Milika postrzegać inaczej, niż jako heroicznego wojownika.

Mocno kibicuję, by ten obraz w końcu dotarł do grona szerszego, niż ci, którzy przejrzeli historię jego urazów i kontuzji na Transfermarkcie. Ale też nie mam złudzeń – by wyskoczyć z roli reprezentacyjnego mema, musiałby najpierw którąś z klubowych bramek zdobyć w biało-czerwonej koszulce z orłem na piersi. Jeśli chodzi o reprezentację Polski – to jest obecnie jedno z moich największych marzeń. Zobaczyć Arkadiuszo, który właśnie podbija serca kibiców Bianconeri, podbijającego serca kibiców Biancorossi. Tak mu dopomóż Bóg.

Chciałem zakończyć jeszcze jakąś odezwą, prośbą, o kilka goli podczas wieczornego starcia Ligi Mistrzów, ale z Włoch dochodzą głosy, że Milik… złapał uraz i może nie wziąć udziału w grze o życie w fazie grupowej LM. Trudno o bardziej bolesną, a jednocześnie bardziej dopasowaną puentę.

Komentarze