Błagam. Skończmy to

Fernando Santos nie jest ani pierwszym, ani piątym winnym sytuacji, w której znalazła się reprezentacja Polski, ale skończmy to. Na miłość Boską – skończmy.

Fernando Santos
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Fernando Santos
  • Polska przegrała z Albanią 0:2 i właściwie możemy być pewni, że nie uda się awansować na Euro 2024 poprzez tę część eliminacji. Zostają baraże z Ligi Narodów
  • Lepszego momentu na odejście Fernando Santosa nie będzie. Wciąż jest trochę czasu, by przygotować się do play offów, w których niemal na pewno zagramy
  • Kandydaci na następców? Poprzeczka jest tak nisko, że nie trudno ich wskazać. Na czele z dostępnym od ręki Markiem Papszunem

Fernando Santos to porażka Cezarego Kuleszy

To nie jest tak, że Cezary Kulesza postawił na najlepszego kandydata, tylko z jakichś przyczyn nie wyszło. Fernando Santos z racji wybornego w naszych warunkach CV został zaakceptowany, natomiast nikt przed wyborem nie patrzył z maślanymi oczami w jego kierunku. To CV – nie podparte jednak żadnym głębszym researchem, zamroczyło jednak prezesa PZPN, dla którego głośny ruch stanowił priorytet ważniejszy od wybrania najbardziej dopasowanego kandydata do wizji gry reprezentacji. Bo przecież skoro narzekano na styl Czesława Michniewicza, sięganie po kogoś, dla kogo styl nigdy nie miał znaczenia, optymalnym wyborem nie jest.

Prezes PZPN na początku roku potrzebował PR-owego ruchu. Kogoś, kto przykryje aferę premiową i zatka usta niedowiarkom. Kogoś, kto będzie na tyle dużym nazwiskiem, że nawet kręcący nosem nie będą mieli zbyt wielu argumentów do krytyki. Portugalia, drużyna o znacznie większym potencjale od Polski, wprawdzie za kadencji Santosa wygrała tylko cztery z dwunastu grupowych meczów na mistrzowskich turniejach, ale uderzanie w PZPN, który namówił – było, nie było – niedawnego mistrza Europy i tak wyglądałoby niepoważnie. Bo od początku tego romansu to polska federacja patrzyła na Santosa do góry, a on musiał się do rozmów schylać.

Fernando Santos gotowy na wszystko. “To jest trudny moment, ale nie zamierzam rezygnować”
Fernando Santos

Fernando Santos nie ma w planach podać się do dymisji Reprezentacja Polski pod wodzą Fernando Santosa straciła wszystkie atuty, którymi wyróżniała pod batutą Czesława Michniewicza. W trakcie mundialu Biało-czerwoni nie imponowali w ofensywie, ale byli bardzo solidni w obronie. Portugalczyk natomiast przekonywał po spotkaniu, że jeszcze nie wszystko stracone. – Weszliśmy w mecz bardzo dobrze.

Czytaj dalej…

Kulesza nie przeanalizował ani stylu pracy swojego nowego pracownika, ani charakterologicznego dopasowania do kogokolwiek – z sobą, ale nie tylko, na czele. Santos też nie miał pojęcia, z czym przyjdzie mu się zmierzyć, czego najlepszym dowodem był fakt, że na swojej premierowej konferencji nie potrafił wymienić kilku nazwisk polskich piłkarzy. Można żartować, że po kilku miesiącach wie niewiele więcej, choć trzeba przyznać, że ostatnio trochę nadrobił – Paweł Wszołek nie jest już dla niego prawym obrońcą. Ale przez ostatni czas oglądaliśmy festiwal irracjonalnych decyzji – gdy ktoś był w formie, nie dostawał powołania. Gdy grał słabo – w sumie czemu go nie sprawdzić w drużynie narodowej. Wszołek, czyli zawodnik, którego obserwację odpuszczono, z piłkarza niechcianego nagle stał się pierwszym do ratowania wyniku z Wyspami Owczymi. Dał bardzo dobrą zmianę, ale gdy trzeba było ratować wynik w Albanii, nie zagrał choćby przez minutę. Gdyby te decyzje, choćby wyglądały na najgłupsze, broniły się, to nie można byłoby ich uznawać za takie.

Ale się nie broniły.

Nie obroniła się żadna nieoczywista decyzja Santosa w ciągu sześciu rozegranych meczów.

Powołania na wrześniowe zgrupowanie od początku pachniały desperacją. Było to nic innego, jak doraźne sięganie po charaktery, gdy samemu nie miało się nic do zaproponowania pod kątem pomysłu na tę reprezentację. Pomysł tych powołań nie wypalił, więc czas z tego pomysłu być rozliczonym. Zwłaszcza, że cel już nie został zrealizowany, a tylko pokrętny system z wpleceniem Ligi Narodów sprawia, że jest tu cokolwiek do uratowania.

Więc ratujmy. Z kimś, kto da choćby cień nadziei na ten ratunek.

Santos nie daje nawet maleńkiego. Ani przez krótki moment z nim u steru nie dało się odpowiedzieć na proste pytanie: co my mamy grać? Jaki jest plan? Choćby byłby zły lub nieatrakcyjny. Były selekcjoner reprezentacji Portugalii przyszedł z hasłem, że w jego słowniku są tylko dwa słowa: “my” i “wygrana”. Przez osiem miesięcy nie było ani jednego, ani drugiego. “My” nie istniało. Santos w żaden sposób nie identyfikował się z tą drużyną, był trudny w kontakcie. Gdy po meczu z Wyspami Owczymi spytałem go, czy jego zdaniem reprezentacja Polski rozwinęła się przez ostatnie pół roku – w końcu pięć meczów to już dobry czas, by cokolwiek ruszyło z miejsca – z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że trudno liczyć na rozwój mając tak mało treningów.

Gorzkie słowa Bereszyńskiego. “Jest mi zwyczajnie wstyd”
Bartosz Bereszyński

Bartosz Bereszyński po porażce z Albanią Reprezentacja Polski poniosła srogą porażkę w spotkaniu z Albanią w ramach eliminacji do mistrzostw Europy 2024. Tuż po końcowy gwizdku rozmowy dla TVP Sport udzielił Bartosz Bereszyński. Prawy obrońca przyznał, że czuje ogromny wstyd po tym co wydarzyło się w Tiranie. – Jest nam zwyczajnie po ludzku wstyd. Nie

Czytaj dalej…

Nie robił nic, by jednak przełamać tę barierę. Nie da się i koniec. Da się tylko wyjść na boisko i szukać doraźnych zwycięstw, gdzie każdy następny mecz w żaden sposób nie jest powiązany z poprzednim. Podczas gdy prowadzenie reprezentacji – zwłaszcza takiej, której potencjał nie broni się sam na murawie – to też zarządzanie zespołem za pomocą tzw. kompetencji miękkich. Rozmowy, budowania pewności siebie. Własnej wartości. Santosa w teorii broniło jego CV, ale nie broniła go charyzma. W polskiej szatni jego CV nie miało jednak żadnego wpływu na nasze wyniki, bo niby jaki miałoby mieć?

To, co mogło przynieść sukces z reprezentacją pełną gwiazd, w drużynie o mocno ograniczonej jakości nie sprawdzało się. Portugalczyka drażniło, że musi robić coś, czego wcześniej od niego nie wymagano – jak choćby dawanie prostych wskazówek boiskowych, które u jego rodaków działały na zasadzie automatyzmów. Rozczarował się polskimi piłkarzami, a oni nim – tu obustronnie nie było żadnej chemii. Podawanie Paulo Sousy za przykład po tym, jak uciekł ze stanowiska, może nie jest czymś, co powinno się robić, jednak z szatni reprezentacji dopływał sygnał, że tamten trener porywał za sobą tłumy, a póki nie pojawiła się oferta z Brazylii, wraz z piłkarzami byli gotowi wzajemnie wskoczyć za siebie w ogień. Oczekiwania wobec Santosa były podobne, ale on wycofywał się rakiem nawet z własnych obietnic. Wielotygodniowe urlopy spędzał poza Polską, w szatni mówił w niezrozumiałym dla piłkarzy języku portugalskim (tłumaczonym przez Grzegorza Mielcarskiego, a oczywiste jest, że tłumaczony przekaz nigdy nie będzie miał tej samej wymowy, co oryginał), mimo iż jeszcze w styczniu zapowiedział dogadywanie się po angielsku.

Santos nawet nie udawał, że próbuje zmienić styl swojej pracy. W jego słowniku – wbrew temu, co mówił – istniało tylko jedno słowo: doraźność. Stąd debiuty Kamila Grosickiego i Grzegorza Krychowiaka dopiero w piątym jego meczu – gdy uznał, że doraźnie potrzebuje ich po kompromitacji w Mołdawii. Wysłał w tej sposób ostateczny sygnał, że jeśli ktoś liczy na rozwój reprezentacji, nie doczeka się nigdy. Nigdy nie będzie planu sięgającego dalej niż najbliższy mecz, a my przecież mieliśmy wykorzystać łatwą w teorii grupę eliminacyjną, by przygotować się do Euro w Niemczech. By nie jechać znów na turniej po krótkim obozie, a po kwalifikacjach, gdzie budowa szła w parze z robieniem punktów.

Mateusz Święcicki niedawno powiedział mi, że gdyby Santosowi zwycięstwo w pojedynczym miało zapewnić wystawienie jego psa, zrobiłby to. Problem w tym, że nie pomagały ani mniej, ani bardziej doraźne kroki – bo nie wygrywał. A nawet jeśli, to w stylu nie dającym żadnej nadziei na trwałość tego procesu. Na powitalnej konferencji prasowej padły wielkie słowa zapowiadające wpływ Portugalczyka na szkolenie w Polsce, a on nie miał żadnego nawet na drużynę, którą prowadził.

Myśli o roli Santosa większej, niż selekcjoner, porzuciliśmy błyskawicznie. Teraz nadszedł czas, by porzucić też myśli o jego roli selekcjonera. I to nie jest tak, że piłkarze nie są winni – żadna krytyka Portugalczyka ich nie wybiela. Ale nie może to działać też w drugą stronę.

Nie może być tak, że słabość zawodników i ich charakterów pozwoli nie zauważyć, jak bardzo Santos miał tę robotę gdzieś.

Komentarze

Na temat “Błagam. Skończmy to