Żelisław Żyżyński: nie jest trudno poskładać w całość, co się stało na Zanzibarze

Żelisław Żyżyński
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Żelisław Żyżyński

Gdy napisałem na Twitterze, że odchodzę z Pili Pili, co było decyzją z dnia na dzień, jeszcze tego samego dnia dostałem SMS-a od Michała z pytaniem, czy możemy się umówić następnego dnia na Teamsy. W gronie ważnych osób z redakcji. Można powiedzieć, że już wtedy w styczniu byliśmy dogadani, choć bardzo mnie cieszy, że dostałem także kilka innych telefonów i parę ciekawych propozycji. Canal miał jednak pierwszeństwo w negocjacjach – mówi w rozmowie z Goal.pl Żelisław Żyżyński.

  • Z komentatorem Canal Plus porozmawialiśmy świeżo po oficjalnym ogłoszeniu jego powrotu do stacji
  • Poruszyliśmy także kwestię życia na Zanzibarze i słynnej afery wokół kompleksu Pili Pili
  • Przypomnijmy – dziennikarz otrzymał propozycję pracy w Pili Pili jesienią 2020 roku i ofertę dwuletniego kontraktu dla siebie i żony. Po upływie roku i kilku miesięcy wyszły na jaw nieczyste interesy właściciela kompleksu. Przełożyło się to także na traktowanie pracowników na miejscu – zdaniem polskich mediów wielu z nich przestało otrzymywać wypłaty

Odejście z Pili Pili

Złośliwi twierdzą, że po powrocie do Canal Plus będziesz otrzymywał wypłatę w Pili Coinach.

Jestem pogodzony, że różnych żartów i szydery nie brakuje. Canal Plus miał zawsze bardzo silną “szatnię”. Rozumiem tę szyderę, nie mam z nią problemów. Po tym, jak odwiedziłem ostatnio siedzibę Canalu, poczułem się jakbym nigdy stamtąd nie wychodził. Przyjęli mnie kapitalnie. Twitter też pewnie żartuje z tematu, który dla mnie nie jest lekki, ale biorę to na klatę. Co zrobić.

Wiesz, że muszę zadać pytanie o przedwczesny powrót z Zanzibaru.

Spodziewam się.

Wróciłeś pół roku przed czasem, niedługo po tym, jak wokół Wojtka z Zanzibaru rozpętała się afera. Trudno nie połączyć tych spraw.

Dokładnie tak, choć ja z Pili Pili odszedłem jeszcze w połowie stycznia, czyli zanim zrobiło się głośno. Zrezygnowałem z dnia na dzień. Jeśli ktoś chwilę się zastanowi, to powinno mu to wystarczyć za komentarz. To nie jest trudne do poskładania w sensowną całość.

W styczniu koniec pracy, ale powrót do Polski dopiero w kwietniu. Zrobiliście sobie trzymiesięczne wakacje, czy poszliście z żoną do pośredniaka na Zanzibarze?

Myślę, że można to nazwać wakacjami. Jak sięgam pamięcią od czasów moich stażów na studiach, nigdy nie miałem dłuższej przerwy. Teraz trafiła się taka okazja, choć wcale jej nie szukałem, więc dlaczego nie? Byliśmy w sytuacji na Zanzibarze, w której wokół nas zrobiło się nieciekawie. Wszyscy Polacy, którzy tam pracowali, zastanawiali się co zrobić. Większość wróciła. My byliśmy w nieco innej sytuacji, bo posłaliśmy dzieci do anglojęzycznej szkoły, za którą płaciliśmy niemałe pieniądze. Trymestr do końca kwietnia był już opłacony, więc postanowiliśmy zostać na te trzy dodatkowe miesiące. Jednocześnie zdalnie układaliśmy sobie sprawy w Polsce. Z Zanzibaru wylecieliśmy dokładnie tego samego dnia, w którym dzieci skończyły szkołę.

W czasie tych wakacji wróciłeś na jakiś czas do Polski…

Tak, choć mało osób o tym wie. Dowiedziałem się, że mój tata, z którym byłem bardzo zżyty, jest chory. Od razu przyleciałem do kraju, by spędzić z nim czas. Byłem przez dwa tygodnie, ale tata sam mówił: wracaj na Zanzibar. Co mogliśmy zrobić z jego chorobą, to zrobiliśmy… Zapewniliśmy mu opiekę, ale wszystko sprowadzało się do tego, by nie cierpiał. Rak nagle się objawił, mimo że tata trzymał się fantastycznie. Dwa tygodnie temu go straciłem. Teraz wszystko się zaczęło powoli prostować. Zanzibar jednak nauczył mnie tego, by – wiem, zabrzmi to trywialnie – na wszystko patrzeć pozytywnie. Ale dobrze, mieliśmy rozmawiać o moim wyjeździe, więc wróćmy do tego tematu.

Czujesz się oszukany?

Myślę, że nie jest niczym trudnym, by każdy postawił się na moim miejscu i odpowiedział sobie na to pytanie. Na temat mojego byłego pracodawcy nie mam zamiaru się już wypowiadać.

Życie na Zanzibarze

Podróże ponoć kształcą. Czego się dowiedziałeś przez ostatnie 1,5 roku?

Że dobrze wyjść ze strefy komfortu. Ela miała bardzo dobrą pracę w Marriocie, ja zostawiłem pracę marzeń, o której myślałem jeszcze jako dzieciak. Chciałem zobaczyć, jak sobie poradzimy w niecodziennych okolicznościach. Myśleliśmy też o zapewnieniu przyszłości dzieciom. Zwróć uwagę na to, że wylatywaliśmy jesienią 2020 roku, czyli kiedy COVID na dobre zaczynał szaleć, nauczanie było zdalne, a nikt nie wiedział, kiedy pojawią się szczepionki. Jadąc do kraju, gdzie wszystko odbywa się na powietrzu i COVID jest właściwie niewidoczny, trochę uciekliśmy od problemu. Dzieciaki miały tam fantastyczne dzieciństwo, które ukształtowało je na całe życie. Pod tym względem podjęliśmy świetną decyzję, bez względu jak to się skończyło. Jestem dumny z siebie, żony i dzieci. Nauczyłem się dystansu, dziś mało rzeczy jest w stanie mnie wkurzyć.

Dzieci nie miały problemu, by zakończyć ten etap dzieciństwa?

Szczerze mówiąc, chciały wrócić. Nela tęskniła za babcią, a Żywek złapał na Zanzibarze bramkarskiego bakcyla. Tam nie było żadnego boiska, by bronić, mógł tylko na plaży. Marzyło mu się granie na murawie. Po powrocie poszedł do Victorii Sulejówek i już zdążył zagrać cztery mecze. Dzieci są przeszczęśliwe, że wróciły, choć zaczynają już tęsknić.

A jak to wygląda u ciebie? Żałujesz, że tak się to skończyło?

Jakieś dwa miesiące temu zacząłem tęsknić za moim poprzednim życiem. Brakowało mi pracy dziennikarskiej, komentowania meczów, rozmów na murawie, atmosfery stadionu. Podpisaliśmy właśnie umowę z Canal Plus i jestem przeszczęśliwy, że tak się to potoczyło. Że oni mnie tak chcieli. Że pamiętali, jak umawialiśmy się na mój powrót. Nie mogę się doczekać, aż znów rzucę się w wir pracy. Zabrzmię teraz jak Paulo Coelho, ale perfekcyjnie sprawdził się cytat z “Małego Księcia”: jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było.

Znów w Canal Plus

Zatem z Canalem kochacie się ze wzajemnością.

Myślę, że Michał (Kołodziejczyk, redaktor naczelny Canal Plus Sport – przyp. red.) się nie pogniewa i że teraz już mogę powiedzieć. Gdy napisałem na Twitterze, że odchodzę z Pili Pili, co było decyzją z dnia na dzień, jeszcze tego samego dnia dostałem SMS-a od Michała z pytaniem, czy możemy się umówić następnego dnia na Teamsy. W gronie ważnych osób z redakcji. Można powiedzieć, że już wtedy w styczniu byliśmy dogadani, choć bardzo mnie cieszy, że dostałem także kilka innych telefonów i parę ciekawych propozycji. Canal miał jednak pierwszeństwo w negocjacjach. Dla mnie było naturalne i oczywiste, by tu wrócić.

Wracasz dokładnie do tych obowiązków, które miałeś przed wyjazdem? Komentowanie Ekstraklasy, program “Ekstraklasa po godzinach”?

Będziemy o tym jeszcze rozmawiać. Nie wiem, ile mogę zdradzić… Natomiast na pewno komentowanie i reporterka przy Ekstraklasie, będę też gospodarzem jednego programu, ale nie powiem teraz, którego. I jeszcze dojdzie mi trochę obowiązków, na co wpłynął epizod sprzed lat, gdy w Canal Plus komentowałem finał Pucharu Davisa. Tenisa zawsze kochałem i jest duża szansa, że będę się regularnie pojawiał przy okazji naszych transmisji. Szykujemy też jeszcze jedną niespodziankę na czerwiec. Za kilka dni będzie więcej konkretów.

Żelisław Żyżyński (z lewej)
Archiwum Żelisława Żyżyńskiego

Kiedy ponowny debiut?

Pojawię się już przy okazji naszej multiligi. Nie pojadę na żaden stadion, ale zrobię taki 15-minutowy making of, który pojawi się w naszym serwisie online i na antenie. Powiedzmy, że to będzie mój powrót.

Półtora roku temu zapowiadałeś, że na Zanzibarze będziesz regularnie oglądać Ekstraklasę. Z ręką na sercu – średnio, ile meczów widziałeś w każdy weekend?

Trzy-cztery. Wykupiłem Canal Plus Online. Jakimś cudem tam działał. Zdarzało się też tak, że na mecz ligi angielskiej szedłem do zaprzyjaźnionego baru, a na laptopie odpalałem Stal Mielec.

Piłkarz za 500 cegieł

Czyli oprócz opalenizny przywiozłeś z Zanzibaru także anegdoty.

Całą masę! Na przykład: jedziesz samochodem i zatrzymuje cię policja. Zanim poproszą o dokumenty, poproszą o prezent w postaci dolara albo dwóch. Po pewnym czasie zatrzymywali mnie już tylko po to, żeby sobie pogadać i oczywiście skasować okazjonalny bonus. Jak były święta, to prosili o prezent na święta. Mówię: przecież jesteście Muzułmanami. – Ale święta idą! Co to za święta bez prezentów?

Albo kiedyś jak wzmacnialiśmy naszą drużynę Dulla Boys, bardzo spodobał nam się taki lewoskrzydłowy – Mundo. Zaczęliśmy z nim rozmawiać, a on, że dom buduje. Potrzebuje 500 cegieł. Pytam: ile to kosztuje, on rzuca jakąś kwotą. Patrzę na Dullę, którego traktuję jak mojego zanzibarskiego brata, nadal mamy kontakt. Wreszcie mówię: Dulla, dajmy mu te 500 cegieł. A on: ale tu jeszcze transport trzeba opłacić. – Ile? – 15 dolarów. – No dobra, to ja zapłacę, niech on stawia ten dom. I w ten sposób kupiliśmy ofensywnego skrzydłowego za 500 cegieł.

Ogólnie, jeśli chodzi o Dulla Boys, to fantastyczne i jednocześnie smutne doświadczenie. Bo udało nam się zmienić życie tych chłopaków. Przez rok czuli się jak prawdziwi piłkarze. Teraz, gdy nie mają pensji, nie mają pieniędzy, żaden nie odszedł, a wszyscy stwierdzili, że chcą grać do końca i zrobić awans do Zanzibar Premier League. W tym momencie są na drugim miejscu, a dwie drużyny wchodzą. Wczoraj po golu Kokochiego wygrali 1:0 z New Boys.

Do czego byś porównał poziom tamtejszej piłki?

To bardzo trudne pytanie, bo tam nie ma boisk. Niby są trzy z murawą, ale to bardziej kretowiska. W porównaniu z nimi na naszych orlikach są świetne nawierzchnie. Nie ma tam też skautingu. Liczyłem, że nam się to uda zrobić. Uważam, że gdyby naszych Dulla Boys wystawić przeciwko klubowi II-ligowemu, może I-ligowemu, toby powalczyli. Natomiast mieliśmy czterech chłopaków, którzy gdyby nie mieli po 22-23 lata, a 16-17, posiadaliby papiery na niezłe granie. Jest taki napastnik Kado. Jeślibyśmy go przywieźli do Polski i umieścili w I-ligowym klubie, on by się wyróżniał, byłby świetny. Natomiast to jest nierealne, bo nie mówi w ogóle po angielsku, porozumiewa się w Suahili. Ma genialny piłkarski charakter, ale wiem, że nie przyjmie się w Europie. Przeskok dla chłopaka, który nigdy nie wyjechał poza Tanzanię, byłby zbyt duży. Za cztery miesiące wróciłby na Zanzibar i nie wiadomo, jakby to wyglądało. Potrzebny byłby systemowy program przygotowujący tamtych chłopaków do wyjazdu.

Mateusz Cetnarski, którego zrobiłeś trenerem Dulla Boys, nie miał do ciebie pretensji, gdy trupy wypadły z szafy Pili Pili?

Wyobraź sobie, że gdy wrzuciłem ogłoszenie, że szukamy trenera z angielskim i UEFA A, dostałem 61 CV. W tym kilka z naprawdę mocnymi nazwiskami, które świetnie znasz. A do Mateusza zadzwoniłem sam tuż przed podjęciem decyzji, gdy zorientowałem się, że nie ma klubu. I Mateusz fantastycznie się zaangażował, właściwie przejął zespół nie tylko pod względem sportowym, ale i organizacyjnym. Chciał pomóc tym chłopcom, dał im całe serducho, wszystko co mógł. I podniósł jakość treningu oraz grania w sposób niesamowity. Dodatkowo przyjechał z torbą pełną butów, które zorganizował wśród piłkarzy Legii Bartek Kapustka. Rozmawialiśmy ze sobą nawet wczoraj. Nie ma żadnych pretensji. Rozumie, że naszej winy w tym wszystkim nie ma. Mati wrócił już do kraju, ale wybiera się na Zanzibar z powrotem.

Jak to?

Przecież nie zostawi tych chłopaków. Grają o Premier League, a on chce walczyć z nimi w ostatnich meczach sezonu!

Komentarze