Szczęście czy fart? Jak ugrać więcej, niż dają ci statystyki

Na konferencji po wygranej z Radomiakiem w Radomiu Jacek Magiera stwierdził, że jego zespół po golu Erika Exposito zaczął "grać wynikiem". "Jak prowadzisz, to masz dwie opcje: pierwsza to rzucić się na rywala i strzelić drugiego gola, druga to szczelnie bronić". Tak, futbol jest tak prosty, a Śląsk jest liderem głównie dlatego, że udaje mu się nie komplikować swoich boiskowych działań. W ostatnich latach przynosiło to już innym nadspodziewanie udane wyniki.

Erik Exposito
Obserwuj nas w
IMAGO/Mateusz Birecki Na zdjęciu: Erik Exposito

Ostatni raz Śląsk gonił wynik – przegrywał – w połowie września, 79 dni temu. W tym sezonie to stan niemal piłkarzom Magiery nieznany: spędzili tak mniej niż 10% czasu gry w Ekstraklasie, niemal równo przez połowę wszystkich meczów wygrywali. Różnica jest niesamowita: Wrocławianie w 14 z 16 spotkań otwierali wynik, następny w tej klasyfikacji Górnik miał o cztery takie przypadki mniej, mistrzowski Raków o pięć, a Legia – aż o osiem. Co więcej, to wynik równy temu, który Śląsk osiągnął w całym poprzednim sezonie.

W graniu na wynik nie ma nic złego, w końcu przyglądając się radarowi defensywnemu Śląska widać dokładnie to nastawienie. Rywale dochodzą do szans o niemal najniższej średniej wartości (0,07 xG), rzadko udaje im się oddawać strzały czyste (bez zawodników na linii uderzenia), czy dochodzić do okazji po stałych fragmentach. Gdy dodatkowo porówna się to do wyników z poprzedniego sezonu, to od razu rzuca się, że choć Śląsk chciał być drużyną bardziej aktywną w obronie, ustawiającą linię wyżej. Jednak stał… w rozkroku. Wyższe ustawienie nie oznaczało większej agresywności, rywale dochodzili do niezłych okazji. Skończyło się kolejną desperacką obroną przed spadkiem w której to ktoś inny okazał się słabszy. A gdy tamten Śląsk tracił bramkę, to tylko w czterech z osiemnastu przypadków doprowadzał do wyrównania.

To i tak lepsze wyniki, niż przed dwoma laty, gdy w trzynastu przypadkach obejmowania prowadzenia tylko sześciokrotnie Śląsk kończył zwycięstwem, w 65% przypadków, gdy Wrocławianie po strzelonym golu mieli przewagę to kończyło się wyrównaniem. Był to najgorszy wynik w Ekstraklasie.

Magiera przypisuje wyniki z obecnego sezonu “fundamentom”, które jego zawodnicy doprowadzili na najwyższy poziom. Widać je zwłaszcza w pierwszych połowach spotkań, ponieważ nikt nie ma lepszego bilansu bramkowego. Rozbrajanie defensywy Śląska zajmuje mnóstwo czasu, do przerwy tylko trzykrotnie rywale odnajdywali drogę do bramki. Następne są w tej klasyfikacji Korona i Piast (po pięć straconych goli w pierwszej części). W drugiej można wyprowadzać kontry, o ile Śląsk już wcześniej objął prowadzenie: więcej miejsca to szansa dla Exposito, Samca-Talara czy Nahuela, a siedemnaście trafień po przerwie to drugi najlepszy wynik w lidze.

Znów warto przypomnieć: jest to osiągane bardzo pragmatycznym stylem. Posiadanie piłki jest trzecie najniższe w lidze, bramkarz Rafał Leszczyński wykonuje niemal najdłuższe podania, tylko Warta Poznań ma mniej dośrodkowań w pole karne, jeszcze dodajmy Puszczę jako kolejny zespół, który wykonuje mniej dokładnych podań.

Jednak prezes klubu Patryk Załęczny już kilka tygodni temu mówił, że brak medalu po tak doskonałej wiośnie przyjmie z rozczarowaniem. Magiera przed Rakowem podkreślał, że jego ambicją jest grać w europejskich pucharach. Śląsk jest też mistrzem pierwszej rundy i taka jest prawda punktów – choć nie mówi nam ona wszystkiego.

Kiedy zespół gra ponad stan

Jest też bowiem prawda punktów oczekiwanych. W tej klasyfikacji Śląsk plasuje się na dwunastej pozycji w lidze, pomiędzy Widzewem Łódź a Wartą Poznań. Punkty oczekiwane to wskaźnik, który przypisuje każdej drużynie po każdym meczu wartość punktową (od 0 do 3) na bazie prawdopodobieństwa strzelenia goli, które wynika z jakości stwarzanych szans (xG). I Śląsk w dziewięciu spotkaniach tego sezonu Ekstraklasy miał niższy wskaźnik goli oczekiwanych od przeciwnika, a więc według modelu punktów oczekiwanych dostawał ich mniej od przeciwnika. W dwóch ostatnich meczach Wrocławian bilans xG wynosił (wg WyScout) 1,14 do 4,02. Skończyło się oczywiście dwoma zwycięstwami 1:0.

Model punktów oczekiwanych ma pokazywać prawdę o formie drużyn. W przypadku Śląska jest ona bardzo wysoka, ponieważ punktują zdecydowanie ponad oczekiwania i nawet prawdopodobieństwo. Statystyki nie biorą pod uwagę tego, czego nie uda się policzyć: skoku pewności siebie po wygranej w „dziewiątkę” w Krakowie, przekonania o słuszności planu po tym, jak zaczęły się układać wyniki i przyszły kolejne zwycięstwa. Magiera nazywa to „energią”. „Pasja, determinacja, wypracowane standardy, wiara w to, co się robi. Cieszymy się z tego, bo nie przypuszczaliśmy, że aż tak to będzie wyglądało” – mówił przed Rakowem.

Gdy zespół nie jest w dobrej dyspozycji, to wątpi, nie jest tak skuteczny, słabiej reaguje na niepowodzenia – nawet jeśli kreuje sobie sytuacje i to więcej od przeciwnika. W Ekstraklasie drużyn, które punktują lepiej, niż według modelu powinny jest niewiele. Oprócz Śląska to Lech Poznań (+7,1 punktów względem punktów oczekiwanych), Raków (+2,7) czy Jagiellonia (+4,3), ale już Piast Gliwice  powinien mieć dziesięć punktów więcej, liderem byłaby Pogoń Szczecin (31,4 punktów oczekiwanych). 

Pomieszanie z poplątaniem? Tylko pozornie. W poprzednim sezonie pierwsza szóstka odzwierciedlana była w klasyfikacji punktowej, jak i punktów oczekiwanych. Z trzema najgorszymi drużynami było tak samo. Na przestrzeni całego sezonu te wyniki stają się znacznie bardziej miarodajne lub wyrównują się.

Tylko u nas

Czy można mieć za dużo szczęścia?

W tym względzie przypadki takie, jak Śląska nie są czymś wyjątkowym. Wystarczy spojrzeć na Bundesligę z poprzedniego sezonu. Co prawda nie na podium, ale tuż za nim skończył Union Berlin, lecz wystarczyło to do awansu do Ligi Mistrzów. Drużyna Ursa Fischera była do bólu przewidywalna, każdy znał jej mocne i słabe strony, ale mało kto potrafił znaleźć sposób. Tymczasem Union aż osiemnastokrotnie otwierał wynik meczu, miał trzecią najwyższą średnią punktów w takich sytuacjach i zdobył dzięki temu 46 z 62 punktów. Z dwunastu przypadków, gdy rywal zdobywał pierwszą bramkę w spotkaniu, czterokrotnie udało się wygrać, a to z kolei oznaczało średnią punktów na miarę Bayernu Monachium. Utrzymali też najwięcej, bo aż trzynaście czystych kont.

Gdyby jednak spojrzeć na wynik punktów oczekiwanych, to Union byłby w dolnej części tabeli. Za Borussią Moenchengladbach i przed Werderem Brema. Ich dorobek faktyczny był aż o dziewiętnaście oczek lepszy, niż ten wynikający z modelu. Był też znacznie niższy, niż… w dwóch sezonach wcześniejszych, gdy Union też świetnie się spisywał i kończył rozgrywki na piątym i siódmym miejscu.

W tym sezonie karta się odwróciła. Union jest na ostatnim miejscu w tabeli, ma ledwie siedem punktów, zaliczył serię dwunastu porażek z rzędu i ostatecznie rozstano się z Fischerem. Tylko w dwóch meczach otwierali wynik, z dziesięciu odwrotnych przypadków ugrali ledwie punkt. W klasyfikacji punktów oczekiwanych nie jest znacząco lepiej, ale… Berlińczycy powinni mieć przynajmniej sześć punktów więcej i wystawać ponad strefę spadkową.

Inne przypadki to wyniki ponad stan Lazio – drugie miejsce faktyczne, dziewiąte w klasyfikacji goli oczekiwanych (+19,7), a w Anglii na szczycie wyróżnić należy Arsenal i Manchester United. Pierwsi zaliczyli fantastyczny sezon, najdłużej prowadząc w Premier League, uzyskali o 13,5 punktów więcej, niż wynikałoby to z goli oczekiwanych, ale… nadal nie starczyło to na prześcignięcie w którejkolwiek z klasyfikacji Manchesteru City. Z kolei United mieli szósty wynik punktów oczekiwanych, więc nie zagraliby w Lidze Mistrzów – zdobyli jednak o 17,3 punktów więcej, niż wskazywałby na to model i zaliczyli jeden z lepszych sezonów w ostatnich latach.

Szczęście czy fart

O tym, że Jacek Magiera lubi rozdawać poznanym ludziom książkę „Szczęście czy fart” autorstwa Alexa Roviry i Fernando Triasa de Besa, wie już pewnie każdy kibic Ekstraklasy. Ta przypowieść ma budować w czytelniku przekonanie o wartości ciężkiej pracy, kreowaniu sobie warunków do tego, by uśmiechnęło się szczęście. Można powiedzieć, że Magiera w drugim wejściu do Śląska poszedł w tym kierunku: pozbył się zawodników, którzy nie pasowali do jego „fundamentów”, odmłodził drużynę i trafił do Exposito.

Hiszpan to prawdopodobnie ucieleśnienie tego szczęścia. Osiem bramek z gry zdobył z sytuacji o łącznym xG poniżej dwóch goli (1,56). Jest ponad skuteczny w tym sezonie Ekstraklasy, ale można powiedzieć, że w ataku na to pracuje: gdy Śląsk jest w głębokiej defensywie i stara się z niej wyjść dłuższym podaniem, to Exposito potrafi się utrzymać przy piłce i sprawić, że nagle będzie to akcja z większą liczbą zawodników. Jego średnia kontaktów z piłką w polu karnym jest słaba (3,75).

Czy wobec tego, jak na dłuższą metę wyrównuje się wskaźnik punktów oczekiwanych z punktami zdobytymi należy wykluczyć mistrzowską szarżę Śląska? Futbol nie takie rzeczy już przecież widział. W sezonie 2015/16 w Premier League zwyciężyło Leicester City. Był to sezon w którym faworyci mocno dołowali, a ekipa Claudio Ranieriego to wykorzystała. Zdobyła 81 punktów, o piętnaście więcej, niż wynikałoby to z modelu punktów oczekiwanych – i tak zajęliby miejsce na podium, zagrali w Lidze Mistrzów, lecz ich ponadprzeciętna skuteczność, konsekwencja i umiejętność budowania serii zwycięstw sprawiła, że był to sezon legendarny.

Union oraz Leicester to przykłady drużyn na wskroś pragmatycznych. Tylko dwa zespoły notowały niższe posiadanie piłki niż ekipa Ranieriego, tylko trzy od tej Fischera. Solidność w defensywie to aż piętnaście czystych kont Leicester, trzynaście Unionu. Kasper Schmeichel był drugim najskuteczniejszym bramkarzem Premier League, zmieniający się w bramce Berlińczyków Frederik Ronnow i Lennart Grill nie mieli konkurencji.

To były dwie bardzo przewidywalne drużyny w stylu gry, ale doskonale zorganizowane, wybijające rywali z rytmu, szukające swoich okazji w bardzo schematycznych atakach. Bardzo też zgrane. W Leicester dziesięciu zawodników wychodziło w podstawowym składzie w przynajmniej 30 z 38 spotkań. W Unionie było inaczej, ponieważ Berlińczycy grali także w czwartki w europejskich pucharach, ale mimo tego siedmiu zawodników zagrało 70% minut w Bundeslidze. Co jednak istotne, zarówno Ranieri, jak i Fischer potrafili utrzymać harmonię w składzie wykorzystując zmiany: tych robili odpowiednio niemal najwięcej i najwięcej w swoich ligach.

To były też siły duetów czy tercetów (zależnie od systemu). W środku obrony Leicester grali Wes Morgan i Robert Huth, Jamie Vardy świetnie współpracował ze schodzącym do środka z prawego skrzydła Riyadem Mahrezem. Fantastycznie uzupełniali się w środku N’Golo Kante i Danny Drinkwater. Odpowiednikiem Vardy’ego był Sheraldo Becker, którego najczęściej wspierał Kevin Behrens. Union grał w systemie 3-5-2, a świetnym blokiem defensywnym przewodził Robin Knoche.

Czy jest to tak różne od Śląska? U Magiery ustabilizował się duet stoperów Aleks Petkov – Łukasz Bejger. Peter Schwarz oraz Patrick Olsen uzupełniają się w środku pola, do tego doszedł Peter Pokorny. W Śląsku ze skrzydła do środka schodzą Piotr Samiec-Talar i (do kontuzji) Matias Nahuel. Dziesięciu zawodników zaczynało w podstawowym składzie w przynajmniej jedenastu spotkaniach. Rafał Leszczyński już wybronił Śląskowi niemal pięć goli, najwięcej w Ekstraklasie.

Gdy Leicester zbliżało się do mistrzostwa Anglii, Claudio Ranieri powiedział: „gramy z sercem, a trudno jest pokonać tych, którzy grają z sercem i pasją”. Czy to oszukując przeznaczenie – Leicester, jak i Śląsk sezon przed swoją szarżą ledwo utrzymały się w lidze – czy grając w mocno uproszczony sposób, to w każdym przypadku z przekonaniem, że można zadrzeć ze znacznie lepszymi.

POLECAMY TAKŻE

Komentarze