Smutny przypadek Miedzi Legnica i co można z niego wyciągnąć? 

Angel Henriquez
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Angel Henriquez

Wstrzymywałem się z tym tekstem do bezpośredniego spotkania między najlepszym a najgorszym z ligowych beniaminków tego sezonu. Wstrzymywałem się, choć wiedziałem, że to właściwie formalność – i mam na to kupony, które zazieleniły się z chwilą ostatniego gwizdka na stadionie Widzewa. Miedź przegrała, przegrała po raz kolejny, przegrała znów w stylu, który trudno określić jako “dający nadzieję na przyszłość”. Przegrała wreszcie już pod wodzą nowego-starego trenera, który zastąpił na stanowisku Wojciecha Łobodzińskiego. No i przegrała z drużyną, którą w ubiegłym sezonie I ligi odstawiła na odległość 15 punktów, także w bezpośrednim starciu pokonując ją 1:0, w chwili, gdy legniczanie byli już po swojej fecie z okazji awansu. 

15 maja Miedź już dopinała pierwsze transfery do klubu, już zastanawiała się nad tym, jak wzmocnić się pod kątem Ekstraklasy. Podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego po fantastycznym sezonie zapewnili sobie awans w majówkę, ostatnie trzy kolejki mogli zagrać totalnie na luzie. A i tak ogolili jeszcze Arkę w Gdyni (ostatecznie trzecią siłę ligi) i Widzew u siebie (wicemistrza I ligi), twardo rozdając karty jeśli chodzi o wyścig po awans.

Widzew wtedy drżał, bo niewykorzystany przez Letniowskiego rzut karny był trochę podkreśleniem chwiejnej formy na finiszu ligi – a Arka przecież równocześnie grała z Podbeskidziem i mogła nawet wskoczyć na drugie miejsce przed ostatnią kolejką. 

Gdy porównamy sobie, jaki komfort pracy miał klub przygotowujący się do Ekstraklasy od 1 maja, a jaki ten, który przedostał się do elity przez baraże czy po ostatniej ligowej kolejce, powinniśmy zakładać – Miedź, potem dopiero Widzew, na końcu Korona. Zwłaszcza, że przecież legniczanie wydawali się w pełni pozbawieni uczuć, które mogły towarzyszyć im przy ostatnim awansie do Ekstraklasy. Wówczas Miedzianka też rozbudziła spore nadzieje i apetyty na udaną grę w najwyższej klasie, ale ostatecznie spadła po zaledwie roku gry na tym poziomie. Wówczas właściciel klubu, Andrzej Dadełło, ale też cała armia ludzi związanych z Miedzią potwierdzała: wielu rzeczy musieliśmy się nauczyć. Wiele razy zapłaciliśmy tzw. frycowe, pewne nasze poglądy wokół piłki nożnej trzeba było zweryfikować. Stąd zresztą te ruchy Miedzi po awansie do Ekstraklasy. Klub, świadomy różnicy między I ligą a elitą, przebudowany został o wiele mocniej, niż przy swoim pierwszym awansie sprzed paru lat. Nie było żadnego “szukania uzupełnień”, nie było “wprowadzania pewnych innowacji do systemu, który przecież i tak funkcjonował dobrze”. No nie, było taśmowe ściąganie ludzi z potencjałem na status gwiazdy ligi. Henriquez. Narsingh. Obieta. Do tego Kobacki, o którego biło się o wiele więcej klubów oraz egzotyczne i nowatorskie, ale jednak atrakcyjne transfery Navedy czy Cacciabue. Miedź wyglądała, jakby grała w Football Managera, a kto gra, ten wie – te wszystkie Narsinghi zazwyczaj w Ekstraklasie są w stanie robić wyniki z marszu, nawet bez tej słynnej aklimatyzacji. 

Kadra na mundial: krótka kołdra dużej szerokości
Czesław Michniewicz

47 nazwisk na liście Czesława Michniewicza to wcale nie jest dużo. Fakt, że nie ma ich 55 pokazuje tak naprawdę problemy reprezentacji Polski. Kadra niby jest szeroka, ale widać po niej wyraźnie, jak krótką kołdrą przykrywać musi braki Czesław Michniewicz. Czesław Michniewicz nie miał takiego komfortu i pozytywnego bólu głowy jak Gareth Southgate Selekcjonerzy Meksyku

Czytaj dalej…

Wojciech Łobodziński twardo stąpał po ziemi, z pokorą mówił o celu, jakim jest utrzymanie. Szatnia nie odleciała na fali sukcesów, zresztą jak mają odlecieć piłkarze jak Aurtenetxe czy Dominguez po takim wyczynie jak awans do Ekstraklasy. Miedź już w I lidze składała się z piłkarzy, którzy mieli w CV nieco poważniejsze kluby i poważniejsze stawki, niż awans do krajowej elity w Polsce. Do tego dochodziła ta cała organizacja. W klubie wciąż działa mnóstwo osób, które pamiętały ostatni awans, ale co ważniejsze – pamiętały ostatni spadek. Pamiętały liczne pochwały dla Miedzi za efektowną grę, która zazwyczaj kończyła się efektownymi remisami, albo nieznacznymi porażkami. Pamiętali zwycięstwo 5:4 nad Wisłą Kraków, którym Miedź pożegnała się z ligą. To w żadnym wypadku nie jest ekipa, która musi siedemnaście razy dotknąć gorącego czajnika, by zacząć uczyć się na własnych błędach. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że podczas tej przedłużającej się banicji w I lidze nie robili nic innego, jak tylko nauka na własnych błędach z przeszłości. To było widać choćby po odważnym postawieniu na Wojciecha Łobodzińskiego, który był skrajnie nieoczywistym wyborem, jak na tak bogaty i poukładany klub, z konkretnym celem szybkiego powrotu do Ekstraklasy. 

Co jeszcze oni mogli zrobić w tym okresie pomiędzy spadkami? Co mogli rozegrać inaczej od tego zwycięstwa nad Widzewem w połowie maja do obecnej porażki z Widzewem już jedną ligę wyżej? 

Teraz, z perspektywy czasu – pewnie nieodzowna jest jednak wymiana, albo drastyczne wzmocnienie linii obrony. Ale kto mógł się spodziewać, że będzie aż tak źle? Miedź Legnica I ligę wygrała tracąc 22 gole w 34 meczach. Druga najlepsza defensywa ligi, Chrobry Głogów, utracił tych goli 34. Napisać: “obrona Miedzi grała dobrze” to nie napisać nic. Napisać: “to była najlepsza formacja w całej lidze”, to nie napisać nic. Miedź zamurowała dostęp do bramki, 18 razy schodziła z boiska bez straty gola. Naprawdę były powody do ostrożnego optymizmu, były powody by sądzić, że nie trzeba tutaj rewolucji, że wystarczy jeszcze dodanie trochę rotacji na bokach, by całość dała sobie radę i o szczebel wyżej. 

Drugi zarzut, który można podnosić teraz – zbyt wielu architektów, mało budowniczych. Zbyt wielu artystów, zbyt mało rzemieślników. Ale czy naprawdę będziemy czynić zarzut z tego, że Miedź było stać na ściągnięcie reprezentanta Chile czy byłego kadrowicza Holandii? Poza tym – czy akurat oni najbardziej zawodzą? Podobnie jest też w wypadku trzeciego zarzutu, który można streścić do dwóch słów “wieża Babel”. Ale przecież w takim Lechu Macieja Skorży wcale nie było mniej międzynarodowo – a udało się ugrać mistrzostwo. To proste wytrychy, które działają efektownie, ale nie wytrzymują zderzenie z rzeczywistością. Wystarczy obejrzeć dowolny mecz Miedzi, by wiedzieć, że kluczowym problemem nie jest wbrew pozorom bariera językowa między Matynią a Chuką. 

Jakieś reakcje Miedź już podjęła – by wspomnieć o tej najważniejszej, jaką jest zmiana szkoleniowca. Przy ostatnim spadku Dominik Nowak otrzymał pełen kredyt zaufania i misję prowadził aż do samego końca. Teraz zdecydowano się na ratownika, choć też nie jest to przecież klasyczny “strażak” w rodzaju Macieja Bartoszka. Trudno określić, że liga jest stracona, gdy do zdobycia jeszcze tak wiele punktów, a liga tak ciasna i wyrównana. Tyle że znów: to, czym mogą się delikatnie pocieszać kibice Miedzi, potęguje również frustrację. Między ósmą Cracovią a trzynastym Zagłębiem są dwa punkty różnicy. Miedź, o ile oczywiście zacznie w ogóle gonić peleton, bo na razie najtrudniej jest jej wykonać pierwszy krok, w teorii ma szansę wyprzedzić kilka ekip, a w konsekwencji – pomyśleć o utrzymaniu. Ale ile w tym kontekśćie waży roztrwonione 2:0 przy Łazienkowskiej? Ile waży zmarnowany karny Henriqueza, pewnie na wagę przynajmniej punktu? Rozkojarzenie w końcówkach z Jagą i Koroną? 

To właśnie dzieli Miedź od peletonu. 6 punktów straty do bezpiecznego Piasta. Nie brzmi jak wyrok, ale to przepaść, biorąc pod uwagę, że uzbieranie takiego właśnie 6-punktowego dorobku zajęło Miedzi 13 kolejek. 

Zobacz także: aktualna tabela Ekstraklasy

Dlaczego to bolesne? Dlatego, że Miedź jak żaden inny klub w tym sezonie pokazuje urok i przekleństwo piłki nożnej, piękno i ohydę tego najbardziej nielogicznego spośród sportów. Tu naprawdę możesz próbować uczyć się na błędach, możesz podejmować decyzje obiektywnie postrzegane jako słuszne, budować skład za pomocą zawodników stanowiących niejako gwarancję jakości. Innymi słowy: możesz wszystko zrobić dobrze, albo prawie dobrze, a koniec końców otrzymać taki sam, albo i gorszy wynik, niż konkurencja skazywana na pożarcie. 

Miedź pewnie spadnie z ligi. A znając upór i determinację Andrzeja Dadełły – Miedź pewnie do tej ligi wróci. I naprawdę, nie mam pojęcia, co wówczas powinien uczynić klub, by jego pobyt w Ekstraklasie był choć odrobinę dłuższy. Ostatnie miesiące w Legnicy pokazują: oczywistych i sprawdzonych recept nie ma. A kto uważa, że posiada oczywiste i sprawdzone recepty… Temu biada.

Komentarze