Reporter nie daje trenerom zupy z Azji

John van den Brom
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: John van den Brom

Niedzielna sytuacja z Johnem van den Bromem zaskoczyła mnie z wielu względów. Zaskoczył mnie także szum, który się wokół tej nieprzeprowadzonej rozmowy zrobił, czas więc kilka spraw raz jeszcze wyjaśnić. Oraz wspomnieć podobne sytuacje ze Stanisławem Czerczesowem i Janem Urbanem.

Mam to szczęście, że jako reporter rozmawiam ze sportowcami i trenerami także wtedy, gdy schodzą z boiska. Oczywisty jest fakt, że chętniej przy mikrofonie stają zwycięzcy, ale robota jest taka, że zachęcić do rozmowy trzeba również tych, którzy najchętniej poszliby jak najszybciej do szatni i walili z wściekłością pięścią w szafkę. Tu wykazać się trzeba empatią i to wcale nie taką jak z filmu Lejdis, gdzie bohaterka rzuca: „Empatia, zupa z Azji”. Trzeba zrozumieć ból i wściekłość człowieka, który doszedł tak wysoko właśnie dzięki ambicji, która teraz nie potrafi mu spokojnie przejść do porządku dziennego nad porażką.

Uważam, że mam tej empatii sporo. Znam dziennikarzy, którzy podeszliby do trenera Lecha zaraz po porażce ze Śląskiem i zapytali, kiedy odbędzie się obiecana wcześniej rozmowa. Ja poczekałem kilka dobrych minut z ciekawością zresztą patrząc, jak Holender przeżywa kolejne niepowodzenie mistrza Polski. Podszedłem, gdy schodził już do szatni i to nie po to, by od razu poprosić o umówiony wcześniej wywiad, a zapytać, ile czasu dla siebie potrzebuje. Czas jest zresztą słowem kluczowym, w telewizji wręcz fundamentalnym – zaraz po niedzielnym meczu zaczyna się Liga+Extra, w której ciekawych tematów nie brakuje i by wszystkim się zająć, trzeba się trzymać ustalonego harmonogramu. Także z tego powodu program jest planowany znacznie wcześniej a goście i rozmówcy potwierdzani z kilkudniowym wyprzedzeniem. Rozmowy w Lidze+Extra nie są więc czymś takim, jak te, przygotowywane na zlecenie Canal+ przez aktora Adama Krawczuka przed Piłkarskimi Oscarami (a właśnie, pamiętacie jeszcze Supernowa TV?): 

– Szybka piłka, dużo akcji, aż nie wiem, o co zapytać? – zaczyna „reporter”.

– Można zapytać o wynik, czy jesteśmy zadowoleni, czy nie. Zdecydowanie nie – odpowiada aktorowi Marcin Kikut z Lecha Poznań. 

Zadowolony nie był również van den Brom oraz kibice w Poznaniu. Tym ostatnim, podobnie jak wszystkim fanom w Polsce rozczarowanym pucharową formą mistrza kraju należy się kilka słów wyjaśnień. Nie tylko od trenera zresztą, ale przede wszystkim od szefów klubu, czyli Piotra Rutkowskiego i Karola Klimczaka, którzy działalnością na rynku transferowym – choć trafniejsze byłoby słowo „pasywność” – znacznie możliwości osiągnięcia dobrego wyniku ograniczyli.

Na pierwszej linii jest jednak trener i to jemu w niedzielę puściły nerwy. To on po kolejnej trudnej do wytłumaczenia porażce uciekł przed rozmową. Nie do końca zgadzam się z Kubą Olkiewiczem (z którym w większości kwestii mamy dokładnie takie samo zdanie, sam jestem więc tą obecną rozbieżnością zdziwiony) i częścią tez zawartych w tym felietonie. Uważam, że John van den Brom jest sympatycznym facetem. Myślę, że zdaje sobie sprawę ze swoich obowiązków medialnych, a także z tego, jak ważna jest otwartość na rozmowy z dziennikarzami, bo to właśnie za ich pośrednictwem można wytłumaczyć fanom swoje decyzje i rozwiać wiele wątpliwości, nie wspominając nawet o ociepleniu wizerunku. Zawsze lepiej wyjaśnić okoliczności europejskich wpadek  prowadzonych przez siebie solidnych klubów holenderskich (Utrechtu ze Zrinjskim Mostarem oraz AZ Alkmaar z Kajratem Ałmaty) niż pozostawić kibicom suche wyniki, zawsze lepiej porozmawiać o przyczynach kontuzji mięśniowych aż tylu zawodników, niż tylko słuchać przypuszczeń o tym, że szkoła niderlandzka nie jest przystosowana do naszych warunków. 

Van den Brom o tym wie. Gdy ochłonął w weekend, zdał sobie sprawę, że wywiad może tylko wizerunek ocieplić. Problem w tym, że akurat w niedzielę tego czasu nie było, bo trwał nasz sztandarowy program na żywo. Dzień później pogadać dużo łatwiej. Łatwiej też ochłonąć z emocji i znów być po prostu sympatycznym facetem.

Kiedyś przygotowywałem dogrywkę do Ligi+Extra z Janem Urbanem, którego Zagłębie Lubin dzień wcześniej przegrało z ŁKS. Posada trenera była poważnie zagrożona, ludzie w sobotę gwizdali przez kilka minut. A jednak gdy podszedłem zaraz po meczu potwierdzić nasze niedzielne poranne spotkanie były piłkarz Osasuny spojrzał na mnie zdziwiony i odparł: – Jasne, przecież się umawialiśmy.

Dzień później raz jeszcze podziękowałem za możliwość szczerej rozmowy, a Urban powiedział coś, co pamiętam do dziś. – W Hiszpanii mówią o sytuacjach w których trzeba pokazać twarz. Dar la cara. Nie można się ukrywać w trudnych sytuacjach.

Także dlatego tak szanuję Jana Urbana.

Szanowałem też wiele lat Stanisława Czerczesowa, śmiejąc się z ludzi, którzy zarzucali nam konflikt. Myślę, że on też mnie szanował. Rosjanin faktycznie się zagotował na antenie, ale już kilka minut później przeprosił mnie przed szatnią, czego świadkami było kilka osób, bo zrozumiał, że przesadził. Gdy następnego dnia zobaczył, jak głośna stała się sprawa, zaprosił mnie na kawę, by ostatecznie wyjaśnić wszystkie nieporozumienia. Warto tu jednak pamiętać, że Czerczesow to wytrawny gracz, który nie raz i nie dwa próbował „ustawiać” dziennikarzy. Wie, że czasem lepiej działa krzyk, a czasem lepiej dopuścić dziennikarza bliżej. Taktyka, taka jak boiskowa. Przecież Jose Mourinho wiele razy powtarzał, że mecz zaczyna się jeszcze przed konferencją prasową. 

Mecz van den Broma z Dudelange zaczął się wraz z końcowym gwizdkiem spotkania ze Śląskiem. Początek udany więc nie był. W kolejnych dniach winę próbowali wziąć na siebie pracownicy biura prasowego, tłumacząc, że trener został niewłaściwie poinformowany, że wywiadu dla Canal+ ma nie być. Szczerze? Doceniam wysiłki, ale tych wyjaśnień nie kupuję. Zwłaszcza, że koledzy z Lecha kilkanaście minut po meczu naprawdę starali mi się pomóc wyciągnąć szkoleniowca z szatni. Nie wierzę, że nie byliby w stanie wyjaśnić mu błędu kolegi (gdyby taki faktycznie nastąpił), gdyby dali radę normalnie z nim porozmawiać. Tego dnia van den Bromowi zwyczajnie puściły nerwy, a ja po prostu bez emocji opisałem całą sytuację – zwyczajnie, reportersko.

Bo cokolwiek by się nie stało na jakimkolwiek stadionie – pracę reportera uważam za najwspanialszą na świecie. 

Żelisław Żyżyński, Canal+Sport

Zobacz także: Raków w opozycji do Lecha. “Chcemy zbudować silną drużynę”

Komentarze