Olkiewicz w środę #105. Raków Częstochowa i pierwszy kryzys w błysku fleszy

Choć trudno w to uwierzyć, Raków Częstochowa przez ostatnie osiem sezonów bezustannie poprawiał swoje wyniki. Od sezonu 2015/16, zakończonego na piątej lokacie na trzecim szczeblu rozgrywkowym, każdy kolejny rok był coraz lepszy, wliczając w to mistrzostwo oraz finał Pucharu Polski w rozgrywkach 2022/23. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że ten lot już na pewno został przerwany. Reakcja na kryzys w Częstochowie może być jednym z najciekawszych zjawisk ostatnich lat.

Raków Częstochowa Kibice
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Raków Częstochowa Kibice
  • Raków Częstochowa nie żałował pieniędzy i nie bał się momentami bardzo śmiałych zmian, dzięki czemu możliwy stał się najdłuższy miesiąc miodowy w historii – trwający jakieś siedem lat.
  • Przyczyn obecnej stagnacji Rakowa można szukać w wielu różnych aspektach – od łączenia ligi z pucharami, przez nasycenie niektórych zawodników wymarzonym mistrzostwem, aż po jakość w poszczególnych działach klubu.
  • Ciekawsze od jednoznacznego wskazania winnych będzie jednak obserwowanie sposobu na ten kryzys Rakowa oraz stagnację, jaka może zapanować na dłużej niż kilka tygodni.

Raków Częstochowa, czyli wyżej, szybciej, mocniej

Ta historia jest w Polsce znana na tyle, że właściwie nie ma sensu po raz kolejny jej przypominać. Pobieżnie zerknijmy jedynie na to, jak długą drogę przebył Raków Częstochowa z piątego miejsca w II lidze do chwili obecnej, gdy jako mistrz Polski rywalizował w fazie grupowej Ligi Europy. Najbardziej znamienny na tej długiej drodze jest brak jakichkolwiek przystanków. Podczas gdy inne kluby często rządziły się dość chwiejnymi cyklami, Raków bezustannie parł do przodu. Jasne, startował z niższego poziomu, ale jednocześnie uniknął błędów popełnionych przez Lech Poznań czy Legię Warszawa.

W przeciwieństwie do poznaniaków – żaden z sukcesów Rakowa nie sprawiał, że klub zaczynał uważniej spoglądać na cyferki w Excelu, wręcz przeciwnie – im szybciej poruszał się ten bolid, tym chętniej wydawano coraz większe pieniądze na jego ulepszenia i modyfikacje. Na błędach Legii Warszawa Raków nauczył się konsumowania sukcesu i szybkiego przecinania sporów – podczas gdy w stolicy największy triumf zbiegł się z największą kłótnią trzech właścicieli klubu, w Częstochowie każdy, nawet kompetencyjny spór, bezzwłocznie rozwiązywano – by wspomnieć choćby historię z Markiem Śledziem.

Dużo w tym oczywiście zasługi Marka Papszuna, który korzystając z bezwzględnego i w pełni uzasadnionego zaufania Marka Świerczewskiego meblował cały klub po swojemu. Skupienie w jednej pięści tak wielkiej władzy w niektórych klubach odbijało się czkawką i wcale nie patrzę tu w kierunku obecnego selekcjonera reprezentacji Polski, natomiast w Rakowie – pozwalało na ciągłość. Ciągłość pracy i ciągłość rozwoju, a przede wszystkim ciągłość osiągania kolejnych sukcesów. Każdy kolejny sezon stał pod znakiem progresu – kierunek wyznaczali przede wszystkim Świerczewski oraz Papszun, dobierając po prostu do projektu coraz lepszych wykonawców, we wszystkich działach.

I tak z czasem Domańskich zaczęto zastępować Lopezami, Szumskich Kovaceviciami, a Tomczyków Grafami, z czasem również Grafów Cardenasami. Duże wrażenie robi na mnie zestawienie zwykłych fotografii – gdy Raków prezentował swoją drużynę w hali sportowej w przerwie zimowej sezonu 2019/20, na fotce kręciło się dziewięć osób w niebieskich strojach przeznaczonych dla członków sztabu szkoleniowego. Niespełna dwa lata później Raków przed sezonem ustawił się w trzech rzędach – dwa rzędy piłkarzy po 14, 15 osób i rząd sztabu szkoleniowego o identycznej długości. Najświeższa fotka z Turcji, gdzie Raków przygotowywał się do rundy wiosennej trwającego sezonu, to aż siedemnaście osób “spoza” drużyny – na 26 piłkarzy, którzy stanęli do tego zdjęcia. Oczywiście, to i tak przecież ledwie część prawdy, bo gdzie tu miejsce dla skautów, dla wszystkich ludzi, którzy odpowiadają za akademię czy marketing. Ale nawet tak banalna analiza porównawcza pokazuje kierunek oraz sposób działań.

Raków bywał kokietujący: o nie, kochani, tym razem nie wydamy więcej niż 500 tysięcy euro. Chyba że będzie do wyjęcia Crnac. Albo Yeboah. Albo Drachal. Albo Otieno. Albo ktokolwiek jest nam na ten moment potrzebny. Natomiast niezależnie od kokieterii – po prostu się rozwijał. Płacił za zawodników coraz większe kwoty. Zatrudniał coraz lepszych fachowców do coraz ambitniejszych zadań. Oni odpłacali się coraz lepszą grą, która sprawiła, że w ubiegłym roku Raków nieomal osiągnął absolut. Mistrzostwo Polski, finał Pucharu Polski, nieomal faza grupowa europejskich pucharów.

Jeśli przez 8 lat podnosisz sobie poprzeczkę wyżej i wyżej, cel na ten rok był jasny. Dublet połączony z przynajmniej sześcioma meczami w Europie, nie licząc naturalnie kwalifikacji. Już dziś wiemy – poprzeczki podbić się nie uda.

Raków Częstochowa – wyczekiwane zderzenie ze ścianą

Naprawdę trudno uciec tutaj w jakiekolwiek proste diagnozy, które wyjaśnią, dlaczego Raków nagle w tak wstydliwy sposób się zatrzymał. Dlaczego wstydliwy? Cóż, jakkolwiek postrzegać całą europejską przygodę “Medalików”, porażka 0:4 z Atalantą, która wprowadziła na boisko zawodnika “marzącego od lat o Europie” oraz paru nastolatków z Primavery była porażką wstydliwą. Porażka z Piastem Gliwice po oddaniu ledwie dwóch celnych strzałów i oddaniu inicjatywy średniakowi ekstraklasowej tabeli – też nie należy do takich, z którymi w Częstochowie się szybko godzą. Szczególnie, że jako nieliczni w Polsce od lat traktują Puchar poważnie – trzy finały z rzędu, dwa triumfy.

W lidze Raków jest szósty i naprawdę ten zaległy mecz niewiele zmienia w całej optyce. Wobec wczorajszych wyników Pucharu Polski i prawdopodobnego triumfu kogoś z dwójki Piast-Widzew, czwarte miejsce w lidze może niczego nie gwarantować. A tak się składa, że Raków do Jagiellonii i Śląska nadal traci aż sześć punktów, co na tym etapie sezonu jest przewagą dość sporą. Z walki o dublet Raków może płynnie przejść do walki o ostatnie biorące miejsce w europejskich pucharach, ba, Raków może dojść do tego nieznanego dla nich momentu, gdy podczas majówki trzeba będzie ściskać kciuki za Pogoń czy Jagiellonię – po to, by zwiększyć własne szansę na kolejny sezon w Europie.
To wszystko dla Rakowa jest świat nieprawdopodobnych nowości. Jak to wylot z Pucharu na tym etapie? Jak to strata punktowa, jak to gonienie już nie Legii czy Lecha, ale Jagi, Śląska i nawet Pogoni Szczecin, świeżo po dość dramatycznej konferencji traktującej o sporej stracie finansowej na przestrzeni ostatniego roku rozliczeniowego.

Koniec serii Rakowa Częstochowa. Nie będzie czwartego finału z rzędu
Piast Gliwice - Raków Częstochowa

Piast wyeliminował Raków, koniec serii Medalików Raków Częstochowa przegrał 0:3 z Piastem Gliwice i w tym roku pożegnał się z Fortuna Pucharem Polski już na etapie ćwierćfinału. Popularne Medaliki tym samym przerwały swoją imponującą serię – klub z Jasnej Góry trzy razy z rzędu meldował się bowiem w finale tych prestiżowych rozgrywek. Drużyna z Częstochowy

Czytaj dalej…

Gdyby to był zwykły polski klub, moglibyśmy tutaj ułożyć całe bingo z typowymi wymówkami. Najbardziej popularna – łączenie ligi z pucharami. Niektórzy – w tym ja – już w momencie końcowego gwizdka w meczu Lecha ze Spartakiem Trnawa przymierzali Kolejorzowi koronę mistrza Polski. Właśnie z uwagi na fakt, że w stosunku do Legii czy Rakowa, lechitów czekało osiem spotkań mniej. Łączenie fazy grupowej w Europie z pucharami od lat nie wychodziło nikomu.

  • 2016/17 – Legia gra w Lidze Mistrzów, zdobywa mistrzostwo
  • 2017-2020 – nie gramy w fazie grupowej
  • 2020/21 – Lech gra w Lidze Europy, zajmuje jedenaste miejsce
  • 2021/22 – Legia gra w Lidze Europy, zajmuje dziesiąte miejsce
  • 2022/23 – Lech gra w Lidze Konferencji, w końcówce ligi udaje mu się dobić do ligowego podium

Nawet Lech czy Legia, kluby regularnie kręcące się w czubie ligi, przeżywały mocne zderzenie z koniecznością łączenia gry na trzech frontach. Ale podkreślmy – Raków to nie Legia czy Lech. Transfery, które wykonał na przestrzeni ostatnich miesięcy klub z Częstochowy, to właśnie jedno wielkie zabezpieczanie się przed wymówką w postaci “a, bo my graliśmy na trzech frontach”.

No to co, może trener? Ale znowu – czy można wszystko zrzucać na Dawida Szwargę, który przejmował drużynę po Marku Papszunie? Dziś bardzo wygodnie powiedzieć: na początku bazował na automatyzmach Papszuna, potem zaczęło się psuć. Ale batalie w eliminacjach do Ligi Mistrzów, potem Ligi Europy, to były wielkie taktyczne wojny, których nie rozpisywał Szwardze Papszun. Odstawienie Gurbanowa czy postawienie się Kopenhadze to rzeczy, których nie można trenerowi Rakowa odmówić. Naturalnie znaleźlibyśmy sporo kijków do okładania Szwargi, ale po raz kolejny – pachnie przesadnym uproszczeniem.

To może nasycenie sukcesami? Traktowanie mistrzostwa jako pewnego zwieńczenia cyklu, mozolnego wciągania Rakowa na najwyższą krajową półkę? Rozleniwienie piłkarzy, którzy już wygrali w kraju wszystko, a po awansie do fazy grupowej europejskich pucharów – zrealizowali też długofalowy cel klubu? A może jeszcze prościej, może po prostu pech związany z licznymi kontuzjami, często kluczowych zawodników na kluczowych pozycjach? Może brak napastnika, może fakt, że Cardenas jednak nie okazał się Monchim, który z miejsca zbuduje z “Medalików” nowe Galacticos? Może docenienie teraz rzeczywistego wpływu na zespół ze strony Iviego Lopeza?

Gdyby ktoś zadawał mi te wszystkie pytania o przyczyny kryzysu Rakowa, odpowiedziałbym: nie wiem, mordo, ja ledwo jestem w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie w jakiej galaktyce aktualnie przebywam. Natomiast komfortu rzucenia takiej odpowiedzi nie posiada Michał Świerczewski.

Pierwszy kryzys w błyskach fleszy

– Niestety, staliśmy się ligowym średniakiem. Nie ma sensu się oszukiwać, to nasz najpoważniejszy kryzys od 2016 r. Zebrałem wtedy trochę doświadczeń. Spróbujemy tą sytuacją zarządzić – napisał na Twitterze właściciel Rakowa, Michał Świerczewski. I to ważne, pełne pokory, może nawet fałszywej skromności słowa. Ale zwracam uwagę na ten rok 2016, gdy Raków Częstochowa był jeszcze zakopany głęboko pod ziemią.

Wspominałem od początku, że historia ostatnich lat w wykonaniu Rakowa to dość równe schodki albo porządnie rozstawiona drabina. W górę, w górę, w górę – jednym tempem, miarowo, jednostajnie, bez patrzenia za siebie, a tym bardziej bez patrzenia w dół. Natomiast Michał Świerczewski jest przy Rakowie dłużej, niż tylko wspinaczka od II ligi do mistrzostwa Polski. Kryzys z 2016 roku to właśnie dwa sezony w II lidze, gdy w teorii Raków już posiadał finansową przewagę, ale jeszcze bazował na pewnych szkodliwych stereotypach.

32 kolejki sezonu 2014/15 za nami. Raków ma 54 punkty, tyle co lider, Zagłębie Sosnowiec. Za plecami peleton – ROW, Stal Stalowa Wola, Rozwój Katowice i MKS Kluczbork mają po 53 punkty. Raków ma jednak przed sobą domowy mecz z Nadwiślanem Góra, średniakiem, który już o nic nie gra, na finiszu zaś wyjazd do Tarnobrzegu, gdzie Siarka też już ma wakacje. Poza tym Raków ma pewien komfort – awans bezpośredni robią aż trzy ekipy, wystarczy tego nie spartolić na ostatniej prostej. Skład jest napakowany zawodnikami, którzy w teorii gwarantują jakość wyższą niż ta wymagana w II lidze.

I co? I 0:4 z Nadwiślanem Góra. Zero do czterech w meczu u siebie z ligowym średniakiem, w sytuacji, gdy zwycięstwo nieomal gwarantuje awans. Potem wymęczone 2:1 w Tarnobrzegu, po golu Reimana w 90. minucie, awans do baraży dosłownie w ostatnich sekundach ligi. No i wreszcie 1:1 i 2:2 z Pogonią Siedlce. Raków pozostaje w II lidze. Wymarzony awans wymyka się z rąk. Michał Świerczewski na razie jeszcze trzyma nerwy na wodzy, Radosław Mroczkowski pozostaje na stanowisku, następuje kilka zmian w drużynie, jest kilka jakościowych wzmocnień. Ale w sezonie 2015/16 jest jeszcze gorzej. W październiku traci robotę Mroczkowski, potem Kołaczyka zastępuje Cecherz, przez jakiś czas prowadzą zespół wspólnie. 9 kwietnia Raków przegrywa 1:8 z GKS-em Tychy. Nie ma tu żadnej pomyłki, tyszanie pakują kandydatowi do awansu osiem goli na jego terenie.

Dziewięć dni później klub przejmuje Marek Papszun. Jest tak naprawdę czwartym trenerem w tamtym sezonie, Raków oczywiście w takiej sytuacji i po takich ciosach nie ma już większych szans na awans, kończy ligę na piątym miejscu.

– Szatnię trzeba było wyczyścić do spodu. Zgnilizna co chwilę wyłaziła na wierzch, co chwilę dochodziło do spięć – tłumaczył Marek Papszun po latach w rozmowie z Futbolfejs.
Czy to dodaje innego kontekstu tweetowi Michała Świerczewskiego? Nie wiem, nie wyrokuję, podobnie jak w poprzednim akapicie – nadal ledwo radzę sobie z określeniem planety, na której przyszło mi aktualnie stąpać. Wiem natomiast, że to wcale nie jest pierwszy wielki kryzys Michała Świerczewskiego w Rakowie. To pierwszy wielki kryzys, z którego rozwiązaniem Świerczewski będzie się zmagał na oczach całej piłkarskiej Polski.

Na fali pierwszego kryzysu do klubu trafił Marek Papszun i rozpoczął porządki od wyczyszczenia szatni. Niemal z miejsca, sezon po sezonie, zaczął budować pomnik, który zostawił Dawidowi Szwardze niespełna rok temu.

Co stanie się na fali drugiego kryzysu?

Tylko u nas

Komentarze

Na temat “Olkiewicz w środę #105. Raków Częstochowa i pierwszy kryzys w błysku fleszy