Rozliczenie van den Broma. Jaka jest prawda o trenerze Lecha?

Po porażkach Lecha Poznań nazywa się go holenderskim wuefistą, a jeszcze niedawno był kapitanem statku wypływającym na trudne morza. John van den Brom nie zdobył z Lechem żadnego trofeum, ale był najlepiej łączącym ligę z pucharami trenerem Kolejorza od lat. Rozwija piłkarzy, poznański zespół notuje za jego panowania progres, ale nie da się też uciec od uczucia niedosytu, które towarzyszy kibicom z Wielkopolski. Jaka jest prawda o kadencji van den Broma? Czy okoliczności usprawiedliwiają gorsze okresy Lecha? Czy Kolejorz jest dziś lepszą drużyną niz w momencie, gdy Holender chwytał za ster przy Bułgarskiej? Szkoleniowiec Lecha to bardziej farciarz, czy może bardziej pechowiec?

John van den Brom (Lech Poznan)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: John van den Brom (Lech Poznan)
  • Lech Poznań dominuje nad rywalami, przoduje w lidze pod względem statystyk rozgrywania piłki, ale ma problemy z dochodzeniem do szans strzeleckich w polu karnym
  • John van den Brom uważany jest za “dobrego policjanta”, ale niektórzy zarzucają mu, że pozwala piłkarzom za zbyt wiele i daje lechitom za dużo wolnego
  • Jaka jest prawda o kadencji Holendra w Lechu? Czy zbliżające się mecze z ligowymi outsiderami sprawią, że w niebiesko-białe żagle znów dmuchnie wiatr?

Przypominanie historii pucharowej Lecha ma tyle samo sensu, co przypominanie tego, kto w zeszłym sezonie sięgnął po tytuł mistrzowski w Ekstraklasie. Każdy przynajmniej średnio zorientowany w polskiej piłce kibic wie, dokąd dotarł Lecha i jakie przeszkody pokonał w drodze do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. Pamięć jest jednak złudna, gdy mówimy o wrażeniach płynących z całego sezonu. Bardziej miarodajne są tutaj liczby za cały rok grania.

A Lech Poznań w zeszłym sezonie był jednym z najlepszych zespołów do oglądania w całej lidze. Wystarczy rzucić okiem na komplet kluczowych statystyk za ten okres:

  • żaden inny klub nie oddał w Ekstraklasie więcej strzałów od poznaniaków
  • tylko dwie drużyny zaliczyły więcej kontaktów z piłką w polu karnym rywala
  • Lech był też trzeci w lidze pod względem łącznego współczynnika goli oczekiwanych
  • żaden klub w lidze nie miał tak wysokiego średniego posiadania piłki na mecz
  • Kolejorz był drugi w lidze pod względem sumy kluczowych podań
  • oraz pierwszy w Ekstraklasie pod względem podań progresywnych (czyli zdobywających teren, przesuwających akcję naprzód)
  • piłkarze Lecha mieli też piaty najwyższy w lidze współczynnik passing rate, czyli liczby podań na każdą minutę posiadania piłki
  • to samo miejsce w lidze lechici zajęli pod względem sumy dryblingów i pojedynków w fazie atakowania

Zbierając to wszystko razem, możemy wysnuć wnioski, że Lech dominował nad przeciwnikami, grał stosunkowo szybko, prowadził grę, był efektowny i przewaga w posiadaniu piłki przekładała się na liczbę szans strzeleckich. Słowem – grał tak, jak od niego się oczekuje.

Część statystyk podań z sezonu 2022/23 (WyScout)

O tym absolutnie nie powinniśmy zapominać w sytuacji, gdy pochylamy się nad kadencja Johna van den Broma. My, fani futbolu, mamy bowiem lekkość do analizy krótkoterminowej. Wyrywania meczów z szerokiego kontekstu. Skłaniamy się do posługiwania sie dowodami anegdotycznymi – sromotna porażka potrafi przykryć nad miesiąc dobrej gry. Działa to też w drugą stronę – wygrany mecz derbowy potrafi wymazać z pamięci trzy wcześniejsze porażki o mniejszym ciężarze gatunkowym.

Przy rozliczaniu van den Broma należy zarówno brać pod uwagę pewną ciągłość, ale i okoliczności. Wszak doskonale pamiętamy katastrofalne skutki łączenia pucharów z ligą. Pamiętamy katastrofę Legii za kadencji Czesława Michniewicza. Z bólem rozgrzebujemy słynne odpuszczanie meczu Lecha z Benficą, by skupić się na ratowaniu ligi w starciu z Podbeskidziem. Słynny probierzowy “pocałunek śmierci” to żaden nośny bon mot, a rzeczywisty problem polskich pucharowiczów. A van den Bromowi trzeba oddać, że w sezonie pucharowym radził sobie najlepiej z trenerów Kolejorza w ostatniej dekadzie. Żaden też trener w historii poznańskiego klubu nie zaszedł w pucharach tak daleko.

Możemy się pospierać o styl, o sposób zarządzania, o dobór metod i wiele innych aspektów, które są istotne w pracy trenerskiej. Ale dorobek, osiągnięte fazy czy średnia punktowa to fakty, których podważyć się nie da.

Czy da się wyciszyć trnawskie echo?

Podobnie jak nie da sie podważyć tego, że Lech pod batutą van den Broma zaprzepaścił ogromną szansę na kolejny skok naprzód pod kątem budowania klubu, dostarczania emocji i umocnienia swojej pozycji w europejskiej piłce. Mowa rzecz jasna o katastrofie w Trnawie. Z jednej strony była to klęska absolutnie niespodziewana, bo przecież Lech według bukmacherów był murowanym faworytem do awansu (zwłaszcza wobec zwycięstwa w pierwszym starciu), a i znaliśmy doskonale deficyty w jakości części graczy Spartaka, bo przecież oglądaliśmy ich wcześniej w Ekstraklasie. I – mówiąc oględnie – nie były to ligowe asy, a raczej zgrane piątki i czwórki.

Z drugiej jednak strony Lech już przed rewanżem ze Spartakiem zdradzał symptomy tego, że daleko mu do optymalnej formy. Z Bułgarskiej płynęły głosy, że sztab Kolejorza nie chciał przykręcać piłkarzom śruby podczas letnich przygotowań. Te lechici zaczęli dość późno, mieli krótki obóz we Wronkach, wielu piłkarzy dojechało do drużyny później z uwagi na mecze reprezentacyjne, a na dodatek dość długa była lista zawodników pauzujących podczas przygotowań z uwagi na problemy zdrowotne.

Nie będziemy w top formie na początek sezonu, ale meczami dojdziemy do dobrej dyspozycji. Trzeba się tylko przemęczyć, poczekać na powrót kontuzjowanych, ale z tygodnia na tydzień będziemy wyglądać coraz lepiej. Chłopaki złapią rytm, a tez nie ma co ich zajeżdżać teraz, skoro celujemy w grę na wysokiej intensywności przynajmniej do końca jesieni – można było usłyszeć w Lechu.

POLECAMY TAKŻE

Misterny plan nie zakładał jednak wywrotki w Trnawie, choć tak po prawdzie – plan i tak był dość karkołomny, bo losowanie sprzyjało Lechowi. Zarówno w III jak i w IV rundzie eliminacyjnej Lech trafił na jednego z najsłabszych możliwych do wylosowania rywali i tym samym mógł liczyć na stosunkowo łatwą ścieżkę do fazy grupowej LKE. Jakość rywala, fatalny styl, mierna reakcja na zły wynik, pozwolenie Słowakom na odwrócenie rezultatu – to wszystko sprawia, że Lechowi trnawska klęska będzie odbijać sie echem tydzień po tygodnia do końca tego sezonu. I van den Brom doskonale o tym wie, bo poznał już na tyle wartość Lecha dla regionu. Od razu po porażce ze Spartakiem zaznaczał: – To nie jest koniec sezonu, a dopiero początek. Mamy ponad 30 meczów przed sobą.

Tuż po odpadnięciu z Ligi Konferencji z obozu Lecha zaczęły wypływać plotki o tym, że nie wszyscy są zadowoleni z metod szkoleniowych Holendra. W mediach zaczęto punktować – a że van den Brom daje piłkarzom za dużo luzu i dni wolnych, że nie zakłada bardzo intensywnych mikrocykli treningowych, że nie ma obsesji na punkcie analizy przeciwników. Krytyka takich metod ma sens, o ile nie jest się hipokrytą, który… pół roku temu chwalił efekty pracy przy identycznym podejściu Holendra do pracy. Wiele dni wolnych, mniejsza liczba jednostek treningowych czy skupienie się na własnym zespole kosztem ograniczonej uwagi skupionej na rywalach – to wszystko było już w poprzednim sezonie. Jasnym jest, że wówczas wynikało to m.in. z rytmu grania co trzy-cztery dni, ale na początku tego sezonu Lech również grał częściej niż zespoły mogące sie skupić tylko na lidze. Teraz, gdy Lech już w pucharach nie gra, intensywność zajęć wzrosła, a piłkarze nie mogą już liczyć na to, że co dwa tygodnie pozwala im się skoczyć na dwa dni do Berlina na krótki urlop.

Muskuły, które nie przekładają się na siłę

Po ostatnich niepowodzeniach szybko zrobiliśmy analizę i okazało się, że pod względem posiadania piłki nie wyglądaliśmy źle, tyle że nic z tego nie wynikało. Nie stwarzaliśmy sytuacji i to musimy w najbliższym czasie zmienić. Były też problemy w obronie, zbyt łatwo traciliśmy gole – mówił John van den Brom na początku września.

Właściwie tą krótką wypowiedzią bardzo trafnie zobrazował to, jak w wielu meczach wygląda Kolejorz. Lech jest trochę jak kulturysta, który wchodzi w świat sportów walki. Ma imponujące mięśnie i samym swoim rozmiarem może budzić strach. Dzięki swojej silę jest w stanie tłamsić mniejszych rywali. Natomiast ma problemy, gdy mierzy się z rywalem, który może ustępuje mu pod względem muskulatury, ale ma umiejętności pięściarskie oraz parterowe, które pomagają mu spacyfikować siłę muskuł przeciwnika.

Kontakty z piłką w polu karnym rywala – sezon 2023/24 (WyScout)

Owszem, Lech ma dobre posiadanie piłki. Nikt w Ekstraklasie nie spędza średnio przy piłce tak dużo czasu, bo to aż 60,7% w tym sezonie. Tylko Legia przekracza w tym sezonie 60% posiadania, trzeci Raków jest już znacznie dalej – 54,8% na mecz. Lech gra też stosunkowo szybko – wymienia ponad 14 podań na minutę posiadania piłki (czwarty wynik w lidze), i stara się grać do przodu (najwyższy wynik progresywnych podań wśród klubów, które są w czołówce liczby podań ogółem). Żaden inny zespół nie wykonał też tylu podań w ofensywną tercję, co drużyna z Poznania. Rysuje nam się tutaj zatem obraz klubu, który oglądamy co tydzień. Jak mawia podwórkowy klasyk – piłeczka chodzi, piłeczka się cieszy.

Gdzie zatem tkwi problem? W penetracji pola karnego.

Lech wpada w pułapkę sterylnego posiadania piłki. Swoim sposobem grania i jakością zawodników spycha rywala bardzo głęboko w obręb jego własnej szesnastki, natomiast ma problemy ze stworzeniem sobie klarowanej szansy strzeleckiej. Statystyki globalne potwierdzają, że zdecydowana większość goli pada właśnie po strzałach z pola karnego, a tam lechici piłkę mają relatywnie rzadko. Ledwie 15 razy na 90 minut gry. Lepszą średnią ma chociażby Cracovia, Radomiak czy Piast, a także pozostały skład TOP4 z poprzedniego sezonu, czyli Pogoń, Raków oraz Legia (lider zestawienia, ponad 21 kontaktów z piłką w polu karnym rywala na 90 minut gry).

Statystyki strzałów (WyScout)

Jasnym jest, że Lechowi z uwagi na sposób grania rywali przeciwko niemu jest trudniej o częstsze kontakty z piłką w szesnastce przeciwnika niż takiemu Zagłębiu Lubin (podobna średnia na mecz). Natomiast cały szkopuł tkwi w tym, by sposobem gry w ataku maksymalizować szansę na to, by dojść do tej piłki w bliskiej okolicy bramki. A to bodaj największy problem Lecha na tym etapie sezonu. Lech oddał do tej pory 101 strzałów, co daje mu średnią na poziomie idealnego środka tabeli (9. miejsce).

Pułapka sterylnego posiadania piłki objawia się w takich meczach, jak z Wartą, Stalą czy Śląskiem, gdy Lech wielokrotnie wpadał w momenty, gdy faktycznie był przy piłce, gdy prowadził grę, ale miał problem z tym, by przebić się przed mur defensywny rywala. Ot, jak na poniższej stop-klatce – wiele opcji do gry wszerz i do boku, żadnej opcji do gry w obręb pola karnego.

Fragment meczu Lecha z Wartą (Canal+)

Receptą na tak ustawionego rywala, który gra w bardzo nisko ustawionym bloku obronnym, mogą być takie akcje, jak ta bramkowa Velde w starciu ze Stalą. Norweg zaczyna akcję z głębi, wyciąga swojego obrońcę, a następnie ruchem na pole zostawione przed niego wymusza szybsze rozegrania akcji w środku. Marchwiński sprytnym ruchem odrywa się od kryjącego go stopera i grając bez przyjęcia do Velde tworzy zarówno przestrzeń, jak i okazję.

Fragment meczu Lecha ze Stalą (Canal+)

Takich ruchów Velde jest więcej, bo choćby ze Śląskiem nieźle współpracował z bocznym obrońcą.

Fragment meczu Lecha z Zagłębie (Canal+)

To jeden z powtarzalnych elementów z gry ofensywnej Lecha, który przeczy mitowi, że “Kolejorz z przodu bazuje tylko na indywidualnych zrywach”. Z innych typowych rozwiązań, które pozwalają wierzyć, że są przygotowane, mamy chociażby: intencjonalnie opóźnione wrzutki na dalszy słupek kierowane na skrzydłowego zamykającego akcję, gra bocznego obrońcy w roli trzeciego rozgrywającego (najczęściej robi to Pereira), wejście ofensywnego pomocnika w rolę fałszywego napastnika (zwłaszcza wtedy, gdy tę rolę pełni Marchwiński), typowy ruch Hoticia w celu zdublowania pozycji dziesiątki i wpuszczenie w swoją strefę bocznego defensora.

Od hejtowanego do uwielbianego. Na horyzoncie kadra i transfer?
Filip Marchwiński

Ma dopiero 21 lat, a rozegrał już ponad 100 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Można uznać, że jest beneficjentem przepisu o młodzieżowcu, co byłoby wobec niego i jego klubu krzywdzące, bo nie prawdziwe. Filip Marchwiński zadebiutował w pierwszej ekipie “Kolejorza” w Ekstraklasie w grudniu 2018 roku, kiedy wspomnianego przepisu jeszcze nie było, a dostał szansę,

Czytaj dalej…

W tych wszystkich szachach taktycznych chodzi jednak o powtarzalność, ale przede wszystkim skuteczność. Lech dochodzi do dobrych szans bramkowych, o czym świadczy czwarte najwyższe w lidze xG per strzał, natomiast – o czym wspominałem – tych uderzeń wciąż jest za mało w relacji do przewagi w posiadaniu piłki nad rywalami.

Potrzeba matką wynalazków

Lech chciał zbudować kadrę na trzy fronty. Spodziewane odejścia (Skóraś, Satka czy Rebocho) załatał i liczył na to, że to wystarczy – wszak poprzedni sezon pokazał, że kadra o zbliżonej liczebności pozwala na grę zarówno w Europie, jak i na ligowym podwórku. Ale początek sezonu nie oszczędza kadry Kolejorza. Z różnych przyczyn van den Brom nie mógł skorzystać przez jakiś czas z: Milicia, Blazicia, Dagerstala, Pereiry, Douglasa, Kwekweskiriego, Hoticia, Ba Loui, Murawskiego. Do tego Ishak stracił znaczną część przygotowań z uwagi na boreliozę i widać, że nadal jest pod formą. Z kolei Szymczak wszedł w przygotowania po przebytym zabiegu kolana. O Salamonie nie trzeba wspominać – tu sprawa nadal jest w toku, a stoper Lecha nie może nawet trenować z drużyną po zawieszeniu przez komisję antydopingową. Do tego ściągnięty latem Ali Gholizadeh dopiero wchodzi w trening z zespołem i prawdopodobnie pierwsze minuty zaliczy dopiero po przerwie na zgrupowania reprezentacji.

Oczywiście to nie jest kończąca dyskusję wymówka. Brak jednego czy drugiego piłkarza nie może tłumaczyć zebranego manta w Szczecinie, straty punktów w meczach ze Śląskiem czy Zagłębiem oraz katastrofy w Trnawie. Kontuzje są też w Legii czy Rakowie.

Ale warto o tym pamiętać, gdy mówi się o falowaniu formy Lecha. Kolejorz jest zależny od swoich liderów, co może być kamyczkiem do ogródka van den Broma, a gdy zdrowie tych liderów jest labilne, wówczas i forma całej drużyny zalicza wahania. Kolejorz przy swoim potencjale finansowo-organizacyjnym musi być po prostu bardziej odporny na wstrząsy. W jaki sposób to zrobić? Dróg jest kilka. Po pierwsze – uszczelnienie obrony. Można wrócić w tym momencie do cytowanych wcześniej słów van den Broma o “zbyt łatwo traconych golach”.

Choć na bramkę Kolejorza rywale oddają stosunkowo mało strzałów, o tyle te strzały “dużo ważą”. Pokazuje to korelacja strzałów na bramkę Lecha z xG na strzał przeciwko Lechowi. Na przykład rywale Zagłębia strzelają na bramkę Miedziowych często, ale xG przeliczone na strzał jest mniejsze – czyli ekipa Fornalika często dopuszcza do zagrożenia, ale to zagrożenie jest na ogół niskie.

Co to oznacza? W dużym uproszczeniu – jeśli już przeciwnicy dobierają się do bramki Lecha, to zaczyna pachnieć golem. To częsta przypadłość drużyn prowadzących grę – nadziewają się na kontrataki, bo wysoko budują akcje i to przy udziale wielu zawodników. Operując na konkretach – gol ze Stalą, gdzie mielczanie potrzebowali kilku sekund, by z centrum pola przenieść piłkę do Domańskiego, a przez złe ustawienie m.in. Dagerstala pomocnik mielczan znalazł się w sytuacji sam na sam z Mrozkiem.

  • Zobacz także: Pogoń wykoleiła Kolejorza

Poprawienie fazy przejściowej z ataku do obrony (czyli szybsze i lepsze organizowanie się po stracie) powinno być priorytetem dla van den Broma. Widać gołym okiem, że to kuleje w Kolejorzu, obnażył to też brutalny łomot spuszczony poznaniakom w Szczecinie. I choć Holender może sie zasłaniać urazami w bloku obronnym, to wymówka o “braku czasu na trening przez grę co cztery dni” już odpadła. A odpadła na własne życzenie – zaznaczmy.

Lech też kuleje jeśli chodzi o stałe fragmenty gry. To bardzo niedoceniana broń, czasem wręcz wyśmiewana i służąca za przytyk. Mówi się “a, bo ci to tylko ze stojącej piłki potrafią coś strzelić, wzięli wysokich stoperów i ładują w nich z rzutów rożnych!”. A na przestrzeni całego sezonu pan Stały Fragment może przynieść więcej goli niż napastnicy klasy Tomasa Pekharta, Mikaela Ishaka, Erika Exposito czy Marca Guala.

Według wyliczeń EkstraStats w poprzednim sezonie najwięcej goli po stałych fragmentach strzelał Raków – aż 25 takich bramek. Lech, który z gry miał niemal tyle samo trafień co mistrz Polski, ze stojącej piłki strzelił ponad dwukrotnie mniej bramek, bo dwanaście. Tylko siedem drużyn było pod tym względem gorsze od lechitów. Dobrze opanowane SFG to często wkład na poziomie bardzo dobrze strzelającego skrzydłowego lub przyzwoicie punktującego snajpera. Tymczasem Lech w zeszłym sezonie był pod tym względem w drugiej połowie tabeli Ekstraklasy. A w obecnych rozgrywkach strzelił dwa gole po stałych fragmentach – Blazić wykorzystał błąd golkipera w starciu z Zagłębiem, ponadto nieco naciągane trafienie Gurgula z Rakowem też według WyScouta kwalifikuje się do dopisania do rubryki “efekt stałego fragmentu gry”.

Jest nad czym pracować – zwłaszcza w obliczu braku meczów pucharowych w środku tygodnia.

Zarządzanie, czyli dobry policjant John

Mamy tendencję do tego, by dzielić trenerów na dwie kategorie. Po jednej stronie stoją ci, którzy “mają chwycić piłkarzy za mordy”. Twardziele z kilkudniowych zarostem, wrzeszczący i wymachujący rękoma przy linii bocznej. Nie dają drugi szans, a po pierwszym występku piłkarze u nich lądują na szarym końcu ławki rezerwowych. Nie cierpią sprzeciwu, a karny trening jest u nich metodą wychowawczą. Po drugiej stronie stawiamy dobrych wujków. Poklepią po ramieniu, uśmiechną się, pożartują na konferencji prasowej. Obiecują piłkarzom wolne po zwycięstwach. Nie szastają karami, wolą metodę marchewki zamiast metody kija.

Van den Bromowi bliżej do tej drugiej postawy. Sam jest byłym piłkarzem i woli retorykę zrozumienia zamiast irytacji i rzucania butami po szatni. Choć nawet w tym sezonie zdarzyło mu się zrobić suszarkę w szatni (w Lubinie podczas przerwy), to na ogół stara się na chłodno podchodzić do tego, co pokazuje drużyna. Częściej chwali i bodźcuje pozytywnie, a nie tłamsi i urządza wytykanie palcami winnych porażki. Po meczach w Europie lechici dostawali wolne. Gdy Kolejorz przełożył w tym sezonie mecz z Jagiellonią, to piłkarze i sztab udali się na krótki wypoczynek, bo treningi zostały odwołane.

Podoba mi się całościowy warsztat trenera Johna van den Broma. Odbyliśmy kilka dłuższych rozmów. Z każdej z nich wyciągnąłem jakiś konkret, coś dla siebie, co później wydatnie mi pomogło. Jakąś wskazówkę, która realnie mnie rozwinęła. Czasami dotyczyło to gry, innym razem głowy i sfery mentalnej. Naprawdę wziąłem sobie to głęboko do serca, zacząłem się do tego stosować, bardzo mi to pomogło – mówił Filip Marchwiński na łamach portalu Weszło.

Van den Brom lubi porozmawiać z piłkarzami. Wziąć na bok, dowiedzieć się co piłkarza trafi, poszukać wspólnego rozwiązania. To dobry psycholog i akurat szatnia docenia tę stronę Holendra.

Wszedł z drzwiami do Ekstraklasy. “Wcześniej na nią nie zasługiwałem”
Łukasz Sołowiej (Puszcza Niepołomice)

Główny cel pozostaje bez zmian Na początku wróćmy do ostatniej kolejki. Ochłonęliście już po meczu z Ruchem? Stracony gol w ostatniej akcji meczu i zamiast trzech punktów musieliście zadowolić się remisem. – Na pewno emocje po samym meczu były bardzo duże. Kiedy prowadzisz dwoma bramkami i tracisz gola w takich okolicznościach złość jest ogromna. W

Czytaj dalej…

Nieco gorzej wygląda współpraca ze sztabem. To nie tak, że istnieje tutaj jakieś spektakularne rozbicie zespołu trenerskiego, natomiast można usłyszeć, że Holender bardziej wsłuchuje się w podpowiedzi Danny’ego Landzaata, swojego asystenta, a rzadziej kieruje się tym, co mają mu do powiedzenia polscy asystenci. Często pada też zwrot “okej, robię po swojemu, biorę na siebie odpowiedzialność”.

Trener lechitów jest tez zwolennikiem dawania drugich szans. Za przykład może służyć Kristoffer Velde, który – co często przewija się w przeciekach z Bułgarskiej – miewa muchy w nosie i jest piłkarzem dość trudnym do prowadzenia. Gdy zdarzyło mu się z wściekłością zejść na ławkę po zmianie, wówczas van den Brom nie chował długo urazy i dość szybko przywrócił Norwega do składu. W myśl zasady “pokaż, że jesteś zły, ale na boisku – przekonaj mnie, że się myliłem”.

Rok progresu

Jurgen Klopp powiedział kiedyś, że bardziej wierzy w trening niż w transfery. Później ściągnął piłkarzy za setki milionów euro, ale sam cytat jest dość ciekawy – trenerzy w Ekstraklasie ochoczo wchodzą w buty dyrektorów sportowych, natomiast zapominają czasem o tym, że przede wszystkim mają rozwijać piłkarzy.

I w zupie złych decyzji, potknięć, nietrafionych wyborów oraz wad Holendra trudno znaleźć powyższą przywarę. Holender potrafi rozwijać zawodników. To przecież za jego kadencji nastąpiła eksplozja formy Michała Skórasia, która zakończyła sie powołaniem do reprezentacji Polski na mundial w Katarze oraz wielomilionowym transferem. Kristoffer Velde u Holendra wyrósł na czołowego piłkarza drużyny i szalał na boiskach Ligi Konferencji, by wiosną stać się topowym piłkarzem ligi. Filip Marchwiński w 2023 roku stał się tym piłkarzem, którym miał się stać w latach wcześniejszych i zaliczył spektakularny progres. Holender budował też minutami Szymczaka, z czułością podchodził do minut dawanych Afonso Sousie. Świetny sezon ma za sobą Pereira.

Oczywiście znajdziemy też przykłady zawodników, którzy są pewnie gorszymi zawodnikami niż rok temu o tej samej porze. Karlstroem czy Milić miewali lepsze okresy. Nie udało się Holendrowi uratować Adriela Ba Loui. Tylko na momenty stać Kwekweskiriego.

Natomiast Lech – jako drużyna, klub i organizacja – zanotował progres. O czym mówi nam dość miarodajny wskaźnik ELO, znany chociażby z rozgrywek szachowych.

Historyczny ranking Elo (EloClub)
Ranking Elo Lecha w ostatnich latach (ClubElo)

Gołym okiem widać, że tak dobrze z Lechem nie było od dawna. Na poprawę współczynnika rzutuje oczywiście świetna kampania pucharowa, natomiast to też nie jest tak, że Lech w Ekstraklasie cieniuje. Środowisko poznańskie chciałoby trofeów, co jest jasne, ale – jak wspomniał van den Brom – w tym sezonie sprawa jest wciąż otwarta. Mocna jest Legia, skuteczny jest Raków, błyszczy ofensywa Pogoni, ale Lech wcale nie stoi tu na straconej pozycji.

Miesiąc prawdy?

Nastroje kibiców w Wielkopolsce potrafią bardzo mocno falować. Po dwóch zwycięstwach wynosi się zespół ponad niebiosa, po dwóch porażkach nawołuje się do zwolnienia wszystkich. Zresztą nie trzeba daleko szukać – w ciągu jednego tygodnia lechici potrafili wzbudzić ekstazę efektownym rozbiciem Rakowa, by następnie dostać sromotne bęcki od Pogoni. Od ściany, do ściany.

Ostatecznie najważniejsza jest jednak tabela rozgrywek. Możemy zasypywać się zaawansowanymi danymi z platform skautingowych, zerkać w współczynnik ELO, opowiadać smaczki z szatni czy pokazywać progres lub regres poszczególnych piłkarzy. Ale na dłuższym dystansie prawdę powie ci tabela.

I tu Lech stoi przed ciekawym wyzwaniem. Zagrał już z większością klubów z górnej połowy tabeli – ze Śląskiem, z Rakowem, z Zagłębiem, z Pogonią oraz ze Stalą. Teoretycznie większość najpoważniejszych testów jesieni ma za sobą, a nadchodzi czas wyzwań o mniejszym kalibrze. w następnych kolejkach lechici grają bowiem: u siebie z Puszcza, u siebie z ŁKS-em, u siebie z Jagiellonią, na wyjeździe z Cracovią oraz u siebie z Ruchem. Trzech beniaminków na rozkładzie, przyjazd Jagi (która w Poznaniu na ogół ma ciężko), no i ten wyjazd do Krakowa.

Optymista powie – idealna okazja do ataku na przynajmniej podium. Pesymista – że to terminarz pułapka i okazja do tego, by w już w listopadzie dyrektor Tomasz Rząsa rozglądał się za nowym szkoleniowcem.

Terminarz Lecha Poznań na najbliższy miesiąc

A realista postawi sprawę jasno: to okazja do pełniejszej oceny kadencji van den Broma. W poprzednim sezonie udowodnił, że wielokrotnie potrafi widzieć więcej niż kibice i dziennikarze. Teraz, choć Lech faluje, też potrafi go przy okazji problemów utrzymać w ligowej czołówce. Zważając na okoliczności kadrowe i terminarz oraz wziąć świeże w pamięci zasługi wydaje się uzasadnionym wniosek, by po prostu Holendrowi dać szansę na obronienie się. Rok temu w Lechu też rozważano, czy przeciętny start w eliminacjach pucharowym oraz kiepski start w lidze nie jest czasem powodem ku temu, by van den Broma zwolnić. Ale pozwolono mu pracować. Skończyło się ćwierćfinałem LKE oraz podium w lidze. Teraz pucharów nie ma, lud poznański domaga sie mistrzostwa. I dziś tego mistrzostwa przecież wykluczyć nie można.

Van den Broma trzeba znów zweryfikować. Jeśli rok temu był w stanie wyjść z problemów i dowieźć wynik, to dlaczego mielibyśmy nie wierzyć, że wynik jest w stanie dowieźć i tym razem? Jeśli Lech da odpowiednio dużo argumentów na to, by przestać wierzyć w Holendra, to w biurach przy Bułgarskiej będą wiedzieli już co począć. Oczywiście znamy wielkopolski klimat i absolutnie też nie da się wykluczyć tego, że lechici zaraz dostaną w trąbę od Puszczy i ŁKS-u oraz wylecą z Pucharu Polski.

Ale analiza nie polega na tym, by wyciągać wnioski z rzeczy nieodbytych. Analiza polega na tym, by trzeźwo spojrzeć na przeszłość, obserwować teraźniejszość i próbować na tej podstawie wytyczyć potencjalne konsekwencje na kolejne dni, tygodnie czy miesiące. Z tego punktu widzenia rozmowa o rychłym zwolnieniu van den Broma nie ma racji bytu.

Komentarze

Na temat “Rozliczenie van den Broma. Jaka jest prawda o trenerze Lecha?