“Siedziałem i pojawiły się łzy. Nie wiedziałem, co się dzieje. We wpisie na Twitterze trochę okłamałem”

- Siedziałem kilka godzin na SOR-ze po nocy, w której nie spałem. I bez informacji o raku byłem zdemolowany. Przychodzili kolejni cierpiący ludzie, depresyjny nastrój rósł z minuty na minutę, po czym dowiedziałem się, że mam nowotwór. Poszedłem do sali, usiadłem na łóżku i po prostu patrzyłem się w ścianę. Nie wiedziałem, co się dzieje. Pojawiły się łzy. Łzy paniczne, łzy szoku - mówi w rozmowie z Goal.pl Tomasz Zieliński, komentator Eleven Sports, który w poprzednim roku musiał zawiesić swoją aktywność ze względu na walkę z chłoniakiem.

Tomasz Zieliński
Obserwuj nas w
instagram.com/tomekzielinski11/ Na zdjęciu: Tomasz Zieliński
  • Tomasz Zieliński w rozmowie z nami opowiedział, jak wyglądała jego walka z nowotworem. – Rokowania wcale nie były tak dobre, ale nie chciałem dobijać ludzi. Podpięto mnie pod zagrożenie życia – wspomina
  • Sam przyznaje, że chemioterapia sama w sobie nie jest najgorszym, co czekało go podczas walki z chłoniakiem
  • Zieliński mówi też o tworzeniu muzyki, co było dla niego jak terapia, oraz o pracy komentatora. – Nigdy nie chciałbym skomentować jednego meczu – przyznaje
  • Co najbardziej irytuje go w reakcjach ludzi oraz dlaczego część komentatorów musi mierzyć się z problemami zdrowotnymi – to też przeczytacie w wywiadzie

Tomasz Zieliński – choroba

Jak się czujesz?

Zadajesz to pytanie facetowi po trzydziestce, więc zawsze będzie coś kłuć i dolegać. Ale tak serio to jest całkiem dobrze.

Dobrze to słyszeć. Tak jak dobrze było przeczytać twój wpis z 17 listopada, gdy opublikowałeś tweeta ze słowami “miło było, żegnamy się gnoju”. Ten dzień i ta czynność – podzielenie się ze światem dobrą wiadomością – przyświecały ci od momentu, gdy usłyszałeś o chłoniaku?

Po tym, jak poinformowałem, że mam chłoniaka, dostałem bardzo dużo sygnałów ze wsparciem od osób, których nie znam. To byli przypadkowi ludzie z Internetu albo widzowie Eleven. Skoro wcześniej napisałem, że mam chłoniaka, to po prostu wypadało napisać, że już go nie mam. Co najlepsze, wyniki miałem do odebrania 16 listopada, czyli dokładnie w dniu moich urodzin, ale uznałem, że jeśli akurat w takim dniu okaże się, że jestem zdrowy, będzie zbyt netflixowo. Zaburzyłem ten hollywoodzki scenariusz.

A jak to się stało, że on zaczął się w ogóle pisać?

Zauważyłem, że gdy napiję się alkoholu, w okolicy biodra pojawia się dziwny ból. Później – na jakiś tydzień czy dwa przed badaniem – na szyi pojawiła mi się mała gulka. To już wywołało niepokój. Był weekend, wróciłem z pracy do domu. Zbliżały się święta wielkanocne, przyjechali do nas teściowie. Wypiłem jednego drinka cytrynówki i nie mogłem po nim zasnąć. Przez pięć godzin przekręcałem się z boku na bok, bo tak bardzo bolało. Wreszcie zebrałem się na SOR. Nie podejrzewałem nowotworu. Od lekarki, która mnie badała i wypisywała masę skierowań usłyszałem, że jej zdaniem to jednak te sprawy… Wysłała mnie w trybie pilnym do swojej znajomej pracującej w klinice hematologii, a reszta potoczyła się sama.

Pytanie o reakcję jest banalne, ale nie wypada go nie zadać.

Łatwo nie było. Siedziałem kilka godzin na SOR-ze po nocy, w której nie spałem. I bez informacji o raku byłem zdemolowany. Przychodzili kolejni cierpiący ludzie, depresyjny nastrój rósł z minuty na minutę, po czym dowiedziałem się, że mam nowotwór. Poszedłem do sali, usiadłem na łóżku i po prostu patrzyłem się w ścianę. Nie wiedziałem, co się dzieje. Pojawiły się łzy. Łzy paniczne, łzy szoku. Myślę, że normalna reakcja. Nie spodziewam się, by ktoś dowiadujący się o nowotworze powiedział: a, spoko, lecimy z tematem. Każdy musi pewnie poukładać sobie to w głowie. Najgorsze były pierwsze dni, przetrawienie tego. Czułem się fatalnie.

Koniec wielomiesięcznej przerwy. Legenda wróciła na boisko
Zlatan Ibrahimovic

Zlatan wrócił do gry i zapowiada walkę o miejsce w składzie Mimo 41 lat na karku Zlatan Ibrahimovic nie zamierza wciąż kończyć kariery piłkarskiej. Szwed w ubiegłym roku musiał przejść poważny zabieg, przez który niedane było mu jeszcze zagrać w kampanii 2022/23. Stracił łącznie już 30 spotkań. W meczu z Atalantą Bergamo napastnik zameldował się

Czytaj dalej…

Rokowania wcale nie były tak dobre

Informując o chorobie pisałeś coś innego: Rokowania są dobre, ja czuję się dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Błyskiem włączyło ci się profilaktyczne uspokajanie tłumu.

Ten wpis dodałem bezpośrednio przed moim leczeniem. Od chwili, gdy się dowiedziałem o chorobie, minęło trochę czasu. Oswoiłem się, przyjąłem do siebie, że czekają mnie trudne miesiące walki. Informując świat już wiedziałem, jak to będzie wyglądać i na czym polega leczenie. Wrzucając tweeta byłem w miarę na to wszystko gotowy. Psychicznie było OK, fizycznie troszkę okłamałem. Rokowania wcale nie były tak dobre, ale uznałem, że nie będę dobijał ludzi.

Co masz na myśli mówiąc, że rokowania nie były dobre?

Chłoniak był w czwartym, najgorszym stadium rozwoju. Pojawiły się przerzuty na kości. Akurat w przypadku chłoniaka na szczęście nie oznacza to wyroku. Nie bałem się śmierci, choć ona była realna. Uznałem, że będzie, co ma być. Nie miałem na to wpływu. Pozostało mi iść do szpitala i poddać się opiece lekarzy. Jeśli czułem coś w rodzaju strachu, to przed nieznanym. Nie wiedziałem, jak chemioterapia wpłynie na moje ciało, jak bardzo się zmienię. Nie bardzo chciałem przez to przechodzić. Wiedziałem, że to nie będzie nic miłego.

Pisałem kiedyś z kolegą taki tekst o chorym na raka byłym bramkarzu Pogoni Szczecin. On wyliczył nam koszty, jakie ponosi i były przerażające. Daliśmy tytuł “Nie stać mnie na raka”. Faktycznie, by w Polsce chorować trzeba być milionerem?

Mogę opowiadać tylko o swoim przypadku i przyznam, że mogę mówić w samych superlatywach. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób cierpi i nie może doprosić się pomocy, ale ja korzystałem wyłącznie z usług NFZ i nie potrzebowałem środków na leczenie. Dostałem bardzo dobrą opiekę po tym, jak podłączono mnie pod zagrożenie życia. Leżałem w jednej sali z chłopakiem, który wylądował tam trzeci czy czwarty raz, bo miał cofnięcie. Któregoś dnia sprawdził w profilu pacjenta, że kosztował już państwo pół miliona złotych. To nie są więc tanie sprawy do leczenia, ale ja tych kosztów nie ponosiłem.

Chemioterapia powoduje ból?

Tak, jest ból fizyczny, bo domyślam się, że o niego pytasz. Ale on jest do wytrzymania. Spodziewałem się, że będzie większy, bardziej wyniszczający. Że będę leżał z cieknącą śliną i nie będę w stanie iść do łazienki. Większym problemem jest zmęczenie walką psychologiczną. Koniecznością bycia twardym, nie poddawania się. Żeby od tego uciec, starałem się wpaść czasem na kawkę do pracy, pogadać z kimś, choć oczywiście tłumów musiałem unikać, by się czymś nie zarazić. Jeszcze w czasie leczenia komentowałem mecz JuventusSaletnitana.

No to ci się trafił mecz z jazdą bez trzymanki. “Idealny” dla osoby z osłabionym organizmem.

Tak, to był ten mecz z nieuznaną bramką Milika w 95. minucie. Krzyknąłem o kilka razy za dużo i powiem szczerze, że pojawiły mi się mroczki przed oczami. Pomyślałem sobie wtedy: no dobra, chyba muszę jeszcze chwilkę odczekać.

Co chemia robi z człowiekiem

Jak bardzo chemia zmienia człowieka?

Bardzo. Ale nie sama chemia, bo ona jest tylko częścią jakiejś całości, w którą wpadasz z nowotworem. Zmienia cię każdy kolejny etap – przyjęcie choroby, zapoznanie się z nią, walka. To doświadczenie, które każe ci inaczej popatrzeć na wiele spraw, przewartościować je. Mam wrażenie, że jedynym pozytywem tej choroby jest to, że zmienia ludzi na lepsze. Może to głupio zabrzmi, ale patrząc z perspektywy czasu uważam, że tak miało być.

Co przewartościowałeś?

Poświęcam więcej czasu sobie. Zacząłem mocniej szanować własne zajawki, które sprawiają, że mam lepsze samopoczucie. To bardzo ważne dla psychiki. Tak jak inne nastawienie do życia. Często narzekamy, że coś jest ch**owe, ale po co? Choroba pozwala na te sprawy spojrzeć zupełnie inaczej i nie przejmować się rzeczami, które w istocie są bez znaczenia. Dziś tracę dużo mniej czasu na głupoty, a większość mojej głowy zajmuje pozytywne myślenie.

Jaką rolę z wychodzenia z choroby odgrywa mental? Bo wiadomo – chemia i leki robią swoje, ale czy głowa pomaga w fizycznym zdrowieniu?

To nie jest podparte żadnymi badaniami, ale mam poczucie, że podejście mentalne jest nawet ważniejsze niż to, co się dzieje w wenflonie. Rak jest znacznie trudniejszy pod kątem psychicznym. Znalezienie siły mentalnej, by to wszystko przeczekać, to wyzwanie. Nie ma dnia, byś nie chciał znów żyć normalnie, zjeść coś dobrego. Podam na przykładzie: leżysz dwa tygodnie w szpitalu i przez cały ten czas przyjmujesz chemioterapię, która cię niszczy. Pan na łóżku obok jest sparaliżowany od pasa w dół i bez całodobowej pomocy pielęgniarek nie byłby w stanie funkcjonować. Non stop ktoś wchodzi, by się nim zająć. Myje go, zmienia pieluchy. Nad twoją głową jest butla z tlenem i maszyna, która robi “pip”. Próbujesz zasnąć, ale przez to wszystko nie możesz. Dzień po dniu. Marzysz, by stamtąd wyjść, a nie możesz nawet przejść się na spacer. W zamian za to masz codzienną pobudkę o 6 rano z prośbą o wystawienie ręki, bo znów muszą cie nakłuć. W nagrodę za współpracę dostaniesz średnie śniadanie i kolejną dawkę chemii. Kwestia poradzenia sobie z tą monotonią była być może najważniejszą w czasie walki. Głowa wysiada częściej i boleśniej niż ciało.

Jak to zrobiłeś, że nie zwariowałeś?

Proste rzeczy – granie w Football Managera, oglądanie meczów. No i dużo się działo wokół moich piosenek, bo wtedy ruszył ich proces realizacji. To były konkretne szoty dopaminowe.

Tomasz Zieliński i jego muzyka

Przerobiłem teksty “Siedzę i czekam”, jak i “Nigdy nie byłem w Paryżu”…

Wesolutko, nie?

Jak w lunaparku… W jakiejś części te teksty opierają się na przemijaniu czasu. Chciałeś się rozliczyć z tym, co było i z tym, czego jeszcze nie doczekałeś?

I tak, i nie. Mało kto to wie, ale “Siedzę i czekam” napisałem w 2019 roku, więc to nie jest tekst o nowotworze, jak wiele osób myśli. Ale jestem za tym, by każdy odbierał te piosenki jak chce. Jakiś czas temu ktoś napisał do mnie, że “fajnie napisałeś ten wers o tym”. A to było o czymś zupełnie innym, ale nie wyprowadzam go z błędu. Muzyka jest uniwersalna, więc fajnie, że znalazł w niej coś innego, niż ja miałem w planie. Natomiast “Nigdy nie byłem w Paryżu” to już typowo nowotworowa historia. Siedziałem sam w domu i dłubałem przy tekście, przy akordach. I nagle wpadło mi do głowy to zdanie z tytułu, które jakby spina każdą zwrotkę z następną. Reszta tekstu to już była kwestia maksymalnie godziny. Wyrzuciłem z siebie myśli i emocje. To była pewna forma terapii, a tworzenie muzyki to jedna z najpiękniejszych przygód, jakie mam w życiu.

Tę pierwszą piosenkę kończysz słowami “Siedzę i czekam aż przyjdzie czas, gdy skończę narzekać i przestanę się bać”. Przestałeś się bać?

Nie boję się tak jak kiedyś. Ale jeśli ktoś ci powie, że niczego się nie boi, to cię okłamie.

Twoja twórczość docelowo ma na siebie zarabiać, czy jej cel jest zupełnie inny?

Nie ma szans, by moja muzyka na siebie zarobiła. Stosunek włożonych w nią środków do wyjętych to jak wysoki wynik meczu do zera. Choć pierwsze zarobki się już pojawiły, bo ze Spotify dostałem 10 dolarów. Na YouTubie nie jest tak kolorowo, bo mam za mało wyświetleń i subskrypcji, by je monetyzować. To jest projekt w stu procentach zajawkowy. Od dawna chciałem to zrobić. Poznaję nowych ludzi, poszerzam horyzonty. Pieniądze w tym kontekście mnie nie interesują.

Jesteś dziś bardziej artystą, czy komentatorem?

Jestem przede wszystkim sobą. Ja już tyle rzeczy w życiu robiłem, że nie chcę siebie sprowadzać do jednego określenia. Muzyka to pasja, komentowanie to zawód. Uważam, że mam artystyczną duszę i nie mówię tylko o tworzeniu kolejnych kawałków, a bardziej o podchodzeniu do pewnych spraw i pojmowania życia, ale artystą bym się nie nazwał.

Stawiasz sobie cele w życiu? Np coś, co chciałbyś osiągnąć jako komentator? Albo jako muzyk?

Jako muzyk chciałbym nagrać płytę i zagrać koncerty. W komentowaniu nie mam konkretnych celów. Nie chcę, by to zabrzmiało źle, ale jestem już tak długo w tym środowisku, że przeszły mi myśli typu: ale bym marzył o skomentowaniu tego czy tamtego meczu. Jak skomentuję mecze mistrzostw świata lub Ligi Mistrzów to fajnie. Jak nie – co się stanie? Świat będzie toczył się dalej, a nikt się nie przejmie, czy ja mówiłem wtedy do mikrofonu, czy nie. Jasne, że fajnie by było pojechać na jakiś duży turniej, jeździć od miasta do miasta, widzieć najlepsze drużyny od środka, ale jeśli to na mnie nie czeka, to też spoko. To nie jest kwestia braku ambicji, a realnej oceny. Nie jest ode mnie zależne, jakie prawa ma moja telewizja, a jakich nie ma. Ale mnie jest dobrze w Eleven, to świetne miejsce.

Widzisz siebie w dziupli na następne 15-20 lat?

W jakimś wywiadzie kiedyś przeczytałem wypowiedź któregoś komentatora, nie umiem sobie przypomnieć, którego, że po sześćdziesiątce to już na pewno nie będzie komentować. Pomyślałem sobie: kurczę, człowieku, jak możesz nie chcieć tego robić w przyszłości? Ale teraz mam 33 lata i obserwuję u siebie, jak bardzo w ciągu roku-dwóch zmienił się mój mental. I dziś już nie wiem, czy za 15 lat nie uznam, że w sumie już mi się nie chce i wolę posiedzieć sobie na wsi i posadzić kukurydzę. Nie mam pojęcia, co wtedy będzie. Jednoznacznie nie stwierdzę, czy chciałbym komentować mecze aż do śmierci, ale czy chciałbym to robić? W tym momencie absolutnie tak. Nie widzę żadnych przeszkód. To super praca. Dla mnie łatwa, dająca mnóstwo emocji. I jeszcze ci za to płacą. Prawie nie ma minusów.

“Nigdy nie chciałbym skomentować jednego meczu”

Prawie?

Ja tego tak bardzo nie odczuwam, ale widzę po znajomych i ludziach z branży – minusem jest presja. Zawsze ją odczuwasz komentując mecz dla ludzi. Ja na przykład bardzo bym nie chciał komentować El Clasico. Starcie Realu z Barceloną to pewnie marzenie 99 proc. dzieci, które chcą wykonywać ten zawód, a ja bardzo współczuję wszystkim, którzy to marzenie spełnili. Ten cały pierd**nik związany z tym meczem jest dla mnie totalnie nieznośny. W social mediach poszło to już w kierunku ścieku zamiast dyskusji. I część tego ścieku wylewa się na komentatorów. To absurdalne. 50 proc. uważa, że jesteś za Realem, drugie tyle, że za Barceloną. Do tego jedni piszą, że jesteś beznadziejny, a inni, że nie nadajesz się do niczego. A wszystko dlatego, że któraś drużyna przegrywa, a komentator zachwyca się grą jej rywala. Nie mówię o krytyce wynikającej z tego, że jedziesz na mecz nieprzygotowany i gadasz głupoty albo mylisz piłkarzy. Wtedy wiadomo – to twoja wina, a taka krytyka to nie jest hejt. Ale dostawanie jobów za mówienie, kto gra źle, a kto dobrze, jest totalnie słabe. I wiem, że jest wiele osób wśród komentatorów, które sobie z tym nie radzą. Mają przez to problemy zdrowotne – i fizyczne, i psychiczne. O tym się mało mówi. To duży minus, że trzeba nauczyć się z tym sobie radzić.

Znam wielu komentatorów i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ani jednego takiego, który w czasie meczu by komuś kibicował.

Ja mam o tyle łatwo, że zawsze powtarzam, że jest tylko jedna drużyna, której kibicuję – Siarka Tarnobrzeg. W każdym innym meczu mam totalnie gdzieś, kto wygra. Z tydzień temu dostałem jakąś wiadomość: o, jest ten, co nie lubi Chelsea. A mnie to zupełnie nie grzeje, czy Chelsea wygra czy przegra. Facet słuchając mojego komentarza uznał, że nie lubię tej drużyny, bo pewnie z niej akurat żartowałem. I tak to się kręci. Nie żalę się, bo nie mam z tym żadnego problemu, ale fajnie by było, gdyby ktoś przed napisaniem jednego albo drugiego zdania zastanowił się, co robi.

Komentarze