Telegram z Wysp: Witamy w Premier League, tu rozmiar porażki nie ma znaczenia

Roy Hodgson
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Roy Hodgson

Jeżeli zapytacie mnie, o co chodzi w tym sezonie Premier League, z przyjemnością odparłbym, że nie wiem. Nie mam absolutnie żadnego, nawet najmniejszego pojęcia, czemu Liverpool zajmuje fotel lidera, Manchester United wygrywa 6:2 z Leeds, a Everton plasuje się tuż za podium. Jednak czy taka niepewność komukolwiek przeszkadza?

Wszelkie wydarzenia w obecnych rozgrywkach zdają się przeczyć piłkarskiej logice. Przetrzebiony kontuzjami skład The Reds nie miał prawa wspiąć się na szczyt, Czerwone Diabły prowadzone przez trenera-wuefistę nie miały prawa rozgromić ekipy dyrygowanej przez jednego z trzech najlepszych szkoleniowców świata, natomiast The Tofees… No cóż, Everton to Everton, więcej dodawać nie trzeba.

Sensacji brak?

Niespodzianek jest zdecydowanie więcej. Czy ktoś spodziewał się, że jedna z rewelacji poprzedniego sezonu, czyli Sheffield United, po 14 spotkaniach będzie miała na koncie zaledwie dwa punkty? Czy ktokolwiek postawiłby choćby pięć funtów na to, że w drugiej połowie grudnia Arsenal będzie tracił aż 17 oczek do ekipy z Jurgena Kloppa, a od strefy spadkowej będą go dzieliły tylko cztery punkty? A może ktoś był w stanie przewidzieć, że na tuż przed świętami Southampton nie tylko zamelduje się w top six, ale także uczyni to kosztem Manchesteru City czy Chelsea?

Zapewne znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że żadna ze wspomnianych historii nie zasługuje nawet na wyróżnienie. W końcu Liverpool to aktualny mistrz Anglii, United ma tak mocną kadrę, że sześć goli na nikim nie powinno robić wrażenia, a Szable, jako beniaminek, mogą zmagać się z legendarną klątwą drugiego roku w elicie. Piłka nożna potrafi i lubi zaskakiwać, ale teoretycznie wszystko da się jakoś wytłumaczyć. Jednak czy warto? Nie lepiej po prostu cieszyć się chwilą i doceniać to, że Premier League to aktualnie zdecydowanie najbardziej emocjonujące rozgrywki w Europie?

Nie kibicuj, delektuj się

Na Wyspach jest pięknie. Oczywiście o ile ktoś jest bezstronnym kibicem, bo wyniki niektórych drużyn mogą przyprawić o potężny ból głowy. Jeżeli sympatyzujesz z Arsenalem… trudno o jakiekolwiek pocieszenie oprócz „gorzej być nie może”. Jeżeli twoje serce należy do Tottenhamu… cóż, chyba właśnie dałeś się nabrać pięknemu Portugalczykowi i jeszcze bardziej urodziwemu angielsko-koreańskiemu duetowi. Na londyńskim rejonie nie do końca jest kolorowo. Chelsea też ma swoje problemy, z których największym wydaje się Timo Werner.

Najwięcej zmartwień ma oczywiście Fulham, jednak beniaminek poniekąd musi liczyć się z trudnym początkiem (nawet jeżeli ten początek trwa 14 spotkań). Środowisko West Hamu właściwie nawet powinno być co najmniej ukontentowane – Młoty Davida Moyesa coraz bardziej przypominają narzędzie profesjonalnego kowala, a nie zabawkę dla dzieci. Co słychać na Selhurst Park? Jest stabilnie. Crystal Palace ma apetyt na więcej, jednak dopóki całe orle gniazdo będzie spoczywać na barkach Wilfrieda Zahy, podopieczni Roya Hodgsona środek tabeli raczej nie powinni marzyć o czymś więcej niż środek tabeli.

Czym jest przegrana?

Jednak czy określenie „stabilnie” faktycznie najlepiej opisuje sytuację w południowej części stolicy? Porażka z Liverpoolem w wyjątkowo brutalny sposób burzy porządek, jaki zapanował w szeregach Palace.

Nie mogę powiedzieć nic pozytywnego. Jesteśmy upokorzeni wynikiem, nie ma co do tego wątpliwości. Bardzo źle to odbieramy. Tak wysoka porażka jest dla większości z nas nowym doświadczeniem. Siedzę tutaj przed wami i nie potrafię powiedzieć o tym mecz nic dobrego. Musimy po prostu przez to przejść, ponieważ w takich przypadkach każdy musi to zrobić. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić dłużej niż to naprawdę konieczne. Musimy wyciągnąć z tego wnioski i jestem pewien, że tak się stanie.

Czy mit zrównoważonego rozwoju Orłów właśnie upadł? Nie. Wysoka przegrana tak naprawdę niczego nie zmieniła. Liverpool na 99% wyjechałby z Londynu z kompletem punktów. To, czy The Reds strzelili dwa, czy siedem goli, nie ma żadnego znaczenia. W końcu mistrzowie zostali upokorzeni w podobny sposób  przez Aston Villę, Manchester United stracił sześć bramek w starciu z Tottenhamem i sam sześciokrotnie zmusił Illana Mesliera do kapitulacji. Warto wspomnieć także Southampton, które nieco ponad rok temu zaliczyło niechlubną wpadkę z Leicester – dzisiaj Święci plasują się na wysokiej, 7. pozycji. Niepowodzenia mogą i nawet powinny być inspirujące do działania. Na błędach należy się uczyć. Zarówno Klopp, jak i Hassenhutl, a także Solskjaer o tym wiedzą. Niektórzy jeszcze nie wyciągnęli odpowiednich wniosków, jednak zapewne w najbliższym czasie i oni odkryją właściwą drogę. Panie Arteta, proszę wziąć sobie do serca słowa sir Roya.

Rozczarowanie kolejki:  Wolverhampton

Nawet niespodziewane zwycięstwo nad Chelsea w poprzedniej kolejce nie ukryje poważnych problemów, z jakimi zmagają się na Molineux. Wataha pozbawiona meksykańskiego samca alfa to zaledwie grupa młodych i niezorganizowanych osobników, która nie potrafi zaskoczyć nawet najsłabszego przeciwnika. Starcie z Burnley wydawało się doskonałą okazją na złapanie głębszego oddechu i wypracowanie choćby chwilowej równowagi. Niestety, portugalskiej kolonii coraz dalej do czołówki, a coraz bliżej do ligowej przeciętności. Styczeń musi być pracowity. Może tym razem warto zmienić źródło wzmocnień?

Wydarzenie kolejki: błyskawiczny i historyczny dublet Scotta McTominaya

Jeżeli defensywnie usposobiony pomocnik trafia do twojej bramki w 2. minucie, musisz odczuwać niepokój. A co w przypadku gdy minutę później po raz kolejny wpisuje się na listę strzelców, tym razem po szybkim ataku? Scott McTominay bywa niedoceniany, czasami bywa nawet wyszydzany, jednak z pewnością nie można odmówić mu ambicji i woli walki. Kto jak kto, ale 24-latek zasłużył na taką nagrodę. Szkot stał się pierwszym zawodnikiem w historii Premier League, który w trzech początkowych minutach spotkania zdobył dwa gole.

Bohater nieoczywisty: Jamie Vardy

Nie musisz być lepszy niż przeciwnik. Ba, właściwie to nawet możesz prezentować się gorzej. Jednak jeżeli w swoich szeregach masz piłkarza, którego zowią Jamie Vardy, to nie ty powinieneś się martwić o końcowy rezultat. To twój rywal odczuwa strach. Doświadczony napastnik po raz kolejny „zrobił swoje”. Perfekcyjnie wykorzystany rzut karny, asysta przy samobójczym trafieniu Alderweirelda i Leicester melduje się na pozycji wicelidera. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby Anglik nie liczył sobie już 33 lat.

Komentarze

Comments 3 comments

“Nie mam absolutnie żadnego, nawet najmniejszego pojęcia, czemu Liverpool zajmuje fotel lidera” – no faktycznie to jest nieprawdopodobne ze liderem jest aktualny mistrz Anglii. Co za niesamowita sensacja ! XD

Usnesnak – przecież autorowi chodzi raczej o to, że Liverpool nie grał porywająco, nie był tak skuteczny jak potrafi być, a przede wszystkim nie bronił tak dobrze jak zwykle (trudno nie wiązać tego z personaliami), co przekładało się na stosunkowo dużą ilość szans xG powyżej 35%, którą tworzyli rywale pod bramką Liverpoolu. Do niedawna, najlepiej wypadały Tottenham i MC.
W tych okolicznościach, gdyby inni faworyci zachowali regularność, Liverpoolu wcale na czele mogło by nie być.
Słowo “nieprzewidywalność” jest kluczem do zrozumienia sensu tekstu.