Telegram z Wysp: I kto tu jest wuefistą?

Frank Lampard
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Frank Lampard

Od dłuższego czasu w Anglii trwa ciekawa i może nawet nieco komiczna dyskusja. Zresztą, nie tylko na Wyspach. Fani Premier League na całym świecie próbują ustalić, którą z trzech utytułowanych drużyn prowadzi trener, któremu raczej bliżej do nauczyciela lokalnej szkoły podstawowej niż do szkoleniowca z ekstraklasowej półki.

Niemal co kolejkę tytuł „wuefisty” zmienia swojego właściciela, jednak cały czas krąży w obrębie trzech stadionów: Old Trafford, Stamford Bridge i The Emirates. Najdłużej dzierżył go Solskjaer, który w tym sezonie niechętnie, ale przekazał palmę pierwszeństwa w ręce Mikela Artety. Hiszpan nie za bardzo wiedział, co ma zrobić z osobliwym trofeum, ale uparcie trzymał go w swojej gablocie i zdążył o nim zapomnieć. W Boxing Day wysłał kilku młodych adeptów miejscowej akademii, którzy mieli za zadanie nieco odświeżyć pokryte kurzem miejsca. Prym w porządkach wiódł tercet Saka – Smith Rowe – Martinelli. Chłopcy odnaleźli dziwną statuetkę i zanieśli ją klubowej starszyźnie. Leno, Xhaka i Lacazette wspólnie zadecydowali, że trzeba ją odnieść opiekunowi drużyny. Gdy tylko Arteta dostał figurkę w swoje ręce i przeczytał, co jest napisane na jej cokole, zdał sobie sprawę z tego, komu powinien ją zwrócić. Na szczęście kilka godzin później miał okazję na bezpośrednie spotkanie z Frankiem Lampardem.

Zaszczytne miano

Tak, to właśnie szkoleniowiec Chelsea aktualnie zasługuje na miano ligowego wuefisty. W tym sezonie The Blues prezentują się, no cóż, co najmniej dziwnie. Bezbarwnie. Nie fatalnie, może nawet nie średnio, po prostu jakoś tak… inaczej. Inaczej niż zakładaliśmy przed rozpoczęciem rozgrywek. Na Stamford Bridge trafiły wielkie nazwiska, a legendarny Frank już chyba okrzepł na najwyższym szczeblu. Pieniądze, zaplecze, młodzież. W Londynie było dosłownie wszystko. Nawet presja ze strony Abramowicza wydawała się nieco mniej uciążliwa.

Zaczęło się przeciętnie. Do 25 października stołeczna ekipa rozegrała dziewięć meczów, z których wygrała tylko trzy – z Brighton, Barnsley i Crystal Palace. Rywale, co by nie mówić, raczej z kategorii tych niewymagających. Oprócz tych trzech wiktorii Chelsea przegrała z Liverpoolem, odpadła z EFL Cup po starciu z Tottenhamem, a także remisowała z West Bromwich Albion (odrabiając trzybramkową stratę), Southampton (tracąc zwycięstwo w 92. minucie), Sevillą (bez goli) i Manchesterem United (również bez trafień). Później przyszła seria dziewięciu spotkań bez porażki i tylko z dwoma nierozstrzygniętymi pojedynkami (Koguty i Krasnodar). Nad Stamford Bridge znowu zaświeciło słońce.

Po burzy przychodzi burza

Piękna pogoda ma to do siebie, że lubi się załamać. W Londynie zaczęło mocniej wiać 12 grudnia, kiedy The Blues przegrali z chimerycznym Evertonem. Do wiatru trzy dniu później dołączył deszcz – ekipę Franka Lamparda pokonało Wolverhampton. Wszystko nieco ucichło w 14. kolejce, kiedy Chelsea rozbiła West Ham. Niestety, już w kolejnej serii gier do wiatru i deszczu dołączył grad wielkości piłek tenisowych.

Po meczu trener londyńczyków powiedział, że piłkarze muszą wziąć odpowiedzialność za pierwszą połowę derbów. To oczywiste. Jednak czy to nie próba przekierowania uwagi ze swojej postaci i rozproszenia winy na większą grupę? W moim odczuciu 42-latek zdecydowanie zbyt wcześnie objął klub tak wielkiego kalibru. Zaledwie rok spędzony w Derby nie pozwolił mu na zaznajomienie się ze specyfiką pracy trenera na Wyspach i naukę absolutnych podstaw tego zawodu. W poczynaniach ekipy z Fulham Road niejednokrotnie widać brak tego, czego… brakuje jej opiekunowi – doświadczenia, umiejętności szybkiej i adekwatnej reakcji, a także zmysłu taktycznego. Sześciokrotni mistrzowie Anglii momentami grają tak ordynarnie prostą piłkę, że nawet zespoły, które nie wygrały ośmiu kolejnych spotkań, potrafią skutecznie się jej przeciwstawić.

W zestawie nie ma baterii

Sytuacja Chelsea to efekt wielu różnych czynników, a problemów stołecznej drużyny nie da się zamknąć w kilkuset słowach. Zapewne świat wyglądałby inaczej, gdyby pełnię swoich możliwości prezentowały letnie nabytki. Mimo fatalnej dyspozycji duetu niemieckich gwiazdek, warto zastanowić się, czy do ich formy ręki nie przyłożył Lampard. Mam wrażenie, że Anglik nie do końca wie, jak wykorzystać Timo Wernera i Kaia Havertza. Jeżeli Lampard jeszcze nie dzwonił do Lipska, jego ewentualna rozmowa z Julianem Nagelsmannem mogłaby wyglądać tak:

– Cześć Julian.

– No cześć Frank, co słychać?

– Wiesz co, jest taki mały problem.

– No mów, co się stało, coś poważnego?

– Wiesz co, właściwie to nie.

– No to o co chodzi?

– Pamiętasz tego Timo, którego od was kupiliśmy?

– Pamiętam, doskonale. Co u niego? Wszystko dobrze?

– Tak, tak, oczywiście. Świetnie wygląda, naprawdę pięknie się prezentuje.

– Frank, to po co do mnie dzwonisz?

 – No i tu jest właśnie ten problem. Nie mam najmniejszego pojęcia jak go włączyć.

– ***** Frank, czy ty jesteś poważny?

– Śmiertelnie poważny. Nie widzę żadnego przycisku. Pomożesz? A, przy okazji chciałem cię zapytać, czy masz może numer do Petera Bosza, tego z Leverkusen? Mam taki dziwny problem z Kaiem…

Rozczarowanie kolejki: Jose Mourinho

Portugalczyka można albo kochać, albo nienawidzić. Niestety, Jose coraz częściej daje zmusza swoich fanów do rozmów z wrogim mu obozem. Chociaż w pewnym momencie wyniki Tottenhamu wlały litry nadziei w serca sympatyków stołecznego klubu, szybko okazało się, że… to tylko Tottenham. I chociaż brzmi to banalnie, Koguty nie mają szans na mistrzostwo. Nie z taką grą, nie z taką taktyką, nie z autobusem w polu karnym i nie z Sonem na ławce. Starcie z Wolverhampton było już trzecim meczem w tym sezonie ligowym, w którym Spurs stracili punkty już po zejściu Koreańczyka z murawy. Przyzwoita defensywa i duet fenomenalnie dysponowanych napastników to za mało, by myśleć o końcowym sukcesie.

Wydarzenie kolejki: Leeds, która gra jak nie Leeds

Na Elland Road spotkały się drużyny, które dotychczas prezentowały zupełnie odmienne style gry. Gospodarze, prowadzeni przez Marcelo Bielsę, imponowali w ofensywie. Podopieczni Argentyńczyka imponowali nieustanną chęcią gry do przodu, a w pojedynkach z ich udziałem padało najwięcej goli. Po drugiej stronie barykady stanęli piłkarze dyrygowani przez Seana Dyche’a. The Clarets do perfekcji opanowali angielską piłkę. Burnley było do bólu przewidywalne, ale od jakiegoś czasu także pragmatyczne. Spodziewaliśmy się, że i tym razem zobaczymy to, do czego przyzwyczaili nas zawodnicy obu ekip. Jakże byliśmy zaskoczeni, kiedy to goście przeprowadzali kolejne ataki, natomiast gospodarze zawzięcie się bronili. Gdyby tego było mało, w 50. minucie Westwood… raboną dośrodkował do Wooda, a Phillips szczupakiem wybijał na rzut rożny! Cuda, cuda ogłaszają – Dyche zmienił się w Bielsę!

Bohater nieoczywisty: Gylfi Sigurdsson

Islandczyka można było wiele zarzucić. Gdzieś zagubił formę, jaką imponował dwa sezony temu. W obecnych rozgrywkach też nie prezentował się na miarę swoich możliwości. Jednak w pewnym momencie “coś mu się przestawiło”. Były zawodnik Swansea wziął na swoje barki ciężar konstruowania ataków, a przy okazji sam chętnie uczestniczył w końcowej ich fazie. Pięć ostatnich spotkań to dwa gole i asysta w wykonaniu 31-latka. Islandzki wulkan na dobre się obudził?

Komentarze

Na temat “Telegram z Wysp: I kto tu jest wuefistą?

Chelsea jest zajechana i to oczywiście wina Franka, bo nie rotuje, a taki James mimo jakiegoś urazu jest wystawiany w pierwszej jedenastce, to samo Chilwell. Brak Ziyecha też jest odczuwalny bo prezentował się najlepiej w ofensywie. Niech Lampard w końcu wystawi Wernera ale na szpicy i wrzuci CHO od pierwszej minuty, Abraham i Giroud powinni wchodzić z ławki. Ja póki co jestem spokojny, porażka z Arsenalem musiała nadejść, bo każdy zespół będący kiedyś w dołku musi się przełamać. Jesli z AV znowu będzie lipa i słaba gra będzie można się zacząć martwić.