Niepokój, euforia, rozpacz. Emocje wypisane na trybunach Anfield

Liverpool - Wolverhampton Wanderers (Premier League)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Liverpool - Wolverhampton Wanderers (Premier League)

Pełna koncentracja na dwóch meczach naraz jest właściwie niemożliwa. Nawet jeżeli wydaje się wam, że poświęcacie tyle samo uwagi obu ekranom, tak naprawdę podświadomie wybieracie sobie jeden stadion. Z pomocą przychodzi multiliga, jednak i tak zazwyczaj rzucacie ją gdzieś w tło. Zresztą, walki o mistrzostwo nie sposób było śledzić tylko w tak ograniczony sposób. Dlatego w niedzielę wybrałem Anfield. Wiecie dlaczego? Z twarzy kibiców Liverpoolu dało się odczytać także przebieg wydarzeń, które miały miejsce na Etihad.

  • Emocje na Anfield Road i Etihad sięgały zenitu – wyścig o mistrzostwo w Premier League mógł zostać rozstrzygnięty w ostatnich sekundach rywalizacji
  • Zwycięstwo Leeds na Brentford Community Stadium to rezultat: a) bardzo bardzo zaskakujący b) bardzo zaskakujący c) po prostu zaskakujący
  • Kulusevski i Bentancur, braci z Juvenusu para, co w Tottenhamie nie nawala
  • Dzięki Bogu już koniec – inaczej Manchester United mógłby wylądować w środku stawki Premier League

Telegram z Anfield. Kocham Premier League. Pozdrawiam.

Gol dla Wolves. Zauważalne rozczarowanie. Liverpool wyrównuje. Nieśmiałe uśmiechy. Potrzeba zwycięstwa. Trafienie dla Aston Villi. Ogromna radość. The Villans podwyższają prowadzenie. Euforia! Mane nad Ruddym, spalony. Gramy dalej. Gundogan raz, Rodri raz, Gundogan dwa. Rozpacz. Salah! Jeden warunek właśnie się spełnia. Ktoś pokazał Egipcjaninowi, że City jednak prowadzi. Kibice Wolves puścili plotkę – remis na Etihad. Banda frajerów, pomyśleli fani The Reds. Robertson na 3:1. Nadzieja umiera ostatnia. Atmosfera w czerwonej części Merseyside podobna jest do tej, jaką możemy zaobserwować na pogrzebie. Koniec. Steven Gerrard nie zdołał zatrzymać City. Na nic zdało się trafienie Casha. Bramka Coutinho pozwoliła na zaledwie kilka minut ekstazy. Było blisko.

Telegraficzny skrót wydarzeń korespondencyjnej walki o mistrzostwo w Premier League, nawet mimo swojej ograniczonej formy, w pełni oddaje emocje, jakie odczuwali sympatycy Liverpoolu. Zaskoczenie, radość, rozżalenie, euforia, postępujący smutek, nadzieja, rozpacz. Właśnie dlatego wszystkie spotkania ostatniej kolejki rozgrywane są o tej samej porze. Tak, oczywiście także dlatego, by w pewnych przypadkach pewne drużyny nie kalkulowały. Właściwie to główny powód, dzięki któremu możemy oglądać ten kalejdoskop emocji. Bez tej mulitligi… No, mogłoby być różnie. Brzmi to nieco pokrętnie. Okej, przyznaję, zamieszałem. Ale to nie moja wina. To zasługa (bo o winie trudno mówić, jeżeli efekt był pozytywny) Aston Villi. Liverpoolu i City także – w końcu to ich rywalizację śledziliśmy z zapartym tchem do ostatnich sekund ostatniej kolejki.

Nie najlepszy, ale jeden z najlepszych. A może jednak najlepszy?

Nie chcę wyrywać się przed szereg ani faworyzować obecnych czasów. Dlatego nie pokuszę się o stwierdzenie, że za nami najlepszy sezon w historii Premier League. Ale… A gdyby tak… A może jednak… W czołówce na pewno możemy go zakwalifikować. Wyścig o tytuł to jedno. Nie możemy zapominać o tym, co działo się trochę niżej i najniżej, czyli zaciekłej rywalizacji o miejsce w Lidze Mistrzów i o utrzymanie w elicie. Piłka nożna, przepraszam – Premier League, spać nie można.

Zamykasz oczy na kilka sekund, Cash otwiera wynik na Etihad, a Coutinho powiększa przewagę Aston Villi. Mrugasz, dwukrotnie trafia Gundogan, a w międzyczasie Olsena pokonuje Rodri. I chociażbym próbował uchronić się od użycia tego wyrażenie, w końcu muszę z niego skorzystać. W 38. kolejce Premier League rzeczywistość zmieniała się jak w kalejdoskopie. Istny rollercoaster emocji. A wszystko to w cenie biletu na Anfield Road lub abonamentu zawierającego dostęp do Canal+ Sport. Kapitalny materiał do analizy dla psychologów. Wystarczy obejrzeć mecz Liverpoolu z Wolverhampton.

Po tak wyczerpujących rozgrywkach odpoczynek jest wskazany. Jednak ci, którzy, tak jak ja, po raz kolejny dali się zauroczyć Premier League, nie chcą czekać. Nie po takim sezonie. A może dzięki nieco ponad dwóm miesiącom przerwy zyskamy kolejnych kandydatów w rywalizacji o mistrzowski tytuł? Bo to, że City i Liverpool znowu będą mocne, jest pewne. Chelsea, Arsenal, Tottenham, United z ten Hagiem i może ktoś jeszcze. Kto? Jeszcze nie ochłonęliśmy po niedzieli, a już snujemy scenariusze na przyszłość. Jakoś wytrzymamy. Tęsknimy. Wracamy szóstego sierpnia.

Wydarzenie kolejki: zwycięstwo Leeds na Brentford Community Stadium

Chociaż stadion beniaminka trudno nazwać jaskinią lwa, kilku śmiałków przekonało się o tym, jak trudno tu wygrać. Arsenal, Liverpool, Everton, Watford, Aston Villa, Crystal Palace, Burnley, West Ham, Tottenham, Southampton – te ekipy wróciły z delegacji bez kompletu punktów, a 70% poległo na stołecznym stadionie. Dlatego powinniśmy docenić wyczyn Leeds. Pawie przystępowały do tego spotkania po serii pięciu meczów bez zwycięstwa, a Jesse Marsch nie mógł skorzystać z kilku kluczowych piłkarzy. Mimo wielu przeciwności losu The Peacocks zdołali przechylić szalę na swoją korzyść i ostatecznie utrzymać się w Premier League.

Bohater nieoczywisty: Dejan Kulusevski i Rodrigo Bentancur

Błyszczeć w szatni, w której zasiadają Harry Kane i Heung-min Son, to wyczyn godny uwagi. Dejan Kulusevski i Rodrigo Bentancur doskonale wkomponowali się w Tottenham. I “doskonale” to absolutnie nie jest przesadzone określenie. Duża, a nawet ogromna w tym zasługa Antonio Conte, pomógł duetowi z Juve w szybkiej aklimatyzacji, jednak nie sposób nie docenić wręcz wzorowej boiskowej postawy Szweda i Urugwajczyka. Swoją wartość wspomniana dwójka tylko potwierdziła w ostatniej kolejce Premier League. Wprawdzie Norwich to rywal z kategorii tych najmniej wymagających, ale wypada wyróżnić występ Kulusevskiego i Bentancura. Dwa gole pierwszego, dwie asysty drugiego i Spurs kończą rozgrywki zwycięstwem 5:0. Czy stwierdzenie, że te transfery “zrobiły” londyńczykom Ligę Mistrzów, będzie przesadzone? W żadnym wypadku.

Rozczarowanie kolejki: Manchester United

Witamy w kąciku im. Manchesteru United. Kolejka za nami, co oznacza, że tradycyjnie należy wybrać jej największe rozczarowanie. Tak się złożyło, że “tytuł United” 38. serii gier trafia w ręce ekipy z Old Trafford. Cóż za przypadek! Tego nie mogliśmy przewidzieć! Żarty na bok – Manchester przegrał 0:1 z Crystal Palace po golu swojego byłego zawodnika, Wilfrieda Zahy, któremu asystował… Bruno Fernandes. Przebieg tej akcji perfekcyjnie oddaje postawę Czerwonych Diabłów w całych rozgrywkach. Przypadek, dezorganizacja, apatia. Na ostatniej prostej podopieczni Ralfa Rangnicka mogli przegrać walkę o udział w Lidze Europy i rozpocząć kolejny sezon od eliminacji do Ligi Konferencji. Przeczytajcie poprzednie zdanie jeszcze raz. Jak to w ogóle brzmi? Żeby tylko żenująco. Gdyby Premier League kończyła się, powiedzmy, miesiąc później, panowie z United finiszowaliby w środku stawki.

Polacy w Premier League

  • Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut, cztery obronione strzały w starciu z Brightonem (1:3)
  • Przemysław Płacheta (Norwich) – na ławce rezerwowych w meczu z Tottenhamem (0:5)
  • Jakub Moder (Brighton) – kontuzja kolana, Mewy grały z West Hamem (3:1)
  • Jan Bednarek (Southampton) – na ławce rezerwowych w spotkaniu z Leicester (4:1)
  • Mateusz Klich (Leeds) – pojawił się na murawie w 85. minucie meczu z Brentfordem (2:1)
  • Matty Cash (Aston Villa) – 90 minut i gol w pojedynku z Manchesterem City (2:3)

Komentarze