W Katalonii już trudno opanować euforię

Jordi Alba
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Jordi Alba

FC Barcelona na półmetku sezonu wypracowała sobie przewagę, jakiej nigdy w historii nie straciła. Z kolei Realowi Madryt nie zdarzyło się nadrobić takiej straty. Czy losy tytułu zostały już przesądzone?

  • W ciągu minionego tygodnia FC Barcelona i Real Madryt rozegrały po dwa spotkania ligowe
  • Królewscy niespodziewanie przegrali z Mallorką. Strata do lidera wynosi aż osiem punktów
  • Choć Xavi stara się gasić hurraoptymizm, w Katalonii wizualizują już sobie mistrzowską fetę

Osiem punktów przewagi – to dużo czy mało?

W minionym tygodniu dwaj pretendenci do walki o tytuł rozegrali nie jedno, ale dwa spotkania ligowe. Miało to związek ze styczniowym Superpucharem Hiszpanii, a zatem Barcelona mierzyła się z Realem Betis, zaś Real Madryt z Valencią. Tu nie doszło do wielkich niespodzianek – obaj giganci wygrali swoje starcia.

To, co istotne dla przebiegu walki o mistrzostwo wydarzyło się w niedzielę. Real Madryt sensacyjnie przegrał na Majorce (0:1), z kolei Barcelona nie dała szans wracającej do żywych Sevilli (3:0). Tym samym przewaga Dumy Katalonii nad odwiecznym rywalem wzrosła do ośmiu punktów. Z perspektywy optymistycznego fana Królewskich, potrzeba zaledwie trzech potknięć Blaugrany, by wrócić na szczyt tabeli. A przecież przed nami jeszcze rewanżowe El Clasico. Z kolei kibic lidera La Ligi może odparować, że trzy potknięcia Barcelona zaliczyła przez ponad pół sezonu. A rewanżowy Klasyk odbędzie się na Camp Nou.

Co jednak istotniejsze, osiem punktów to różnica, która z żadnej perspektywy nie daje Los Blancos wielkich nadziei. Blaugrana nigdy nie roztrwoniła tak wielkiej przewagi uzyskanej na tym etapie sezonu. Real, z kolei, nigdy nie zdołał tak wielkiej wyrwy z sukcesem zasypać.

Barcelona znów zachwyciła

Kto oglądał niedzielne spotkanie na Camp Nou, ten wie, że Barcelona ponownie rozbujała się dopiero po przerwie. Ale i w pierwszej połowie swoich szans szukał aktywny, acz niedokładny, Robert Lewandowski, a gra obronna była praktycznie perfekcyjna.

Po przerwie jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Fenomenalnie “wrócił do żywych” Raphinha, autor bramki i dwóch asyst. Lewy nie zdobył gola, ale wyglądał na wybitnie pobudzonego, no i nikt z pewnością nie zarzuci mu, że nie testował Bounou. Błyszczeli, zwykle rezerwowi, Jordi Alba oraz – co chyba najbardziej szokujące – Franck Kessie.

Blaugranie teraz zwyczajnie… idzie. A nawet, gdy nie idzie, to udaje się minimalizować ryzyko. Bo przecież Iworyjczyk pojawił się na murawie w miejsce Sergio Busquetsa. Hiszpan, dodajmy, po zmianie formacji przez Xaviego przeżywał kolejny renesans formy, fantastycznie dowodząc drugą linią. Dotychczas rozczarowujący Kessie rozegrał najlepsze spotkanie ligowe w bordowo-granatowych barwach, zwieńczone do tego spektakularną asystą (o której nieco niżej). A nawet uraz Busquetsa zdaje się nie tak groźny, jak się zapowiadał. Gerard Romero donosi, że weteran może nawet wrócić na pierwszy mecz z Manchesterem United! To oznaczałoby, że 34-latek pauzowałby w zaledwie jednym spotkaniu. Prawo serii.

Plagi egipskie nad Madrytem

Na przeciwnym biegunie znajdują się Królewscy. Kontuzja jednego ważnego gracza, goni kolejną, a gdy ten pierwszy wróci, z gry wypada dwóch kolejnych. W starciu z Mallorką zabrakło Edera Militao i Karima Benzemy, a do tego dwóch bocznych obrońców. Jakby tego było mało, na rozgrzewce kontuzji pachwiny doznał Thibaut Courtois; uraz wyłączył z gry również Edena Hazarda. Dodajmy do tego fakt, że próżno w zespole Los Blancos znaleźć choćby trzech piłkarzy w naprawdę wysokiej formie, a znamy już przepis na katastrofę. Carlo Ancelotti stara się tonować nastroje i zapowiada pełne skupienie się na Klubowych Mistrzostwach Świata. Bo przecież tygodniowy wyjazd do Maroka na dwa dodatkowe spotkania z piekielnie zmotywowanymi rywalami to dokładnie to, czego potrzebuje obecnie Vinicius i cała reszta drużyny.

Trudno mieć nadzieję, choć z drugiej strony – kto, jeśli nie Real?

Za Realem nie stoi obecnie dyspozycja zawodników, ich zdrowie, terminarz ani sytuacja ligowa. Gdy w maju madrytczycy wywalczyli mistrzostwo, Courtois, Benzema i Vinicius rozgrywali bezapelacyjnie najlepsze sezony w swoich karierach. Stabilizację dawali Eder Militao i Luka Modrić, reszta zawodników na zmianę dokładała kolejne cegiełki do ostatecznych triumfów. I może i nie przejmowałbym się na miejscu fanów Królewskich tą statystyką mówiącą, że nigdy w przeszłości nie udało się odrobić ośmiu punktów na tym etapie sezonu – gdyby tylko były ku temu jakiekolwiek przesłanki.

Tymczasem kibice muszą wierzyć, że metody Pintusa znów dadzą pozytywny efekt, co zastopuje spiralę kontuzji. Muszą liczyć na to, że Vinicius i Benzema otrząsną się po niemrawej rundzie i znów wskoczą na najwyższy poziom (choć nękanie Brazylijczyka w wykonaniu rywali to temat na osobną opowieść). No, i do tego przydałoby się, żeby w kadrze w magiczny sposób znalazł się choć jeden (a najlepiej i trzech) klasowych bocznych obrońców. Perspektywy nie są za wesołe. A przecież tu po powrocie z, jakby nie patrzeć, prestiżowego turnieju w Maroku, Królewskich czeka iście piekielny maraton na trzech pozostałych frontach.

Partidazo kolejki

Tak, tak, Celta Vigo znów nie zawiodła. Tym razem w jej starciu z Realem Betis padło… siedem bramek. Z tego kilka naprawdę pięknej urody. Zapewne obaj trenerzy (a już na pewno Manuel Pellegrini) klęli piłkarzy defensywnych, na czym świat stoi – ale ja o każdej porze dnia i nocy wybieram taką La Ligę nad nudne “unocerismo”, na które liczy większość dolnej połowy stawki.

Poniższe wideo można odtworzyć w nowej karcie przeglądarki.

Evento kolejki

W sobotę Estadio Manuel Martinez Valero było świadkiem małego cudu. Przez całą bitą rundę Elche nie wygrało ani jednego (!) spotkania. Jakie zatem były szanse na przełamanie w starciu z Villarrealem? Żółta Łódź Podwodna przybywała po porażce z Rayo, ale wcześniej imponowała – choćby w dwóch meczach z Realem Madryt. Tymczasem zsyłani już do Segunda Division gospodarze wysoko pokonali potentata, a Pere Milla zanotował hat-trick. Nie ma sensu się oszukiwać; jeśli ten wynik będzie przypadkiem odosobnionym, Elche nie ma najmniejszych szans na utrzymanie. Ale w ten weekend zdołali zaimponować – zarówno fanom, jak i ekspertom.

Poniższe wideo można odtworzyć w nowej karcie przeglądarki.

Jugador kolejki

Nie będzie żadną przesadą nazwanie Oihana Sanceta jedną z największych gwiazd Athleticu. Pomocnik od momentu debiutu znamionował wielką klasę, ale to Ernesto Valverde uczynił go osią swej drużyny – kosztem wieloletniego lidera, Ikera Muniaina. 22-latek odpowiada stabilną formą, a do tego dokłada gole. I to ile! W ten weekend pomocnik ustrzelił hat-tricka w starciu z Cadizem, czym sprawił radość prezesowi i dyrektorom. Jeżeli pójdzie drogą innych wychowanków i postanowi spędzić swoją karierę na San Mames – to fantastycznie. A jeśli będzie chciał poszukać nowych przygód, chętny nabywca będzie musiał słono zapłacić. Im więcej Oihan rozegra takich meczów, jak w miniony weekend, tym wyższa będzie klauzula odstępnego. Sufit u 22-latka zdaje się być zawieszony bardzo wysoko.

Golazo kolejki

Tego typu otwierające trafienie dla Barcelony byłoby normalne, gdyby w akcji wzięli udział Ousmane Dembele, Pedri czy Gavi. Tymczasem krytykowany (i rozgrywający do tej pory kiepski mecz) Raphinha fenomenalnie przyjął podanie i oddał piłkę Franckowi Kessiemu. Iworyjczyk spokojnie zwiódł rywala, po czym w stylu Andresa Iniesty idealnie podciął w kierunku nabiegającego Jordiego Alby. W starciu z Sevillą Blaugrana momentami fruwała nad boiskiem, a postawa zwyczajowych dublerów tylko unaoczniła dobry moment drużyny pewnie zmierzającej po pierwszy od czterech lat tytuł.

Komentarze