Przed startem La Ligi. Co Lewy da(ł) Barcelonie?

Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Już w sobotę Robert Lewandowski (najprawdopodobniej) zadebiutuje w oficjalnym meczu Barcelony. Choć klasa Polaka jest niepodważalna, jego transfer do stolicy Katalonii budzi wśród kibiców zadziwiająco dużo wątpliwości. Przeanalizujmy zatem, co, holistycznie rzecz ujmując, da Blaugranie transfer siedmiokrotnego króla strzelców Bundesligi?

  • Latem Robert Lewandowski zszokował świat, przenosząc się z Bayernu Monachium do FC Barcelony za 45 milionów euro
  • To, co Polak może dać nowej drużynie należy rozgraniczyć na dwie kategorie
  • Pierwsza z nich dotyczy kwestii czysto sportowych, a druga ambicjonalnych i psychologicznych

Gdzie to się Lewy pcha do tej “tiki-taki”…

To nie będzie artykuł mówiący o tym, co Robert Lewandowski może zyskać na przenosinach do Barcelony. Rzecz jasna, chodzi o prestiż klubu i ligi, zmianę otoczenia, nowe wyzwania, a w efekcie – wygranie Ligi Mistrzów i wymarzonej Złotej Piłki. Jednakże, zauważyłem sporą część komentarzy fanów nieobserwujących La Ligi na co dzień, którzy zastanawiali się – cóż taki “typowy snajper”, jak Lewy, ma niby robić w Barcelonie. Widziałem nawet porównania do Zlatana Ibrahimovicia! Dlatego w pierwszej części mojego artykułu postaram się wytłumaczyć, dlaczego mariaż najlepszego polskiego zawodnika w historii z Dumą Katalonii praktycznie nie ma prawa się nie udać.

Xavi wyciąga Barcelonę ze stagnacji

Samo określenie “tiki-taka” niezmiernie irytuje Pepa Guardiolę. Szkoleniowiec powtarzał, że używa się go błędnie, jako hołdowanie posiadania piłki dla samego posiadania, podczas gdy jego Barcelona rozgrywała futbolówkę w jednym celu – by znaleźć lukę i zranić rywala.

Przez lata idea stereotypowej gry Blaugrany straciła na znaczeniu. Swój ostatni wielki sukces klub osiągnął w sezonie 2014/2015 pod wodzą Luisa Enrique. Obecny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii przekręcił “wajchę istotności pozycji”. Pomocnicy – z Xavim i Iniestą bliżej już drugiego końca rzeki – mieli dbać o równowagę, zaś artystami był tercet Messi – Suarez – Neymar. Dla Enrique długie rozgrywanie piłki nie miało sensu, chodziło o jak najszybsze zaskoczenie rywala w połączeniu ze znaczną intensywnością w odbiorze. Przyniosło to drużynie potrójną koronę.

Przyszedł czas Ernesto Valverde. Klub wciąż dominował na krajowym podwórku, ale po pierwsze, prezentował śmiertelnie nudny styl gry, a po drugie, dostawał bolesne lekcje w Europie. Po czasach widać, że szatnię dopadło zbyt wielkie rozprężenie. Tłuste koty, takie jak Sergio Busquets czy Gerard Pique, wiedzieli, że od Jose Bartomeu dostaną pensje wykraczające znacznie poza średnie rynkowe, i skrzętnie z tego korzystali. Camp Nou stało się przystanią dla graczy albo najedzonych, albo przeciętnych, sprowadzanych bez planu.

Wraz z przybyciem nowego zarządu (a później i Xaviego) rozpoczął się proces pozostawiania w drużynie tylko graczy potrzebnych trenerowi. A na jaki futbol stawia szkoleniowiec Blaugrany?

Mówiąc w telegraficznym skrócie: nowoczesny i elastyczny. Od początku widać, że Hernandez chciał przywrócić Barcelonie grę wysokim pressingiem, co efekt dało choćby w wiosennym El Clasico (4:0). W ataku ogromną rolę odgrywają szeroko ustawieni skrzydłowi, mający obsługiwać napastnika.

Snajper potrzebny od zaraz

I tu wkracza Lewandowski. Zapewne będziesz zszokowany, ale tak – Barcelona kupiła najskuteczniejszego napastnika ostatnich lat, by ten zdobywał gole. Klub, którego ostatnie pokolenie kibiców rozpieszczono posiadaniem Leo Messiego nie może przystać na sezon, w którym najlepsi strzelcy kończą kampanię z dorobkiem 13 bramek we wszystkich rozgrywkach. Widać, że Xavi uczy się od najlepszych. W jego taktyce wspomniani skrzydłowi mają robić różnicę w bocznej sferze, po czym szukać dośrodkowaniem napastnika. Z kolei boczni obrońcy występują podobnie, jak w Manchesterze City, jako dodatkowi pomocnicy w czasie ataku. Już w sparingach widać było połączenie Lewego z Jordim Albą, a że Polak to prawdziwy kiler w polu karnym, o jego skuteczność nie ma sensu się martwić. Zwłaszcza, że La Liga pokazała w ostatnim czasie, jak przyjazna jest dla doświadczonych snajperów, którzy nie mieli ani połowy klasy Lewego.

Garść statystyk. Zespół, który w ostatniej dekadzie niemal co rok kończył sezon ligowy z setką bramek na koncie, w minionej kampanii zdobył ich zaledwie 68. Co ciekawe, choć mówiło się o sporej nieskuteczności, współczynnik xG wskazuje na 62,1. Oznacza to, że drużyna strzeliła o sześć goli więcej, niż “powinna”. Z jednej strony udowadnia to umiejętności, choćby, Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Z drugiej, pokazuje, jak niewiele – w porównaniu z przeszłością – Barcelona miała klarownych okazji pod bramką.

Przejdźmy zatem do zawodników, którzy zakończyli sezon z największą liczbą trafień. U Aubameyanga współczynnik xG zatrzymał się na 10,3 gola, zaś w przypadku Memphisa Depaya na 12,5. Lewy w samej Bundeslidze “powinien” strzelić 32,6 bramek, z czego niemal 29 wyłączając karne. Ostatecznie jego dorobek zakończył się na 35 ligowych skalpach i siódmym tytule króla strzelców. To wyraźnie pokazuje, że kapitana Biało-Czerwonych piłka “szuka” w polu karnym. Albo, patrząc, z drugiej perspektywy, to Lewy wie, co dokładnie musi zrobić, by futbolówka do niego trafiła.

Lewemu pomoże… doświadczenie z reprezentacji?!

Ale to nie wszystko. W Hiszpanii najwięcej zarzutów w kierunku 33-latka padało w kontekście kreowania okazji kolegom. I rzeczywiście, w ostatnich latach Polak skupił się na dorobku strzeleckim, co nie oznacza, że nie odnajdzie się w Barcelonie. Widać to zresztą od początku presezonu, a najbardziej w starciu z Pumas UNAM. Lewy schodzi do drugiej linii, jest osią wokół której prowadzony jest atak. Dzięki swojej sile fizycznej zawsze jest w stanie odegrać kolegom “na ścianę”, po czym wbiec w szesnastkę. Widać zwłaszcza fenomenalne zrozumienie napastnika z Pedrim. Duet ten aż trzykrotnie ukąsił meksykański zespół w meczu o Puchar Gampera. Sam Polak nie jest zaskoczony. Podkreśla, że Xavi od początku szczegółowo objaśnił mu, czego będzie od niego wymagać na boisku. Ponadto 33-latek jest świadomy, że już gdy trenował pod okiem Pepa Guardioli w latach 2014-2016, wstąpił na uniwersytet umożliwiający mu zostanie gwiazdą Dumy Katalonii. Nie zapominajmy też o roli, jaką kapitan odgrywa w meczach reprezentacji. Tam regularnie widujemy go w drugiej linii. Często kibice, zwłaszcza w przeszłości, narzekali, że przez to brakuje go w polu karnym, gdzie jest najbardziej potrzebny. Bez wieloletniej nauki stylu gry w roli fałszywej dziewiątki być może nigdy nie trafiłby jednak na Camp Nou.

Reasumując, o ile zdrowie pozwoli, o wyniki sportowe Lewandowskiego w La Lidze jestem całkowicie spokojny. Gdy gracz dysponuje odpowiednim poziomem i klasą, jest w stanie dopasować się do każdej drużyny. A Lewandowski to ścisła elita.

Szał kibiców, nadzieja i pieniądze – pozaboiskowe skutki ściągnięcia Lewego

Po odejściu Lionela Messiego klub potrzebował idola. Kogoś, komu może zaufać w kwestii wygrania meczu. Do tego kogoś o silnej osobowości, niekwestionowanych umiejętnościach i bogatym CV. Wszystkie te okienka wypełnia 33-latek. Widać to było zresztą na prezentacji. Więcej osób na Camp Nou zebrało się jedynie, by powitać Zlatana Ibrahimovicia. A 57 tysięcy osób, które przybyły dla popisów Lewego, to liczba, która w minionym sezonie średnio zasiadała na trybunach podczas oficjalnych spotkań.

W dzień prezentacji, gdy Polak oficjalnie założył numer dziewięć, sprzedano ponad tysiąc takich koszulek w oficjalnym sklepie. Łatwo wyliczyć, że klub w ciągu tej doby zarobił ponad sto tysięcy euro, choć, rzecz jasna, nie jestem w stanie uwzględnić kosztu wytworzenia t-shirtu. Ale przecież już wcześniej fani wpadli w ekstazę. Dominik Piechota zyskał ogólnoświatową uwagę, gdy w oficjalnym sklepie zapytał, dlaczego nie może kupić koszulki nowej gwiazdy. Odpowiedź była rozbrajająca: zabrakło litery “w”. Gdy tylko 33-latek podpisał umowę, to jego twarzą reklamowano całą trasę w Stanach Zjednoczonych. Trudno spodziewać się, by marketingowo kupno gwiazdora Bayernu skończyć się dla Barcelony źle.

Ponadto, szatnia potrzebuje nowych liderów. Liderów, którzy nie pamiętają blamażu z Romą, Liverpoolem czy, nomen omen, Bayernem Monachium. Potrzebują kogoś, kto wygrał wszystko – a pamięć o tych wydarzeniach jest wciąż świeża – i wniesie do drużyny duch profesjonalizmu, ale i spokój. Po to Blaugrana sprowadziła Lewego. By w ciągu 2-3 lat przywrócił ją do elity. I trzeba powiedzieć, że chyba nikt inny nie spełnia wszystkich koniecznych warunków.

Czytaj więcej: Jak Barcelonę stać na Lewandowskiego? Przewodnik po finansach Blaugrany.

Komentarze