Olkiewicz w środę #84. Porzućcie nadzieję, wy, którzy selekcjonujecie

Czesław Michniewicz utracił pracę już po dziewięciu meczach w roli szkoleniowca saudyjskiej Abhy. Dołączył tym samym do grona selekcjonerów reprezentacji Polski, którzy niezależnie od wyników i stylu zakończenia pracy z kadrą narodową, w kolejnej robocie zwyczajnie się nie sprawdzili. Czy możemy mówić bardziej o niewytłumaczalnej "klątwie", czy jednak o nabytej i trudnej do wyleczenia chorobie, jaką może być "selekcjoneroza"?

Czesław Michniewicz na zdjęciu kibica
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Czesław Michniewicz na zdjęciu kibica
  • Czesław Michniewicz dołącza do naprawdę licznego grona selekcjonerów, których lądowanie w klubowej piłce było wyjątkowo twarde.
  • Klątwa ciągnąca się od lat dziewięćdziesiątych może być oczywiście przypadkiem lub też splotem nieszczęśliwych okoliczności, ale może też mieć jasne powiązanie ze specyfiką pracy selekcjonera własnego narodu.
  • Czy da się z losu poprzednich selekcjonerów ulepić jakiś poradnik dla Michała Probierza?

Selekcjoneroza – choroba czy klątwa?

Dziewięć meczów. Pewnie kilkaset, może nawet kilka tysięcy fotografii, w tym te najważniejsze – selfie ze Stevenem Gerrardem i trochę z kuluarów naprawdę wielkiej piłki, bo taką stara się robić Arabia Saudyjska. Więcej porażek niż zwycięstw, w dodatku zwolnienie tuż przed “grande finale”, bo z pewnością dla Czesława Michniewicza takim wielkim finałem byłoby taktyczne starcie z drużyną Cristiano Ronaldo, Sadio Mane i Marcelo Brozovicia. Sześć strzelonych goli, czternaście straconych, w lidze 6 punktów, do tego jedna zaliczona runda w King’s Cup. Natomiast przy tych wszystkich liczbach i tak najmocniej błyszczy ta najważniejsza – liczba zarobionych dolarów, która pozwoli zapewne byłemu już trenerowi Abhy na spokojny żywot przez następne kilkadziesiąt lat.

Przygodę Czesława Michniewicza z Arabią Saudyjską można przerabiać więc na różne sposoby. Od strony samego trenera to zapewne same plusy – wielkie przeżycia, wielkie pieniądze, wielcy rywale, nawet jeśli dostał w czapkę, to od Hendersona czy Wijnalduma, a nie Daniela Szczepana i Łukasza Sołowieja. Od strony kariery – mimo wszystko cenny wpis do CV, zaznaczenie obecności na interesujących rynkach, nabycie doświadczeń, które nabyć może zaledwie garstka szkoleniowców z całego globu. Ale jest i strona czysto piłkarska. Trzy zwycięstwa w dziewięciu próbach, sześć goli w dziewięciu meczach, rozwiązanie kontraktu, bynajmniej nie z winy klubu po zgłoszeniu do związku zaległości w terminowych wypłatach.

Nie bójmy się tego stwierdzenia, bo naprawdę nie trzeba do tego oglądać meczów ligi saudyjskiej – piłkarsko Michniewicz doznał rozczarowania. Doznał zawodu. Na pewno przy podejmowaniu pracy w Arabii Saudyjskiej nie brał pod uwagę, że nie doczeka na stanowisku nawet pierwszego starcia przeciw Ronaldo. Można to oczywiście teraz rozdrabniać, że przecież liczy się przygoda, liczy się kwota na koncie, że w sumie może to nie do końca jego wina, że Krychowiak i Matić nie grają lepiej niż Neymar z Kante czy innym Brozoviciem. Ale na potrzeby rozważań czysto selekcjonerskich – były trener kadry narodowej wziął robotę i na tej robocie się sparzył.

Sam jestem zaszokowany, jak długa jest lista poprzedników, którzy szli dokładnie tą samą ścieżką, co Michniewicz. Z pamięci wiedziałem o brazylijskiej wtopie Paulo Sousy oraz o ultimatum, które Portugalczyk miał usłyszeć w Salerno. Wcześniej był oczywiście Jerzy Brzęczek i jego nieprawdopodobna historia w Wiśle Kraków – brak utrzymania w Ekstraklasie, a następnie pogubienie tylu punktów, że Biała Gwiazda nawet genialnie punktując wiosną pod wodzą trenera Sobolewskiego nie zdołała dogonić pierwszej dwójki w I lidze. Adam Nawałka i jego widowiskowa katastrofa w Lechu Poznań to materiał na dłuższą historię, podobnie jak systematyczny, konsekwentny i niesłychanie miarowy zjazd Franciszka Smudy.

Tak, pewnym wyjątkiem jest Waldemar Fornalik, ale pamiętajmy: kadrę trenował bardzo krótko, powrócił po tym epizodzie do klubu, w którym i tak był traktowany jak król. Co więcej – nawet nieźle radząc sobie w chorzowskim Ruchu, ostatecznie i tak zostawił klub w strefie spadkowej, a mistrzostwo Polski z Piastem zdobył dopiero pięć lat po zakończeniu przygody z reprezentacją. Ale poza nim? Poza tymi wymienionym wcześniej, idźmy dalej:

  • Franciszek Smuda, po kadrze króciutko niższe ligi niemieckie, potem średni okres w Wiśle, dalej już szczebel po szczeblu aż na dno – przez Górnik Łęczna i walczący o powrót na szczebel centralny Widzew, aż po Wieczystą.
  • Stefan Majewski, koniec kariery trenerskiej.
  • Leo Beenhakker, koniec kariery trenerskiej (potem już tylko doradca/dyrektor techniczny/sportowy)
  • Paweł Janas – trochę GKS Bełchatów, trochę Widzew, ale generalnie najwięcej mówi fakt, że już w 2013 roku był w Bytovii Bytów. W II lidze.
  • Zbigniew Boniek – koniec kariery trenerskiej.
  • Jerzy Engel – chwila Wisła, chwilę Cypr, potem koniec kariery trenerskiej.
  • Janusz Wójcick – o losie drogi, czego tam nie było. Nawet Świt Nowy Dwór Mazowiecki i Znicz Pruszków.
  • Antoni Piechniczek – trochę egzotycznych przygód, ale generalnie koniec kariery trenerskiej.

Od lat dziewięćdziesiątych właściwie każdy kolejny selekcjoner z reprezentacją Polski osiągał swój szczyt – dalsza kariera trenerów kadry upływała pod znakiem większych lub mniejszych rozczarowań – o ile w ogóle nie była brutalnie zakończona wraz z zerwaniem kontraktu z PZPN-em. To jest obrazek właściwie wstrząsający, bo przecież mowa o ludziach, którym powierzyliśmy najważniejszą drużynę w kraju. Szybko okazywało się, że ludzie, którym powierzyliśmy najważniejszą drużynę w kraju, na wolnym rynku nie obejmują drużyn numer trzy czy siedem pod względem renomy. Obejmują drużyny jak Świt Nowy Dwór, jak Jahn Regensburg, jak Znicz Pruszków czy Bytovia Bytów. Selekcjonerzy generalnie zawodowo giną, znikają z rynku, niszczą własny pomnik, stanowią cień samego siebie sprzed objęcia tego kluczowego fotela w polskim salonie piłkarskim.

Selekcjoner czyli pierwszy po premierze i prezydencie

Oczywiście, od początku tej klątwy, od czasów Strejlaua i Apostela, którzy w pięć lat po zakończeniu pracy w kadrze kończyli swoją karierę trenerską, minęło zbyt wiele czasu, by wysnuwać ogólne wnioski. Zresztą, tak naprawdę powody mogłyby być z dzisiejszej perspektywy niewyobrażalne. Jeden z komentujących na naszym kanale YouTube, LuckieLuck, zauważył – a do czego mieli wracać taki Strejlau czy Apostel, może nawet Piechniczek? Do ligi ustawionej od góry do dołu, do nasypanych sędziów w towarzystwie luksusowych i mniej luksusowych pań do towarzystwa, do piłkarzy, ubijających w kiblu własne deale z rywalami? Kto już posmakował czerwonego wina w towarzystwie Platiniego, Blattera i selekcjonerów z piłkarskiego pierwszego świata, nie chciał wracać do tej podejrzanej speluny utopionej w ciepłej wódce, dla niepoznaki nazywanej I ligą.

POLECAMY TAKŻE

To mocno robocza hipoteza, ale wykorzystuję ją właśnie, by pokazać szerokie spektrum. Nie możemy do wiślackiej klęski Jerzego Brzęczka przykładać tej samej miary, co do desperacji Pawła Janasa, biorącego fuchę w Bytovii. Reguła jest podobna – po kadrze w trenerskim CV zaczyna panować potop, natomiast w detalach to szereg zupełnie odrębnych, często skrajnie różnych historii. Jakże krzywdzące byłoby ustawianie eleganckiego Adama Nawałki, z pokorą i klasą oczekującego na ofertę z Włoch czy Bliskiego Wschodu, obok Janusza Wójcika, paradującego z pistoletem gdzieś na kameralnym stadioniku zapomnianym przez świat.

Natomiast skoro dostrzegalna jest jakaś ogólna reguła, to powinny być przecież dostrzegalne też jakieś widoczne wnioski. I tu właśnie bym się zatrzymał, zwłaszcza, że temat jest podejrzanie aktualny. Po pierwsze – bo Czesław Michniewicz stracił robotę. Po drugie – bo Michał Probierz właśnie ją podjął.

Kulisy zwolnienia Michniewicza z Abha Club. “Fani z niego drwili”
Czesław Michniewicz

“Występował bardziej w roli kibica niż trenera” Przygoda Czesława Michniewicza z Abha Club trwała zaledwie cztery miesiące. W czerwcu objął klub z Arabii Saudyjskiej, który poprowadził łącznie w ośmiu ligowych meczach. Na skutek słabych wyników i raptem dwóch zwycięstw, władze klubu podjęły decyzję o przedwczesnym zakończeniu współpracy. W rozmowie ze Sport.pl ekspert Uri Levy zdradził

Czytaj dalej…

Czym bowiem tak naprawdę jest praca selekcjonera reprezentacji Polski? Co właściwie może się znajdować jeszcze wyżej, co może być na tyle wielkim marzeniem, by przyćmiło przed snem wieczną marę o prowadzeniu do sukcesów własnego narodu? Praca w zagranicznych, mocnych ligach? Okej, ale czy ktoś u nas nosił na rękach i budował szkoły w ramach hołdu dla Jacka Gmocha, mistrza Grecji czy Cypru? Co pamiętamy trenerowi Gmochowi, półfinał Pucharu Europy z Liverpoolem, czy jednak rozczarowanie, jakim pozostaje mundial ’78?

Reprezentacja Polski jest szczytem, jest Parnasem, jest miejscem, z którego droga wiedzie wyłącznie w dół. Jest celem i marzeniem dla każdego, kto rozpoczyna drogę trenera, ale co ważniejsze – jest też czymś więcej, niż kolejną pracą. To widać zwłaszcza po nałożeniu reakcji, wypowiedzi oraz zachowań selekcjonerów z Polski oraz tych, którzy przyjechali tutaj z zewnątrz – jak Beenhakker, Sousa czy Santos. Biorąc pod uwagę ostatnie kilkanaście lat – każdy polski selekcjoner mniej lub bardziej bzikował. Franciszek Smuda zaczynał jako bohater ludowy, kończył z Obraniakami, Perquisami i Polanskimi, z tworem żenującym i piłkarsko, i wizerunkowo. Jerzy Brzęczek tak długo wmawiał sobie i innym, że krytyka kadry jest nieuzasadniona, że oblężona twierdza stała się wręcz karykaturą. Adam Nawałka i jego obsesyjny perfekcjonizm – w kadrze postrzegany jako wyraz zaangażowania, w Lechu jako upierdliwa upartość. Czesław Michniewicz, który przez lata stanowił dla dziennikarzy niemal kumpla, który zawsze chętnie rzuci anegdotą, soczystą opowieścią czy celnym żartem, w kadrze momentami stawał się zwierzakiem, blokującym na Twitterze nawet najbardziej łagodnych redaktorów świata.

Nigdy nie jesteś gotowy na ciężar spełniania nadziei całego narodu

Nigdy nie jesteś gotowy na to, co spotka cię jako selekcjonera. Nigdy nie jesteś gotowy na to, że u twoich stóp i u twojego notatnika spoczną nadzieje 40 milionów trenerów – trenerów może i nie do końca wykształconych, ale trenerów pełnych wiary w swój własny osąd. Zbigniew Boniek opowiadał kiedyś, że Polak jako selekcjoner będzie się mierzył ze swoim dorobkiem podczas każdego spaceru po bułki. Będzie czerpał energię z sukcesów, gdy pogratuluje mu pani Jadwisia, ważąca dla niego ogórki, będzie odczuwał wstyd, gdy spode łba spojrzy obóz monitoringu ławkowego, tuż po zawalonym turnieju.

Moment objęcia kadry, to moment gdy zupełnie zwykły przedstawiciel zupełnie zwykłego zawodu zmienia nie tyle posadę, co świat, w którym przychodzi mu żyć. Przejdźcie ulicą Warszawy czy Wrocławia, pokażcie zdjęcia Magiery, Siemieńca, nawet Runjaicia czy Urbana. Przypadkowy przechodzień może rozpozna Urbana z czasów piłkarskich, ale nawet i najmocniejszych w fachu, jeśli chodzi o Ekstraklasę – niekoniecznie. Tymczasem z pozycji szefa własnego podwórka, z pozycji przewodniczącego klasy, robisz awans nie na dyrektora szkoły, ale od razu na premiera. Bo tak naprawdę ilu ludzi ma większy wpływ na dobre samopoczucie narodu? Nagle z pozycji “Pan Nikt”, stajesz się gościem, którego nie można wsadzić do jednego środka lokomocji z prezydentem i premierem ze względów bezpieczeństwa.

Ileż tu można zobaczyć analogii. Michael Corleone przecież nie sądził, że władza go zepsuje i zdeprawuje, Tony Montana nie wierzył, że pieniądze zamroczą działanie tak błyskotliwego umysłu, Thorin Dębowa Tarcza nie brał pod uwagę, że stanie się tym, z czym walczył. Michał Probierz też pewnie sądzi, że ma szansę, by było inaczej, normalniej. A czy będzie?

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem pewny. To nie jest klątwa, jakiś rodzaj pecha, coś przykazanego z góry dla każdego, kto siada na stołku selekcjonera. Wręcz przeciwnie, to jest choroba, być może o charakterze wirusowym, która pojawia się u tego, kto na tym fotelu zasiądzie na dłużej. Stąd to późniejsze zagubienie, stąd ta trudna droga powrotna, gdy już jako selekcjoner ruszyłeś na wojnę z całym światem. Co mogą z tym zrobić Michniewicz czy Brzęczek? Co może z tym zrobić Probierz, dopiero rozpoczynający przygodę z kadrą?

Cóż, zdradziłem już we wtorkowym poranku – Waldemar Fornalik wydaje się być gościem, z którego można uwarzyć jakiś rodzaj serum. Selekcjoneroza działała na niego dość krótko, ale mimo wszystko – on jedyny wyszedł z tego wirusa bez większego szwanku. Jeden przykład na 30 lat. Panie Michale, panie Probierzu, proszę się mocno trzymać, ta kolejka górska właśnie się rozpędza.

Komentarze

Na temat “Olkiewicz w środę #84. Porzućcie nadzieję, wy, którzy selekcjonujecie

Kubaaaaaa wrzuciłbyś porządną analizę aktualnego ŁKSu
Nie tylko drużyny
ale głównie całego klubu organizacji
Jaki błąd popełnili kolejny raz i w czym problem że kolejny raz go popełniają itp.
Calosciowo jak LKS stoi finansowo aktualnie itp