“Działacz z lat 90. Wyrósł z nienawiści do Bońka”. Jak Henryk Kula stał się pierwszym po Kuleszy

Cezary Kulesza pewnie nie byłby dziś prezesem PZPN, gdyby nie Henryk Kula. Mówią o nim, że to działacz w stylu lat 90., niektórzy jeszcze idą jeszcze o dekadę wstecz. Choć z wyjątkiem jednego – nie pije alkoholu. To on niemal symbolicznie przejął służbowe Volvo od poprzedniego sekretarza generalnego, a obecny na swój samochód musiał czekać. Ludzie chwalą skuteczność w działaniu, zarzucają niekompetencję. Nie wszyscy chcą o nim rozmawiać. Ktoś sugeruje, że to strach przed rewanżem. Przedstawiamy sylwetkę jednego z najważniejszych ludzi Cezarego Kuleszy, a skoro tak – to jednej z najsilniej umocowanych postaci w polskiej piłce.

Henryk Kula
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Henryk Kula

  • “To dobry człowiek” – pisze mi o Henryku Kuli jeden z działaczy. Sam odnoszę identyczne wrażenie. Spotykam mężczyznę z zasadami, chwalącego lojalność, bardzo wierzącego. Bez wątpienia kochającego piłkę i nie będącego w niej dla pieniędzy
  • Jednak obok opowieści o Henryku Kuli – człowieku, jest ta druga: o Henryku Kuli – działaczu. Zdaniem środowiska jego rola w zachowaniu niechcianego przez kluby przepisu o młodzieżowcu jest ogromna
  • Z tego tekstu dowiecie się sporo o kulisach wyborów na prezesa PZPN i gigantycznej roli, jaką odegrał w tym wszystkim Henryk Kula oraz jak od kulis wyglądała i wygląda jego rola

Henryk Kula, czyli musi być grill?

– Dzień dobry, panie redaktorze, dzwonił pan do mnie – odbieram telefon od Henryka Kuli, po tym, jak kilkukrotnie próbowałem się do niego dobić. Zaprasza mnie do siebie, do siedziby Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Jest doskonale poinformowany, z kim rozmawia. – Z Krakowa nie ma pan do mnie daleko – rzuca. Robi dobre pierwsze wrażenie. Przekonuje, że warto się spotkać, bo nigdy nie ucieka od żadnych tematów. Rozmawia spokojnie, bez nerwów, mimo iż już wie, że powstaje na jego temat tekst. Nie mam intencji, by mu dowalić. Chcę jedynie narysować sylwetkę używając do tego opowieści ludzi, którzy z nim się zetknęli. Z jakichś powodów w jego otoczeniu panuje jednak przekonanie, że nie będzie to tekst pozytywny. Może dlatego, że Kula słynie z bardzo ciekawych teorii? Jak przekonanie o awansie na Euro ze względu na Matkę Boską po naszej stronie (nie ma dowodów, że nie miał racji!). Albo że płacenie piłkarzom w amatorskich ligach jest jak kazirodztwo (bo to drugie jest zakazane, a pierwsze też powinno).

A może każdy podskórnie czuje, że Henryk Kula odbiega od tego, jak zdaniem ludzi powinno budować się największy związek sportowy w Polsce?

W pewnym momencie pracy nad tekstem jeden z działaczy pół żartem, pół serio, przysyła mi pytanie, czy szykuje się “Henryk z rusztu”, bo słyszał, że już się znalazł na grillu. Ale to nie ja grilluję, ja tylko zbieram informacje. Ta opowieść poniżej tak naprawdę w ogóle nie jest moja.

Uprzedzając fakty. Henryk Kula będzie zaprzeczał zdaniom z tej historii. Ma do tego prawo i przestrzeń ode mnie. Ale pewne fakty są niepodważalne – działacz kompletnie marginalizowany przez Zbigniewa Bońka, doczekał się czasu, gdy prezes PZPN się z nim liczy. Ba, oddaje mu ogromne kompetencje. Zaczynamy.

Tylko u nas

Sokół Wola, cementownia i beton

Na przestrzeni ostatnich dwóch lat Henryk Kula zadbał o to, by w mediach zaczęło się pojawiać jego nazwisko, jednak w zdecydowanej większości przypadków wydźwięk był komiczny. Natomiast z punktu ogólnej charakterystyki postaci, to działacz w starym stylu, przez co wielu rozumie posiadanie brzucha oraz niezbyt nowoczesnych poglądów. Niektórzy na takich mówią “beton”. Kula nienawidzi tego określenia. Rozsierdza go, jest gotów iść na wojnę z osobą, która go tak nazywa. Paradoks polega na tym, że nawet po wpisaniu w Google frazy “Henryk Kula firma”, już w pierwszym wyniku odczytamy wynik: “Hanbud” PUH Henryk Kula, Wola Beton.

Ale nie złośliwość jest celem tego tekstu, dlatego beton zostawiam. Przyjmijmy, że da się opisać śląskiego prezesa w sposób bardziej merytoryczny nie używając tego słowa, choć jeden z działaczy, z którymi rozmawiam, mówi wprost: w encyklopedii wśród przykładów betonu powinien być właśnie Henryk Kula. Pytam, co dokładnie ma na myśli. – Ja to słowo w odniesieniu do człowieka rozumiem jako określenie osoby, która swoim myśleniem pozostała w latach 90., ma bardzo mocną pozycję, której zażarcie pilnuje, nie dopuszczając do niej innych, oraz nie rozumie współczesnych problemów, w tym przypadku piłki nożnej – słyszę. I dalej: – Heniek nie wywodzi się z wielkiej korporacji, tylko do PZPN przyszedł jako swój człowiek. Jest to traktowane jako coś pozytywnego i ja byłbym w stanie się pod tym podpisać, gdyby dotyczyło prezesa wojewódzkiego ZPN, a nie osoby, która w jednej z najważniejszych organizacji w tym kraju ma kreować kierunki rozwoju, politykę i biznes.

Jeśli byśmy oczekiwali od PZPN, by był rodzinnym związkiem dla swoich ludzi, których głównym celem byłoby dbanie o interesy środowiska i regionu – jak za czasów Mariana Dziurowicza lub Grzegorza Laty – Henryk Kula nie tylko mógłby mieć w nim swój gabinet, ale nawet powinien. Jeśli jednak przyjmiemy, że PZPN powinien być organizacją zarządzaną przez niezależnych profesjonalistów, których celem musi być rozwój polskiej piłki i jej strategicznych interesów, albo przyciąganie do niej ludzi i biznesu poprzez kreowanie wyłącznie pozytywnego wizerunku, to szybko dojdziemy do zdania, że były prezes Sokoła Wola ma tu deficyty.

Sokół Wola ma tu znaczenie. Henryk lubi mawiać, że on futbolu uczył się właśnie tam, w A-klasowym klubie. Był tam prezesem, czasem można odnieść wrażenie, że się tym chwali. Stamtąd wyrósł na prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Ale pojawia się pytanie: czy to wystarczająca kompetencja, by być wiceprezesem ogólnopolskiej prężnej organizacji zarządzającej budżetem wielkości 400 mln zł?

I druga sprawa – w momencie, gdy dochodzi do jakiegoś sporu na temat zarządzania, Kula przytacza niezbijalny argument. On wie, jak to się robi, bo sam prowadzi firmę. “Proszę mi tu nie mówić, bo ja się znam”. Ale jak ktoś się zgłębi, co to za firma, mamy do czynienia z cementownią. To bardzo ważna działalność i absolutnie żaden powód do wstydu, ale żeby to wybrzmiało: gdy mowa o kontraktach, sprawach biznesowych i sponsorskich, które zaraz wylądują na pierwszych stronach gazet, w dyskusji pada argument, żeby go nie pouczać, bo on prowadzi cementownię.

Henryk Kula (fot. Rafał Rusek / PressFocus)

Młodzieżowiec jako element rozgrywki z klubami

Weźmy też przykład przepisu o młodzieżowcu. Abstrahując od ostatecznej decyzji, kolejny sezon z rzędu środowisko nie potrafi dojść do porozumienia. Werdykt przesunięto na maj, co samo w sobie jest niesamowicie szkodliwe dla klubów, które były w kropce w kwestii planowania kadr na nowy sezon. Trwało wzajemne przerzucanie się odpowiedzialnością między Henrykiem Kulą, a Wojciechem Cyganem. Kluby opowiadały się za likwidacją, a związki wojewódzkie na czele z Henrykiem Kulą chciały utrzymania. Wygrała ta ostatnia opcja, mimo że kluby jednoznacznie, osiemnaście na osiemnaście, były za zniesieniem. Nijak ma się to do słów władz PZPN, z Henrykiem Kulą włącznie, że należy wsłuchiwać się w głosy klubów.

Kula uważa, że to w ogóle nie jego działka, choć jego zdanie w tej sprawie było jednym z głośniejszych. W środowisku panuje przekonanie, że wiceprezes PZPN traktuje to jako element rozgrywki. Żeby ktoś wygrał i żeby ktoś przegrał to rozdanie. Nie na zasadzie myślenia, jaki to ma wpływ na szkolenie i na polską piłkę. Na pewno jeśli do worka z pieniędzmi w PZPN może coś wpaść, traktuje to jako miły dodatek, natomiast wątpliwym jest, że swoje wnioski poprzedza jakąkolwiek analizą, co by się stało, gdyby przepis został zlikwidowany.

“Ten przepis to wirus polskiej piłki”. Mocna krytyka ze strony gracza Ekstraklasy
Ekstraklasa, Rafał Gikiewicz

Ekstraklasa. Piłkarze krytykują decyzję PZPN – Wygląda to tak, że kluby solidarnie chcą się przepisu pozbyć, Cezary Kulesza im to nawet obiecał w swojej kampanii, ale PZPN-owi najwyraźniej za bardzo spodobało się kasowanie $$$ z tytułu kar – tak decyzję zarządu polskiej federacji komentuje Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl. Jego słowa dotyczą braku zmian ws.

Czytaj dalej…

Boniek go marginalizował

PZPN, czasy Zbigniewa Bońka. Prezes związku generalnie był w tym stadzie samcem alfa, ale niektórych działaczy szufladkował jako tych, z którymi warto rozmawiać o piłce, a innych jako ludzi, którzy nie mają o niej pojęcia. Henryk Kula zdecydowanie należał do tej drugiej grupy. Gdy Kula próbował zabierać głos w jakiejś dyskusji, Boniek go lekceważył. Jedna z osób twierdzi, że “miał go za oszołoma”. Potrafił machnąć na niego ręką, powiedzieć z ironią “dobra, Heniu”. Nie traktował jak wroga, raczej jako osobę ze zdaniem niewartym pochylenia się choćby na jedną sekundę. Gdy pytam o to śląskiego działacza (Kula mówi mi, że nienawidzi określenia „baron”, bo po śląsku znaczy to „baran”. Szanuję, będę stosował zamienniki), twierdzi, że z Bońkiem szanowali się wzajemnie. Dystans między nimi było jednak czuć na kilometr. To kluczowa sprawa w tej opowieści, bo nic miało nie motywować Kuli do działania bardziej, niż chęć zaznaczenia swojej obecności, pomimo lekceważenia. Sprawienia, by związki terenowe, których był jedną z głównych twarzy, były słyszalne i wreszcie miały dobrze.  

Kula był prawdopodobnie najbardziej uciemiężonym działaczem w poprzednim PZPN, więc za cel honoru postanowił sobie doprowadzić do zwycięstwa przeciwnika frakcji bońkowej i zajęcie eksponowanego miejsca w nowych strukturach związku. – Wyrósł z nienawiści do Bońka – słyszę w środowisku. Sam się z tym nie zgadza, ale zdaniem wielu to on dziś jest osobą numer 2 w PZPN. Są tacy, którzy twierdzą, że na wiele spraw ma większy wpływ od Cezarego Kuleszy, któremu zwyczajnie nie chce schodzić się na niższe pułapy działalności związkowej i oddaje je w ręce Henryka. O ile do zmiany władzy wyglądało to tak, że był prezes, zaraz za nim sekretarz generalny, a dopiero później ewentualnie następni, tak Kula postanowił w tej hierarchii namieszać. Symboliczne miało być to, że to on, nie Łukasz Wachowski, przejął po Macieju Sawickim, sekretarzu za czasów Bońka, Volvo XC90, służbowego SUV-a. Obecny sekretarz samochód otrzymał dopiero po jakimś czasie.

Opinia o Kuli jest taka, że chce być wszechwładny, wszechwiedzący, chce się udzielać w każdym możliwym temacie. Finansów, piłki amatorskiej, profesjonalnej. Mimo że sam mówi o kolektywie, jaki tworzy „drużyna Cezarego Kuleszy”, raczej nie przeszkadzałoby mu, gdyby jednoosobowo miał być wiceprezesem. Jednocześnie dba i próbuje za wszelką cenę zawładnąć Kuleszą, by nic nie odbywało się bez jego wiedzy. Nie chce, by ktoś miał z prezesem lepsze relacje od niego samego. W dużym stopniu mu się udaje, choć uczciwie trzeba przyznać, że relacje Mieczysława Golby, czy Adama Kaźmierczaka z Kuleszą też są bardzo dobre i niekoniecznie muszą przechodzić przez Kulę. Henryk jednak wie wszystko: kto z kim rozmawiał, kto komu coś mówił. Ma ogromną potrzebę bycia poinformowanym.

To my będziemy teraz rządzić, a nie jakieś Bońki

Zbigniew Boniek podobno miał kiedyś powiedzieć: “nie daj Boże, by Heniek kiedyś miał coś do powiedzenia w polskiej piłce”. Za to miał zostać przez Kulę znienawidzony, a samego działacza zbudowało i pchnęło w kierunku zostania liderem osób odrzuconych. Zwłaszcza, że nie wszystkim podobało się to, w jak autokratyczny sposób Boniek kieruje PZPN-em. Związek był korporacją, a nie stowarzyszeniem równych partnerów. Były prezes przyjął po prostu taką koncepcję, na którą w związku z zaufaniem ogółu mógł sobie pozwolić.

Najbardziej uciemiężony i upokarzany Kula był przekonany, że powinno być dokładnie odwrotnie. W jego widzeniu PZPN to musi być stowarzyszenie, w którym decyzyjność leży w rękach regionu. – To my jesteśmy suwerenem – mawia. Na tej płaszczyźnie toczyła się walka i właśnie to stało się głównym punktem dyskusji wokół wyborów prezesa PZPN w 2021 roku. Kula – jeden z głównych architektów sukcesu Cezarego Kuleszy; do tego wrócę w dalszej częsci tekstu – wyszedł w teren z przekazem: to my będziemy teraz rządzić, a nie jakieś Bońki. I jeśli będziemy trzymać się twardo – nomen omen jak beton – będziemy mogli wybierać się na kolejne kadencje.

Gdyby faktycznie związki regionalne zawsze mówiły jednym głosem, miałyby w rękach władzę, której nie zabrałyby im ani kluby, ani pozostali wyborcy ze środowiska. Wojewódzkie Związki Piłki Nożnej dysponują 60 głosami, co stanowi bezwzględną większość. To pewnie dlatego został przepis o młodzieżowcu, nawet w obliczu buntu klubów. Czysta kalkulacja. Kluby mają zaledwie 50 głosów, a pozostałe 10 stanowi tzw. plankton – będący częścią PZPN, więc wiadomo, po kogo stronie.

Także to dawało Kuli przekonanie, że można całkowicie ignorować świat zewnętrzny. W rozmowach przekonywał, że nie ma najmniejszego znaczenia, co piszą media, bo przecież ani media nie wybierają prezesa, ani wybory nie są powszechne, by mogła powstać skuteczna obywatelska oddolna inicjatywa dokonująca jakiegoś przewrotu (choć to się zmienia, sam w swoim związku w Katowicach zaczął zatrudniać dziennikarzy, by budowali mu PR). Jednocześnie Kula podobno ma obsesję na temat tego, co media piszą. – Wie pan – zwraca się do mnie. – Każdy niech mówi, co chce. Nie wnikam w to – przekonuje, ale właściwie żaden z moich rozmówców w to nie wierzy.

Słyszę wręcz, że dzień zaczyna od przeglądu prasy, a w przypadku niepochlebnych artykułów stara się dojść, kto był źródłem informacji. Gdy dzwonię do jednej z osób po opinię, słyszę odmowę właśnie z tego powodu. – Heniek zaraz będzie szukał, niepotrzebne mi to. Ja nie będę się wypowiadał, choć pewnie i tak podejrzewał, że jestem jedną z tych osób – mówi głos w telefonie.

Kula ma przekonanie, że wszystko w PZPN działa wzorowo, a że media piszą inaczej? Uwzięły się. Mają w tym pewnie interes. To on jest autorem hasła, że “za Bońka były większe afery, ale nikt o nich nie pisał”. Szczytem niezrozumienia zewnętrznych uwag do pracy związku było jego zdziwienie podczas wyjazdowego meczu z Wyspami Owczymi. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem grupa kibiców z Polski zaintonowała znaną przyśpiewkę o niekochaniu PZPN, na co wychodzący z loży VIP Kula odparł pod nosem “za co, kurde?”.

Przypomnijmy – działo się to chwilę po zwolnieniu Fernando Santosa, który był jedną z największych pomyłek Cezarego Kuleszy, oraz dwie chwile po zabraniu na pokład Mirosława Stasiaka, jednej z najprężniej działających osób w czasach korupcji, skazanej prawomocnym wyrokiem za handlowanie punktami. Człowieka wykluczonego w wewnętrznym postępowaniu PZPN na 10 lat z funkcji działaczowskiej. Gdy poruszam ten wątek w naszej rozmowie, całkowicie go bagatelizuje, a z Cezarego Kuleszy tworzy osobę, która cierpi z tego powodu ponad stan.

Znanym powiedzonkiem Henryka jest “kampania wyborcza zaczyna się dzień po wyborach”. To celne i pokazujące, że w Kuli drzemie bardzo sprawny polityk. Nie jest to też powiedzenie puste, bo śląski działacz z uporem maniaka pilnuje, by cały czas mieć większość po swojej stronie. To nic złego, chyba że realizacja celów merytorycznych jest podporządkowana realizacji celów politycznych. A często tak jest w tym przypadku. 

Henryk Kula – oczywiście obok Cezarego Kuleszy (fot. Łukasz Sobala / Press Focus)

Cytaty z Chrystusa i Ryśka Riedla

Docieram do siedziby Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Henryk Kula ma dla mnie dużo czasu, a na koniec nie chce wypuścić bez wręczenia okolicznościowego upominku. Zachowuje się jak dobry gospodarz. Może chce się przypodobać, może taki po prostu jest. Zanim zaczniemy wywiad, prosi byśmy porozmawiali ot tak, żeby się poznać. Bez większego kontekstu cytuje Chrystusa o ostatnich będących pierwszymi. Ryśka Riedla, że w życiu piękne są tylko chwile. Własną żonę. Nie zgadza się, że jest działaczem w stylu lat 80. i przekonuje, że nadąża za rzeczywistością, choć jednocześnie najchętniej wyrzuciłby VAR z piłki. Mówi, że wcale nie został w XX wieku, ale trochę tęskni, bo wtedy było więcej życzliwości.

Gdy wreszcie zadaję pytania, odpowiada długo, zmienia wątki, ale nie czuję, że robi to, by mylić tropy, tylko tak już ma. Często wpada w słowotok, z którego trudno mu wyjść. Czasem trudno też nadążyć za treścią. Gdyby mu nie przerywać kolejnymi pytaniami, potrafiłby ciągiem odpowiadać 30-40 minut na jedno. Płynnie przechodzi od piłki amatorskiej do zawodowej, od braku pieniędzy do wielkich stadionów, by za moment słowami znaleźć się przy piłce 10-latków i awansie kadry na Euro. W swoich wypowiedziach pływa. Czasem nie kończy zdania, by zacząć następne. – Jak pracowałem w górnictwie, to zasada była taka, że jak pana natura przywali, to nie ma znaczenia, czy jesteś prezydentem, czy tylko jakimś pomocnikiem, nic pana nie uratuje – wtrąca w oderwaniu od innej wypowiedzi. I tak, choć faktycznie w przyjemnej atmosferze, rozmawiamy przez dwie godziny.

Jak jest naprawdę z pana znaczeniem w PZPN?

Henryk Kula (wywiad po autoryzacji): – Tak jak i ze znaczeniem pozostałych kolegów z Zarządu. Mamy zbudowany zespół i każdy ma swoje zadania. Wie pan dlaczego jestem w PZPN? Bo marzyło mi się, by każdy wojewódzki związek miał swoją autonomię. Zmieniliśmy statut PZPN, który teraz nam to umożliwia. Dzisiaj za piłkę amatorską odpowiadają związki wojewódzkie. W zarządzie jest 12 prezesów, którzy nimi kierują i każdy ma swoje zadania. Ja odpowiadam za finanse i sprawy organizacyjne. Nadzór polega na tym, że wspieramy biuro zarządu, które wykonuje wszystkie zadania PZPN. A szefem jest Cezary Kulesza, który musi sprostać poukładaniu tego wszystkiego, bo każdy ma swoje ambicje. I zawsze ktoś z nas może nie być zadowolony.

To pan decyduje, o czym dyskutuje się na zarządzie.

W każdym organie tego typu musi być osoba odpowiedzialna za agendę danego posiedzenia. To naturalne. Tak są zorganizowane wszelkie rady, zarządy, komisje, itd. Natomiast każdy członek zarządu może wnieść swoje wnioski i uwagi do porządku obrad, ponieważ materiały otrzymuje 7 dni przed zebraniem. Proszę kolegów, żeby uwagi były zgłaszane po otrzymaniu materiałów, bo podczas obrad powinna być już tylko merytoryka. Obecnie dyskutujemy nad udziałem młodzieżowca w rozgrywkach Ekstraklasy. W tej sprawie najważniejsze jest stanowisko Departamentu Szkolenia.

Podobno to panu zależało, by zostawić ten przepis.

W rundzie jesiennej zeszłego sezonu w Ekstraklasie zagrało aż 85 młodzieżowców. W ligach podobnych do polskiej ten wskaźnik jest dużo niższy. Proszę spojrzeć na sukcesy naszych kadr młodzieżowych w ostatnich latach – w sezonie 2023/24 awansowaliśmy do dwóch kolejnych turniejów finałowych Mistrzostw Europy. W ubiegłym roku awansowaliśmy na MŚ U17, po raz pierwszy w tym wieku. A ostatnio nasza kobieca drużyna U-17 po raz pierwszy w historii żeńskich reprezentacji awansowała na mistrzostwa świata. Słuchamy Ekstraklasy i ludzi odpowiedzialnych za szkolenie, dlatego uważam, że trzeba stworzyć takie mechanizmy, które sprawią, by młodzi piłkarze grali, a nie byli przyspawani do ławki rezerwowych. Nie mogę się pogodzić z tym, że młody Polak siedzi na ławce i jest obserwatorem. Dlatego są potrzebne mechanizmy, aby młodzi piłkarze jak najwięcej grali, by potem byli dobrymi reprezentantami Polski.

Jakie pana pomysły zostały wdrożone?

W PZPN?

Tak.

Mogę mówić o pomysłach w śląskiej piłce, których część staram się promować również wśród kolegów z innych WZPN. Kiedy pojechałem w latach 80. na zebranie klubów Podokręgu Tychy, było półtorej strony zasad i 21 stron przepisów gry w piłkę nożną formatu A6, dzisiaj jest ponad 700 stron przepisów związkowych formatu A4. Jestem za uproszczeniem przepisów w rozgrywkach od IV ligi w dół, żeby WZPN-y miały autonomię, bo każdy region ma inny potencjał piłkarski. Nie chodzi o jeden pomysł, ale o strategiczne zwiększanie autonomii wojewódzkich związków piłkarskich. To sprawa, której się poświęcam. Organizacja rozgrywek dzieci i młodzieży musi być dostosowana do potrzeb małej ojczyzny, inna w miastach, a zupełnie inaczej trzeba grać w Klubach wiejskich. Znalezienie sponsorów dla rozgrywek dzieci i młodzieży to także priorytet. My na Śląsku staramy się zmieniać, ale zmiany konsultujemy z klubami.

Ludzie mówią, że pan bardziej buduje poparcie niż skupia się na realnych działaniach, które mogą pomóc polskiej piłce.

Ludzie mówią – trudno odnieść się do takiej opinii, która nie jest poparta żadnymi konkretami. Każdy ma prawo do swojej oceny. Tak, szukam poparcia, ale śląskich klubów. Przecież żeby można było coś zmienić, trzeba to poparcie mieć.

Za Bońka był pan marginalizowany.

Ja tak nie uważam. Nie wszystkie tezy, które ktoś wysnuwa, są prawdziwe. Często mieliśmy inne zdanie np. w kwestii autonomii WZPN-nów, czy spójne np. dotyczące szkolenia. Wszystkie programy szkolenia dzieci i młodzieży opracowane przez Zarządy PZPN w latach 2012–2021, są realizowane, choć niektóre są modyfikowane.

Oglądaj także: Wielkie podsumowanie polskiej piłki. Tetrycy

Władza na Śląsku

Henryk Kula rządzi na Śląsku od 2016 roku, gdy w wyborach pokonał wygaszanego już Zdzisława Kręcinę i przejął władzę od Rudolfa Bugdoła, którego był wiernym podwładnym. Wielokrotnie także kierowcą ze względu na to, że – wbrew innej powszechnej opinii o działaczach piłkarskich – Kula zdecydowanie stroni od alkoholu. To absolutnie pozytywna cecha, zwłaszcza gdy mówimy o środowisku z wiadomo jaką doklejoną łatką.

Ale i Henryk ma swoją łatkę – człowieka, który – jeśli będzie trzeba – jest mściwy i odegra się na opozycji, gdy przyjdzie odpowiedni moment. Ludzie w jego otoczeniu najczęściej nie chcą mówić o nim ani dobrze, ani źle. Najlepiej przemilczeć. W ostatnich wyborach był jedynym kandydatem. Nikt nie zdecydował się głosować “przeciwko”. 

Sam przebieg wyborów też mówił wiele. Aby w nich kandydować, trzeba było zebrać 30 rekomendacji od delegatów. Kula zebrał 100 ze 110, więc nie było nawet marginesu na to, by miał konkurenta (każdy delegat mógł poprzeć tylko jednego kandydata). Problem w tym, że gdy Małopolski Związek Piłki Nożnej chciał skopiować ordynację wyborczą z Katowic, radcy prawni w dwóch nienależnych opiniach stwierdzili, że zapis o 30 rekomendacjach rażąco narusza przepisy ustawy o stowarzyszeniach. Zdaniem prawników naruszenie przepisów ma wynikać z dwóch powodów. Po pierwsze, reguły wyborcze muszą być ustalane w statucie organizacji, a nie w drodze uchwały zarządu (wynika to jednoznacznie z ustawy). Po drugie, dochodzi do naruszenia zasady tajności wyborów, skoro ci sami delegaci, którzy później głosują w wyborach, udzielają wcześniej jawnego, pisemnego poparcia kandydatowi. Mówi się, że taki zabieg miał na celu wyeliminowanie potencjalnych rywali dla urzędującego prezesa. Była więc możliwość, by zaskarżyć wyniki wyborów, jednak nie znalazł się nikt, by to zrobić.

Będąc najważniejszym działaczem PZPN po Cezarym Kuleszy, Henryk Kula realizuje swoje ambicje. Nie chodzi mu o pieniądze – tu wszyscy są zgodni. Bardziej o znaczenie jego głosu w piłce. Piłka nożna jest całym jego życiem, a ambicją to, by coś w niej znaczyć. Ma przemożną potrzebę udowodnienia swojej wartości i tego, że może rządzić. Jest bardzo przewrażliwiony na punkcie swojej roli. Złości się, jeśli w czasie oficjalnego powitania zostanie wymieniony jako trzeci, a nie drugi.

Są także obszary, w których Kula chciałby mieć coś do powiedzenia, jednak nie jest dopuszczany przez Cezarego Kuleszę. Tak jest w przypadku spraw reprezentacyjnych. Ślązak miał chęć, by przy wyborze selekcjonera pełnić rolę suflera prezesa, ale dość szybko usłyszał przekaz: Heniek, pozwól, że ja się tym zajmę. Finalnie nie miał żadnego wpływu. Gdyby miał, znacznie zwiększyłyby się szanse Jana Urbana. A za Bońka nie dopuściłby nigdy do wyrzucenia Jerzego Brzęczka. To też było kością niezgody między nim, a byłym prezesem.

Uzupełniający się duet 

Henryk Kula i Cezary Kulesza wykonują sporo ruchów symulujących kolegialność i wysyłających do innych osób przekaz: to wy macie wpływ na politykę związku. W rzeczywistości wpływ prezesów wojewódzkich związków jest ograniczony, choć wprawne oko dostrzeże wiele sprytu. Jednym z przykładów przykładów było zwolnienie Czesława Michniewicza. Decyzja należała do Kuleszy, jednak prezes PZPN zgromadził związkowe prezydium, które w tej sprawie obradowało, po czym podjęło decyzję zgodną z oczekiwaniami szefa.

– To, co jest smutne, to fakt, że to osoba numer dwa w polskiej piłce, nie posiada elementarnych kwalifikacji – mówi mi osoba będąca blisko PZPN. Całą swoją sylwetką, teoriami o wsparciu Matki Boskiej, też nie pasuje do nowoczesnego stylu zmieniającego się świata piłki nożnej, w którym prym wiodą rzutcy menedżerowie-komputerowcy z międzynarodowymi kontaktami (choć śląski działacz docenia rolę wykształconych elit w PZPN, czyli ludzi wykonujących mrówczą pracę niewidzialną na froncie). Można więc się zastanawiać, jak to się stało, że Henryk Kula zaliczył taki wzrost w hierarchii związkowej. I co tak naprawdę tam może. Zaraz na to odpowiem.

Cezary Kulesza i Henryk Kula dobrali się w trakcie kampanii u schyłku kadencji Bońka i świetnie się uzupełnili. Kulesza reprezentował środowisko klubów profesjonalnych (które dziś ze względu na przepis o młodzieżowcu czują się przez niego oszukane), Kula – środowisko związków wojewódzkich. W pewnym sensie stworzyli dream team. Cezary, już w swojej związkowej pracy, dobrze sobie radzi w relacjach międzyludzkich. Jest sprawnym negocjatorem, który jednak operuje na pewnym poziomie ogólności. Interesują go sprawy absolutnie strategiczne, jak choćby pierwsza reprezentacja, Robert Lewandowski, pieniądze, sponsorzy i polityka. Natomiast Kulesza się nie nadaje do pracy organicznej. Nie chce tego robić, nie rozumie tego i nigdy się tym nie zajmował. Kula za to jest jedną z najbardziej pracowitych osób w historii PZPN i doskonałym uzupełnieniem niechęci Kuleszy do pracy u podstaw. Lubi to robić, a do tego ma do tego zdolność. Wszędzie, gdzie był, chciał mieć pod kontrolą pracę biurową. I tak obaj panowie podzielili się obowiązkami.

Kulesza jest ogólnym zwierzchnikiem, natomiast Kula do dyspozycji dostał biuro. Znalazło to swój wymiar formalny – Henryk został wiceprezesem ds. organizacyjno-finansowych. Ma dzięki temu kontrolę nad wszystkim. Nie jest to papierowa funkcja – on sprawuje realną władzę. W dużej mierze przejął obowiązki Macieja Sawickiego.

Za czasów Zbigniewa Bońka na czele stał prezes, który podejmował decyzje, natomiast jego ramieniem wykonawczym był sekretarz generalny. Tutaj tą drugą osobą jest Henryk Kula, którego asystentem jest Łukasz Wachowski. Od początku było jasne, że tak to będzie wyglądało. Już w kampanii mówił: Czarek, to będą moje sprawy.

Henryk Kula dostał 100-procentowe kompetencje ws. organizacji zarządu. On prowadzi zarząd, do niego przychodzą projekty, on je poprawia i on decyduje, co wchodzi pod dyskusję. I co nie wchodzi. To potężna kompetencja. Cezary Kulesza zazwyczaj wita członków zarządu, po czym przekazuje głos swojemu człowiekowi, a ten już prowadzi od A do Z.

Jak trzeba coś załatwić w PZPN, trzeba z tym przyjść do Kuli.

Pytam ludzi, czemu właściwie uważają, że Henryk Kula nie ma odpowiednich kompetencji. – Nie rozumie współczesnej piłki nożnej. Jej biznesowej otoczki i tego, co w futbolu jest dziś najważniejsze. Nie rozumie sfery medialnej, komunikacyjnej, a w związku z tym sfery wizerunkowej. Bagatelizuje i marginalizuje te elementy. Posiada bardzo niskie kwalifikacje w zakresie współczesnych kompetencji menedżerskich, takich jak: współpraca i traktowanie ludzi, budowanie wspólnoty wśród pracowników – słyszę.

To nie jest przypadek – Kula to człowiek, który przez 30 lat pracował w kopalni i wśród niektórych współpracowników można usłyszeć, że takim właśnie jest szefem, rodem z kopalni. Stanowczym, pracowitym, ale bez umiejętności menedżerskich. A do tego nie posiadającym merytoryki w zakresie piłki nożnej.

Robi wrażenie, że to prosty człowiek, uczciwy, nie zrobi nikomu krzywdy. Sam tego doświadczam w czasie rozmowy, która jest pierwszą w naszym życiu. Na dystansie jednak podobno traci (ja się o tym na razie nie przekonałem). Są ludzie, którzy dziś przyznają, że nabrali się na taki wizerunek, ale zmienili zdanie. – Za dużo zajmuje się rozgrywkami personalnymi i myśleniem, jak rozmawiać z ludźmi, by cały czas mieć poparcie. Dla niego nowe wybory zaczynają się dzień po wyborach i wiele działań jest nakierowanych na zapewnienie sobie poparcia, nawet jeśli te działania nie mają nic wspólnego z realnym rozwojem piłki – słyszę.

Henryk Kula, Cezary Kulesza i Maciej Mateńko (fot. Piotr Kucza/Newspix via ZUMA Press)

Wygrane wybory

Henryk Kula: – Ja przegrałem wybory raz, a później już nigdy. Trzeba jechać, rozmawiać, 600 km zrobić, dogadać się. Patrzyłem z boku, że próbowali nasze związki zlikwidować.

Wybory w 2021 roku Kula też wygrał, choć w nich nie startował. Po zwycięstwie Cezarego Kuleszy miał pokątnie przyznawać, że może powinien był wystartować. Bo to przecież on dostarczył najwięcej zwycięskich głosów.

Cezary Kulesza chciał ruszyć po władzę już w 2016 roku, ale został szybko spacyfikowany przez Zbigniewa Bońka. Szykujący się do drugiej kadencji prezes zapewnił swojego niedoszłego oponenta, że zostanie u niego wiceprezesem i przygotuje się w tym czasie do startu w kolejnych wyborach, gdy z racji ustawowej Boniek kandydować już nie będzie mógł. To była bardzo dobra rada, bo Kulesza zrozumiał, że trudno będzie zostać następcą Bońka, jeśli nie dogada się z “terenem”. Jego związek z Henrykiem Kulą zrodził się zatem w naturalny sposób. Kula już wtedy budował swoją koalicję odrzuconych. Do ostatecznego przybicia współpracy doszło podczas jubileuszu Śląskiego ZPN. W rozmowach brał udział także Andrzej Placzyński, przez lata szara eminencja z firmy Sportfive, który widząc, co się święci, postawił na właściwego konia. W zamian za działania miał otrzymać kolejny kontrakt z PZPN oraz swojego człowieka na stanowisko sekretarza generalnego. Bo o ile Kulesza i Kula wiedzieli, jak gromadzić wokół siebie ludzi, o tyle przerażała ich kwestia zarządzania takim gigantem jak PZPN. Człowiek Placzyńskiego, Tomasz Rożenek, uchodził za merytorycznego fachowca. Późniejsze wywalenie Placzyńskiego za margines to już materiał na osobną historię.

Ale wracając do wyborów. Kulesza wiedział, że nie może za wcześnie się ogłosić oficjalnym kandydatem, bo korzyści z tego żadnych, a ewentualnych problemów nie będzie brakować. Pretensje o to miał Marek Koźmiński, który jako zdeklarowany kandydat w wywiadach kilkukrotnie narzekał, że rywalizuje z duchem. Kulesza w tym czasie jeździł po Polsce, przekonywał ludzi. Jak twierdził w swojej desperackiej mowie tuż przed wyborami Koźmiński – po prostu pił z terenem “wódeczkę”.

Ale przynajmniej działał. Z pomocą Kuli zebrał 10 wojewódzkich związków, które zadeklarowały poparcie. To właściwie zamykało sprawę. 10 związków to około 40 głosów. Jeśli do wywalczenia stołka potrzebnych jest 60 – wiano wniesione przez śląskiego działacza było absolutnie kluczowe. Powstał efekt odjeżdżającego pociągu. Teren doskonale zdał sobie sprawę, kto jest faworytem, więc zaczął się do niego przyłączać. Na zasadzie: albo załapiemy się teraz i wskoczymy do wagonu, albo nam odjedzie i będziemy mieli problem.

Dowiezienie tej koalicji było ogromnym sukcesem Henryka Kuli. Było to o tyle prostsze, że Marek Koźmiński jednoznacznie uchodził za kandydata spod bandery Zbigniewa Bońka, a przez różne decyzje ówczesnego prezesa, bunt narastał. Jednym z pierwszych koalicjantów Kuli stał się Robert Skowron z Lubuskiego ZPN, którego Boniek również traktował z pogardą i potrafił nie podać mu ręki. Sławomir Pietrzyk po wygraniu wyborów na Mazowszu też dostał okazję do swojej vendetty za to, że Boniek zlikwidował okręgowe ZPN-y w czasie, gdy Pietrzyk był prezesem jednego z nich (radomskiego). Automatycznych oponentów było więcej – na przykład Maciej Mateńko mógł się odegrać za usunięcie go z PZPN – a Kula skrzętnie i skutecznie z tego korzystał.

Wbrew doniesieniom medialnym i być może oczekiwaniu społeczeństwa, nigdy nie było momentu, w którym Marek Koźmiński był realnym faworytem. Tak mógł twierdzić tylko ktoś, kto nie zdawał sobie sprawy, jak wyglądają kulisy zdobywania poparcia przez Kuleszę. Albo ktoś, kto wyszedł z założenia, że polska piłka to Zbigniew Boniek. Polską piłkę tworzą ludzie, a tych, którzy czuli się przez Bońka zwalczani lub wykluczani zgromadziło się tylu, że realnie osoba kojarzona bezpośrednio z nim miała od początku pod górkę. Kuli trzeba oddać to, że potrafił tych ludzi zebrać wokół siebie i przekonać, żeby wspólnie poprzeć Kuleszę.

Inna sprawa, że Marek Koźmiński sam żył w bańce i był przekonany, że jest zupełnie inaczej. W związku z tym niespecjalnie pracował nad poparciem. Gdy Kulesza odwiedzał kolejnych delegatów – nie tylko prezesów wojewódzkich związków, ale także przedstawicieli klubów – słyszał, że Marek Koźmiński nigdy na takie spotkanie nie dotarł oraz nie zapowiedział, że planuje to zmienić. Relacje nie zostały przez Koźmińskiego zbudowane na czas, a gdy się zorientował i zaczął jeździć po kraju – było już za późno. Kulesza miał obiecane poparcie na zasadzie pierwszeństwa, a że doskonale radzi sobie towarzysko, miejsce po miejscu wyrabiał sobie opinię “swojego chłopa”.

Jednocześnie do koalicji terenowej zebranej przez Kulę, Kulesza dokładał głosy z własnego, klubowego środowiska. Od początku popierały go Legia i Lech, nie mówiąc o oczywistej Jagiellonii. Później dołączały kolejne, bo w przeciwieństwie do Koźmińskiego, Kulesza był odbierany jako reprezentant ich spraw. Jako człowiek, który wywodzi się z klubowej piłki i doskonale rozumie jej problemy. Kwestią czasu było, kiedy Cezary Kulesza i Henryk Kula mogli wpaść sobie w ramiona i powiedzieć “wygraliśmy”.

Cezary Kulesza (fot. Piotr Matusewicz / PressFocus)

Lojalność

W rozmowie ze mną Kula narzeka na niską lojalność środowiska. Z jednej strony przekonuje, że nie ma nic przeciwko, by ktoś o nim opowiadał, z drugiej dziwi się, że ktoś to robi. Sam wobec Kuleszy jest przecież lojalny. Na zasadzie “Czarek jest prezesem, ale my go musimy chronić”. I za tę ochronę bierze na siebie odpowiedzialność. Kulesza przyjął założenie, by nie podpisywać się pod umowami, które mogą kiedyś przysporzyć mu problemu. Pod tą bardzo kontrowersyjną – ze spółką Publicon (pisaliśmy o tym tutaj) widnieją autografy Łukasza Wachowskiego i Kuli właśnie. Henryk nie był do tego zmuszany – robił to sam z siebie.

Nie brakuje opinii, że Kula trzęsie związkiem. Wie, że to jego kompetencja i wykorzystuje to. Wzywa pracowników na dywanik i to niekoniecznie w sprawach strategiczno-kierunkowych. Wydaje bezpośrednie polecenia służbowe, rozstawia ludzi po kątach. Sam kompletnie zaprzecza, by miał cokolwiek wspólnego ze skasowaniem coroczonej konferencji “Bezpieczny stadion” (ale nie odpowiada na moje pytanie, kto to zrobił), ale słyszę, że to jego decyzja. Miał powiedzieć, że to niepotrzebne pijaństwo i takie też wydawanie pieniędzy. Z tym, że akurat “Bezpieczny stadion” nie miał nic wspólnego z pijaństwem, a z bardzo korzystną wymianą informacji.

Kuli nie jest też po drodze z klubami. Sprawa młodzieżowca to jedno, ale on generalnie traktuje kluby jako oponenta. Interes związków i klubów jest rozbieżny i ma to znaczenie dla śląskiego działacza, a przecież u źródła nie powinien leżeć niczyj interes, a analiza, czy coś może rozwijać polską piłkę, czy nie. Kula jednak uważa, że on zawsze będzie mieć przewagę nad klubami, jeśli chodzi o wybory, i że związki zawsze przegłosują kluby. Jednocześnie ma dużą intuicję. Cały czas jeździ po podokręgu. Jest właściwie na każdym istotnym meczu rozgrywanym u niego w regionie.

Jeden z nazwiska

Pozytywnie o Henryku Kuli wypowiada się Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej. Jako jedyny z rozmówców zaznacza, że chce być podpisany nazwiskiem, bo “nigdy nie wypowiada się anonimowo”.

– Skoro wygrywa na Śląsku któryś raz z rzędu, to znaczy, że musi mieć predyspozycje, by zajmować to stanowisko – mówi mi. – Nie zgodziłbym się z teorią, że szkodzi polskiej piłce nożnej, bo nie bez powodu ponad 90 delegatów ze 118 obdarzyło go zaufaniem przy wyborach wiceprezesów. Daleki byłbym od stwierdzenia, że taka liczba działaczy oddałaby głos na kogoś szkodzącemu piłce. Prezes Boniek? Szanował prezesów związków wojewódzkich, choć faktycznie wolał, by oni zajmowali się przede wszystkim działką, do jakiej zostali wybrani – zatem kierowaniem swoimi regionami, nie wypowiedziami na temat piłki centralnej.

Pytam o plusy i minusy Henryka Kuli.

– Jak każdy z baronów ma i zdolności, i braki. Ja go cenię za skuteczność, a ocenę, czy ona pomaga polskiej piłce należy do wyborców. Będą wybory, więc swoimi głosami dadzą odpowiedź. Wcześniej będzie walne, podczas którego będziemy oceniać kadencję. Plusy? Potrafił stworzyć koalicję, dzięki której prezes Kulesza wygrał wybory. Minusy? Brak szerszej komunikacji. Nie ma go w social mediach, co jest w dzisiejszych czasach wadą.

Epilog

Henryk Kula odsyła mi autoryzację wywiadu. Wygładza niektóre słowa, choć generalnego przekazu nie zmienia. Życzy miłego popołudnia, wstawia nawet uśmiechniętą emotikonkę. Żyje swoim ulubionym życiem działacza piłkarskiego, który znów weekend spędzi na boiskach. Spotka się z ludźmi, wysłucha ich problemów i nabędzie przekonania, że polska piłka jest tu. W Wojewódzkich Związkach. I to one powinny rządzić.

Komentarze