Skarb Euro: Polska, czyli największa niewiadoma turnieju

Za nami kilkanaście dni wytężonej pracy, przed wami z kolei spory pod względem objętości oraz treści skarb Mistrzostw Europy w 2024 roku. Nasi autorzy zajrzeli wnikliwym okiem na podwórko każdego z 24 uczestników nadchodzącego turnieju, a efekty ich pracy od dzisiaj znajdziecie na goal.pl. Zaczynamy z grubej rury, bo od naszej reprezentacji - a następnie każdego dnia znajdziecie kolejnych uczestników, aż do meczu otwarcia Euro. Zapraszamy!

Reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Reprezentacja Polski

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie… Kto obejrzy nadchodzące mistrzostwa. Zabrzmi to trochę banalnie, może nawet tanio, ale Polska to naprawdę jedna z największych zagadek całego kontynentu i nie jest to wyłącznie nasze zdanie. By daleko nie szukać – dość ożywioną dyskusję o tym, ile właściwie potrafi reprezentacja biało-czerwonych toczą holenderscy eksperci z Marco van Bastenem na czele. No właśnie – nowy selekcjoner, parę nowych pomysłów, Robert Lewandowski w kompletnie innej formie niż w trakcie eliminacyjnych starć. Na co stać Polskę? Albo – bo taki przyjęliśmy sobie motyw – co nam zagra ta orkiestra pod batutą trenera Probierza?

Nie możesz tego przegapić – skarb reprezentacji Polski przed Euro 2024 według Tetryków


Nazwa kapeli: Polska

W czasie, gdy inne zespoły, na które Polacy mogą zerkać z zazdrością, idą z muzycznymi trendami, tutaj wciąż dominuje zamiłowanie do Abby i Modern Talking (w sumie nie ma się co dziwić, skoro łącząca w pewien sposób futbol z estradą Maryla Rodowicz wciąż jest pierwszą osobą, do której wybiera się numer chcąc zorganizować Sylwestra Marzeń). Słowem – lata 70. i 80., w czasie których piłka między Bugiem a Odrą kojarzyła się z sukcesami, nie zostały wciąż zastąpione przez XXI wiek. Jeśli Polska wychodzi z grupy na mundialu – to w stylu urągającym godności. Jeśli zalicza dobry występ na mistrzostwach Europy – to nie częściej niż raz na 16 lat. Inna sprawa, że mało jest reprezentacji, które z taką regularnością kwalifikują się na wielkie turnieje. W “zerowych” pod tym względem latach 1988-2000 nie do pomyślenia by było, że pomiędzy 2002, a 2024 rokiem Biało-Czerwoni wśród najlepszych 16, 24 lub 32 kapeli znajdą się aż dziewięć razy.

Ale na Euro 2024 pierwszy raz z tych dziewięciu pojadą bez żadnych oczekiwań. Grupa z Holandią, Austrią i Francją dla zespołu, który zakwalifikował się jako ostatni, w dodatku w najbrzydszym możliwym stylu, wydaje się przegrana na starcie. Ale jednocześnie to oznacza, że na tych mistrzostwach można tylko wygrać. Każdy inny scenariusz będzie przyjęty jako normalka.

Dyrygent: Michał Probierz

Jeszcze dobrze nie rozsiadł się w fotelu, a już uratował kilka głów. Jego muzycy byli już wyrzucani poza zespół przez wściekły tłum, ale on kupił dla nich jeszcze trochę czasu. Jego szef musiałby odejść w niesławie, jako ten, który był współautorem jednej z największych klęsk w XXI wieku, jednak to nie nastąpiło. Inna sprawa, że relacja Cezarego Kuleszy i Michała Probierza nadaje się na opisanie w osobnym artykule. Ale dziś nie o tym.

Michał Probierz zdaje się udowadniać światu, że nawet jeśli robotę dostał dzięki starej znajomości, to w niczym nie musi być gorszy od innych kandydatów. Biorąc pod uwagę, jak przez lata bronił polskich dyrygentów, pewnie nawet odczuwa niemałą satysfakcję po tym, co się stało od momentu, gdy przejął zespół od znanego portugalskiego wirtuoza batuty. To nie jest jeszcze czas, by układać na jego temat peany, ale kilka spraw zdołał odkłamać.

Bo Polska – wbrew powszechnej opinii – pod wodzą Probierza to już nie jest zespół grający na każdym koncercie przemielony utwór “Laga na Robercika”. Nie jest też już “krajem dla starych ludzi”, bo po okresie, w którym u Fernando Santosa nie zadebiutował żaden reprezentant, tych debiutów zaczynamy mieć na pęczki. Nie jest też tak, że Probierz nie zdołał zbudować dla drużyny żadnego nowego piłkarza. Przecież nagle trudno nam sobie wyobrazić zespół bez Jakuba Piotrowskiego. Słowem – przez pierwsze pół roku nowy dyrygent niczego nie zepsuł, wręcz przeciwnie.

Start miał o tyle łatwiejszy, że gdy pierwszy raz wszedł do garażu, w którym odbywała się próba zespołu, panowała taka duchota, że zwykłe uchylenie drzwi sprawiało, iż atmosfera stawała się akceptowalna. A teraz z wnętrza jego kapeli dochodzi jednoznaczny przekaz – trener i jego chłopaki stanowią jeden organizm, a nie dwa odklejone od siebie byty.

Zobacz także: mecze reprezentacji Polski na Euro 2024

Michał Probierz
News Images/Alamy

Solista: Wojciech Szczęsny

Jest w tej kapeli kilku grajków znanych szerzej niż lokalnie na czele z tym, który od blisko półtora dekady zachwyca na największych estradach. Gwiazda Roberta Lewandowskiego nieco jednak przygasa i gdyby głębiej zastanowić się nad rolą wszystkich piłkarzy w ostatnich latach, okaże się, że jest jedna osoba, która dawała ostatnio zespołowi jeszcze więcej.

Trudno wyobrazić sobie kadrę bez Lewandowskiego, jednak to dwie interwencje Wojciecha Szczęsnego wysłały nas na Euro w barażu z Walią. Bez Szczęsnego nie byłoby też awansu z grupy na mistrzostwach świata. Być może nie byłoby też nas w ogóle w Katarze, bo przecież przeciwko Szwecji rozegrał jeden z najlepszych meczów w karierze. To on ratował dla nas Ligę Narodów jeszcze za sterowania batutą przez Czesława Michniewicza, gdy w Cardiff dokonywał cudów między słupkami (dzięki czemu później w półfinale barażów mieliśmy okazję zmierzyć się z Estonią). Do tego od lat Wojciech Szczęsny nie zawodzi w wielkim klubie, w którym w tym samym czasie zawodzą niemal wszyscy.

Nie mamy żadnych wątpliwości, że to na jego barkach będzie w największej mierze spoczywać być albo nie być reprezentacji Polski na Euro po 25 czerwca, gdy koncert naprzeciwko grać będą Francuzi. Jednocześnie możemy żałować jednego – dla tego solisty, występy na rodzimej scenie skończą się wraz z końcem mistrzostw Europy. Mimo nie najlepszych lat w ubiegłej dekadzie, obecna już bezsprzecznie należała do niego.

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny, fot. Sipa US/Alamy

Może fałszować: defensywa

Krócej byłoby wymienić, kto może nie fałszować, bo w przypadku Polaków problemy zaczynają się tam, gdzie kończy linia bramkowa we własnym polu karnym. Trudno spodziewać się wirtuozerii w budowaniu ataków przeciwko faworytom do wysokich miejsc, skoro nie widzieliśmy jej na tle Mołdawii i Walii – drużyn, które na Euro nie weszły. Wiara w dominowanie środka pola też musi być ograniczona, skoro z regularnością godną podziwu Polska nie dominuje tam praktycznie nikogo z pierwszej setki rankingu FIFA. Ale creme de la creme pod względem asortymentu fałszywych dźwięków w zespole Michała Probierza leży w defensywie.

Powodów jest kilka, ale na czele dwa główne. Pierwszy – brak zgrania. W marcu, na niespełna trzy miesiące przed pierwszym meczem na Euro, eksperci, media, kibice – wszyscy zastanawiali się, w jakim trzyosobowym składzie wyjdzie Polska na baraż z Walią. Jeśli po całej kampanii eliminacyjnej wciąż nie da się jednoznacznie wskazać wykonawców w kluczowej formacji – coś poszło nie tak. Powód drugi – jakość. W każdym innym miejscu na boisku ostatni kwalifikant na turniej ma gwiazdę wysokiej klasy, jednak nie w obronie. Jeśli spojrzymy na zestawienie z meczu z Walią, dostajemy tam Jana Bednarka, który dba o to, by serca kibiców dostawały skoków adrenaliny, Pawła Dawidowicza z bardzo przeciętnego włoskiego klubu oraz Jakuba Kiwiora, którego występy w reprezentacji odbiegają wciąż od najlepszych meczów dla Arsenalu – nie mówiąc o tym, że w kadrze gra na innej pozycji niż w północnym Londynie. W Cardiff ratowaliśmy się zmianą Bednarka na Bartosza Salamona – piłkarza klubu z okolic setnego miejsca w rankingu europejskiej piłki.

Nie bez powodu najlepszym solistą ostatnich lat jest Wojciech Szczęsny. Nikt nie dostaje tylu okazji do zagłuszania swoim indywidualnym show fałszywych dźwięków płynących z tła.

Scena debiutów: Jakub Piotrowski

Pierwsza prawdziwa szansa w reprezentacji – mecz z Czechami. I od razu gol dający na moment nadzieje, że może obędzie się bez konieczności gry w barażach. Kolejna – mecz z Walią. I przyklepanie teorii, że dziś trudno wyobrazić sobie wyjściową jedenastkę bez niego.

W Polsce kojarzony z rolą defensywnego pomocnika, w lidze bułgarskiej i europejskich pucharach – z facetem od strzelania goli. Dwucyfrówka na jego koncie zaskakiwać może tylko tych, którzy nie widzieli go w akcji. Którzy nie mają pojęcia, jak potężnym huknięciem dysponuje. Jak wysoko jest ustawiany przez trenera klubowego.

Mamy tysiące przykładów na to, że dobre występy w klubie trudno przełożyć na te reprezentacyjne, ale Piotrowski póki co się w nie nie wpisuje. Przerósł ligę, w której gra i zaraz wyląduje w dużo mocniejszej. Dorósł do reprezentacji i zaraz może stać się solistą, na jakiego czekamy.

Jakub Piotrowski
Jakub Piotrowski, fot. ZUMA Press Inc/Alamy

Gdyby byli utworem: Sting – Fields of Gold

W tym teledysku Sting przechadza się po miejscach, które zna z dzieciństwa, a widz obserwuje, jak one były kiedyś piękne. Tam, gdzie obecnie zapuszczone krzaczory – była radość. Tam, gdzie wspomnienia… no właśnie, tylko wspomnienia. Przekładając na piłkarską wersję, Sting obserwowałby wciąż przypominany u nas mecz na Wembley z lat 70., a na niego nakładałby się występ w Kiszyniowie. Wspominałby Euro 2016 i brawurową walkę o każdy centymetr boiska, by sekundę później pokazać najnowszą porażkę 0:2 z Albanią. A jednocześnie w oryginale na końcu padają słowa: “Nigdy nie składałem obietnic pochopnie. Niektóre z nich złamałem. Ale przysięgam, że w dniach, które pozostały, będziemy chodzić po polach złota”. Mimo wszystko okazja, by te słowa stały się proroczymi, jest przed nami. Inna sprawa, jak trudno w to uwierzyć.

Miejsce na liście przebojów: faza grupowa

Trudno oczekiwać czegoś innego. Maksem, na jaki mogą liczyć polscy kibice jest bycie miło zaskoczonym, gdzie miłym zaskoczeniem będzie każde pojedyncze zwycięstwo, a może nawet jeden punkt. Mając taki punkt wyjścia, trudno liczyć, że Polska na liście przebojów znajdzie się na miejscu wyższym niż te z najmniejszą liczbą głosów w systemie Audio-tele.

Komentarze