Olkiewicz w środę #50. Porażki polskiego sportu

Legia Warszawa - kibice
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Legia Warszawa - kibice

Wszyscy lubimy – ja także – spoglądać na problemy w sporcie przez soczewkę, biorąc pod uwagę jakiś konkretny czynnik. Szkolenie mamy słabe, bo za słabo szkolimy trenerów – i cyk, wielki reportaż o Białej Podlaskiej, co robią źle, co mogliby inaczej. Mamy słabe frekwencje na stadionach, bo jest za dużo wulgaryzmów. I hop, lecimy z pisaniem ustaw o bezpieczeństwie imprez masowych, które będą przewidywać surowe kary dla ludzi z niechlujnym słownictwem. Podejście holistyczne, bardziej ogólne, uwzględniające możliwie jak najszerze pole widzenia, jest zdecydowanie mniej popularne. A szkoda, bo być może znikają nam z oczu najprostsze rozwiązania.

  • Narzekanie na frekwencję podczas meczów piłkarskich, czy szerzej – podczas widowisk sportowych, rzadko dotyka kluczowego problemu: czy ludzie w ogóle interesują się sportem
  • Brak zainteresowania sportem to praprzyczyna późniejszych problemów – tych czysto sportowych, frekwencyjnych czy związanych ze szkoleniem, ale i tych bardziej społecznych, z wydatkami na ochronę zdrowia włącznie
  • Czy w ogóle da się to wszystko zacząć naprawiać?

Problemy polskiego sportu

W ubiegły weekend miałem okazję gościć w programie kanału Meczyki, podczas którego wraz z dr Sewerynem Dmowskim z Uniwersytetu Warszawskiego oraz gospodarzem, Radkiem Przybyszem, rozmawialiśmy na temat kibiców. Okazją do pogawędki jest Europejski Spis Powszechny Kibiców organizowany przez UW, ale tak się złożyło, że najszerszym echem odbiła się wypowiedź po części dotycząca frekwencji na stadionach. Wspólnie zastanawialiśmy się bowiem, dlaczego na polskich stadionach wciąż brakuje ludzi, dlaczego na palcach jednej ręki można policzyć kluby regularnie zapełniające swoje obiekty, dlaczego możemy z zazdrością patrzeć nawet na niższe ligi niemieckie, o angielskich nie wspominając.

Oczywiście, jednego powodu nie da się wskazać. Nie da się wskazać nawet pięciu czy dziesięciu powodów. W toku dyskusji oraz na czacie padały różne argumenty, zapewne w większości słuszne, to znaczy – ograniczające frekwencję o jakiś ułamek całości. Czy są kibice, którym przeszkadzają race, kibole i wulgaryzmy? No pewnie są, pewnie ich tracimy przez taki klimat, jaki mamy na trybunach. Ale jeśli to byłby decydujący argument – to co ze stadionami we Włoszech czy – zwłaszcza – we Francji, gdzie styl kibicowania nie odbiega od naszego, a frekwencje nie pozostawiają wątpliwości, że różnica jest znaczna? AS Saint-Etienne, które po spadku zaliczyło gigantyczny dym z kibicami na murawie, a ogółem posiada aż dwie grupy ultras regularnie organizujące wielkie oprawy z udziałem pirotechniki, nadal kasuje frekwencyjnie prawie całą Polskę.

Poziom sportowy? Okej, ważny argument, ale czy 2. Bundesliga to na pewno wyższy poziom sportowy niż Lech Poznań, mistrz Polski przygotowujący się do meczów fazy pucharowej Ligi Konferencji? W ostatnią niedzielę na Lechu było trochę ponad 10 tysięcy widzów. Na trzech spotkaniach 2. Bundesligi kolejno ponad 19, ponad 25 i blisko 30 tysięcy widzów. Rot-Weiss Essen z trzeciego poziomu zresztą też oglądało blisko 20 kafli. Poza tym zakładając, że dobry sport się obroni – przecież mamy siatkówkę na mistrzowskim poziomie, a poza reprezentacyjnymi meczami – problemy z frekwencją są zbliżone do tych piłkarskich. Infrastruktura już dawno przestała być wymówką, dostępność biletów (mocno ograniczana “kartami kibica” jeszcze dekadę temu) jest niezła, jakimś argumentem mogłyby być ceny, ale znów – tyle droższych rozrywek gromadzi godną widownię, że strzał wydaje się chybiony.

Kandydat na gwiazdę: musiałem szybko dojrzeć
Xavier Dziekoński

– Wszystko potoczyło się naturalnie. W młodym wieku trafiłem do Jagiellonii Białystok, więc siłą rzeczy musiałem szybko dojrzeć i dorosnąć. Wiadomo, że przeskok z zespołu w Centralnej Lidze Juniorów do pierwszej drużyny był duży i szybki. Żeby prezentować wysoki poziom, trzeba było odnaleźć się w nowych realiach. Udało się i bardzo się z tego cieszę

Czytaj dalej…

Zebranie wszystkiego razem – to już jest jakaś teoria. Natomiast ja, jako ojciec dwóch synów w wieku przedszkolnym, nauczyciel WF-u, doradca zarządu ds. komunikacji w I-ligowym klubie, człowiek próbujący pomóc parę razy w różnych akcjach skierowanych do najmłodszych, trener wysyłany do przedszkolnych sal, by prowadzić tam pokazowe lekcje, wreszcie jeden z pomysłodawców akcji promowania dzieci ze 100-procentową frekwencją na WF-ie nagrodami od klubu oraz piłkarz-amator widzący od środka szkolenie w paru amatorskich klubach… Cóż, stawiam tezę: zainteresowanie sportem jest na poziomie niższym niż kiedykolwiek. Najgłośniej w mediach społecznościowych po wspomnianym programie w Meczykach poniosła się moja anegdota z wizyty w jednej z klas objętych programem WF z ŁKS. Wówczas na 30, może 35 uczniów jakiekolwiek zainteresowanie piłką nożną czy sportem w ogóle wyraziło trzech ludzi w całej grupie. Natomiast nie opieram swojej tezy na tej jednej anegdocie. Opieram ją na wszystkich sygnałach, które do mnie docierają, łącznie z badaniami socjologicznymi w tym temacie.

Po pierwsze – najlepszym i najbardziej dokładnym miernikiem zainteresowania sportem w 2023 roku jest dla mnie chyba najpopularniejszy wśród młodych ludzi kanał komunikacji ze światem szeroko rozumianych pasji – czyli YouTube. Najkrócej rzecz ujmując – nie trzeba tutaj wielu specjalistycznych wskaźników, by pewne trendy dostrzec. Absolutnie przełomowy moment, cały mecz Ekstraklasy puszczony za darmo na kanale YouTube, po raz pierwszy w historii, w dodatku z udziałem Lecha Poznań, obejrzało do tej pory niespełna ćwierć miliona widzów. To publika z ostatnich 10 dni, przy wydarzeniu, na które czekała cała nasza piłkarska banieczka. Dla porównania dzisiejszy materiał pani Fusialki o nazwie “Śledziłyśmy Mortalcia cały dzień” zanotował 440 tysięcy wyświetleń. Materiał Friza sprzed trzech dni – 2 miliony wyświetleń. Przerwany przez Ferrariego wywiad Kamila Łaszczyka – 538 tysięcy. Blok Ekipa sprzed tygodnia przekroczyła już 1,3 miliona widzów, muzyczny dokument od 2020 ma 228 tysięcy wyświetleń (odcinek sprzed 8 dni) i 122 tysiące (wczorajszy). Jeśli chodzi o Kanał Sportowy – najpopularniejszym czysto sportowym Hejt Parkiem jest ten z Szymonem Marciniakiem, który zebrał prawie 2,5 miliona wyświetleń. Daje to pozycję numer trzynaście na liście najpopularniejszych Hejt Parków – Marciniak ustępuje Jasiowi Kapeli, Dodzie, Wardędze, Wojewódzkiemu, Rożkowi, Bartosiakowi i tak dalej. Podobnie wygląda to w przypadku pozostałych programów KS – najpopularniejszy czysto piłkarski materiał to Mateusz Borek i jego słynne “oszukałeś 40 milionów Polaków” – miejsce dwunaste na liście “Popularne”. Za materiałami Krzysztofa Stanowskiego o Najmanie, opłacie reprograficznej, za Łepkowską i Słowikiem. Jeśli sport się przebija – to jako Gromda albo przy okazji omawiania perypetii obyczajowych Jakuba Rzeźniczaka.

  • Zobacz także: Zawód: gram w kąkuter

Oczywiście podobne zestawienia możemy sobie zafundować na Instagramie czy Facebooku, korzystnie futbol wygląda tylko na Twitterze, gdzie – no właśnie – jest w tzw. twitterowej bańce. Część osób przekonywała mnie, że spokojnie: ci, którzy nie interesują się piłką, interesują się czymś innym. Innymi sportami, może jeździectwem, albo chociaż turystyką. Nie wykluczam, że tak jest – ale pobieżne przejrzenie jak wyglądają frekwencje, liczby w mediach społecznościowych oraz liczby zaangażowanych graczy w innych sportach nie do końca pozwala na zaufanie, że jest jakiś inny, lepszy świat, w którym młodzież masowo garnie się np. do siatkówki lub pływania. Zresztą, sam od czterech lat obserwuję m.in. treningi naborowe w akademiach w Łodzi. Spadek jakościowy to połowa prawdy, spadek ilościowy – ta druga i smutniejsza połówka.

Niestety, ta teza o coraz mniejszym zainteresowaniu sportem znajduje też odzwierciedlenie w amatorskich ligach, gdzie przede wszystkim drużyny są coraz starsze, a często też coraz mniej liczne. Te wszystkie czynniki powyżej mają pewne konkretne konsekwencje – prasa sportowa właściwie wymiera, dodatki sportowe kurczą się coraz mocniej i mocniej. W teorii ruch przejmuje Internet, ale w praktyce – gdy gale MMA, świat influencerów czy muzyków biegnie sprintem do przodu, świat sportu porusza się delikatnym truchcikiem.

Przy diagnozie starałem się opierać na liczbach, danych, do tego swoim doświadczeniu od wielu stron, bo dużą część mojego życia spędziłem w szkołach, szkółkach, akademiach, przedszkolach i innych placówkach szczelnie wypełnionych dziećmi, a do tego w mediach sportowych, które bardzo mocno zabiegały o zainteresowanie widzów. Wydaje mi się, że uprawniona jest moja pierwotna teza – zainteresowanie sportem spada. Ośmielę się też stwierdzić, że to nie jest tak, że dynamiczny rozwój przeżywają kółka matematyczne i teatralne. Gdybym miał prognozować, to raczej trend od pasji sportowej do pasji żadnej – a więc do strefy, którą można zagospodarować. Dlaczego to negatywny trend? Zdrowotne aspekty są absolutnie priorytetowe, nie chcę już ruszać w te proste kalki o otyłości i depresji, ale trudno od nich uciec, gdy już w młodym wieku dzieciaki wpadają w tak groźne zjawiska jak FOMO czy kompulsywne używanie zdobyczy technologicznych. Natomiast z punktu widzenia samego świata sportu – Jasiu, który nie złapie piłkarskiego bakcyla za młodu, nie stanie się ani dorosłym piłkarzem Janem, ani dojrzałym kibicem Januszem. Młodzi, których nie zgarniemy za młodu do aktywności fizycznej, albo chociaż zainteresowania sportem, będą potem tym pustym krzesełkiem na stadionie, albo tym brakującym wychowankiem w składzie. Z mojej perspektywy – to zjawisko jest groźniejsze niż wulgaryzmy na stadionie, kiepsko wyszkoleni trenerzy młodzieżowi czy braki w infrastrukturze treningowej.

Zaczął “Lewy”, do pieca dokłada Neuer. Niebezpieczny sygnał
Manuel Neuer

Jeżeli nawet w Bayernie, jednym z największych klubów świata, ogon może kręcić psem, przynajmniej wypada zastanowić się, czy nie jesteśmy u progu nowego trendu w piłce. Bo co jeśli piłkarz uwierzy, że może być większy od klubu, a klub nie za bardzo będzie wiedział, jak takie myślenie ukrócić?  W ciągu zaledwie kilku miesięcy Bayern Monachium

Czytaj dalej…

Najlepszy trener na najpiękniejszym boisku nie wyszkoli piłkarza, jeśli on sam nie będzie kochał piłki. Najmocniejszy dział marketingu, pracujący z najwybitniejszymi narzędziami, nie przyciąnie na stadion wiernego i hojnego fanatyka, jeśli on sam nie pokocha wcześniej piłki. Oczywiście, to nie znaczy, że można lekceważyć wszystkie pozostałe czynniki, one nadal mają duży wpływ, o nie nadal warto walczyć. Natomiast niech nie ginie nam z oczu ta pierwotna przyczyna wszechogarniającej nas sportowej lipy.

Jest nadzieja?

Na tym etapie kończę pracę z liczbami, opisem konkretnych doświadczeń czy sytuacji życiowych, wchodzę w strefę intuicji. Nie bierzcie tego zbyt poważnie, bo nie zamierzam ukrywać – podpowiada mi to wszystko wyłącznie “czutka”, nie mam żadnych poważnych opracowań, ani nawet doświadczeń na swoją obronę. Ale jednak, podzielę się tym – moim zdaniem stoimy u progu epokowej szansy.

Od paru lat bowiem, Polska jako kraj, ale też chyba społeczeństwa na naszym poziomie rozwoju niezależnie od szerokości geograficznej, zaczynają dostrzegać istnienie zjawiska “work-life balance”. My, moi rówieśnicy, jesteśmy pierwszym pokoleniem, które w szaleńczym sprincie po karierę, dobrobyt, coraz lepsze mieszkania i samochody, stanęło w miejscu – i zaczęło się zastanawiać, czy nie rozsądniej jest biec truchtem. Sam widzę, ile czasu poświęcałem swoim dzieciom przed pandemią, a ile obecnie. Jak wielką wagę przywiązywałem do tego co im mogę kupić, a nie do tego co z nimi mogę zrobić. “Great Resignation” – piszą o tym zagraniczne media. “Big Quit”. Podobno zwolniliśmy, obniżyliśmy tempo, zaczęliśmy częściej dostrzegać to, co dość ważne, poświęcać więcej czasu bliskim, więcej czasu własnym pasjom, marzeniom niezwiązanym z zawodem. Kiedyś już o tym pisałem – po wielu latach pod mój blok wróciła ślizgawka wylana wodą. Ostatnio w parku robiły się kolejki saneczkarzy, na łyżwy trudno się w Łodzi dopchnąć, wyrastają kolejne akademie, szkółki, zespoły. Ofiarowanie dziecku smartfona z odpaloną bajką przestaje rodzicom wystarczać, chcą przeżywać, doznawać, doświadczać, pokazywać.

Jak już wspomniałem – nie mam na to żadnych liczb czy badań, mam swoje wrażenie i jakieś strzępki informacji z amerykańskich opracowań, ewentualnie jeszcze doświadczenia słynnego “pokolenia Z”, które zaczęło szanować własną pozycję na rynku pracy. Ale głęboko chcę w to wierzyć, że wreszcie znajdujemy czas, by coś dzieciom pokazywać. Jestem pewny, że tą drogą i tylko tą drogą, da się odbudować zainteresowanie sportem.

A wtedy dopiero będziemy zmuszeni do debaty nad tym, jak wychowywać ludzi zainteresowanych sportem na wiernych kibiców, świetnych sportowców czy chociaż oddanych widzów. Dziś? Dziś walczymy o to, by nie zostać zmarginalizowanym.

Komentarze