Słowo, które właściciel Rakowa wyrzucił ze słownika, czyli skąd w Częstochowie nowy dyrektor sportowy

Nowy dyrektor sportowy Rakowa Częstochowa ma 28 lat, wielkie ambicje, niezłą historię i zapisany w CV fakt sprowadzenia do poprzedniego klubu napastnika, który zapewne zostanie sprzedany za krocie. Ale ma też ciągnące się za tym wszystkim pytanie, czy – parafrazując klasyka – będzie potrafił zrobić coś podobnego w deszczowy wieczór w Częstochowie?

Samuel Cardenas
Obserwuj nas w
Raków Częstochowa Na zdjęciu: Samuel Cardenas

  • Raków Częstochowa ogłosił we wtorek nazwisko nowego dyrektora sportowego
  • Zgodnie z tym, co zapowiadano, zdecydowano się na niestandardowy krok i zatrudnienie kogoś spoza naszej karuzeli – 28-letniego Samuela Cardenasa
  • Piotr Obidziński na konferencji prasowej przedstawił byłego szefa skautingu KAA Gent jako człowieka głodnego, więc idealnie wpisującego się w rekrutacyjną wizję Rakowa. Ale o tym kroku mogło decydować także coś więcej – chęć maksymalnego odsunięcia w czasie zderzenia ze ścianą możliwości mistrzów Polski. Ścianą wyraźnie dostrzeganą przez właściciela

Raków Częstochowa i nowy dyrektor sportowy. Trzy scenki

Jakkolwiek w Internecie nie ironizuje się z osób zachwalających Raków Częstochowa, jedno nie jest opinią, a faktami. W ciągu trzech ostatnich sezonów Raków w Ekstraklasie i Pucharze Polski zdobył po trzy pierwsze i drugie miejsca, a w eliminacjach Ligi Mistrzów był pierwszym polskim zespołem od 2016 roku, który trafił do fazy play off. Nie wszystko się Rakowowi udaje, nie wszystko, czego dotkną w Częstochowie zamienia się w złoto, ale chęć parcia do przodu widoczna jest tu gołym okiem. I zatrudnienie 28-letniego Samuela Cardenasa w tę chęć się wpisuje.

Scenka pierwsza. Kwiecień 2023. Rozmawiamy z Michałem Świerczewskim w klubowym budynku odbiegającym standardami od wielu klubowych budynków, w których byłem. Ten sam w sobie jest niewielki, niezbyt nowoczesny, gdyby był wolnostojącym obiektem postawionym gdzieś przy głównej ulicy miasta, nikt przechodząc obok nie zwróciłby na niego uwagi. Na parterze siłownia i sala do ćwiczeń, na piętrze kilka gabinetów, sala konferencyjna, aneks kuchenny. Właściciel Rakowa zaprasza mnie do małego, wyciszonego, dwuosobowego pomieszczenia przypominającego rozbudowaną budkę telefoniczną. Budynek klubowy będący nieproporcjonalnie mały w stosunku do sukcesów i ambicji jest tu pewną symboliką, dlatego wspominam. Rozmawiamy między innymi o ścianie, z którą ze względu na swoje ograniczenia Raków zaraz może się zderzyć. Sam Świerczewski określa tę ścianę jako coś, co jest już bardzo blisko. Jej zburzenie uniemożliwia wielkość stadionu, ale i biznesowe możliwości Częstochowy. Świerczewski mówi, że znacznie bardziej prawdopodobne jest, by w przyszłości z grupy Ligi Mistrzów wyszedł Lech lub Legia, niż jego Raków, mający raczej ambicje bycia polskim Łudogorcem. Klubem seryjnie zdobywającym mistrzostwa kraju, grającym w fazie grupowej pucharów, niekoniecznie Ligi Mistrzów.

Właściciel mistrzów Polski jednak nie wygląda na człowieka, który chciałby po prostu zaakceptować rzeczywistość i z założonymi rękami czekać na to nieuniknione – wydaje się – zderzenie ze ścianą. Dlatego mimo deklaracji o wydaniu pół mln euro latem na transfery, za samego Johna Yeboaha płaci 1,5 mln, a łącznie wraz z Robertem Grafem, wtedy dyrektorem sportowym, sprowadzają tylu piłkarzy, że tylko z nowych nabytków dałoby się zbudować całą jedenastkę.

Zobacz materiał wideo: Dzień z prezesem Śląska Wrocław

Scenka druga. Jest jeden z wrześniowych poniedziałków. Umawiam się z Robertem Grafem, dyrektorem sportowym Rakowa, na wywiad. Próbowałem od dłuższego czasu, ale wszystko sprowadzało się do zdania “nie podczas trwania okienka”. Raków więc kupował, sprzedawał, a ja czekałem. Wreszcie dostaję zielone światło i termin na piątek. Ale do wywiadu nie doszło, bo w międzyczasie Michał Świerczewski odbył z Robertem Grafem rozmowę, podczas której obaj się zgodzili, że to dobry moment na zakończenie współpracy. Przynajmniej oficjalnie tak to wyglądało, bo nieoficjalnie wśród powodów da się usłyszeć a to brak sprowadzenia klasowego napastnika na już, a to zbyt daleko idącą niezgodność w postrzeganiu ewentualnych transferów przez właściciela i dyrektora. Taki skutek uboczny posiadania w szeregach rozbudowanej – nazwijmy to umownie – kadry zarządzającej klubem, która składa się właściwie wyłącznie z osób potrafiących bronić własnego zdania. Scenką trzecią była prezentacja Samuela Cardenasa.

Niezależnie od tego wszystkiego, w Rakowie mieli bardzo dobre zdanie o Grafie. W rozmowach przeprowadzanych na offie, czyli bez zamiaru publikacji, padały nawet zdania o najlepszym dyrektorze sportowym w Polsce, ale i potrzebie rozwoju. Sprowadzającą się do przesunięcia ściany, o której była mowa w pierwszej scence. A skoro najlepszy – zdaniem ludzi z Rakowa – dyrektor w Polsce właśnie odchodzi, to miejsce poszukiwań nowego musiało wykraczać poza jej granice.

Nowy dyrektor sportowy Rakowa Częstochowa. Ryzyko, ale i szansa na otwarcie nowych drzwi

Już wtedy w Rakowie mówiło się o celowaniu w być może wariant niestandardowy, który miałby zastąpić Grafa, ale jakbyśmy nie układali wizji tego, co może być niestandardowe – dwóch dyrektorów sportowych? przeorganizowanie całego działu sportowego? zatrudnienie kogoś nieoczywistego? – wspólnym mianownikiem było jedno: dać sobie szansę na zrobienie kroku naprzód. Na otworzenie rynków być może do tej pory zamkniętych. Cardenas jest obietnicą bycia takim dyrektorem sportowym. Przy czym nie wszystkie obietnice świata są spełniane. Na dziś – wracając do początku tego tekstu – możemy tylko pytać, czy były szef skautingu Gentu spełni oczekiwania.

Ryzyka tu nie brakuje, a jego składowe muszą paść podczas wywiadów, do jakich pewnie niedługo dojdzie. Podjęcie pracy w obcym środowisku, sama w sobie współpraca z Michałem Świerczewskim i innymi ludźmi lubiącymi mieć swoje zdanie, ograniczony budżet (Cardenas narzekał na tę kwestię nawet w Belgii, mimo że Gent – jak zauważył specjalizujący się w futbolu w Beneluksie Mariusz Moński – od 2016 roku nigdy nie wydał na transfery przed sezonem mniej niż 10 mln euro), ograniczenia wynikające z tego, co namawiany piłkarz zastanie w swojej przeglądarce po wpisaniu frazy “Raków Częstochowa”. Cardenas te słowa na pewno już wpisał, rozmawiał też przecież z Michałem Świerczewskim, więc wie, na co się pisze. I nawet, jeśli mówimy o dużym ryzyku, jego zatrudnienie jest też jednocześnie szansą na przełamanie barier, których bez podobnego ruchu przełamać by się na pewno nie udało.

Tylko u nas

Samuel Cardenas – co może dać Rakowowi?

Cardenas przykładowo reklamowany jest jako człowiek z bardzo dobrymi kontaktami w Skandynawii, gdzie aż roi się od piłkarzy z Afryki, i w samej Afryce. Jako sprawny menedżer, u którego sprowadzenie do Belgii Gifta Orbana ponoć dalekie było od przypadku. Nie sądzę, że Michał Świerczewski choćby spojrzał na tekst, który swego czasu pisałem – z tego, co słyszę, to nawet nie zagląda do prasy sportowej, chyba, że ktoś mu coś podeśle – ale ten artykuł dobrze koreluje z tym, co być może leży w kompetencjach nowego dyrektora sportowego jego klubu. Zacytuję fragment:

– Mamy duży problem, jeśli chodzi o zaufanie do piłkarzy z Afryki i Ameryki Południowej. Zawsze pojawiają się duże obawy o ich aklimatyzację, co jest błędem. Przecież wystarczy spojrzeć, z jakim powodzeniem piłkarze pochodzący z tych rejonów grają w Czechach, czy krajach skandynawskich, podczas gdy w Polsce panuje przekonanie, że ryzyko niewypału z takiego kierunku jest dużo większe niż z innego. A jeśli spojrzymy, ile kluby z naszej półki w Europie zarabiają na transferach, to jednym z najważniejszych źródeł są właśnie tacy piłkarze. Jako kluby te rynki mocno zaniedbane, choć z rozmów z klubami wiem, że wiele z nich chce wreszcie zainwestować w skauting poza Europą. Jeśli to dojdzie do skutku, wierzę, że jeszcze ciekawsi piłkarze będą trafiać do Polski – mówi Dawid Płaczkiewicz, pracownik agencji Champions Football Agency, pilutujący transfery m.in. Milana Rundicia do Podbeskidzia i Rakowa, Roberta Ivanova do Warty czy niedawno Luisa da Silvy do Widzewa.

– Inna sprawa, że pewne rzeczy blokują przepisy podatkowe, przez które inwestycja w piłkarzy spoza Unii Europejskiej też wydaje się bardziej ryzykowna. A przepisy są bardzo niekorzystne – sprowadzenie piłkarza unijnego na kontrakt warty 10 tys. euro miesięcznie to koszt 10 tys. euro miesięcznie, podczas gdy gracz z zewnątrz wygeneruje koszt o dobrych kilka tys. euro większy – dodaje.

Przykładów afrykańskich piłkarzy wypromowanych w Europie jest coraz więcej. O jednym z najgłośniejszych na własnej skórze przekonała się Pogoń, gdy Gift Orban strzelił jej trzy bramki. To zawodnik, którego w Nigerii odnalazł norweski Stabaek. Po zaledwie pół roku gry, gdy Nigeryjczyk rozegrał tam 24 mecze i strzelił 19 goli, za 3,3 mln euro został sprzedany do Gent. Całkiem możliwe, że jeszcze w tym okienku trafi do Anglii za kilkadziesiąt mln euro. Taki talent to mimo wszystko wyjątek, ale spokojnie w Europie da się odnaleźć inne przykłady, choć w nieco mniejszej skali. W lutym 2021 Banik Ostrawa sprowadził z Nigerii za grosze Yirę Sora. Rok później piłkarz przeniósł się za 1,2 mln euro do Sparty Praga, by po kolejnym roku – a jakże – wzmocnić klub belgijski. Genk zapłacił Czechom 6,5 mln euro. Norweskie Molde dwa lata po sprowadzeniu z Afryki Iworyjczyka Davida Fofany, sprzedało go do Chelsea za 12 mln euro. Victor Boniface, kolejny Nigeryjczyk, po transferze ze swojego kraju spędził w Bodo/Glimt trzy lata. Odszedł za 6,1 mln euro do Unionu Berlin, a przed obecnym sezonem Bayer Leverkusen wyłożył na niego 20,5 mln euro, dzięki czemu Norwegowie, z tytułu procentu od kolejnej sprzedaży, drugi raz zarobią na swoim byłym zawodniku.

Osobny akapit można napisać o duńskim Midtjylland, który ze skutecznego penetrowania rynków afrykańskich i południowoamerykańskich uczyniło kurę znoszącą złote jaja. W ciągu pięciu ostatnich lat Duńczycy na sprowadzonych za grosze talentach z tych regionów świata i sprzedawanych później na Zachód uzyskali przychód – uwaga, bo trudno uwierzyć – około 50 mln euro! Jeden z nich Paul Onuachu – został zakupiony za 6 mln euro przez Genk, by Belgowie w połowie poprzedniego sezonu mogli odsprzedać go do Southampton za 18 mln.

Zobacz wideo: Legia Warszawa w Europie. Where amazing happens

Raków Częstochowa. Wszystko, tylko nie stagnacja

Trudno nie odnieść wrażenia, że Raków – zatrudniając Cardenasa – nie chciałby wreszcie wskoczyć na tę karuzelę z piłkarzami. Stać się jednym z liczących się klubów w łańcuchu pokarmowym, bo jeśli ma przesuwać swoją ścianę możliwości, to tylko przez robienie rzeczy, których nie robił do tej pory. Częstochowianie mogli zdobywać przez ostatnie trzy lata medale seryjnie, ale medal to już za mało, by iść do przodu.

Przykład Gifta Orbana jest daleki od optymalnego, bo w Częstochowie nikt na dziś nie zaryzykuje z wydaniem 3 mln euro i długo jeszcze (może nigdy) nie dojdzie do sytuacji, by nowy piłkarz po jednym roku był wyceniany na 20. Ale zawsze można zachować skalę. Stać się klubem, który wyłoży milion, by najpierw zyskać sportowo, a po jakimś czasie zwielokrotnić sukces poprzez sprzedaż za 6-7 mln. Piotr Obidziński nawet między wierszami wspominał mi o tym, gdy w czerwcu umówiliśmy się na wywiad. Prezes Rakowa wspominał o trzech filarach finansowych, z których dwa powinny być spełnione w tym samym czasie, by klub z ambicjami był stabilny: mocny sponsoring, gra w fazie grupowej europejskich pucharów i sprzedaż piłkarzy, bynajmniej nie za bezcen. Może więc ktoś doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by powalczyć o wszystkie trzy filary jednocześnie.

Sprowadzenie Cardenasa jest więc obarczone i ryzykiem – w końcu mowa o jego pierwszej pracy w roli dyrektora sportowego – ale i czymś dającym szansę na coś więcej. Bez ryzyka jest już tylko stagnacja – nawet jeśli byłaby to stagnacja w czołówce Ekstraklasy. A patrząc na wszystko, co w biznesie i sporcie robi Michał Świerczewski, można to słowo wykluczyć z jego słownika.

Komentarze