Olkiewicz w środę #93. Legia jak samotny mściciel, ale to nie jest Hollywood

Legia Warszawa w obecnej edycji europejskich pucharów to nie tylko piękna piłkarska historia, ale i zapis wielkiej nierównej walki klubu Dariusza Mioduskiego z całym światem. Światem niesprawiedliwym, okrutnym, światem pełnym uprzedzeń i złych ludzi. Światem, z którym nie da się choćby zremisować, choć można przynajmniej polec po efektownej walce.

Dariusz Mioduski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Dariusz Mioduski
  • Legia Warszawa pojechała na drugi kibicowski wyjazd w fazie grupowej europejskich pucharów i po raz drugi bije na alarm w kwestii traktowania polskich fanów.
  • Walka o sprawiedliwość, uczciwość i zwykłe trzymanie się regulaminów generalnie bywa imponująca, natomiast niestety – często bywa też bardzo naiwna.
  • Wśród kłód, które kładzie Legii pod nogi rzeczywistość, z pewnością warto też odnotować drabinę, którą akurat rzucili jej pod nogi sami wyjazdowicze.

Legia Warszawa, czyli szukanie sprawiedliwych w Sodomie

Jak chcesz sprawiedliwości, to puść sobie western. Im człowiek starszy, tym oczekiwania niższe, zwłaszcza wobec całego świata, zwłaszcza w temacie sprawiedliwości, uczciwości i ogólnie rozumianego bycia fair. Rodzimy się gdzieś blisko klasy paladyna – serce podpowiada nam, że właściwą drogą jest brak zgody na wszelkie zło, tępienie wszelkich przejawów niesprawiedliwości, a nade wszystko – wymaganie od siebie i całego otoczenia kierowania się zasadami i nienagannie działającym kompasem moralnym. Z każdym kolejnym poziomem doświadczenia, z każdą kolejną przeżytą wiosną (albo raczej każdą kolejną przetrwaną zimą), zbliżamy się do cynicznego łotrzyka, który już dobrze wie, że świat sprawiedliwy bywa głównie dla tych, którzy sami sobie tę sprawiedliwość zorganizują. Czasem zakupią, czasem wymuszą, czasem po prostu ukradną.

Legia Warszawa pod wodzą Dariusza Mioduskiego w tym sezonie Ligi Konferencji Europy postanowiła jednak wrócić do czasów młodzieńczych i z otwartą przyłbicą ruszyć na wymagającą, ale i pasjonującą misję zbawiania świata. Bo że mamy co zbawiać – to chyba jest jasne dla każdego. Jeśli nagle, zupełnie bez żadnej prowokacji, prezes polskiego klubu wyłapuje na dziąsło od jakiegoś ochroniarza, to jest jasne, że istnieje pewne pole do poprawy – bo Florentino Perez nigdy spoliczkowany na europejskich salonach nie został. Jeśli nagle, bez jakiegoś szerszego uzasadnienia, ucina się ponad połowę dostępnych wejściówek dla kibiców gości, tylko dlatego, że przyjeżdżają z “Europy B” – to czuć, że coś tutaj zwyczajnie nie gra. Wiele można podciągnąć pod rubryczkę z napisem “działania prewencyjne”, ale nawet jeśli założymy w stu procentach dobrą wolę – no to co właściwie dały te działania prewencyjne w Birmingham? Co dały działania prewencyjne w postaci odbierania biletów na mecz w Alkmaar w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Hadze? Nawet jeśli założymy, że “safety first”, to decydenci de facto właśnie bezpieczeństwo narażali – stosując środki, które zamiast ograniczania ryzyka, jedynie je zwiększały. I rację mają ci, którzy punktują – jak nie umiecie organizować, to się spytajcie Polaków, jak to robić.

  • Zobacz także wideo: Legia Warszawa w Europie – where amazing happens

Dariusz Mioduski i Legia Warszawa zwyczajnie mają rację. To z jednej strony dość unikalny zasób, szczególnie dla polskiego klubu. Posiadanie racji, zwłaszcza w sporze z Holendrami, wcale nie było od początku jasne. Alkmaar przecież odgrażało się, że już za moment ujawni monitoringi, już za chwilę złoży rękę pana stewarda, który będzie mógł tą złożoną ręką zaprezentować, jakiego rodzaju chwyty zastosował atakujący go Radovan “The Butcher” Pankov. Przez chwilę wydawało się, że być może faktycznie gdzieś działy się sceny, które przeoczyliśmy, gdzieś Josue bił policję wielkim morgenszternem, a Pankov porywał cenne eksponaty z amsterdamskiego Muzeum Sera. Ale brak jakichkolwiek szerszych komentarzy ze strony Holendrów czy UEFA miesiąc po meczu – gdy druga strona wciąż drąży sprawę i nie daje o incydencie zapomnieć, daje nam pewien szerszy obraz. Birmingham? Tu też Legia ma rację, przede wszystkim w kwestii popełnionych przez Anglików błędów organizacyjnych. Klub mówi – nie róbcie cyrku, bo będą dymy. Anglicy robią cyrki. Kibice robią dymy. Tak, Legia jako klub dwukrotnie miała rację.

Ale rację miał też ten połamany rowerzysta na przejeździe – racja nie obroniła go przed brutalną siłą rozpędzonego samochodu. Rację miał Luther Coleman w “The Sting”, ale reszta filmu już po tym, gdy miał rację, to próba pomszczenia jego śmierci przez Johnny’ego Hookera.

Tylko u nas

Piłka nożna – to nie jest świat dla słabych klubów

Premier League, najbogatsza i najmocniejsza liga świata, której mecze z uwagą śledzą dziesiątki milionów widzów na całym świecie. Pieniądze z praw telewizyjnych płynące do klubów Premier League niejednokrotnie przewyższają łączne budżety wszystkich klubów z lig trzeciego świata (przez uprzejmość nie będę wymieniał których). Ba, Premier League w dodatku umacnia się na pozycji hegemona, skupując taśmowo najważniejszych zawodników, zatrudniając największych trenerów, doprowadzając poziom rywalizacji w lidze do takiego poziomu, że w sumie dość średni West Ham dość średnio poważnie traktujący Ligę Konferencji ostatecznie dokłada ten puchar do pokaźnej kolekcji trofeów zdobytych przez angielskie kluby.

Jeśli gdzieś szukać w piłce ekosystemu, który niejako wymusza sprawiedliwość – no to chyba tam. Przy takim zainteresowaniu całego świata, przy takich nakładach finansowych, przy takiej rozpoznawalności żaden przykład nierównego traktowania raczej by nie przeszedł. Chyba że chodzi o naruszenie regulacji finansowych. Naruszenie, które właśnie kosztowało Everton 10 ligowych punktów. Tak drakońską karę angielscy działacze wymierzyli sympatycznym The Toffees. A skoro jesteśmy przy naruszeniach… Jak wygląda obecny stan postępowania ciągnącego się od 2009 roku w kwestii Manchesteru City? 10 punktów, 20 punktów, czy może poklepanie po plecach naszych serdecznych przyjaciół z Emiratów?

Zresztą, nie trzeba nawet sięgać po te kontrowersje w kwestiach dyscyplinarnych. Proces prześwietlania właściciela w przypadku Newcastle też nie wyglądał idetnycznie, jak proces prześwietlania dowolnego innego właściciela z nieco chudszym portfelem. Arabia Saudyjska przyszła, bardzo mocno poprosiła, więc ma. Trochę to trwało, trochę to kosztowało, niektóre ruchy trzeba było upozorować, ale ostatecznie – Newcastle jest saudyjskie. Cała droga do tego celu to tylko tworzenie wrażenia, że “nie jesteśmy tacy, co się od razu rzucają w objęcia bogatego”.

Leśnodorski przejechał się po Mioduskim. “Dostać liścia i się popłakać to nie jest bohaterstwo”
Bogusław Leśnodorski

Leśnodorski nie jest fanem Mioduskiego O Legii w Europie w ostatnich tygodniach zrobiło się bardzo głośno. Najpierw miały miejsce skandaliczne wydarzenia w Holandii przy okazji meczu Ligi Konferencji z AZ Alkmaar, a kilka dni temu kibice Wojskowych nie zostali wpuszczeni na stadion Aston Villi i starli się w Birmingham z tamtejszą policją. UEFA bada obie

Czytaj dalej…

Wracając do metafory z “organizowaniem sobie sprawiedliwości” – trudno nie uznać, że Manchester City, Newcastle, czy poza Anglią – PSG, takiego rodzaju unikalną sprawiedliwość są w stanie sobie “zorganizować”. Czy chodzi o kary od UEFA, czy prześwietlenia dokumentów finansowych – ścisły top rzadko musi się z czegokolwiek tłumaczyć, a jeszcze rzadziej – płacić za ewentualne nieprawidłowości.

Dariusz Mioduski, Legia Warszawa, jej kibice, weszli do świata, który istnieje – co za niespodzianka – nie od wczoraj. Nie od wczoraj w tym świecie duży może więcej. Nie od wczoraj w tym świecie bogatemu wolno więcej. Nie od wczoraj co uchodzi na sucho paryżanom, londyńczykom czy madrytczykom, bywa bezlitośnie tępione u warszawiaków czy poznaniaków. I nagle Legia, ot tak, po prostu, zażądała równego traktowania, sprawiedliwości, uczciwości, a nawet – normalności. Było od początku jasne, że to misja skazana na… pewne trudności. A jednak – Legia konsekwentnie idzie tą drogą. Dokąd?

Legia i równość – czy to się da jeszcze uratować?

Oczywiście nie sądzę, by te angielskie pogróżki o ewentualnym wykluczeniu Legii z europejskich pucharów miały jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Ale nie ulega wątpliwości, że Legia przestaje mieć już opinię klubu, którego kibice sprawiają problemy w całej Europie. Zaczyna zyskiwać reputację klubu, który sam sprawia problemy. Legioniści broniąc swoich racji weszli na wojenną ścieżkę z AZ, a w wymianie oświadczeń z Aston Villą postawili angielskich działaczy w bardzo niezręcznej, choć chyba prawdziwej pozycji – jako nieżyczliwych i nieżyciowych amatorów organizacyjnych. Dariusz Mioduski już teraz ugrał tym naprawdę sporo punktów na lokalnym podwórku – nie ulega wątpliwości, że w roli obrońcy uciśnionych wypada dość wiarygodnie, zwłaszcza na filmach z Holandii. Ma wsparcie właściwie wszystkich kibiców Legii, ale i części środowiska piłkarskiego w Polsce, które zwyczajnie jest zmęczone traktowaniem polskich klubów jako niechcianych gości na luksusowej imprezie.

Ale to jest użytek wewnętrzny, który i tak bywa podważany – choćby przez tych, którzy uważają, że Legia powinna wprost pójść na wojnę nie z UEFA, AZ czy Aston Villą, ale tymi, którzy miotali drabinami w policjantów na ulicach Birmingham.

Niestety – o ile w Polsce głosy o tym, że Mioduski powinien najpierw osobiście sprawdzić, czy na wyjazd nie pojechał nikt z bogatą kartoteką kryminalną są jednak trochę na uboczu, o tyle na zewnątrz sprawa jest opisywana niemal zero-jedynkowo. Przyjechali legioniści, baliśmy się ich już od jakiegoś czasu, a oni potwierdzili, że potrafią tylko rzucać w nas racami, rabować nam pałki policyjne i śpiewać wulgarne pieśni. Może i my – całościowo, od Alkmaar po decyzję o okrojeniu liczby biletów – mamy więcej racji. Ale jedziemy rowerem, gdy Europa śmiga od lat wielkim taranem. Nie jest wykluczone, że Dariusz Mioduski będzie wspominał, że miał rację, wysyłając przelewy z sześcioma cyframi na konta UEFA. Kibice Legii będą wspominać, że mieli rację, oglądając wyjazdowe mecze w warszawskim pubie, tak jak było w przypadku kary zakazu na wyjazd do Mostaru.

Aston Villa oskarża Legię i przedstawia swoją wersję. “Całkowity brak współpracy”
Aston Villa - Legia

Aston Villa – Legia. Klub z Birmingham zarzuca gościom brak współpracy Co wywołało wydarzenia, o których mówi się zdecydowanie więcej niż o samym meczu Aston Villa – Legia Warszawa? Gospodarze przyznali stołecznej ekipie mniejszą niż spodziewana pulę biletów – taką decyzję władz The Villans oprotestowali nie tylko przedstawiciele Wojskowych, ale także kibice, którzy swoje niezadowolenie

Czytaj dalej…

Te burdy w Birmingham, nawet jeśli sprowokowane, nawet jeśli wynikające wprost z traktowania Polaków przez organizatorów – to potężna komplikacja na tym froncie walki ze światem o wolność i sprawiedliwość. Coraz prościej będzie lekceważyć legijne oświadczenia i wywiady Dariusza Mioduskiego, Anglicy już to robią w mediach społecznościowych, wklejając zdjęcie policji, obrzucanej pirotechniką. Ale wycofać się? Teraz? To byłoby rozwiązanie właściwie najgorsze, złe na zewnątrz, ale i bardzo niepopularne na rynku wewnętrznym.

Dariusz Mioduski ruszył na wojnę, podczas której ma spore wsparcie, ma paru cennych sojuszników w każdym środowisku, ma wspomnianą rację. Ale to trochę mało, gdy walczy się w takiej wojnie, gdzie Manchester City wygrywa z Evertonem. Gdzie Arabia Saudyjska pokonuje lokalnych przedsiębiorców. Gdzie holenderski policjant z pałką wygrywa z Josue, przynajmniej na kilka godzin. Trochę go cenię, trochę podziwiam, trochę pewnie się go nawet boję. Natomiast koniec końców zasadne jest pytanie Bogusława Leśnodorskiego – no i co teraz? Co dalej?

Recepta jest jedna – podpowiada ją Leśnodorski, podpowiada ją Boniek, wreszcie podpowiada ją praktyka piłkarskiego świata ostatnich dekad. Jeśli Legia Warszawa chciałaby mieć równe traktowanie, chciałaby mieć sprawiedliwość, chciałaby przestać pełnić rolę pariasa i wyrzutka, musi stać się bardzo bogata i bardzo mocna w piłkę.
Wtedy ani latająca drabina, ani żaden holenderski steward nie utrudnią Mioduskiemu załatwiania interesów w sposób korzystny dla warszawskiego klubu.

Na westernach szeryfowi faktycznie wystarczy racja i szybka dłoń. Ale to nie western. Legia musi mieć soft power. Pierwszy krok? Zajście daleko w Lidze Konferencji Europy. Jakby meczowi z AZ brakowało innych podtekstów…

Komentarze