- Jacek Terpiłowski w Lechu Poznań pracuje od ponad piętnastu lat, a od 2018 roku jest szefem skautingu Kolejorza
- W obszernym wywiadzie wyjaśnia między innymi przyczyny ostatnich słabszych okienek transferowych w Lechu, ale też ujawnia kulisy procesu skautingowego, tłumaczy złożoność rynku wewnętrznego w Ekstraklasie, ale i zdradza nazwisko piłkarza Atalanty, który mógł trafić do Lecha
- Dlaczego Lech nie umie ściągać skrzydłowych? Czemu rynek czeski przestał być atrakcyjny? Czy przyjście Frederiksena wywróciło listy skautingowe? O tym opowiada Jacek Terpiłowski
Jacek Terpiłowski – kibice domagali się zwolnienia szefa skautingu
Damian Smyk: W poprzednim sezonie na stadionie Lecha zawisnęło dużo transparentów. Był taki skierowany do Piotra Rutkowskiego, inny do Tomasza Rząsy. Ale był też jeden adresowany do ciebie – z dopiskiem, że masz wypierd… Co wtedy sobie pomyślałeś?
Jacek Terpiłowski, szef skautingu Lecha Poznań: Nie jest to na pewno coś, na co się czeka. Natomiast pracując już tyle lat, wiedziałem, że prędzej czy później taka krytyka może się pojawić i dotknie mnie osobiście. W pewnym sensie jest też tak, że skoro trafiasz na transparenty, to znaczy, że twoje funkcja w klubie jest istotna.
O, szukasz pozytywów.
Nie o to chodzi, po prostu skoro jesteś wytykany palcami, to znaczy, że nosisz pewną odpowiedzialność. I ta krytyka, ale i odpowiedzialność, powoduje jeszcze większą motywację, by podołać zadaniu. Natomiast pytałeś o to, co sobie myślałem. Nie działało to w sposób depresyjny, że chciałem rzucać papierami i zająć się inną pracą. Chciałem udowodnić, że ten transparent był pierwszym, a zarazem ostatnim pod moim adresem. Ostatnim o takim wydźwięku.
Czyli liczysz też, że kiedyś pojawi się transparent “Terpiłowski – podwyżka!”.
Czasem chciałoby się być też chwalonym za swoją pracę. Oczywiście, gdy na to zasługujesz. Wiadomo, że po ostatnim sezonie absolutną głupotą byłoby wypinanie klaty do orderów, ale przecież zespół mistrzowski z 2022 roku w dużej mierze składał się z zawodników wytypowanych przez skauting. Wystarczy wymienić Mikaela Ishaka, Radosława Murawskiego, Antonio Milicia, Bartosza Salamona, Jespera Karlströma, Pedro Rebocho, Joela Pereirę. Jasne, dużą rolę odegrali wychowankowie, ukłony w tym miejscu w stronę akademii, ale policz sobie zawodników, których my ściągaliśmy do klubu. Zgadzam się, że krytyka po poprzednim sezonie była czymś naturalnym. Ale skoro ganimy za to, co złe, to chwalmy też, gdy jest dobrze.
Jasnym jest, że to nie tak, że skauting zawalił Lechowi poprzedni sezon. Ale co twoim zdaniem zrobiliście źle?
Po niepowodzeniach zawsze przychodzi refleksja. I oczywiście, że dziś wiemy, że pewne decyzje mogły wyglądać inaczej, ale to mądry Polak po szkodzie. Nas nie satysfakcjonuje piąte miejsce. Widzieliśmy od pewnego momentu, że o mistrzostwo będzie ciężko, ale straciliśmy szansę na grę w europejskich pucharach. Ktoś powie, że “Terpiłowskiemu to nie robi różnicy”. A oczywiście, że robi. Bo karta europejskich pucharów otwiera wiele drzwi w rozmowach z piłkarzami, a przecież to też część mojej roboty. Chcę udowodnić jednak, że ten transparent o tym, że należy mnie zwolnić, był przedwczesny.
Kiedyś powiedziałeś, że skuteczność transferowa na poziomie 75 proc. jest skutecznością dobrą.
Pytanie, jakie obierzemy kryteria.
Tak, to jest trudne przy ocenie z zewnątrz, bo nie znamy wszystkich waszych założeń.
Czym innym jest sprowadzenie gracza, któremu dajesz topowy kontrakt w drużynie i widzisz w nim gracza pierwszego składu. A czym innym jest wypożyczenie z opcją kupna gracza, który jest przewidziany jako opcja rezerwowa na pewną pozycję. Jeśli ten pierwszy nie został gwiazdą drużyny, spada w hierarchii zawodników, to jasne, że nie nazwiemy go sukcesem. Ale jeśli ten drugi zagra kilka meczów, dźwignie odpowiedzialność, nie rozczaruje, ale odejdzie po wypożyczeniu, to jako zawodnik numer 18, 21 czy 25 w kadrze się sprawdził. Jeśli nie bierzesz tego w ogóle pod uwagę i zaznaczysz, że przykładowo Tomek Kędziora się nie sprawdził, to znaczy, że nie rozumiesz celu danego transferu.
Skuteczność transferowa Lecha wyraźnie spadła
Tylko pojawia się problem. U was ostatnio kulała skuteczność transferów, które miały z miejsca dać jakość. Mówię chociażby o zawodnika z zeszłorocznego letniego okienka.
W ostatnich dwóch latach ta skuteczność jest pewnie poniżej 50 proc., ale musielibyśmy to przeanalizować nazwisko po nazwisku. Operujmy na przykładach – Ali Gholizadeh. Przecież nie będę robił fikołków i opowiadał, że taki był cel, by zagrał kilkaset minut w poprzednim sezonie. Podobnie jak Dino Hotić, który miał świetny początek, ale później też przyplątały mu się problemy zdrowotne. Teraz, kiedy jest w pełni sił, pokazuje swoją jakość. Albo Afonso Sousa – to świetny piłkarz, duży talent, widzieliśmy jego ogromny potencjał, bardzo ciężko pracowaliśmy na to, żeby go ściągnąć. Jasne, spodziewaliśmy się, że wniesie więcej w poprzednich sezonach, miał przebłyski doskonałej formy, ale to wciąż było za mało. Teraz jednak staje się jednym z liderów drużyny. Ale patrzę na te pierwsze nasze kolejki w tym sezonie i wierzę, że ostatecznie te transfery oznaczymy jako udane.
Kiedy kończy się ten proces rozliczenia transferu? Kiedy zamykacie Excela i mówicie “okej, to na pewno jest transfer udany”?
Dopóki zawodnik jest w klubie. Bądź też, gdy jest w klubie wystarczająco długo, czyli powiedzmy trzy sezony. No bo popatrz – ściągamy piłkarza X, widzimy w nim potencjalnego kozaka, lidera drużyny. Dajemy mu czteroletni kontrakt i on w trzech sezonach gra po 25 proc. możliwych do rozegrania minut. Nawet jeśli w czwartym sezonie zostanie gwiazdą ligi, to i tak nie spełni naszych oczekiwań.
Ja też zdaję sobie sprawę z tego, że po słabym sezonie dostaje się też graczom, którzy dopiero do drużyny dołączyli. Zwłaszcza po takich sezonach, jak ostatni. Przez to dziś można powiedzieć, że dwa ostatnie lata nie były udane pod kątem transferowym. Ale wahadło jeszcze może odbić i gdy usiądziemy za rok w tym samym miejscu, to możemy zmienić ocenę takiego Gholizadeha czy Sousy.
Dlaczego nie potraficie ściągać skrzydłowych? Jasne, brawa za transfer Velde, ale ta lista wtop transferowych ze skrzydłowymi woła o pomstę do nieba. Keita, Barkroth, Sykora, Ba Loua, Citaiszwili… Do tego słaby poprzedni sezon Hoticia i Gholizadeha. Utopione setki tysięcy, a pewnie i miliony euro.
Uwierz mi, że też szukałem odpowiedzi na to pytanie, bo problem widzimy.
I do jakich doszedłeś wniosków?
Problem jest złożony. Natomiast na pewno musieliśmy mocno popracować nad odpowiednim profilowaniem skrzydłowych. Bo jednak nie zawsze piłkarz, który błyszczy w słabszym klubie, grającym na dodatek głównie z kontrataku, poradzi sobie przy naszej grze, kiedy zmuszeni jesteśmy w większości meczów do ataku pozycyjnego. Dlatego teraz mamy zarówno takich graczy, którzy dobrze czują się w grze kombinacyjnej, potrafią zejść do środka i oddać strzał, jak Ali Gholizadeh, Dino Hotić, czy Patrik Walemark, który też dysponuje sporą szybkością, drybluje, robi ruch za linię obrony. Taki jest ten Daniel Hakans. Chcemy tutaj młodych, głodnych gry zawodników, którzy dodatkowo mają świetne cechy fizyczne i motoryczne. Ale też generalna refleksja jest taka, że mało jest w ostatnim czasie zagranicznych transferów skrzydłowych do Ekstraklasy, które okazały się absolutnym strzałem w dziesiątkę.
No, poczekaj. Yeboah do Śląska na pewno.
Tak, ale on też grał jako dziesiątka.
Luquinhas do Legii. Velde do was. Jimenez to napastnik. Bohar czy Żivec nie byli gwiazdami. Może Sergiu Hanca.
Okej, możemy dyskutować o tym, czy tamtym nazwisku, ale dostrzegasz tendencję. Ja doszperałem się pewnie dekadę wstecz i wpadłem na Novikovasa w Jagiellonii, który wszedł i od razu wykręcił liczby z pogranicza 20 goli i asyst łącznie. Poza tym? Z ostatnich sezonów można wyróżnić, oprócz naszego Velde, Nahuela, Almqvista czy Yeboaha. Wcześniej jedynymi poniżej 27. roku życia, którzy grali na dobrym poziomie, to Haraslin, Valencia czy Traore, no i Lovrencsics lub Tonew, czyli nasi piłkarze. Także też tak źle tu nie wypadamy w tym zagranicznym porównaniu. Wniosek jest jednak też taki, że głównie błyszczą młodzi Polacy, tak jak u nas Jóźwiak, Kamiński czy Skóraś. Albo doświadczeni gracze z fajną karierą, jak Grosicki, który wykręca fantastyczne liczby. Popatrz sobie też na liczby, które dowoził Kucharczyk, też Polak. Zatem po pierwsze – to nie tylko my mamy problem ze skrzydłowymi.
Ale to też żadna wymówka, że skoro inni nie ściągają kozaków na skrzydła, to wy tez nie musicie.
Jasne, tylko nie chcę, żeby sprawa była stawiana tak, że ten Lech jest jakimś totalnym wyjątkiem. To nie jest łatwy rynek. Jeśli chcesz ściągnąć dobrego skrzydłowego z zagranicy, to też skrzydłowy musi mieć liczby – gole i asysty. Jeśli jakiś szwedzki czy duński skrzydłowy ma dużo goli i asyst, to prawdopodobnie chce go już czołówka holenderska czy belgijska. A wiemy, że jeśli piłkarz może iść do wicemistrza Belgii lub do wicemistrza Polski, to raczej pójdzie do tej pierwszej drużyny. Z miejsca odpada nam wielu kandydatów, którzy mogliby tu zrobić popłoch na naszych boiskach.
Więc bierzecie gościa, który ma gorsze liczby i na dodatek wykręca się w – dajmy na to – dziewiątym zespole ligi szwedzkiej. A ten zespół często gra z kontry. Lech czy Legia z kontry grają rzadziej.
I pojawia się ten wątek słynnej aklimatyzacji. Kristoffer Velde też nie od razu grał tak, jak jesienią zeszłego roku, bo musiał się przestawić na inne granie. Składowych zatem jest sporo. Natomiast wierzę, że ściągnęliśmy teraz przyszłą gwiazdę ligi na tej pozycji. Patrik Walemark przychodzi do nas z wyższego poziomu, cały czas jest w młodym wieku, ma 23 lata. Przed wyjazdem ze Szwecji pokazał, że stać go na dużo.
Patrik Walemark – czy to będzie gwiazda ligi?
A propos Walemarka… Często w komunikatach po tym, jak ogłosicie jakiś transfer, pojawia się tam zwrot, że oglądaliście go od dawna. “Mieliśmy go w bazie już siedem sezonów temu” czy “obserwowaliśmy go już przed czterema laty”. Ale co to tak naprawdę oznacza? Naprawdę jeździcie na kogoś trzy lata? Czy to trochę tak, że sprawdziliście go kiedyś na WyScoucie i po tym zapomnieliście o nim?
To może na konkretach, bo tak będzie przejrzyściej. Walemarka znaliśmy doskonale. Zdajesz sobie na pewno sprawę, że Szwecję monitorujemy dość dobrze, bo sprawdzają nam się transfery z tego kierunku. Walemark jako nastolatek wykręcił coś koło 20 goli i asyst w szwedzkiej ekstraklasie. Oczywiście, że wówczas go chcieliśmy, ale wystarczy spojrzeć na to, kto go wówczas kupił. I za ile.
Feyenoord za ponad 3 miliony euro.
I to jest to, o czym mówiłem przed chwilą – hierarchia wyborów skrzydłowych z liczbami.
Czyli Walemark poszedł do Holandii i zamykacie jego temat?
Właśnie nie. To przykład na to, że znajomość piłkarza może przydać się w przyszłości. My w Europie śledzimy ponad 20 lig. Jeśli jakiś agent podrzuca do Tomka Rząsy swojego piłkarza i mówi “może go weźmiecie?”, to nie musimy zaczynać roboty skautingowej od samego początku, bo my w 80 proc. przypadków znamy już tego zawodnika i mamy wyrobioną jakąś opinię. Z Walemarkiem było tak, że patrzyliśmy na “okno pogodowe”. U nas skrzydłowego szuka się co roku, więc po transferze do Feyenoordu co roku pytaliśmy agenta Patrika o to, czy jest szansa, by do nas trafił. Tu jednak był uraz, tutaj poszedł na wypożyczenie do Herenveen… Nawet trener van den Brom przyszedł pewnego dnia i powiedział “słuchajcie, tam u mnie w kraju jest taki ciekawy chłopak, Walemark z Feyenoordu, on teraz nie gra, może warto się odezwać?”. A my na to, że wiemy, bo sondujemy go co okienko.
CZYTAJ TEŻ: Rząsa: Rok temu wydaliśmy najwięcej. Teraz wydamy mniej [WYWIAD]
Tutaj mówiło się, że rywalizowaliście ze Sturmem Graz o niego.
Nie znam dokładnych rozmów Walemarka ze Sturmem, ale myślę, że mogło pomóc w rozmowach z nami to, że nie byliśmy dla niego i jego agenta anonimowi, że właściwie od kilku lat byliśmy w stałym kontakcie. To na pewno był jeden z czynników. On najpierw liczył na lepsze ligi. To normalne, bo ma 23 lata i chce iść wyżej. My też nie mieliśmy argumentu w postaci europejskich pucharów. Patrik czekał, okienko trwało. Odezwaliśmy się w lipcu, odezwaliśmy się pod koniec lipca. Przygotowaliśmy naszą prezentację transferową dla Patrika. W pierwszej połowie sierpnia dostaliśmy informacje, że rozmowy z klubami z lig TOP5 nie poszły dalej, więc usiedliśmy do poważniejszych rozmów. Dyrektor Rząsa ma swoje miejsce w historii Feyenoordu, więc porozmawiał z jego przedstawicielami i szybko był w stanie się ze swoim byłym klubem dogadać. Trener Frederiksen z kolei skontaktował się z duńskim trenerem klubu. Pomogła też pozytywna opinia, którą Patrikowi przekazał o klubie Mikael Ishak, który poznał go na zgrupowaniu reprezentacji. Zrobiliśmy właściwie wszystko, żeby go sprowadzić. Zatem jeśli pytasz o to znaczenie słów po transferze o tym, że “mieliśmy tego zawodnika w bazie od kilku lat”, to tak to mniej więcej wygląda.
Szukanie piłkarzy w drugiej lidze szwedzkiej czy norweskiej – jak to się robi?
Walemarka rozumiem, bo gość był trzy-cztery sezony temu dwudziestolatkiem, który robi 20 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w Szwecji. Jako skaut – musisz go znać. To tak, jakby skaut na Polskę nie znał Dominika Marczuka. Ale co z takimi piłkarzami, jak Alex Douglas czy Ian Hoffmann? Jeden wiosną zadebiutował w szwedzkiej ekstraklasie, zagrał tam jedną rundę. Hoffmann ma kilka meczów w MLS, ostatnio grał w drugiej lidze norweskiej.
Nie ma co się czarować – to nie tak, że oglądaliśmy mecze Douglasa w drugiej lidze szwedzkiej. Jasne, zdarzyły się, ale to nie była regularna obserwacja. Ale znaliśmy go dobrze od początku tego sezonu w Szwecji, czyli od wiosny. Po awansie jego zespół się wyróżniał, tracili bardzo mało bramek. Widziałem, że ich ówczesna pozycja przeraziła niektórych kibiców, że ściągamy obrońcę z jednego z najgorszych klubów w lidze. Ale oni, paradoksalnie, grali naprawdę dobrze.
Tam była jakaś absurdalna różnica między xPts (punktami oczekiwanymi) i punktami realnie zdobytymi.
Tak, zgadza się. Byli chyba w pierwszej czwórce pod kątem xPts, gdy ściągaliśmy Alexa. On się wyróżniał. Świetne wprowadzenie piłki, bardzo dobre dane fizyczne, wszystkie parametry szybkościowe, dobre pojedynki. Pasował do naszego profilu idealnie.
Ale wątpliwości były?
Zawsze są, taka praca. Zastanawialiśmy się, czy ta jedna runda w Allsvenskan to wystarczające doświadczenie. Czy zaadoptuje się do gry Lecha, gdzie w większości meczów dominujemy w posiadaniu piłki. Vasteras grało na trójkę w tyłach, my na dwójkę stoperów. Ale początek sezonu pokazuje, że Douglas zdaje egzamin. Chociaż tu też chcę być sprawiedliwy: skoro sam apeluję o to, by nie skreślać piłkarza za szybko po transferze, to nie ma też co po dwóch-trzech miesiącach popadać w zachwyt. Spokojnie.
Lech mógł mieć obecnego zawodnika Atalanty
Rynek szwedzki jest wdzięczny dla polskich klubów? Karlstroem, Ishak, teraz Douglas u was. Berggren do Rakowa. Wahlqvist do Pogoni, wcześniej Almqvist.
Może inaczej – mogliśmy mieć jeszcze jednego stopera ze Szwecji. I to takiego, który ostatnio zagrał obok Alexa w reprezentacji. Isak Hien, dziś stoper Atalanty (latem 2022 roku trafił z Djurgarden do Hellasu za 4,6 mln euro, w styczniu 2024 roku za 8,5 mln euro przeszedł do Atalanty, Transfermarkt wycenia go na 20 milionów euro – red.). Nasz skaut oglądał go właśnie w drugiej lidze szwedzkiej. Nie wykorzystaliśmy jednak “okienka pogodowego” w styczniu 2022 roku. Mieliśmy dobrych stoperów, był jako opcja Mateusz Skrzypczak, ale spodziewaliśmy się odejścia Lubomira Satki. Chcieliśmy pozyskać Hiena, dać mu pół roku na aklimatyzację i wskoczyłby na pozycję “Lubo”. Próbowaliśmy wówczas przekonać do tego transferu trenera Macieja Skorżę, ale trener widział to inaczej. To też nasza robota, by robić to skutecznie, więc nie zwalamy winy na trenera. Pewnie też trudno kupić od razu pomysł, by sprowadzić stopera z drugiej ligi szwedzkiej. Widzieliśmy potencjał – Hien był silny, szybki, miał jeszcze mankamenty, ale w pół roku mógł je zniwelować. Dzisiaj mielibyśmy może dwóch obrońców reprezentacji Szwecji w składzie.
A co z Hoffmannem?
Prędzej oglądamy drugą ligę szwedzką niż norweską. Chyba że czołowe kluby. Znaliśmy Hakansa, ale nie po spadku z Valerengą, tylko z pierwszej ligi norweskiej i z reprezentacji kraju. Co do Hoffmanna, to mieliśmy swoich kandydatów na prawą obronę. To dla nas trudna pozycja, bo “jedynką” jest Joel Pereira, absolutnie topowy piłkarz na tej pozycji w Ekstraklasie. Zawodnicy też mają dostęp do internetu i widzą, że trudno będzie usadzić Joela na ławce, a też nie wydamy milionów na rezerwowego prawego obrońcę, który ma naciskać na Pereirę i zapewnić bezpieczeństwo w przypadku urazu. Zresztą podobnie jest z napastnikiem, gdy mamy na tej pozycji kapitana, czołowego strzelca ligi, czyli Ishaka. No i poruszamy się w pewnych ograniczeniach budżetowych, które nie pozwalają nam na każdą pozycję wydać tyle pieniędzy, ile byśmy chcieli.
Z Hoffmannem pojawiły się plotki, że wzięliście go, bo nie mieliście innych opcji, więc prawego obrońcę polecił wam Sindre Tjelmeland, norweski asystent trenera Frederriksena.
I widzisz, tak się tworzą plotki. Prawdą jest, że Hoffmanna polecił nam Sindre, który miał na jego temat bardzo dobre rekomendacje od swoich kolegów z Norwegii. Dorzuciliśmy go zatem do naszych list. Ale to nie było tak, że zbliżał się koniec okienka, komitet transferowy pytał nas o prawego obrońcę, a my z podkulonym ogonem poszliśmy do Sindre, by nam kogoś wyczarował. Po prostu na koniec dnia Hoffmann okazał się najatrakcyjniejszym kandydatem w tym konkretnym momencie i do tej konkretnej roli, w tych ramach budżetowych.
CZYTAJ TEŻ: Niels Frederiksen: Chcę podkręcić tempo gry Lecha [WYWIAD]
Rezerwowego napastnika trudno wam ściągnąć, rywala dla Periery też nie jest łatwo… Same wyzwania macie przy tej kadrze.
Widzę, że ironizujesz, ale spójrzmy na to tak po ludzku. Po pierwsze – są pozycje priorytetowe i takie, które mają niższy status pilności. Wiedzieliśmy, że tego lata potrzebujemy skrzydłowego i przygotowaliśmy na to odpowiedni budżet. Ale mniejszy budżet był dla rezerwowego prawego obrońcy. To zupełnie normalne. Po drugie – jeśli odzywamy się do napastnika, to on sprawdzi sobie, że w ataku mamy już gościa, który co roku dowozi gole, jest bardzo ceniony i jest kapitanem. Do tego powie “słuchajcie, wy macie tego Ishaka, a jeszcze jest Szymczak, a wy lubicie stawiać na młodych…”. Zresztą my tego nie ukrywamy – wysyłamy piłkarzom prezentację, w której też przedstawiamy ich sytuację kadrową i to, z kim mogą rywalizować.
Ktoś powie – w takim razie sami odsiewają się ci, którzy nie mają ambicji, by rywalizować z Ishakiem i Pereirą.
Natomiast na końcu sprowadza się to do jednego – piłkarz chce grać. Absolutnie i ponad wszystko chce grać. To skoro może iść do innej drużyny, bo tam za podobne pieniądze będzie miał więcej szans do gry, to wybierze ten kierunek.
To wracając do Hoffmanna – to nie ten przypadek, gdzie “mieliście go w bazie od czterech lat”?
Nie. Wykorzystaliśmy natomiast nasze znajomości w Houston, wykorzystaliśmy znajomości Brandona Morana (Amerykanin, koordynator przygotowania fizycznego w akademii – red.). Udało się też zobaczyć Iana na żywo, do tego skauting wideo, analiza danych. Zatem to nie transfer typu “hej, mam tu fajnego gościa, kupmy go”. Kandydatura Iana przeszła przez cały proces skautingowy.
Czy jest różnica między piłkarzem za 400 tysięcy i za półtora miliona euro?
Jest jakaś różnica między piłkarzem, który kosztuje 400 tysięcy euro i takim, który kosztuje 1,2 miliona euro?
Zapytaj Tomka Kacprzyckiego, naszego dyrektora finansowego. (śmiech)
Ale czujesz, że te kwoty mają znaczenie? Czasem czytam opinie, że polskie kluby powinny wydać 1,5 mln euro na kozaka, ale trzy razy po 500 tysięcy euro na zawodników średnich. Później jednak patrzę na TOP10 czy TOP20 najdroższych transferów do Ekstraklasy i widzę tam sporo flopów.
Żartując – ja wolałbym wydawać 400 tysięcy euro, bo to mniejsza odpowiedzialność. Ale na poważnie: mam podobne wnioski, że generalnie nie ma istotnej różnicy w jakości zawodnika na półce cenowej rzędu 500 tysięcy – 1,5 mln euro. Wiele zależy od wieku, długości kontraktu, narodowości, liczb – to jasne. Ale gdybyśmy odpalili teraz mecz Ekstraklasy, nie znali tych zawodników, to nie trafilibyśmy pewnie z tym, że piłkarz X jest za 100 tysięcy euro, a piłkarz Y jest za 1,1 mln euro, bo tych różnic tak wielkich nie ma. Uważam, że ta różnica jakościowa jest zauważalna, gdy mówimy o kwotach powyżej 3-4 mln euro. Generalnie mamy takie przekonanie, że jeśli chcesz przekładać pieniądze na jakość, to bardziej miarodajne są zarobki. Widzimy to u siebie. Jest większa korelacja między jakością piłkarską i wysokością zarobków, niż między jakością piłkarską i zapłaconą za niego kwotą odstępnego.
W Premier League zrobili takie badania, że na przestrzeni kilku sezonów tabela w lidze niemal idealnie pokrywa się z tabelą klubów, które najwięcej wydają na pensje. Natomiast ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz – nie kusiło was, by podobnie jak Raków, ruszyć mocniej w rynek wewnętrzny w Ekstraklasie? Zawsze powtarzacie, że z pierwszej kolejności patrzycie na Polaków przy transferach.
Rynek wewnętrzny… Moglibyśmy rozmawiać godzinami o nim.
Raków nie rozmawia, tylko działa – Ameyaw, Mosór, Makuch. Pewnie około 3 mln euro w jednym okienku.
Tak, ale też Raków zarobił potężne pieniądze na Crnacu, więc mieli co wydawać. Ale moja ogólna refleksja jest taka, że piłkarze Ekstraklasy, którzy by nas interesowali, są po prostu drodzy. Nie mówię, że to kwoty nieadekwatne, bo płacisz często za potencjał. Natomiast na pewno te kwoty są nieadekwatne do tego, co póki co ci zawodnicy osiągnęli. Mecze w Ekstraklasie, powołania do reprezentacji Polski, spotkania w pucharach… To jest już jakiś wymierny powód, za który możesz zapłacić dużą sumę. Ale niekoniecznie za pierwszą obiecującą rundę w Ekstraklasie.
A Lech jest w ogóle atrakcyjnym klubem dla młodych Polaków? Czy wolą wyjechać do Włoch, Belgii czy Niemiec?
To jest drugi kluczowy aspekt. Polacy chcą wyjeżdżać do silniejszych lig. Nie patrzą na ścieżkę dwóch czy trzech lat, by wyjechać jako 24-latek o ugruntowanej pozycji w lidze. Patrzą na tu i teraz. Mają do tego prawo, najwyżej wrócą do Polski, mamy multum takich przykładów. Generalnie w przypadku młodego Polaka mówimy o kwocie dwukrotnie, a czasem i trzykrotnie większej niż w przypadku zawodnika zagranicznego, który może jest ciut starszy, ale i nieco bardziej ograny.
Weźmy takiego Douglasa. Kogo moglibyście mieć za niego z młodych Polaków w Ekstraklasie? Dominika Szalę z Górnika Zabrze?
I to jest ten przykład, gdzie piłkarz byłby znacznie bardziej kosztowny od wykupu Douglasa. Myśleliśmy o Dominiku jeszcze przed jego kontuzją, ale tutaj w grę wchodziły na pewno większe pieniądze niż za Alexa.
Czyli młodych Polaków to raczej sobie wychowacie niż sprowadzicie. A tak generalnie piłkarzy – również tych zagranicznych – monitorujecie na rynku ekstraklasowym? Czy oglądacie ich raczej przy okazji, ale bez planów na transfery?
Zawsze zaczynamy poszukiwania od pytania – czy możemy mieć na tej pozycji Polaka z Ekstraklasy? Dalej: a może Polaka, który gra poza naszym krajem? Lub zagranicznego piłkarza, który ma już doświadczenie w Ekstraklasie i zna tę ligę? Oczywiście cały czas obracamy się tutaj w tych naszych kryteriach jakości, czyli profile statystyczne, profile fizyczne, odpowiedni wiek i tak dalej.
I co sobie odpowiadacie na te pytania?
Że w 8 na 10 przypadków wybierzmy obcokrajowca z ligi zagranicznej. U nas wciąż rynek wewnętrzny nie istnieje lub istnieje w małym zakresie.
I chyba tak pozostanie. Kluby są zbyt blisko siebie, nie ma dominatorów, nikt nie odjeżdża reszcie stawki. Transfery między klubami za spore pieniądze będą jednostkowe. Chyba, że urodzi nam się nowa cupiałowa Wisła Kraków. Brzmi prawdopodobnie?
Brzmi jak rzeczywistość. Do tego pewnym problemem są kluby, które wiszą na garnuszku miast. Sami się zderzamy z takimi sytuacjami, gdzie – może nie pada to wprost – ale można odczuć, że pewien klub nie sprzeda nam piłkarza za milion euro, bo jak im tego miliona zabraknie, to rada miasta zaraz im te pieniądze dorzuci do budżetu.
Pozostaje nam popatrzeć na ligę czeską.
Zazdroszczę im tego rynku wewnętrznego. Pribram musi sprzedać do Slavii zawodnika za 400 tysięcy euro, bo jak nie sprzeda, to im się nie zepnie budżet. Ale to kamyczek do naszego ogródka – taka Slavia co roku gra w pucharach, więc jeśli kupuje zawodnika z Pribramu i zagwarantowała im procent od następnego transferu, to łatwiej wypromować takiego faceta przez Europę. Jak do Pribramu przyjdzie te 20-30% z transferu, to ułożą sobie budżet na dwa sezony. Do tego ta przykładowa Slavia co roku wypożycza iluś zawodników do klubów, które z nią współpracują. Tak to się kręci.
Dlaczego Lech nie ruszył po Mosóra lub Ameyawa?
Ostatnio chyba zraziliście się do rynku czeskiego. Był taki czas, że chętnie z niego korzystaliście.
Kiedyś był atrakcyjny, dzisiaj już niekoniecznie. On jest mocno przebrany przez te czołowe ekipy. Są oczywiście ciekawi zawodnicy, chociażby dobrze pracują z młodszymi zawodnikami czarnoskórymi, dobrze ich wprowadzają do tej piłki europejskiej. Generalnie jest dużym ryzykiem braniem dziewiętnastolatka z Karwiny po dziewiętnastu meczach w lidze czeskiej, bo zawsze zapala sie lampka “a dlaczego nie poszedł już do ekip z topu?”. Poza tym coraz częściej są problemy z tym, by przekonać zawodnika z Czech do przejścia do Ekstraklasy. Zobacz, gdzie oni są w rankingu UEFA. Spójrz na to, od jakiej rundy w pucharach startują ich drużyny. Dziś grając z Mladzie Bolesław czy Baniku Ostrawa też masz szanse na to, by pograć w Europie i tam się pokazać.
A wracając do rynku polskiego – stanęliście do gry o Mosóra czy Ameyawa? Byli u was wysoko na listach skautingowych?
Nie. Profilowo bardziej pasowali nam inni gracze na środek obrony, a Ameyaw nie był dla nas rozwiązaniem na skrzydło.
Ile prawdy jest w plotkach, że przyjście Nielsa Frederiksena do klubu wywróciło wam listy skautingowe? Pojawiły się takie tezy, że zwlekacie z transferami, bo przyszedł Frederiksen, chciał piłkarzy do szybkiej gry, więc musieliście robić przetasowania na swoich listach transferowych.
Nie ma w tych plotkach prawdy. Te procesy szły ze sobą w parze. My, jako pion sportowy, zdecydowaliśmy, że chcemy ściągać piłkarzy o określonych wysokich parametrach fizycznych. I zatrudniony został do tego trener, który chce też z takich graczy korzystać i który potrafi rozwijać zawodników w tych aspektach. Widzimy, w jaką stronę zmierza futbol i widzimy też, że możemy w ten sposób zyskać przewagę w Ekstraklasie. Założenie jest proste: utrzymanie profilu piłkarskiego, ale podniesienie profilu fizycznego.
Ten “speed football”, o którym mówi Frederiksen.
Były takie badania, które pokazywały słabość Ekstraklasy pod względem liczby sprintów, dystansu pokonanego sprintem, tych wszystkich parametrów dotyczących wysokiej intensywności. Jako liga byliśmy gdzieś na szarym końcu w całym zestawieniu. Zatem wiemy, co musimy poprawić, by równać do tej Europy i by utrzymywać się tam przez wiele lat. Stąd przyjście trenera Nielsa, bo zobaczyliśmy też na podstawie analiz, że w dwóch ostatnich sezonach w tych aspektach fizycznych byliśmy poniżej średniej ligowej.
Czyli to nie tak, że przyszedł Frederiksen i nagle musieliście zacząć pracę skautingową od początku?
Nie, absolutnie nie. Wszyscy zawodnicy, którzy do nas trafili, byli na naszych listach przed przyjściem trenera Frederiksena. Poza Hoffmannem, ale o tym już mówiłem. Oczywiście nie będę tutaj tworzył pięknych historii, że każdy ze sprowadzonych zawodników był absolutną “jedynką” na liście.
Pamiętam, że nie byłeś fanem tego określenia “jedynka transferowa”.
I nadal nie jestem, bo jeśli już zawężamy listę skautingową do tej wąskiej wersji, to do każdego z tych graczy mamy zaufanie, że prześwietliliśmy go i że jest na niego zielonego światło od naszego działu. Jednego chcemy bardziej, innego mniej, ale każdy z nich spełnia nasze oczekiwania.
A zawodnicy, którzy przyszli, nie w każdym przypadku byli tym numerem jeden, bo…?
Bo zajęliśmy piąte miejsce, nie mieliśmy pucharów, mieliśmy mniejszy budżet. To jest proste prawo rynku transferowego, nie wymyślam tu czarnej magii.
Przegraliście przez to rywalizację o jakiegoś piłkarza w tym oknie?
Nie chcę, żeby to brzmiało tak pesymistycznie, bo zaraz ktoś dorobi teorię, że szukaliśmy piłkarzy, których nikt nie chciał. To nie tak. Po prostu jeśli zawodnik X ma ofertę z dwóch klubów, na podobnym poziomie finansowym i z podobnymi perspektywami, to wybierze ten, który zagra np. w IV rundzie eliminacji do Ligi Europy. Nawarzyliśmy sobie piwa, teraz trzeba je wypić. Póki co smakuje całkiem nieźle, jesteśmy liderem. Ale powtórzę: jestem ostatnim człowiekiem, który po niespełna dziesięciu kolejkach będzie wypinał klatę do orderów.
Dobry wywiad.