Traktat o rozdrapywaniu ran | Dwugłos Tetryków

ŁKS Łódź - Widzew Łódź
Obserwuj nas w
Pressfocus.pl Na zdjęciu: ŁKS Łódź - Widzew Łódź

Czy Leszek Milewski odpowie kiedyś przed sądem za znęcanie się nad Jakubem Olkiewiczem? Tego nie wiemy, ale niestety dla białej części Łodzi, dzisiejszy dwugłos został zdominowany przez temat derbów, derbów zwycięskich dla tej czerwonej części miasta. Duet Tetryków omawia jednak również finał Pucharu Polski oraz walkę na dole tabeli Ekstraklasy, a więc tematy zdecydowanie bardziej neutralne. Zapraszamy na tekstowe podsumowanie tygodnia w wykonaniu Leszka Milewskiego oraz Jakuba Olkiewicza.

Leszek Milewski: Kuba, wiem, że rozmowa o wczorajszych derbach Łodzi jest dla ciebie torturą ostateczną, siedemdziesiątym ósmym kręgiem piekieł, ale nie wybaczą mi. Nie wybaczą mi czytelnicy i widzowie, którzy dopominali się o ciebie cały poranek. Nie wybaczą mi też sumienie i złośliwość.

Jakub Olkiewicz: Jak to mawiają: raz pod wozem, raz pod wozem. Szczerze? Wczoraj podążałem w tym tłumie przybitych ludzi i chyba jako jedyny pozostawałem optymistą, ba, z przebiegu meczu byłem umiarkowanie zadowolony. Wiadomo, domowa porażka w derbach zawsze jest torturą, ale ja naprawdę spodziewałem się pogromu. Absolutnej różnicy klas, przepaści przynajmniej takiej, jak w pamiętnych derbach na stadionie Widzewa, gdy ŁKS Stawowego ograł rywala 2:0. Widzew jest na autostradzie do Ekstraklasy, ŁKS jest w przededniu rewolucji, Widzew był uskrzydlony wtopą Arki, ŁKS podłamany tym, że prawdopodobnie nawet nie zagra w barażach. Różnica jakości na papierze była dość oczywista, a przecież dodatkowo Marcin Pogorzała wystawił po raz pierwszy “tridente” Wolski, Radaszkiewicz, Janczukowicz. Byłem pewny, że mecz będzie rozstrzygnięty jeszcze przed przerwą, a tymczasem więcej z gry miał ŁKS – mówię tu o kontrze Dąbrowskiego, setce Corrala i dwóch świetnie wybronionych strzałach Koprowskiego i Pirulo.

Pewnie moje podejście, odmienne w stosunku do kibiców załamanych porażką, wynika z długich tygodni oswajania się z bryndzą. ŁKS przelicytował zimą, półtora roku temu, i będzie za to płacić przynajmniej dwa sezony. W przyszłym obstawiam wielkie zmiany personalne, możliwe, że na tych gościach z derbów, takich jak Koprowski, Bąkowicz, Radaszkiewicz czy Janczukowicz, będzie trzeba opierać całą grę po pożegnaniu magików jak Pirulo, Ricardinho, już stracony Dominguez czy Moreno. To, co zobaczyłem w derbach, daje nadzieję na przyszłość – być może nie spadniemy, a kto wie, może nawet uda się napisać historię zbliżoną do Odry Opole czy Chrobrego, które niewielkim kosztem mogą się załapać do baraży, gdzie wszystko jest możliwe, nawet zwycięstwo Górnika Łęczna. Widzewowi wypada pogratulować, natomiast rozmawiałem już z paroma znajomymi z tamtej strony – gra delikatnie rzecz ujmując nie napawała ich optymizmem nie tyle przed finiszem sezonu, co przed ewentualnymi losami klubu po awansie do Ekstraklasy. Leszek, jak ty to widzisz, wielka feta po zwycięstwie, czy jednak kłucie z tyłu głowy, że z taką grą może być problem w całkiem niedalekiej przyszłości?

LM: Janusz Niedźwiedź sam uspokajał podczas tej mini fety, że przed Widzewem trzy finały. Wiadomo, feta uzasadniona, zdobyty stadion ŁKS-u, w dodatku tuż po jego oddaniu – ma swoją wymowę. Natomiast szampanów bym jeszcze nie mroził i Janusz Niedźwiedź na pewno też nie sprawdza jeszcze, gdzie najlepiej zabukować hotel jadąc na ligowy mecz na Raków czy Legię. Po takim sukcesie hurraoptymizm może być najgorszym, co może się przydarzyć Widzewowi. Jeśli już komuś zaplątał się szampan w ręce, to owszem, zmrozić, ale potem wylać na głowę – niech głowa ochłonie. Będzie potrzeba bowiem do awansu głowy skupionej, wyważonej.

Kuba, muszę ci to zrobić i wrócić jeszcze do ŁKS. Ponieważ mnie ta historia naprawdę porusza. Awans zrobiony w szczególnych warunkach. Powrót do Ekstraklasy, którego nikt się nie spodziewał. Jak było w ESA, tak było, ale przypomnieliście się szerszej publiczności i skasowaliście dobre pieniądze. Wszędzie trąbiło się: ŁKS jest poukładany. To inny ŁKS niż ten sprzed lat, kiedy wszystko było łatane na kolanie. I powiem ci, naprawdę nie jest wstyd przegrać. Wszyscy przegrywamy. Ale powrót do dawnych błędów, powrót na ścieżkę chaosu organizacyjnego, karuzeli z trenerami, wreszcie po prostu problemy finansowe… Tego się nie spodziewałem. Spodziewałem się, że możecie się zakopać w pierwszej lidze, bo to się zdarza. Ale nie że Rozwandowicz będzie uspokajał per “NO, NIE DOSTAJEMY PENSJI, ALE TO TEŻ NIE TAK, ŻE WSZYSTKICH”. Problem polega na tym, że byliście na kursie do całkowitego odprucia ciążącej wam przez lata łatki. Stawiano was za przeciwieństwo samych siebie z czasów, gdy trawiły was te demony. A teraz wszystko wraca.

JO: Nie jest wielką tajemnicą, kiedy to wszystko się zepsuło. Jest zima sezonu 2020/21, masz kadrę, która powinna walczyć o Ekstraklasę, masz miejsce, które daje ci fajne perspektywy walki o Ekstraklasę. Czego zabrakło podczas ostatniego naszego podejścia, podczas naszego zderzenia z elitą? Wielu pisało: żeby awansować do Ekstraklasy i o coś w niej grać, trzeba budować skład na najwyższą ligę już zimą, jeszcze na zapleczu. I ŁKS to zrobił. Ricardinho i Rygaard wydawali się rodzajem ubezpieczenia, na zasadzie “niby już mamy skład na awans, ale pomóżmy jeszcze szczęściu”. Poza tym pewnie kombinowano, że wiosną w I lidze dwie gwiazdy już wkomponują się w skład, który będzie miał większe szanse na utrzymanie, niż ŁKS 2019/20.

Wszystko zaczęło się od tego. Sprzeniewierzenie wartościom, z którymi szliśmy od III ligi, bez życia ponad stan, bez kominów płacowych, bez szaleństw. I co gorsza – w momencie przeprowadzania tych transferów, wszystko wydawało się uzasadnione i logiczne. Potem była fatalna wiosna, niezrozumiała kadencja Ireneusza Mamrota, wreszcie porażka z Górnikiem Łęczna. To wszystko, o czym piszesz, to efekt przeinwestowania w pierwszym sezonie po spadku, przeinwestowania, które wydawało się uzasadnione. Ja mimo wszystko pozostaję optymistą – ŁKS ma dziś świetną bazę treningową, kapitalny stadion, wciąż spore grono utalentowanych zawodników. Musi “jedynie” pocierpieć przez jeden, może dwa sezony, wracając do zasad, pensji i wydatków z sezonu 2018/19. Wierzę, że w klubie już wyciągnięto wnioski, dzięki którym nie będzie zaraz informacji o “błagalnym liście do władz miasta” oraz “apelu do lokalnego biznesu”. Być może jednak niektóre błędy trzeba zrobić samodzielnie, nie wystarczą nauki sprzed lat…

LM: Albo zaczęło się jeszcze wcześniej, czyli w momencie awansu i mamy kolejny dowód, że sukces deprawuje. Wszystko, co złe, zaczęło się w momencie sukcesu.

Kuba, nie chcę natomiast rozdrapywać dłużej ran, szczególnie tak świeżych. Porozdrapujmy więc rany cudze, rany, które nigdy się nie goją, rany które są przyzwyczajone do rozdrapywania. Lech Poznań. Piąty kolejny przegrany finał Pucharu Polski. Jeszcze cały ten finał, w tej atmosferze, bez kibiców… Pozwolisz, że zostawię ten temat, bo jestem kibicem w kapciach, nie czuję się merytoryczny by pisać o tych kwestiach, ty dziś poświęciłeś sprawie felieton. Ja zostanę na boisku i powiem, że pan trener Skorża zawiódł. Można mówić o personaliach, o tym, czy van der Hart mógł coś więcej pobronić. Ale sam powiedz: wpuszczasz w przerwie Amarala i przez tego Amarala idą wszystkie akcje. A więc masz na ławie gościa, który wchodzi i klei całą grę. O golu nie wspomnę, ale to, jak wielki wpływ na ten zespół odciskał – a potem próbował odciskać – Amaral, pokazuje skalę błędu.

Ten mecz Lech przegrał w pierwszej połowie, znowu źle wchodząc w spotkanie. Maciej Skorża mówił, że wszyscy wiedzą jak gra Raków, a mimo to nie potrafią go zatrzymać. Spodziewałem się jednak – takie też były pogłoski – że coś specjalnego wymyśli. A było do bólu przewidywalnie. Lech ma piłkę – w pewnym momencie pierwszej połowy 70% posiadania – a Raków kontruje i strzela. Najbardziej przewidywalny scenariusz ustawił ten mecz. Te pomniki Marka Papszuna, które walają się po Warszawie – kluby ESA powinny wypożyczać je na mecze z Lechem, bo ustawiony pomnik Papszuna przy linii mógłby Macieja Skorżę wprowadzić w stan dekoncentracji.

JO: Ja jestem po prostu rozczarowany. Rano rozmawialiśmy z Karolem Szumliczem, ja się upierałem, że Lech przezwyciężył w ostatnich miesiącach swój minimalizm, Karol odbił, że jednak dobrze mieć czasami bramkarza. W finale Pucharu Polski okazało się, że Karol zna swój klub lepiej. Ten mecz jest o tyle dziwaczny do oceny, że w sumie Raków nie zrobił niczego wielkiego, to nie były jakieś koronkowe akcje, o których będziemy pisać miesiącami. Więcej, ta pomyłka przy wstrzeliwaniu piłki w pole karne po rożnym, ta odskakująca piłka – to się nigdy nie powinno zdarzyć zawodnikom na tym poziomie. Na co to zgonić? Brak koncentracji? Nogi powiązane stawką meczu?

Jasne, pomyłka z Amaralem idzie na konto Skorży, ale z drugiej strony – jakim cudem piłkarze, którzy wyglądali w miarę solidnie przez większość meczu, albo i przez większość sezonu, w kluczowych momentach doznają zbiorowego zaćmienia? Dla mnie to są rzeczy absolutnie niewytłumaczalne. Jednocześnie bardzo widoczny był ten kontrast na tle piłkarzy Rakowa. Gdy ktoś z Lecha wjeżdżał w pole karne, albo wstrzeliwał tam piłkę, stoperzy częstochowian, ale i wracający do obrony pozostali zawodnicy byli twardzi, stanowczy, zdecydowani, momentami agresywni. Lech zwłaszcza przy tej klepce Tudora z Lopezem wyglądał jak zawodnicy z nowoczesnej koszykówki, gdzie niemal każdy kontakt może stać się faulem. Niebywała lekkość. Jeszcze Karlstroma rozumiem, jak ostatnio zaryzykował w polu karnym, to jego ojczyzna straciła szansę na mundial. Ale pozostali? Gigantyczne rozczarowanie.

LM: Natomiast Kuba, też chciałbym podkreślić, że to przede wszystkim Raków wygrał mecz, a nie Lech go przegrał. Wiadomo, że porażki Lecha są zawsze głośne, medialne, choćby ze względu na gigantyczne zainteresowanie kibiców. Ale w tym wszystkim żeby nie przepadło nam to, że to Raków jest bohaterem, a nie tylko Lech antybohaterem. Tak mogło być, gdy Lech przegrywał finał z Arką Gdynia, gdzie powinien do przerwy prowadzić 3:0. Ale tu – nie da się. Nie wolno. Raków jest bezlitosny tej wiosny – nawet zrymowałem dla efektu.

Można mówić o Ivim Lopezie, ale o Ivim Lopezie mówi się łatwo. Ja chciałbym docenić trzy inne postacie: Tudor, Sorescu, Gutkovskis. Tudor został przekwalifikowany na półprawego środkowego obrońcę i jakkolwiek wciąż można spotkać opinie, że na wahadle wypadałby lepiej, tak ja widzę w tym sens. Popatrz, że zawsze w trójce Papszun chce mieć obrońcę, który potrafi, gdy Raków jest przy piłce, w zasadzie zmienić linię. Pamiętam jak na półlewym stoperze grał Schwarz, a na heatmapach wyglądał jak pomocnik. Trochę podobnie jest z Tudorem i z tego też się wywiązuje. Uważam, że Sorescu jest trochę niedoceniany na prawej stronie – może dlatego, że zawsze trudniej być docenionym, gdy kosztowałeś duże pieniądze. Tudor, znaleziony w czipsach, za półdarmo, odpalający momentalnie – no to się samo pisało. Tutaj patrzymy z urzędu krytyczniej, a ja mam wrażenie, że Sorescu już daje jakość, a ma jeszcze wiele więcej do zaproponowania. Jego podanie do Gutkovskisa – genialne. Gdybym był złośliwy, porównałbym jego jakość do podania Dąbrowskiego w derbach, ale tego nie zrobię.

No i Gutkovkis. Fenomen społeczny. Jestem przekonany, że po nazwisku tego piłkarza będą się i za dwadzieścia lat rozpoznawać weterani ligowego oglądania. Tak jak wyciąga się z kieszeni nazwisko Berensztajna czy Agafona i przenosi w czas lat 90-tych. Gutkovskis skupia w sobie w idealnych proporcjach piłkarską jakość i ligowy folklor. To stanie na linii i zatrzyma strzał kolegi lecący do bramki. To w najważniejszym meczu zrobi akcję, jakby całe życie grał w Premier League a teraz przyszedł na jeden mecz na wypożyczenie. Przecież akcja na 1:0 – on został dogoniony. To powinno być zamknięte. A jednak skończył to znakomicie. Można kłapać na van der Harta, ale myślę, że to było precyzyjne uderzenie, niezwykle sprytne.

A skoro przy fenomenach społecznych. Jakub Arak i jego kariera. Zależy jak spojrzeć, jest to scenariusz na hollywoodzki film, “Trudne Sprawy” i na odcinek Happy Tree Friends.

JO: Jakub Arak, piłkarz zadaniowy. Zadanie – skraść trochę czasu i podostrzyć. Wykonanie – kontrowersyjne, ale skuteczne. Zupełnie serio, gdy wchodził, pomyślałem sobie o tym jakże ten Raków jest bezczelny, żeby jeszcze po wszystkim poszczuć Lecha Arakiem. W Lechu wjeżdża Marchwiński ze swoim elastico, Ba Loua, który kosztował 192 miliony żappsow, a tu cyk, my ich Arakiem. Brakło mi Piotra Malinowskiego, ale domyślam się, że nawet tak bezczelni jajcarze jak Raków mają pewne granice.

Na pewno Raków trzeba docenić, zwłaszcza w kontekście tego, co działo się przed sezonem. Wybacz, że nawiążę do tego chyba dziesiąty raz, ale nigdy mało doceniania potrzeby progresu. Przed sezonem rozmawialiśmy – Raków co sezon podnosi poprzeczkę. Środek II ligi, awans, środek I ligi, awans, pewne utrzymanie, Puchar Polski i wicemistrzostwo. Trochę kpiąco pytałem – no i co teraz, mają dublet zrobić, by zachować stały rozwój? Jak sobie z tym poradzą, jak przezwyciężą kryzys stagnacji. A tu dupa, są coraz lepsi, coraz mocniejsi, coraz bardziej idealni. Niestety, Raków niedługo może wpaść w pułapkę Barcelony – stanie się tak dobry, że będę zmuszony życzyć mu porażek w każdym kolejnym meczu.

Leszek, ważne pytanie – jak ten mecz wpłynie na finisz sezonu? Ja mam wrażenie, że o ile sam goły wynik nic nam nie mówi, o tyle gra już tak. I moim zdaniem Raków udowodnił w pełni, że w chwilach próby nie drży mu ręka, w chwilach próby nie łamie się głos. Trzy kolejne finały. I wiele wskazuje na to, że trzy zwycięskie.

LM: Raków tej wiosny nie przegrał żadnego meczu. Dwanaście zwycięstw, trzy remisy, osiem czystych kont. Ani razu nie stracił więcej niż jednej bramki. To jest maszyna. Oczywiście wciąż mogąca gubić punkty, bo przecież ze Śląskiem mogli i przegrać – ten mecz się przydarzył, byli tam murowanym faworytem, większym niż będą z Cracovią czy Lechią. Ale nie wydaje mi się, żeby mieli zawalić. Raków, o tym się często mówiło w Częstochowie, potrafił pokpić sprawę, ale wychodząc źle z zimowego progu. Tutaj wyszedł dobrze, a potem poszło. Wierzę, że Jacek Zieliński będzie potrafił coś zmontować, narobić Rakowowi kłopotów, wierzę, że nawet Zagłębie mogłoby się spiąć. Ale to wszystko argumentum ad Koseckum:

“A dlaczego nie?”.

Na logikę, niewiele twardych faktów wskazuje, żeby Raków mógł to wypuścić. Znacznie łatwiej wyobrazić sobie, że punkty straci Lech.

Kuba, daleko nam od weekendu, ale wróćmy. Czy boli cię utrzymanie wielkiej Stali Mielec?

JO: Boli. Natomiast bardziej mnie boli, że w tym dole tabeli zrobił się taki kocioł. Dawniej człowiek żył normalnie: był do spadku Górnik Łęczna, był do spadku Bruk-Bet i się tylko zastanawialiśmy: Wisła, Zagłębie czy też Śląsk. A teraz? Bruk-Bet nawygrywał tych meczów więcej, niż przez cały sezon i zacząłem się zastanawiać, czy tu nie dojdzie jeszcze do jakiejś sensacji, bo tak trzeba nazwać utrzymanie niecieczan. Swoją drogą – dziwi mnie też nastrój wiślaków po derbowym spotkaniu, tak jakby cel został właściwie zrealizowany, gra nie wyglądała fatalnie, wynik w miarę okej, a więc utrzymanie na wyciągnięcie ręki. Ale kurczę, tu Bruk-Bet gra z Górnikiem Łęczna i zaraz Wisła może tracić 3 punkty nie do bezpiecznego miejsca, ale do rywala ze strefy spadkowej.

Jak ty tę Niecieczę widzisz? Rigor mortis? Ostatnie drgawki przed spadkiem? Czy jednak mamy tutaj do czynienia z powolnym podnoszeniem się z trumny?

LM: Terminarz Termaliki, po Górniku, raczej kiepski – Piast i Pogoń. Ale Zagłębie lepszego nie ma – ostatnie dwie kolejki to Raków i Lech. Wisła ma terminarz najlepszy, ale Wisła specjalizuje się w sztuce niezłych meczów, z których nie wynosi trzech punktów. No i jeszcze mroźny Wrocław, który gdyby – uwaga, wyjątkowo mierny żart – zamroził sobie liczbę punktów, też mogłoby być różnie.

Powinno mnie boleć ewentualne utrzymanie Termaliki, bo już w Tetrykach powiedziałem, że spadli, więc bym się skompromitował. Ale nie potrzebuję takich szczególnych uwarunkowań, by zaliczyć kompromitację, więc nie będzie mi to przeszkadzać. Fakt faktem, że Termalika punktuje w 2022 nieźle – ósme miejsce w tabeli, osiemnaście punktów. A przecież były jeszcze mecze, gdzie gubili frajersko punkty, względnie gdzie zaliczali scenariusz meczu ala Wisła Kraków, czyli coś tam pograli, a wrócili na tarczy. Zaczynam podejrzewać, że jakości tam nie brakuje, że pieniądze wydane na kolejnych sprowadzonych w tym roku graczy nie były wydane na boiskowych szarlatanów, ale może braknąć czasu.

Wrócę jeszcze na chwilę do Stali. Ten sezon to jej wielki sukces. Z tego co słyszałem, i o czym mówiliśmy – posprzątane finanse. Utrzymana liga, więc kolejny rok budżet zapewniony. Te dwa lata mielczan – naprawdę, to było balansowanie na krawędzi. A jednak wyszli z wirażu. Choć trzeci sezon zapowiada się na równie trudny – a może nawet trudniejszy – niż poprzednie, tak ich ewentualny spadek już nie będzie oznaczał katastrofy, już nie będzie pod znakiem “ostatni gasi światło”. W Mielcu liczą, że będą drugą Koroną z czasów, gdy rok po roku ich skreślano, a jednak kielczanie robili utrzymanie. Muszą jednak pamiętać, że nie chodzi o samo pozostanie na powierzchni, ale o to, by z każdego roku w ESA, budowanych w ten sposób finansów, budować mocniejszy klub. To się na pewno udało w minionym roku od strony strukturalnej, ale czasem trudniej coś budować, niż tylko ugasić pożar.

JO: To jest największy beneficjent reformy rozgrywkowej. Pamiętam doskonale sezon 2018/19, gdy z I ligi awansował Raków Częstochowa. Stal bardzo długo walczyła o drugie miejsce, ale niestety własnoręcznie ją utopiłem – ponieważ była rywalem ŁKS-u do awansu, stawiałem cały czas na jej zwycięstwa, a to gwarancja wywrotki. Stal awansowała rok później i trafiła do ligi, z której spada tylko jeden klub, pomimo aż trzech beniaminków. Gdyby awansowała rok wcześniej – byłaby jedynym beniaminkiem obok Rakowa, a spadkowe sloty były aż trzy…

To utrzymanie nad Podbeskidziem trochę uwarunkowało dalszy ciąg, bo Stal popełniła chyba wszystkie możliwe błędy organizacyjne i sportowe. A jednak, jak to ładnie określiłeś, wyszła z tego wirażu, ma praktycznie gotowy budżet na przyszły sezon, biorąc pod uwagę, że jako zespół, który trzeci kolejny sezon gra w Ekstraklasie otrzyma z telewizji okrągłą sumkę. Ta historia z jednej strony buduje i krzepi, bo okazuje się, że z największego syfu można jakoś powolutku się wygramolić. Ale z drugiej strony pokazuje, jak wiele zależy w sporcie od zwykłego szczęścia, fortunnego zbiegu okoliczności. Gdybyś spojrzał na całokształt tych dwóch sezonów Stali w Ekstraklasie – czy to jest klub, któremu powinno się upiec działanie na takich wariackich papierach, jak 56 kontraktów w drużynie? A jednak, upiekło się. I przy trzech beniaminkach w przyszłym sezonie, z których tylko Miedź wygląda na nowy Raków, utrzymanie Stali po raz trzeci z rzędu nie wydaje się science-fiction. Nawet jeśli faktycznie na ten moment ma w kadrze na sezon 2022/23 głównie Kasperkiewicza.

LM: Jestem optymistą. Uważam, że Arkadiusz Kasperkiewicz zaskoczy wszystkich i zajmie miejsce w górnej ósemce. Chyba, że kogoś mu sprowadzą, wtedy zaczną się problemy.

JO: Kluczowe jest zgranie. Arkadiusz wygląda na zgranego z samym sobą, może jedynie boki fryzury nie zgrywają się z czubkiem głowy, ale to już detale, które można poprawić w okresie przygotowawczym.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Komentarze