SerieALL #29. Juventus kiedyś musiał oddać mistrzostwo. Ale robi to w sposób spektakularny

Torino - Juventus
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Torino - Juventus

Skoro z historii wiemy, że nawet wielkie imperia dotykał upadek, przekazywanie przez Juventus mistrzostwa Włoch w ręce Interu nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale sposób, w jaki robi to drużyna Andrei Pirlo, jest już szokujący.

Zapraszamy na nasz cykl w Goal.pl i na SerieA.pl. Po każdej kolejce włoskiej ligi podsumujemy dla Was wszystkie najważniejsze wydarzenia z minionego weekendu. Żadnych opisów meczów, bo one już były. Luźne uwagi i pomeczowe boki.

Jasne było, że kiedyś to nastąpi, bo jeszcze nigdy nie było takiej dominacji, która nie zostałaby przerwana. Ale oczami wyobraźni zejście z tronu Juventusu można było wyobrażać sobie jako walkę do końca, coś w rodzaju wyścigu, jaki Stara Dama zorganizowała sobie z Napoli w sezonie 2017/18, tylko z innym finałem. Tymczasem rzeczywistość jest taka, że gdy w terminarzu Juve do końca rozgrywek pozostaje jeszcze dziesięć meczów, Giorgio Chiellini udziela pomeczowej wypowiedzi, w której jako cel określa miejsce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów.

Wymowne. Celem dzisiejszego Juventusu jest czwarte miejsce. Jeśli Bianconeri w środę nie wygrają zaległego starcia z Napoli, przy równej liczbie gier z najgroźniejszymi rywalami, w ostatnią fazę sezonu wejdą jako drużyna spoza czwórki.

I nie można mówić, że jest to los, na który Juventus nie zasłużył. Na ogólne podsumowanie błędów, które doprowadziły Bianconerich do obecnej degrengolady, jeszcze przyjdzie czas po sezonie, na razie oceniamy tylko ich efekty. A te pokazują, że Stara Dama stała się drużyną na wskroś przeciętną. Z siedmioma drużynami, które wraz z nią zajmują miejsca w czołowej ósemce, Juventus rozegrał 10 meczów i zdobył 14 punktów (3-5-2). Z siedmioma zamykającymi tabelę zagrał 12 razy i wygrał tylko siedem z tych spotkań. W weekend sztuka ta nie udała się z Torino (2:2), a sam mecz był dla postawy mistrzów Włoch w tym sezonie wręcz symboliczny.

Juventus stracił gola w 46. minucie, podobnie jak niedawno w Lidze Mistrzów przeciwko Porto. Andrea Pirlo od miesięcy narzeka na brak koncentracji, jednak jak widać, nic się w tej kwestii nie zmienia. “Asystę” przy trafieniu Antonio Sanabrii zaliczył Dejan Kulusevski, ten sam, który identycznym podaniem obsłużył Joaquina Correę w starciu z Lazio miesiąc temu. Jedyny gol we wstydliwej porażce z Benevento również padł po tym, jak kluczowe podanie do rywala wykonał piłkarz Juventusu (w tym przypadku Arthur). Gdyby tabelę układano na podstawie wyciągania wniosków, Juventus drżałby dziś o utrzymanie.

Wspomniany Kulusevski po bardzo dobrym starcie w nowym klubie, od kilku miesięcy zalicza ogromny zjazd. Do takiej postawy Szweda można było się przyzwyczaić, ale kibiców Juve na pewno martwić może, że do rywalizacji o miano tego, który ostatnio najbardziej zawodzi, dołączył nagle Wojciech Szczęsny. Nie zrozumcie nas źle – to świetny bramkarz, od kilku lat jeden z najlepszych piłkarzy Juve, ale po niefrasobliwym Porto, obie bramki z Torino muszą iść na jego konto, nawet jeśli drugą rozdzielimy między niego i “Kulu”. Oceniając tylko ostatnie występy Szczęsnego, trudno o pozytywną notę, nawet jeśli po interwencji w doliczonym czasie gry z Torino, gdy wyjął piłkę spod poprzeczki, dopiszemy przy jego nazwisku plusa. Realnie właściwie jedynym pozytywem meczu z Torino była reakcja po golu dającym prowadzenie gospodarzom. O ile z Benevento nie było żadnej, o tyle dominacja nad Torino była dość wyraźna. Inna sprawa, że długo nic z niej nie wynikało, bo filozofia odrabiania strat skupiła się wokół wrzutek w pole karne.

Kilka tygodni temu Juventus grał z Crotone. Ten mecz rozpoczynał serię ośmiu gier, w których Stara Dama była tak zdecydowanym faworytem, że mogła realnie wrócić do walki o Scudetto. Warunek był jeden – wszystkie z tych spotkań trzeba było wygrać. Po siedmiu z nich bilans wynosi 4-2-1 i jest już jasne, że seria kolejnych wywalczonych mistrzostw Włoch zatrzyma się na dziewięciu. Tym bardziej, że Inter wygrywając w Bolonii (1:0) pobił swoją dotychczasową najdłuższą – trwającą dotąd przez osiem meczów – passę zwycięstw i mając zaległe spotkanie z Sassuolo, wypracował osiem punktów przewagi nad Milanem. Nerazzuri od pewnego czasu nie przekonują, cztery ich ostatnie mecze trudno nazwać dobrymi, a jednak wszystkie z nich wygrali. Nie przypomina wam to innego zespołu, który w poprzednich latach sięgał po tytuły? Jeśli do tej pory uważaliśmy, że w Serie A wszystko już jest pozamiatane, po wielkanocnej kolejce pozamiatane jest na amen.

Cały tekst na SerieA.pl

Komentarze