Teoria odwrotności Krzysztofa Piątka i wykorzystanie szansy, na którą nie zapracował

Krzysztof Piątek
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Krzysztof Piątek

To wcale nie było takie oczywiste. Zresztą w przypadku Piątka nigdy nie jest. Gdy nikt nie liczy, że będzie strzelał bramki seriami, on to robi. Gdy wszyscy zakładają, że to będzie jego czas – jest wręcz przeciwnie. Tym razem ta teoria odwrotności działa na jego korzyść, bo w Fiorentinie miał być uzupełnieniem składu, a – przynajmniej w najbliższym czasie – będzie pierwszym wyborem Vincenzo Italiano – czytamy w najnowszym odcinku cyklu SerieALL na SerieA.pl.

  • Gdyby Krzysztof Piątek po transferze do Fiorentiny określił swój wymarzony początek w nowym klubie, prawdopodobnie byłoby to coś bardzo bliskiego od tego, co wydarzyło się w pierwszym miesiącu we Florencji
  • Polak od powrotu do Włoch zdobył już cztery bramki, co daje średnią jednego gola na 75 minut. Nadzieję budzi jednak nie tylko jego dorobek, ale przede wszystkim gra. Piątek zalicza po prostu bardzo dobre występy
  • Włoscy dziennikarze nie mają wątpliwości, że na dziś wyprzedził w hierarchii swojego bezpośredniego rywala do miejsca w składzie

Szansa spadła z nieba

Fiorentina spadła Polakowi jak z nieba. Dosłownie, bo trudno mówić, że swoimi występami w ostatnich 30 miesiącach Piątek na szansę w klubie bijącym się o europejskie puchary w Serie A zasłużył. Ale to bez znaczenia, jeśli on tę szansę wykorzystuje. Właśnie o tym czytamy w najnowszym odcinku SerieALL. Poniżej fragment tekstu.

“Gdy Piątek decydował się na transfer, nie mógł wiedzieć, że Dusan Vlahović lada dzień odejdzie z klubu. Najlepszego piłkarza Violi kusił Arsenal, przebąkiwał o nim Juventus, ale realnie szanse na sfinalizowanie takiej transakcji zimą były pewnie poniżej 50 proc. To nie była jakaś dramatyczna wizja. Pół roku treningów pod okiem Italiano i po 20-30 minut w kilku-kilkunastu meczach to nie jest anonimowa przestrzeń na pokazanie swojej wartości i w tym przypadku zapewnienie sobie przenosin z Berlina na stałe. Samo odejście Vlahovicia, które też można było brać pod uwagę, oczywiście również nie zapewniałoby Polakowi podstawowej jedenastki, bo Fiorentina otrzymałaby wystarczająco duże środki, by je reinwestować. Co w istocie zrobiła sprowadzając z FC Basel Arthura Cabrala, 23-letniego Brazylijczyka, supersnajpera ze Szwajcarii. Liczby Cabrala naprawdę robią wrażenie. Tylko w pierwszej połowie sezonu zdobył dla Bazylei 27 goli w 31 meczach. Sprawdził się w europejskich pucharach, gdzie sumując kwalifikację i fazę grupową Ligi Konferencji zagrał 12 razy, trzynastokrotnie umieszczając piłkę w siatce.

Cabral zdecydowanie może być traktowany jak brakujące ogniwo po sprzedaży Vlahovicia. Zresztą chwilę po podpisaniu z nim kontraktu, Italiano wystawił go w podstawowym składzie na mecz z Lazio. Po co czekać, skoro piłkarz jest w gazie, nie ma żadnych zaległości treningowych i można szybko wprowadzić go do drużyny. Ocenianie Brazylijczyka przez pryzmat jednego zaledwie meczu jest oczywiście absurdalne, ale w kontekście jego rywalizacji z Piątkiem ten jeden mecz już nie był wyłącznie detalem. Pewne rzeczy działają na wyobraźnię. Polak w debiucie strzelił gola przeciwko Napoli w Coppa Italia, później zaliczył udany, choć bezliczbowy, występ z Cagliari, a gdy wrócił do jedenastki w pucharze z Atalantą, był najlepszym zawodnikiem Violi. Cabral przeciwko Lazio był prawdopodobnie najsłabszym ofensywnym piłkarzem na boisku i nawet jeśli za moment wykorzysta kolejne szanse – z dużym przekonaniem można zakładać, że tak będzie – chwilowo (?) dał paliwo reprezentantowi Polski”.

Krzysztof Piątek, wersja 2.0

Już przed meczem ze Spezią Piątek stał się w ten sposób faworytem dziennikarzy do gry w podstawowym składzie. „LGdS” ma zwyczaj, by w przypadku pozycji, na których można mieć wątpliwości co do personaliów, szanse określać procentowo. W przypuszczalnym ustawieniu na poniedziałkowe starcie Piątek wygrał z Cabralem w stosunku 60 do 40. Co najmniej tak samo dobrze jego akcje musiały stać u trenera, bo faktycznie wyszedł od pierwszej minuty. Naładowany, pełen życia i – co chyba najważniejsze – doskonale przygotowany do gry w systemie Fiorentiny. Wracał po piłkę, brał się za rozgrywanie – i robił to bardzo dobrze. Był cały czas pod grą, nie miał problemów z dynamizowaniem akcji poprzez wymianę podań z pierwszej piłki. W taki właśnie sposób stworzył w drugiej połowie doskonałą okazję jednemu z partnerów. To na pewno nie była uboga wersja Krzysztofa Piątka, do której wszyscy się już chyba przyzwyczailiśmy. Jakby jego niedoskonałości, którymi raził właściwie zawsze, po prostu zniknęły.

Piątek nie wykorzystał też rzutu karnego – już drugiego od powrotu do Włoch – ale zadbał, by właściwie nie było o czym mówić. By wzmianka o zdarzeniu z pierwszego kwadransa i jego strzale w słupek pojawiła się gdzieś na końcu, a nie dominowała w relacji.

Cały tekst na SerieA.pl

Komentarze