Trener rewelacji Pucharu Polski: to by była hipersensacja

– Piłka nożna jest na tyle wyjątkowa, że w niej wszystko jest możliwe. W każdej innej dyscyplinie przy takiej różnicy poziomów o niespodziankę byłoby dużo trudniej. A my już pokazaliśmy, że potrafimy sprawić niespodziankę i mam olbrzymią nadzieję, że we wtorek ponownie to zrobimy – powiedział w wywiadzie dla Goal.pl Andrzej Sawicki, szkoleniowiec Lechii Zielona Góra, która już we wtorek podejmie Legię Warszawa w ramach ćwierćfinału Pucharu Polski.

Andrzej Sawicki
Obserwuj nas w
PressFocus / lechia-zg.pl Na zdjęciu: Andrzej Sawicki
  • Andrzej Sawicki pracuje w Lechii Zielona Góra od stycznia 2018 roku
  • Lechia w obecnych rozgrywkach wyeliminowała z Pucharu Polski Podbeskidzie, Jagiellonię i Radomiaka. Teraz zmierzy się z Legią
  • – Muszę uczciwie powiedzieć, że mam charakterystykę praktycznie każdego zawodnika Legii i nie sądzę, abyśmy dali się zaskoczyć – mówi otwarcie
  • – Chłopaki mają czuć radość z gry. Więcej działań z piłką przy nodze, mniej biegania za nią – tłumaczy nam swoją filozofię trenerską 

Puchar Polski: Lechia Zielona Góra – Legia Warszawa

Jakiś czas temu na łamach weszlo.com mówił Pan, że mecz z Legia Warszawa byłby spełnieniem marzeń. Czyli na pańskim przykładzie można uznać, iż marzenia naprawdę się spełniają?

– Można tak powiedzieć. Marzyłem o takim spotkaniu już od dłuższego czasu. Już wcześniej chcieliśmy trafić na Legię, ale nigdy jakoś się nie udawało. Trzeba było trochę na to poczekać, zapracować, by dostać szansę rywalizacji przeciwko tak utytułowanej drużynie. Wiemy doskonale, jaką marką jest Legia. Możemy przeciwko niej zapełnić stadion. Jest to niewątpliwie wielkie wydarzenie dla całej społeczności Zielonej Góry. 

Kolejnym marzeniem jest triumf nad Legią i półfinał Pucharu Polski?

– Oczywiście, że tak! (Śmiech) Jestem realistą, ale nikt nigdy nie zabroni mi marzyć. Wiadomo, że bardzo chcielibyśmy znaleźć się w półfinale, choć zdajemy sobie również sprawę z tego, że absolutnym faworytem jest zespół Legii. 

Przed meczem z Jagiellonią mówił Pan, że jest to dla was mecz życia. Przed spotkaniem z Radomiakiem w pańskim obozie panowała bardzo podobna narracja. Ale nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że teraz zagracie kolejny mecz życia? Jak to jest grać któryś już raz na przestrzeni jednego sezonu najważniejszy mecz w karierze?

– Powiem tak: ja traktuję Puchar Polski jako wielką nagrodę dla nas. Nie występuje w naszej drużynie żadna presja negatywna przed tym meczem. My tak naprawdę zrobiliśmy już bardzo dużo ponad stan. Dlatego uważam, że każdy taki mecz trzeba traktować jako nagrodę za ciężką pracę. Oczywiście cieszymy się z tego, że jesteśmy w ćwierćfinale, że możemy rywalizować z Legią, jest to na pewno najważniejszy mecz w historii naszego klubu, ale nikt z nas nie traktuje go na tej zasadzie, że po nim już kończy się sezon. Nic z tych rzeczy! 

  • Zobacz także:

Nie można zapominać o lidze?

– Tak. Ja chłopaków cały czas uświadamiam, że nawet w przypadku niepowodzenia ciągle mamy przed sobą ligę. Bo to z pewnością będzie super doświadczenie, chcę, żeby piłkarze czuli radość z gry, żeby ten mecz sprawił im frajdę, ale po nim trzeba żyć dalej. 

A jakie jest Pana podejście do tego meczu? Coś na zasadzie: my możemy, oni muszą? Czy jednak ta świadomość, że zaszło się tak daleko, każe utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę jesteście w stanie sprawić niespodziankę?

– Nawet nie potrafię powiedzieć, co by było, gdybyśmy awansowali. Brakuje słów, by taką ewentualność jakoś określić. Jakaś hipersensacja. Pewnie byłoby bardzo głośno w całej Polsce o takim triumfie, zwłaszcza że Puchar Polski to medialne rozgrywki, o czym już się wcześniej mogliśmy przekonać. Natomiast ja nie chcę wybiegać aż tak daleko w przyszłość, by mówić o ewentualnym awansie. Wolę skupić się na teraźniejszości i na nadchodzącym wyzwaniu. Gramy o awans, to jest jasne. Ale jeszcze raz powtórzę, że nie podchodzimy do tego spotkania tak, jakby miał się po nim skończyć świat. Takie podejście mogłoby nam wyłącznie zaszkodzić. Tak naprawdę od strony mentalnej przygotowujemy się bardzo podobnie jak jesienią. 

Jednak pewne okoliczności się zmieniły.

– Zgadza się. Teraz zagramy przy wypełnionych na maksa trybunach, ponadto cały czas jesteśmy w trakcie przygotowań do rundy wiosennej, jesienią byliśmy w rytmie meczowym. Teraz nam trochę tego brakuje. Ale nie szukamy żadnych wymówek. Piłka nożna jest na tyle wyjątkowa, że w niej wszystko jest możliwe. W każdej innej dyscyplinie przy takiej różnicy poziomów o niespodziankę byłoby dużo trudniej. A my już pokazaliśmy, że potrafimy sprawić niespodziankę i mam olbrzymią nadzieję, że we wtorek ponownie to zrobimy. 

Lechia – Legia: przygotowania pełną parą

Przed tak wielkim meczem trzeba piłkarzy jakoś specjalnie mobilizować? Ma Pan jakieś specjalne sztuczki motywacyjne?

– Mogę się wypowiedzieć wyłącznie o sobie i swoich piłkarzach. I jeśli o nas chodzi, o aspekt mentalny ja się martwić nie muszę. Już pokazaliśmy, że umiemy się zmobilizować do podobnych starć. Nastawienie to podstawa, zdajemy sobie z tego sprawę, jednocześnie mając świadomość, że nie musimy się o to martwić. Z motywacją można też przesadzić, ale nie zauważyłem u nas takiego problemu. Choć pewnie trzeba będzie jeszcze przed samym meczem nieco tonować napięcie, ale to normalna sprawa. Jakieś drobne żarty, żeby rozluźnić atmosferę, nie myśleć za dużo. Bo nie ukrywam, że ja sam już dzisiaj chciałbym, żebyśmy rozegrali ten mecz. To oczekiwanie jest najgorsze. A muszę też przyznać, że chłopaki w okresie przygotowawczym wykonali kawał roboty. Widziałem u nich naprawdę świetne zaangażowanie, wiedzieli doskonale, co ich czeka. 

Czyli przed meczem z Legią więcej było pracy nad taktyką, aniżeli nad samym przygotowaniem mentalnym?

– Zdecydowanie. O aspekt mentalny nie muszę się martwić. Na treningach skupiliśmy się raczej na sprawach taktycznych. Z doświadczenia wiem, że zdecydowanie trudniej będzie się odpowiednio nastawić cztery dni później, kiedy wystartuje liga. Tym bardziej że jedziemy na teren bardzo trudnego przeciwnika, Rekordu Bielsko-Biała. Ale to przejście z wielkiego wydarzenia, gdzie czekać na nas będzie pełny stadion, do ligowej rzeczywistości zwykle bywa bardzo trudne. Sami zawodnicy też mają tego świadomość. Może to być przed meczem z Legią pewien plus, bo na pewno łatwiej będzie nam wejść wówczas na wyżyny umiejętności czy koncentracji. Taka marka jak Legia znacznie bardziej mobilizuje każdego z nas. 

  • Zobacz także:

Przed meczami z Jagiellonią czy Radomiakiem udzielił Pan wielu wywiadów, w których bardzo konkretnie scharakteryzował ówczesnych wyżej notowanych rywali. Rozumiem, że Legia również jest przeanalizowana co do joty. Jakiego meczu się Pan spodziewa? 

– Oglądałem wszystkie tegoroczne mecze Legii począwszy od tych z okresu przygotowawczego w Turcji, bo akurat miałem taką możliwość. Mam swoje przemyślenia, jak ten mecz może wyglądać, choć muszę przyznać, że nie bardzo wiem, jak personalnie Legia wyjdzie na to spotkanie. Ma bardzo szeroką kadrę i nie ukrywam, że raczej spodziewam się wielu rotacji. Zwłaszcza że są po ciężkim spotkaniu z Widzewem, który grany był w bardzo wysokim tempie i na wielkiej intensywności. Ale muszę uczciwie powiedzieć, że mam charakterystykę praktycznie każdego zawodnika i nie sądzę, abyśmy dali się zaskoczyć. Już analizowaliśmy pewne zachowania, jeszcze przed samym meczem przekażę ostatni raz chłopakom pewne instrukcje, ale to nie będzie się różniło od tych meczów z jesieni. Taką ceremonię chłopaki znają doskonale. 

Tak zwanego plastra na Josue Pan nie szykuje?

– Nie. Z bardzo prostego powodu. Josue nie gra, bo pauzuje za kartki. Choć nawet gdyby grał, zapewne nie stosowalibyśmy takiego rozwiązania. 

Radość z gry

A w jakim stopniu w takim meczu trzeba się dostosować do dużo silniejszego rywala? Bo czy to z Podbeskidziem, Jagiellonią, czy Radomiakiem nawet nie kombinowaliście z ustawieniem, graliście jak gdyby swoje. Nie wspominając już o budowaniu akcji krótkimi podaniami od tyłu czy wysokim pressingu. 

– Bo taki mamy styl grania. Chłopaki mają czuć radość z gry. Więcej działań z piłką przy nodze, mniej biegania za nią. Ale musimy też pamiętać o pewnych okolicznościach. Dlatego z tego miejsca chciałbym podziękować na waszych łamach działaczom Ikara Zawada za umożliwienie treningów na ich obiektach oraz miastu Świdnicy pod Zieloną Górą, bo nasza murawa jest w dość kiepskim stanie i staramy się ją oszczędzać. Zobaczymy, jak nasze boisko będzie wyglądać we wtorek. Pogodę mamy niestety fatalną. I to pewnie będzie też determinowało nasz sposób grania. Niemniej mamy swój określony styl i staramy się go trzymać. 

A jak to było z tym systemem z trzema stoperami? Gdzieś wyczytałem, że zdecydował się Pan przejść na to ustawienie, bo trzeba było wreszcie przerwać niechlubną serię siedmiu porażek z rzędu. 

– Dokładnie. To było na samym początku mojej przygody w Lechii, kiedy spadaliśmy z trzeciej ligi. Pierwszych siedmiu spotkań nie potrafiliśmy wygrać, praktycznie wszystko przegrywaliśmy. Postanowiłem więc nieco zmodyfikować sposób grania. Przeszliśmy na ustawienie z trójką stoperów i wahadłowymi. I niemal od razu zaczęliśmy lepiej punktować. W ostatnich dziesięciu kolejkach odnieśliśmy pięć zwycięstw, z czym wcześniej mieliśmy ogromne trudności. Widać było, że zespół znacznie lepiej czuje się w tym ustawieniu, graliśmy płynniej, popełnialiśmy mniej błędów w defensywie. Od tamtej pory stale funkcjonujemy w tym systemie, co dzisiaj procentuje. Jesteśmy w wielu elementach powtarzalni, a obecne wyniki są tego pokłosiem. 

Na ile obecne wyniki, w tym sukcesy – mam nadzieję, że tak mogę określić awans do ćwierćfinału – w Pucharze Polski to rezultat długofalowości? Bo w Zielonej Górze pracuje Pan od 2018 roku. Nie da się ukryć, że to rzadkość w realiach polskiej piłki. 

– Myślę, że Lechia jest bardzo dobrym tego przykładem. Oczywiście, u nas też bywało różnie. Nie brakowało pewnych kryzysów, trudnych momentów, kiedy można było zwątpić w to, co robimy, ale koniec końców potrafiliśmy z nich wychodzić. Nikt nie wątpił w ciężką pracę, którą przez lata wykonywaliśmy. 

Te trudne momenty z pewnością Pana również w jakimś stopniu ukształtowały.

– Przez te lata nauczyłem się, że kryzysy w pracy trenera są nieuniknione. I to niezależnie od tego, jak dobrze wykonuje się swoją pracę. A każde takie wyjście z kryzysowego momentu trenera wzmacnia. Jesteśmy dzięki nim silniejsi. Ale to prawda, że cierpliwość polskich działaczy przeważnie nie jest zbyt duża i jeśli chcielibyśmy, żeby coś w tej naszej piłce się zmieniło, wypadałoby zacząć od tego, żeby trenerzy mogli spokojnie pracować. Tak samo jeśli chodzi o rekrutację trenerów. 

  • Zobacz także:

Zamiast zatrudniania polecanych szkoleniowców przez telefon, lepiej przeglądać ich CV?

– Zrobić konkretny risercz, zatrudnić trenera, który będzie wierny swojej i klubu filozofii, a potem obdarzyć go zaufaniem. Żeby miał szansę przetrwać wspomniane kryzysowe momenty, których po drodze zawsze będzie bardzo dużo. I wtedy będzie można ocenić jego warsztat. A u nas jest tak, że zatrudnia się trenerów, oczekuje się wyniku na już, na teraz, i najczęściej robi się z nich nieudaczników. Do tego dochodzi opinia publiczna, media, które mają w swoich szeregach tak zwanych “mejwenów”, którzy lubią wydawać krytyczne osądy i tak to się kręci. A wyrozumiałości nie ma za grosz. Taka moja opinia, że w Polsce nie szanuje się trenerów.

Niższe ligi hartują

Na karuzelę trenerską najwyższego szczebla rozgrywkowego wskakują ostatnio nowe postaci, można rzec, iż jest to taka nowa fala trenerów, którzy swój warsztat pokazali w niższych ligach. Są to chociażby Grzegorz Mokry, Dawid Szulczek czy Janusz Niedźwiedź. Proszę powiedzieć, jaka jest szansa, że w niedalekiej przyszłości a propos Ekstraklasy usłyszymy o trenerze Andrzeju Sawickim?

– Dobre pytanie… (śmiech) Ale myślę, że jest ono skierowane do złego adresata. 

Ale czuje się Pan na siłach, by spróbować swoich sił na najwyższym szczeblu, jeśli nadarzyłaby się taka okazja? Bo wydaje mi się, że w Zielonej Górze ma Pan świetne warunki do rozwoju, może pracować metodycznie, w Ekstraklasie zapewne musiałby Pan przejąć drużynę walczącą o utrzymanie.

– Takie są realia zatrudnienia trenerów. Inny sposób znalezienia się w Ekstraklasie to po prostu awans z obecną drużyną, choć na ten moment trudno wybiegać aż tak bardzo w przyszłość. A czy czuję się na siłach? Życie trenerskie jest niczym życie piłkarskie. Każdy ma swoje marzenia, ja nie ukrywam, że chciałbym pracować na jak najwyższym poziomie i gdyby nadarzyła się okazja, pewnie bym z niej skorzystał. Ale na ten moment jestem tak skupiony na obecnej pracy, że specjalnie nie zaprzątam sobie głowy takimi myślami. Choć takie myśli są naturalne, każdy z nas chce się rozwijać. Tak jak piłkarze, oni też chcieliby grać jak najwyżej. Nic w tym dziwnego. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. A praca na wyższych szczeblach, nie powiem, że jest łatwiejsza, ale na pewno dużo bardziej komfortowa. Warunki pracy są dużo lepsze. Swoje w niższych ligach też przepracowałem, wiem, z jakimi problemami trenerzy muszą się tam borykać. 

Niższe ligi hartują trenerów? 

– Dokładnie. Pracować tam naprawdę nie jest łatwo. Mam ogrom szacunku do tych trenerów, którzy pracują na niższych poziomach, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tym pięknym zawodem, bo wiem, z czym to się je. Ile czasu muszą poświęcać nie tylko samej piłce nożnej, ale i sprawom organizacyjnym… 

A Pan jak bardzo poświęca się futbolowi?

– Proszę spytać mojej żony… (śmiech) A tak zupełnie poważnie, to uwielbiam tę pracę. Nie traktuję jej w ogóle jak obowiązku. Po tej pracy nie wygania się roboty, a w zasadzie przygarnia, do domu. Człowiek myśli o niej na okrągło. Taka jest praca trenera. Ale uważam, że jak coś się kocha, to nie jest to praca. Oczywiście są gorsze momenty, czasami jest bardzo ciężko, ale to pasja. Poświęcić się pasji jest znacznie łatwiej, niż pracy, która nie sprawia żadnej radości. 

Komentarze