Pan trener Maciej Skorża, futbol, zdrowie i rodzina | Dwugłos Tetryków

Maciej Skorża
Obserwuj nas w
PressFocus.pl Na zdjęciu: Maciej Skorża

Maciej Skorża i jego odejście z Lecha Poznań to temat, który na długie tygodnie zdominuje dyskusję wokół Ekstraklasy. Na gorąco nie można napisać więcej, niż tylko: “szybkiego rozwiązania wszystkich problemów”. Nasi tetrycy, czyli Leszek Milewski i Kuba Olkiewicz, omawiają całą sytuację przez pryzmat ogólnej trudności z godzeniem życia prywatnego i pracy jako szkoleniowiec. Ponadto parę słów o Śląsku “PSG” Wrocław oraz Stali “Wolontariat” Mielec. Zapraszamy!

  • Skorża a życie prywatne trenerów
  • Co teraz z Lechem?
  • Djurdjević we Wrocławiu – 42424 długofalowy projekt ostatnich miesięcy?
  • Komu wolontariat w Stali, komu
  • Robert Lewandowski troszeczkę się odkochał z Monachium

Leszek Milewski: Wniosek Kuba, jaki mam dzisiaj, to że wszystko jest w stanie się zdarzyć zawsze. I jeszcze drugi: to, o czym my mówimy – my jako środowisko piłkarskie – to, na bazie czego my oceniamy, to zawsze tylko wierzchołek góry lodowej. Nie twierdzę, że to da się zmienić, i nagle w ocenie występu piłkarza w meczu ESA Weszło i “PS” powinny uwzględniać, którzy piłkarze mają aktualnie dzieci w wieku niemowlęcym, bo to wpływa nie nieprzespane noce. Ale jednak, sfera prywatna, która ma potężny wpływ na wszystko, a jest jednak lekceważona.

Jakub Olkiewicz: Trudno się wznieść ponad banały wobec takiej sytuacji. To nie jest pierwszy raz w ostatnich miesiącach, gdy ceniony polski trener musi odpocząć od piłki nożnej, by zająć się tym, co jest w życiu absolutnie najważniejsze. I tu właśnie chyba wypadałoby się zatrzymać. Maciej Skorża, cokolwiek spowodowało jego decyzję, to jeden z tych, którzy życie poświęcili pracy. Upór, determinacja, ale i dążenie do ciągłego ulepszania i poprawiania – coś, co niekoniecznie występuje w pozostałych pracach futbolowych. Jako dyrektor masz pewną ograniczoną kadrę, nie ściągniesz kolejnych trzydziestu piłkarzy, nie spróbujesz wyciągnąć do akademii kolejnych piętnastu wonderkidów, bo są pewne nieprzekraczalne limity, choćbyś chciał – nie dolejesz do tego garnka ani kropli więcej. Piłkarze – tak samo. Czy młodzi, czy starzy – dzisiaj coraz częściej podkreślamy rolę odpoczynku, regeneracji, wypracowania jakichś ścieżek, po których można uciekać przed presją, pracoholizmem, nadmiernym zaangażowaniem. Work-life balance, już na etapie akademijnym, gdzie trenerzy wnikliwie monitorują, czy po tygodniu ciężkiej pracy piłkarz w niedzielę nie zapragnął jeszcze dodatkowego treningu motorycznego, we własnym zakresie.

Wszędzie są pewne granice, których albo się nie da przekroczyć, albo przynajmniej tego przekraczania się unika. No i jest zawód trenera. Tutaj nie ma możliwości wyczerpania opcji. Zawsze jesteś w stanie zrobić coś więcej, zawsze jesteś w stanie poświęcić kolejną godzinę na obowiązki, które mogą zminimalizować szansę porażki. To zresztą tak ogólnie chyba klucz do pracy trenera – minimalizowanie szans na porażki. A skoro tak, skoro cała twoja praca to obniżanie ryzyka, to znaczy, że ona nigdy się nie kończy. Zawsze możesz przeanalizować jeszcze jeden mecz swojego rywala. Obejrzeć jeszcze jedną zbitkę zagrań nowego zawodnika. Odbyć jeszcze pięć rozmów z menedżerami, działaczami, sztabem. Zarwać jeszcze jedną noc na mielenie danych od analityków, poświęcić jeszcze jeden wolny poranek na opracowanie szczegółów mikrocyklu, konsultacje z ludźmi z zespołu rezerw, kursokonferencję, literaturę fachową. Zawsze szukam w sobie winy, zawsze szukam w sobie problemów przy porażkach. Gdybym był trenerem, jestem w stu procentach przekonany – nie miałbym życia innego, niż praca. Bo po każdej porażce stawiałbym jako wyrzut sumienia chwile, które spędziłem na czymś innym, niż dokręcanie śrubek w drużynie. Leszek, jak tak czytam, to co napisałem, to mi jest szkoda nawet tych trenerów, którzy są aktualnie bezrobotni.

LM: Szczególnie, że na koniec w tej pracy możesz być oceniony negatywnie nawet wtedy, gdy zawalili inni. Wyjątkowo niewdzięczna robota. Oczywiście też piękna. Oczywiście potrafiąca oddać. Dać mnóstwo satysfakcji, adrenaliny. Pozwolić ci być akuszerem niepowtarzalnych chwil. Bo na pewno być trenerem – to nie jest życie nudne. Ale też można się spalić w żarze intensywnych świateł.

Na pewno nie jest to przypadek Macieja Skorży, który zawsze marzył o Lidze Mistrzów i jestem pewien, że gdyby tylko istniała możliwość, to dalej prowadziłby Lecha. Powody są dość oczywiste – na tyle, że niestosownością jest zgłębiać je dalej. Skrzyżowanie zdrowia i rodziny – każdy może wyciągnąć wnioski. Każdy może się z tym łatwo utożsamić, każdy w lot zrozumie oczywiste priorytety. Można tylko wspierać Macieja Skorżę – wspierać ze stosownego dystansu, bo jestem pewien, że z czymkolwiek się aktualnie mierzy, potrzebuje przede wszystkim spokoju.

To, co chciałbym podkreślić, to że niemal zawsze życie trenera wiąże się z potężnymi wyzwaniami dla całej jego rodziny. Życie prywatne samego trenera często nie tyle cierpi, co często w zasadzie nie istnieje. Jest na marginesie, bo tyle jest obowiązków, nawet jeśli często – tak jak mówisz – dokładanych samemu sobie, bo zawsze jest co dołożyć. Ale dokładać de facto trzeba, bo to tak konkurencyjna branża. Dowodów tej intensywności, która dzieje się kosztem życia prywatnego, mamy wiele, tak z ESA, jak i z niższych lig. Właśnie mi się skojarzyło, że przecież do pewnego stopnia to samo widzieliśmy w Grudziądzu, gdy odwiedziliśmy Marcina Płuskę. Jego żona, Kasia, uchylała rąbka tajemnicy życia prywatnego trenerów. W poniedziałek w wywiadzie u nas Seweryn Siemianowski, prezes Ruchu mówił, że zawsze żył intensywnie. Taki ma charakter – musiał mieć, bo gdy miał zaledwie trzynaście lat, na jego barki spadło utrzymanie rodzinnego domu. Gdzie jak gdzie więc, ale u niego rodzina była przyzwyczajona do jego pracowitości. Natomiast mimo to przyznał, że dwa ostatnie lata pod względem obciążeń były wyjątkowe. Mateusz Dróżdż? Rok niemal wyjęty z życia rodzinnego, a właśnie powiększyła mu się rodzina. To są dylematy, o których się nie mówi: Widzew jest w Ekstraklasie, wielkie wyzwanie, wciąż wymagające potężnych poświęceń. Ale czy ktoś takiemu Mateuszowi Dróżdżowi wróci czas towarzyszenia przy pierwszych miesiącach życia jego potomka? Kładzie na szali – poświęca – niepowtarzalne chwile. Takich postaci w polskiej piłce jest zatrzęsienie. Możemy mnożyć przykłady.

JO: Czytałem ostatnio sporo o “generacji Z”, która podobno dojrzała już, o wiele wcześniej niż nasi rówieśnicy i my sami, by mocno rozgraniczać pracę i wszystko inne. Jednocześnie nie stawiając wyraźnego znaku przewagi praca PONAD wszystko inne, jeśli już, to raczej odwrotnie, wszystko inne ponad pracą. Być może to właśnie młodość idzie już powoli z wyzwoleniem, proponując te – z polskiej perspektywy utopijne – wizje jak 4-dniowy tydzień pracy z 6-godzinną dniówką. Natomiast wracając do samego Macieja Skorży i Lecha Poznań – przede wszystkim ogromne podziękowania dla trenera za to, co z Lechem zmajstrował. Bo to była wielka historia nie tylko dla samego Poznania czy całej Wielkopolski, ale ogólnie dla ludzi, którzy już trochę zaczynali współczuć lechitom ich przeklętej doli. Ta zmiana mentalności, zmiana sposobu myślenia o sobie i o swoim klubie – to jest coś, co Skorży udało się zrobić drugi raz na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Pozostaje trzymać kciuki, by tam razem efekt był bardziej trwały.

O tym, że Skorża zostanie zapamiętany jako największy trener Lecha ostatnich kilkunastu lat, jestem po prostu przekonany. Natomiast zastanawiam się jednocześnie – co dalej. Zabrakło tej puenty, tego happy endu, który dla Skorży był nieprawdopodobnie ważny – a więc ponownej weryfikacji własnych umiejętności na drodze do europejskich pucharów. Kontynuator jego pracy wskakuje w buty o sporym rozmiarze i z miejsca dostaje drogę albo do nieba, albo do piekła, w którym Lech przebywał latami. Muszę to wrzucić w tym momencie, najwyżej zignoruj moje próby nakierunkowania tematu rozmowy – Rafał Janas. Gdyby to był film, a przecież losy Skorży w Lechu układały się na taki film, gdzie Orlando Bloom gra Amarala, to byłby naturalny wybór. Skorża terminujący przy Pawle Janasie, Rafał Janas terminujący przy Skorży. Sztafeta.

LM: To prawda. To, o czym rozmawialiśmy – choć Skorża w sumie nie pracował jakoś bardzo długo w Lechu, tak jest trenerską legendą klubu. Najlepszym trenerem Kolejorza w XXI wieku. Jak wyliczył portal KKSLech.com, tylko legendarny dla poznańskiego środowiska Wojciech Łazarek wygrał z Lechem więcej. I znowu ten dualizm: bo oczywiście wielce szkoda, że to przerywa się właśnie teraz, w najlepszym momencie, by kuć swój poznański mit. Ale biorąc pod uwagę cały kontekst: szkoda zupełnie innych, o wiele poważniejszych kwestii, których możemy się tylko domyślać, a przy których to, że Maciej Skorża nie poprowadzi Lecha ku Lidze Mistrzów, wydaje się mało istotną kwestią. Życie.

Co do Rafała Janasa, tak, przekonałeś mnie, że to byłaby kandydatura mocno nieoczywista – trener w zasadzie bez doświadczenia jako ‘jedynka’, obejmujący tak mocną drużynę w tak ważnym momencie – a jednak taka, której chce się zaufać. Przemawia do mnie to, że wtedy jest największa szansa kontynuacji skorżowej myśli, która, po prostu, wygrała. Ale wielu zmiennych nie znamy. Nie wiemy jakim trenerem jest Rafał Janas, jaką ma osobowość – bycie pierwszym trenerem to zupełnie inny poziom presji i odpowiedzialności. Nie wiem, może Rafał Janas jest kimś, komu dobrze na asystenckim stołku – to wcale nie musi być brakiem ambicji, tylko znajomością siebie. Wiem, że w tym momencie rozpatrywane są bardzo różne opcje, również zagraniczne, ale do tej, tak na papierze, byłoby mi najbliżej. I do Ivana Djurdjevicia, ale ten wybrał budowę nowego PSG we Wrocławiu.

JO: To wszystko jest tak zaskakujące, że nawet trudno strzelić jakimiś kandydaturami. Brosz bywał przymierzany do Lecha. Patrzę sobie na I ligę i sukces Wojciecha Łobodzińskiego, potem spoglądam na rezerwy Lecha, które w II lidze do końca walczyły o baraże. Jest oczywiście grono tych, którzy są przymierzani do każdej posady, ilekroć w Polsce zwalnia się stołek – od Michała Probierza po Adama Nawałkę. Do tego dochodzą zagraniczne kandydatury. Nie ma chyba sensu spekulować, zbyt wiele zmiennych, zbyt świeży temat, bo przecież jestem w stanie sobie wyobrazić, że Lech jakiegoś trenera po prostu wykupuje, choćby i z innego klubu Ekstraklasy. To w ogóle odrębny, a i równie ciekawy wątek, czy nie czeka na nas rzeczywistość, gdy to trenerzy będą się prześcigać w rekordach transferowych – nazwisko Nagelsmanna pojawiało się w towarzystwie kwot od 15 do nawet 25 milionów euro.

Jak myślisz, co z taką kwotą zrobiłby szejkowy Śląsk Wrocław i od razu dodam: nie akceptuję odpowiedzi “zamroził’.

LM: Zatrudnił jeszcze ze trzydziestu trenerów na kontrakcie pierwszego. Nigdy nie wiadomo, kiedy jaki może się przydać. Nigdy też nie wiadomo, czyjego długofalowa wizja może okazać się najbardziej trafna na dane półrocze. Oczywiście szejkom może to być nie w smak, mogą być zaskoczeni, mogą być nawet tradycjonalistami: jedna drużyna, jeden trener. Ale nowe pieniądze nowymi pieniędzmi, a tradycje trzeba zachowywać.

To natomiast na razie spekulacje, spekulacjami natomiast nie jest Ivan Djurdjević w Śląsku. Czego spodziewasz się po jego rządach?

JO: Nie jest wielką tajemnicą, że Ivan Djurdjević jest jednym z moich ulubionych trenerów i trzymam za niego kciuki już od bardzo dawna. Najbardziej zaimponowało mi podniesienie się po tym polu minowym na Lechu, bo trzeba otwarcie to przyznawać – mimo wszystkich zapewnień Piotra Rutkowskiego z tamtego okresu, Djuka nie dostał zbyt wielu narzędzi, by wydźwignąć klub z kryzysu. Można się spierać, na ile to były dla niego za wysokie progi, przynajmniej w tamtym okresie, a na ile sytuacja wokół klubu była tak gęsta, że i Mourinho by się załamał. Pewnie z każdej strony jest trochę racji. Natomiast faktem niezaprzeczalnym jest, że Ivan od Lecha się odbił, od Ekstraklasy się boleśnie odbił, od tej pierwszej dużej roboty odbił się naprawdę mocno. W Chrobrym dostał to, co dostaje w Chrobrym każdy kolejny trener. Czas, zaufanie, sporo do powiedzenia przy budowie całej drużyny, cierpliwość nawet przy popełnianych błędach. Wprowadzenie głogowian do baraży w sezonie, gdy tak mocną napinkę obserwowaliśmy w Podbeskidziu, ŁKS-ie czy GKS-ie Tychy, to jest ogromny sukces i dowód, że ciężka praca z czasem przynosi efekty.

Trochę to jest jednak chichot losu, że trener, który potrzebował czasu, cierpliwości i zaufania trafia do Śląska Wrocław, który jest liderem w klasyfikacji oferowania czasu, cierpliwości i zaufania, oczywiście jeśli zawężymy klasyfikację do klubów Ekstraklasy z Wrocławia. Boję się trochę, czy to nie będzie jak w Lechu Djurdjevicia, ale kurczę, przecież tak niedawno temu wierzyłem w projekt Sztylka-Magiera. Czemu miałbym teraz nie zaoferować kolejnego kredytu zaufania wrocławianom? Na pewno jest to drużyna, z której można sporo wycisnąć, którą można ładnie rozwinąć. I na pewno jest to trener, który ma już doświadczenie w wyciskaniu i rozwijaniu.  Nade wszystko zaś – gorzej już chyba być nie może, prawda?

LM: Nie może. Paradoksalnie wydaje mi się, że choć Śląsk ciężko zapracował na reputację klubu, który lubi podkręcić tempo trenerskiej karuzeli, tak teraz Djuka na dzień dobry faktycznie może liczyć na więcej spokoju i zaufania. Nawet jeśli nie będzie żarło, to po prostu nie można tak ciągle kręcić karuzelę i być postrzeganym jako poważna organizacja. Na zasadzie równowagi spodziewam się, że teraz będzie ciśnienie we Wrocławiu, by karuzelę wyhamować.

Kuba, zostają w realiach ekstraklasowych. Sprawa rekrutacji w Stali Mielec, rozdmuchane czy kompromitacja? Nie mogę nie spytać o to doradcy ds. kryzysów w mediach społecznościowych.

JO: Doradca zarządu ds. kryzysów w mediach społecznościowych. Ewentualnie doradca zarządu ds. komunikacji, mediów, marketingu, względnie: doradca zarządu ds. tego i owego. Stal Mielec płaci za własne… Hm. Niedopowiedzenie? Błąd komunikacyjny? Butę? Nie wiem, jak to dokładnie określić, bo generalnie rozumiem ich sytuację. Kibice Stali, którzy bronią klubu na Twitterze, wykazują: podczas ostatnich rozmów z prezesem fanatycy wręcz prosili o możliwość wsparcia klubu, choćby i działaniami marketingowymi w ramach wolontariatu, więc klub zwyczajnie odpowiedział na te potrzeby. Nie ma nic złego w kanalizowaniu energii kibiców i kierowaniu jej na pola, które klub może wtedy obsadzić za darmo. Natomiast ta formuła ogłoszenia, ta duma, że teraz mamy już 26 kandydatów i któregoś wybierzemy… No jednak dało się to rozegrać z większą klasą, sugerując jakiś konkurs, rozgrywając całość w ramach stażu, cokolwiek. Takie otwarte przyznanie: słuchajcie, może i mieliśmy 56 piłkarzy na kontraktach, może i dostajemy z samej tylko telewizji parę grubych baniek, ale potrzebujemy teraz wyszkolonego grafika pracującego za flaszkę – wygląda komicznie.

To jest szczególnie bolesne, że w piłce ogólnie mamy problem nieprawdopodobnej dysproporcji w płacach. Z rezerwowego piłkarza często jesteś w stanie opłacić cały dział skautingu, jeśli odbierzesz mu jeszcze premie, to wystarczy ci na dwóch analityków. Całe biuro prasowe zarabia tyle, co 33-letni Serb z jednym golem w 15 meczach, rzecznik, który musi świecić oczami po kolejnych porażkach, zbiera w miesiąc tyle, co piłkarze w 90 minut. Uważam, że kluby po pierwsze powinny się ogarnąć, po drugie – powinny jednak szanować pracę tych ligowych szaraczków, skautów, analityków, marketingowców, grafików, rzeczników. Takie ogłoszenie to oczywiście strzał w pysk tych wszystkich photoshopowców, którzy i tak użerają się na co dzień z całymi chmarami znajomych proszących o “przysługę w zamian za dobre piwo”.

LM: Na pewno fatalnie zostało to rozegrane komunikacyjnie i, panowie zarządzający Stalą, lepiej teraz uderzyć się w pierś, niż oburzać. Skoro zamierzacie po zaledwie kilkudniowych testach zatrudnić kogoś z wolontariuszy – no to jest to trochę inny przekaz niż to, co ujrzało światło dzienne, co poszło szeroko w Polskę, pojawiając się nawet profilu “Make Life Harder”. Jest to w jasnym kontraście do tego, że swego czasu w poranku prezes Klimek wypadł po prostu dobrze, przekonując, że celem Stali musi być zawsze zrównoważony budżet, a dziennikarze, którzy chcieliby, aby Stal wydawała więcej, niech choć raz powiedzą, skąd ma wziąć te “więcej”. Tutaj wywrotka na prostej drodze. Ścieżka między kuchnią a kanapą, a rozbity nos. To naprawdę dało się rozegrać tak, by poruszyć wszystkie wspomniane przez ciebie struny, zrobić trochę pozytywnego szumu. A tak wpadka i tyle w temacie, co więcej, wpadka wykraczająca poza tą osławioną twitterową bańkę.

Swoją drogą, to zarazem przypomniało mi, że kontrakty, które Stal miała podpisać z wieloma piłkarzami, wciąż są niepodpisane. Ja wiem, że do startu sezonu jeszcze trochę, ale na tu i teraz Stal nie miałaby kim zagrać w pierwszej kolejce Ekstraklasy. Nie pali się, ale coś idzie nie tak, skoro prezes we wspomnianym poranku zapowiadał, że to wszystko ruszy szybciej.

Na koniec Kuba kącik futbolu zagranicznego, choć oczywiście z polskim akcentem. Lewy powiedział w podcaście Wojewódzkiego i Kędzierskiego, że on chce od swojego życia emocji. Czyli nie chce Bayernu. Kazamaty pod stadionem w Monachium wzbogacają się o nowe łańcuchy, czy jednak Oliver Kahn szuka powoli na Youtube rzewnych piosenek pożegnalnych czerpiąc głównie z polskiego rocka lat 80-tych?

JO: Rozbawiło mnie to, o czym napisał Michał Majewski na Twitterze – że Kędzierski i Wojewódzki zaczepiali Roberta o jakieś plakaty Shakin Stevens nad łóżkiem. Tak jakby Robert urodził się mniej więcej w czasach ostatniego zlodowacenia. Idąc tym tropem, na pożegnanie pewnie Kahn wyszperałby Oddział Zamknięty, może nawet piosenkę Oddział Zamknięty. “Oddział już zamknięty jest, lecz jeśli chcesz wyważyć możesz drzwi”. Swoją drogą, nie ma lepszej drogi na szukanie emocji, niż próba wymuszenia transferu z patrzącego na każde euro Bayernu do Barcelony, która płaci obecnie elementami odzieży Shakiry, zwożonymi do klubu przez Gerarda Pique. Gdy skończą się fanty po zaskakującym rozejściu kultowej pary, Barcelonie skończą się opcje na rynku transferowym. Pewnie stąd ten pośpiech ze strony naszego snajpera.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Komentarze