Olkiewicz w środę #73. PZPN wraca do przeszłości – bez kamer w telefonach

Coraz więcej osób zauważa, że Polski Związek Piłki Nożnej pod wodzą prezesa Cezarego Kuleszy cofa się do słusznie zapomnianych lat 2000-2010, gdy wizerunek, standardy oraz ogólna kondycja działaczy stawiały PZPN tuż obok fiskusa na liście najbardziej znienawidzonych organizacji. Dla mnie najbardziej symbolicznym znakiem powrotu do lat minionych jest nieprawdopodobne wręcz przekonanie u najwyższych szarżą działaczy, że... w telefonach nie ma aparatów.

Cezary Kulesza
Obserwuj nas w
IMAGO/Mateusz Włodarczyk Na zdjęciu: Cezary Kulesza
  • Jeśli można mówić o czymś jak “spirala kłamstw”, PZPN jest już raczej na rekordowo wysokim rollercoasterze kłamstw
  • PZPN jest reliktem przeszłości i jako relikt przeszłości wierzy w istnienie innego archaizmu – telefonu komórkowego bez funkcji nagrywania filmów i wykonywania zdjęć
  • Wybranie formuły na przeczekanie nie zadziałało, sprytna spychologia nie zadziałała, zostało wołanie o pomoc do tych, od których wizerunku zależą pieniądze… 

Bez szczerości

Dlaczego? Dlaczego PZPN nie potrafił być od początku szczery w kwestii zabrania na pokład wycieczki do Kiszyniowa Mirosława Stasiaka, byłego działacza skazanego za korupcję w piłce nożnej. Człowieka z wyrokiem 3 lat więzienia w zawieszeniu na cztery lata z wysoką grzywną, zakazem działania w sporcie oraz liczącą ponad 40 spotkań listą na blogu Dominika Panka “Piłkarska Mafia”. Żyjemy w XXI wieku, mamy lata dwudzieste. Sztuczna Inteligencja powoli przymierza się do przejęcia władzy nad cywilizacją, coraz bliższe są plecaki rakietowe, filmiki z Boston Dynamics przyprawiają o mdłości, a nowe okulary od Apple wywołują coś między podziwem a odrazą. Jak można było sądzić, że w tak obszernej delegacji, z tyloma osobami na pokładzie samolotu, z tyloma ludźmi w hotelach, podczas przejazdów z miejsca na miejsce, podczas kolacji i bankietów, COKOLWIEK można ukryć, przypudrować czy nagiąć fakty do własnych potrzeb? 

Nie będę ukrywał, też w życiu zdarzało mi się robić tzw. “to i owo”, z ludźmi, którzy robią “trochę tego, trochę tamtego”. I zapewne gdyby ktoś mnie o te zdarzenia zapytał, zgodnie z prawdą odpowiedziałbym, że nie pamiętam, nie widziałem, nie słyszałem, a tak w ogóle to w tamtym czasie prawdopodobnie drzemałem we własnym domu, co mogą potwierdzić wszyscy domownicy. Problem polega na tym, że ja nie jestem szefem wielkiej organizacji, czerpiącej gigantyczne profity z dobra, które jednak można nazwać dobrem wspólnym. Reprezentacja Polski ma na serduchu Orła, to jest ta wzniosła część uzasadnienia, ta bardziej przyziemna – grube miliony pompują w PZPN spółki skarbu państwa, a i nasze “zainteresowanie” piłką nożną to tak naprawdę waluta, którą obraca PZPN. O ile więc ja mogę mówić, że “nie było mnie tam, spałem”, o tyle szef PZPN-u nie może uciekać w proste wymówki rodem z osiedlowego spotkania z dzielnicowym. 

A jednak – mam wrażenie, że właśnie tego typu strategia bardzo konsekwentnie towarzyszy PZPN-owi. Gdyby wysłuchiwać wyłącznie oficjalnego przekazu, łącznie z krótkim wywiadem, którego Cezary Kulesza udzielił Samuelowi Szczygielskiemu z Meczyków, moglibyśmy dojść do wniosku, że Mirosław Stasiak w Mołdawii znalazł się przypadkiem – ot, zgodnie z przedwieczną polską tradycją, akurat przechodził, z tragarzami. Zresztą, odwołanie się do klasyki filmowej wcale nie jest jakieś naciągane, bo w Fakcie głos zabrał sam zainteresowany, podkreślając, że może i nawet by się nie skusił na ten lot do Mołdawii, ale akurat miał tam interesy do załatwienia. No tak, miał po drodze, to wsiadł, co miał nie wsiąść. PZPN? Nie wiedział, nie sprawdził, nie dopilnował. Zaproszenie wysłał jeden z mniejszych sponsorów, który zresztą się od razu pokajał, przeprosił i zapewnił, że to już ostatni raz, nigdy więcej. 

Generalnie ten numer mógłby się nawet udać, o ile żylibyśmy w tych czasach, do których PZPN zabiera nas swoim niezgrabnym poruszaniem się po świecie. Nie ma podstaw, by nie wierzyć, że Kulesza Stasiaka to przecież właściwie nie zna, a gdy zobaczył go w Kiszyniowie – o ile w ogóle na siebie wpadli – był zdziwiony niemal tak mocno, jak wynikiem meczu. Ach nie, jednak podstawy są, bo tak się składa, że w latach dwudziestych obecnego wieku ludzkość została wyposażona w te przeklęte telefony – i na przykład Mirosława Stasiaka śpiewającego melodię z “Kariery Nikodema Dyzmy” ktoś nagrał. Nagranie trafiło do Krzysztofa Stanowskiego, ten umieścił je w swoim kapitalnym filmiku na Kanale Sportowym i tak jakoś nagle okazało się, że Stasiak nie był turystą gdzieś w rogu salki, ale wodzirejem, czującym się na tych salonach jak ryba w wodzie. 

Bo też taka jest ostatnio ta pezetpeenowska woda. Mętna, brudna, w dodatku schowana przed oczami kibiców, do których dociera głównie to, co wyniosą dziennikarze śledczy. Tego typu ryby czują się tam swobodnie, nikt ich stamtąd nie wygania, stanowią element tła tak oczywisty, że właściwie nikt się tym nie przejmuje. Łukasz Olkowicz z Przeglądu Sportowego dość dokładnie opisał klimat całej wycieczki, w której wziął też udział choćby Paweł Jóźwiak, prezes jednej z federacji sztuk walki. Z partnerką, warto dodać, bo to chyba dość ważne, nawet w perspektywie samego prezesa Jóźwiaka, który postraszył Olkowicza procesem (w sumie Olkiewicza też, w jego oświadczeniu nasze nazwiska były stosowane wymiennie). 

Szczerze – i przy okazji zwierzam się bardzo mocno uderzając w pierś – nie myślałem, że doszliśmy aż do tego momentu, nie sądziłem, że jest aż tak źle. Z dzisiejszej perspektywy, gdy widzimy już trochę tła, gdy znamy reakcje co bardziej rozsądnych sponsorów, możemy dostrzec, że ich twarde weto to nie jest grom z jasnego nieba. Rafał Brzoska, prezes InPostu, swoją drogą też dość kontrowersyjny, na Twitterze leci i leciał równo z trawą. Czuć w tym przekazie, że Stasiak nie był jakąś pojedynczą skuchą, potknięciem na długiej trasie maratończyka. Był kroplą, która przelała czarę. 

Sponsorzy na ratunek

PZPN, chyba trochę w geście rozpaczy, może jeszcze przy bezradnym rozłożeniu ramion, poprosił sponsorów o utworzenie specjalnej Rady, która miałaby pomagać w unikaniu podobnych nieporozumień w przyszłości. Jeśli nie jest to pusty gest na uspokojenie sponsorów – to Cezary Kulesza właściwie wprost przyznaje: panowie, ten rowerek mnie przerósł, nie nadążam z pedałowaniem, musicie wziąć coś na siebie, bo ja nie ogarniam. Jeśli z kolei to jest pusty gest na uspokojenie sponsorów… Cóż, nie chciałbym być w skórze Cezarego Kuleszy, gdy po raz kolejny będzie się przekonywał jak złym pomysłem jest wchodzenie na ścieżkę konfliktu z potężnymi ludźmi płacącmi równie potężne pieniądze do kasy związku. 

Zostawmy jednak na moment perspektywę PZPN-u – przyjrzyjmy się tweetom Rafała Brzoski z InPostu. 

– Chyba już tylko my, sponsorzy, możemy pomóc. Można nas obrażać lub próbować coś z tym gorącym kartoflem zrobić. Myślę że podejmiemy wysiłek wraz z pozostałymi partnerami, by jakość i wizerunek polskiej piłki spróbować uratować przed odejściem od stołu – napisał w bazowym wpisie Brzoska. Potem, po oznaczeniu ze strony Szymona Jadczaka przy prośbie o interwencję w kwestii jakości relacji PZPN-u z mediami, dodał: 

– Panie redaktorze, nie tylko to [taktyka strusia w relacjach z mediami], ale cała, mam nadzieję, że wypracowana wspólnie z pozostałymi sponsorami, lista działań, która zakończy raz na zawsze kontrowersje wokół polskiej piłki. W przeciwnym razie nie będzie ani Rady, ani na pewno InPost wśród sponsorów. Czekamy na konkrety. 

Chłód jest wyczuwalny przez klawiaturę, ale przede wszystkim – to jest chłód wypracowany miesiącami. To się nie zepsuło w jedno zgrupowanie, to się nie rozpadło po pierwszej wpadce. To jest krzyk rozpaczy, to jest podsumowanie etapu, etapu kompromitacji, nawarstwiających się kłamstw, nakręcania spirali wizerunkowych pożarów, niedopowiedzeń, spychologii. PZPN krzyczy do sponsorów “ratunku”, ale trochę bardziej krzyczy: “wiem, co zrobiłem, ale spójrz, ja się zmienię”.  

Przeniesienie takiego sporu na łamy prasy, obszerne wylewanie żali w mediach, przepychanki na Twitterze – jakże to mocno kontrastuje z uśmiechniętym Cezarym Kuleszą, który tłumaczy Samuelowi: sytuacja się komuś wymknęła. To nie jest ani pierwszy, ani drugi, ani siódmy raz, gdy reakcja PZPN-u… Właśnie, w sumie należałoby to podzielić na etapy. Najpierw reakcji PZPN-u nie ma. Potem ta reakcja jest spóźniona i pełna dziwacznej pobłażliwości. Dopiero w kolejnych etapach możemy się spodziewać ewentualnych przeprosin, czasem też nieco bardziej konstruktywnego podejścia do rozwiązania kryzysu wizerunkowego. A przecież powinno być właściwie odwrotnie! 

Olkiewicz w środę #72. PZPN w wizerunkowym kozim rogu
PZPN Zbigniew Boniek Cezary Kulesza

PZPN, czyli droga na wizerunkowy szczyt. I z powrotem? Jestem tak stary, że pamiętam naprawdę odległe czasy w Polskim Związku Piłki Nożnej. Nie piszę tutaj tylko o pamiętnych wyborach sprzed kilkunastu lat, gdy do walki ze Zbigniewem Bońkiem stanął m.in. pułkownik Edward Potok, fundujący zgromadzonym na sali oraz widzom stacji Orange Sport przemówienie rodem z

Czytaj dalej…

Kulesza pod ścianą

Nie mam pojęcia, co właściwie wydarzy się dalej. Bo przecież sponsorzy teraz już poczuli swoją siłę – popierają ich dziennikarze, kibice oraz eksperci, jeśli sponsorzy zażądają, by prezes PZPN-u zrobił przewrót w przód i zaśpiewał jakąś kołysankę, to logicznie rzecz ujmując – Kulesza powinien już zastanawiać się, co jest w tekście po “ładna to piosenka niedługa”. Ale to, że tymczasowo sponsorzy wyglądają jak Batman, a PZPN jak Joker, nie oznacza, że już zawsze wszystkie pomysły Rady Sponsorów będą słuszne, wszystkie ich koncepcje akceptowalne. Niepokojąco zbliżamy się do sytuacji, gdy PZPN nie tylko nic nie wie, nic nie może i na nic nie reaguje, do tego za nic nie odpowiada i niczego nie kontroluje – ale jeszcze musi być posłusznym wobec czynników zewnętrznych. 

Przypominają mi się czasy Macieja Sawickiego, gdy momentami PZPN dzielił się sponsorami z innymi podmiotami, bo zwyczajnie nie miał już więcej miejsca na promowanie partnerów. Na każdego odchodzącego było od razu zastępstwo, często bardziej dochodowe. Nie chcę idealizować tamtego okresu, chcę pokazać, jak szybko i jak dynamicznie PZPN znalazł się w sytuacji właściwie o 180 stopni odwrotnej. Czy nie jest już trochę za późno, by to naprawiać jakąś Radą?

Komentarze