Olkiewicz w środę #86. Futbol reprezentacyjny, czyli jeszcze bardziej krwawe piekło

Im więcej czasu mija od zremisowanego meczu z Mołdawią, tym mocniej się zastanawiam - co właściwie się wydarzyło. Od strony sympatyka (nie mam jednak dość odwagi, by nazywać się kibicem) reprezentacji Polski - zastanawiam się nad poziomem absurdu, jaki zafundowało nam drugie starcie 159. drużyny rankingu FIFA z Orłami, tym razem już nie Orłami Santosa, ale Orłami Probierza. Ale od strony pragmatyka, który stara się śledzić trendy w całym reprezentacyjnym futbolu - zastanawiam się, czy naprawdę stało się coś, co nie miało prawa się zdarzyć?

Michał Probierz Reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Michał Probierz Reprezentacja Polski
  • Usprawiedliwienia i analizy Michała Probierza po meczu z Mołdawią brzmią kuriozalnie, może nawet śmiesznie, ale pamiętajmy, że to co łączy obie kompromitacje z tym samym rywalem to piłkarze, nie selekcjoner.
  • Kryzys zaczyna się przedłużać, coraz wyraźniej widać, że kolejne terapie wstrząsowe nie przynoszą najmniejszego efektu, a problemy, które trawiły zespół od paru ładnych lat są coraz większe.
  • Z drugiej strony warto pamiętać, że… taki zwyczajnie robi się cały futbol reprezentacyjny i paradoksalnie wcale nie jesteśmy jego pierwszą, a tym bardziej najefektowniejszą ofiarą.

Michał Probierz – niespełnione marzenia o wygranych pojedynkach główkowych

– Brakuje tej drużynie wzrostu – gdy te słowa wypalił Michał Probierz w trakcie swojego obszernego wywiadu dla Mateusza Borka z Kanału Sportowego, poczułem się jak bohater tych oklepanych komedii. “Pewnie zastanawiacie się, jak się tu znalazłem”. Bo istotnie – trzeba było naprawdę dużo pracy szeregu różnych osób, naprawdę dużo determinacji, głównie u naszych grupowych rywali, by znaleźć się w tym miejscu. By selekcjoner Reprezentacji Polski w wywiadzie na YouTube po zremisowanym domowym meczu z Mołdawią, który oznacza, że 159. drużyna w rankingu FIFA ugrała na Polakach 4 punkty w grupie eliminacyjnej Euro 2024, poruszył temat wzrostu. By właśnie od kwestii, nie bójmy się tego, nikczemności Boga, który poskąpił Polakom wielkoludów, rozpocząć poważną debatę na temat obecnego stanu reprezentacji. Naprawdę wiele musiało się stać, by Michał Probierz przejął reprezentację, wiele musiało się stać (między innymi fatalne wykończenie Arkadiusza Milika), by Mołdawia zrobiła cztery punkty na Polakach, wiele musiało się wydarzyć, również w głowie Michała Probierza, by zepchnąć dyskusję na temat wzrostu.

Ja wiem – trochę wyjęte z kontekstu, jednak Michał Probierz podał wiele innych okoliczności łagodzących, część nawet dość przekonujących. Na przykład “sfera mentalna”, która w tej konkretnej grupie zawodzi nie pierwszy, ani nie drugi raz. Wojtek Bąkowicz na Goal.pl przywołał cytat z Marcina Baszczyńskiego po meczach mundialu. Wypowiedź, którą równie dobrze można przypisać do każdego kolejnego wielkiego rozczarowania reprezentacji Polski. To samo powtarzał Jan Bednarek, tak długo, aż stał się wielkim przepraszającym memem, to samo powtarzał każdy reprezentant, który miał dość pokory, by winę dostrzegać raczej w sobie, niż na przykład w osobie selekcjonera. Michał Probierz tutaj trafił w dyszkę, zresztą nie potrzeba tu tak naprawdę psychologa, wystarczy użytkownik Twittera z dostępem do konta Wojciecha Górskiego – dziennikarz sprawdził, że na ostatnie 42 mecze, w których traciliśmy pierwsi gola, wygraliśmy dwukrotnie. Probierz nie powiedział: “jesteśmy za niscy, dajcie mi spokój”. Wręcz przeciwnie, do wielu przekonujących opinii, dodał jeszcze tę dotyczącą warunków fizycznych.

Czy poznaliśmy najbardziej polski problem w futbolu?
Piłkarze reprezentacji Polski po meczu z Mołdawią

Zagrajmy w grę “Uważam, że sfera mentalna zawiodła nas wtedy najbardziej. Byłem za bardzo zmotywowany, co później przełożyło się na myślenie na boisku. Myślałem głównie o tym, by czegoś nie zawalić, nie popełnić jakichś głupich błędów. Brakowało mi nastawienia, że to okazja, by się pokazać, zagrać ofensywniej, z werwą. Dawałem z siebie wszystko, ale miałem

Czytaj dalej…

Zresztą, z natury jestem dość wyrozumiały, a Michała Probierza dodatkowo lubię i darzę dużym szacunkiem za pracę dla ŁKS-u. Byłbym w stanie zrozumieć nawet argument dotyczący centymetrów. Ten feralny wzrost, rozumiany oczywiście przede wszystkim jako umiejętność gry w powietrzu, to faktycznie bardzo istotny czynnik w futbolu reprezentacyjnym. Tu rządzi improwizacja, bo selekcjonerzy swoich zawodników widzą właściwie głównie na rozruchu i w samolotach. Jedyne elementy, które możesz w miarę szybko i bezboleśnie rozrysować na kartce, gdzieś na podkulonych kolanach podczas kolejnego przelotu, to właśnie stałe fragmenty. W klubowym futbolu są na tyle ważne, że część zespołów decyduje się na osobnych fachowców od tej dziedziny piłki nożnej. W kadrze, gdzie czasu na wypracowanie automatyzmów jest nieporównywalnie mniej? Ich rola rośnie, aż do tak karykaturalnych wymiarów, że odwołanie do wzrostu to jedna z pierwszych myśli selekcjonera reprezentacji po blamażu z Mołdawią.

To było trochę zabawne, szczególnie, gdy wspominam Cracovię Michała Probierza. Obecny selekcjoner toczył na przykład barwną bitwę na słowa z Janem Mazurkiem z Weszło, gdy upierał się, że Liverpool też gra dośrodkowaniami. Trener DAC Dunajskiej Stredy zażartował z kolei, że w dwumeczu europejskich pucharów z “Pasami” Michała Probierza przez chwilę sądził, że mierzy się z drużyną koszykarską. Pamiętając o tych smaczkach z czasów Cracovii, odwołanie akurat do gry w powietrzu, tuż po tym, gdy gola strzelił nam mierzący 184 centymetry Ion Nicolaescu, jest zwyczajnie śmieszne. Nawet jeśli – o czym wspomniałem – jest w tym element całkiem trafnej diagnozy dotyczącej piłki międzynarodowej, gdzie czasu na pracę nie ma – w przeciwieństwie do szybkiego opracowania stałych fragmentów.

Drugi głośny cytat z wywiadu nie jest już jednak zabawny, jest tragiczny. Bo Michał Probierz bezradnie rozkłada ręce i mówi: nie jestem cudotwórcą.

Reprezentacja Polski. Drużyna, która faktycznie czeka na cud

Nie chcę, żeby krytyka znów zogniskowała się na osobie selekcjonera. Nie chcę, by upatrywać winy wyłącznie po stronie Probierza, który podjął złe decyzje, źle reagował na to co dzieje się na murawie, a wreszcie sam, własnymi nogami, zmarnował ze cztery wyśmienite sytuacje strzeleckie. Chcę, byśmy pamiętali, że to drugi selekcjoner, drugi mecz z Mołdawią i drugie totalne fiasko, w którym część aktorów nie uległa zmianie. I stąd też wypowiedź: “nie jestem cudotwórcą”. Z jednej strony – poczułem się rozczarowany. Michał Probierz, ten fighter z konferencji prasowych w Ekstraklasie, gość, który potrafił się odnaleźć w najróżniejszych warunkach i konfiguracjach, włącznie ze spadającym z ligi i powolnie bankrutującym ŁKS-em, przekonuje: nie jestem cudotwórcą. Ale jest też ta druga strona medalu. Jeśli człowiek jak Michał Probierz w sytuacji obcowania z reprezentacją Polski żali się, że nie jest cudotwórcą…

Odwróćmy te słowa. Czego potrzebujemy do pokonania 159. zespołu w klasyfikacji FIFA, w dodatku na własnym obiekcie? Czego potrzebujemy, by wygrać mecz, który utrzymuje nas w grze o awans na kolejny duży turniej? Może potrzebujemy “zagrać na poziomie odrobinę lepszym, niż żenujący”? Może potrzebujemy “przestać kryć się po krzakach, ilekroć wynik nie układa się po naszej myśli”?

Otóż nie, potrzebujemy cudotwórcy. Potrzebujemy cudu, żeby pokonać Mołdawię. Nie chcę tu z kolei czepiać się konkretnych słówek, rozkładać na czynniki pierwsze tej szczerości selekcjonera, ale to po prostu bardzo celna puenta dla poczynań kadry mniej więcej od spotkania z Argentyną na mundialu. Ta kadra potrzebuje cudu, by być przyzwoitą. Musi się zdarzyć prawdziwy cud, by nie przyniosła wstydu. Potrzebuje cudotwórcy nie po to, by dokonywać rzeczy wielkich, ale by unikać rzeczy haniebnych.

Gdzie szukać nadziei? Gdzie szukać poklepania po plecach i krzepiącego: “nie jest tak źle”? Cóż, dokładnie w tym miejscu, gdzie rozpoczynają się wszystkie nasze problemy. Reprezentacja Polski rozczarowuje już od dłuższego czasu, gra poniżej naszych oczekiwań, nawet jeśli punktuje, to od gry bolą zęby, gdy jedzie na turnieje – odpada w najlepszym wypadku tuż po wyjściu z grupy. Mamy poczucie marnowanego potencjału, mamy poczucie, że jesteśmy najbardziej nieszczęśliwym piłkarskim narodem świata – bo nawet jak wychodzimy z grupy, to w takim stylu, że część osób w ogóle rezygnuje z kibicowania kadrze. Jeśli jednak ktoś śledzi reprezentacyjną piłkę nieco szerzej… Widzi, że nie jesteśmy pierwsi. A co więcej – nie jesteśmy nawet najlepsi wśród tych, dla których przerwy na kadrę to inaczej tortury dla kibiców.

Futbol reprezentacyjny – ostatni bastion niespodziewanych wyników

Najpierw perspektywa makro – jeśli my jesteśmy dziadami, to czym była reprezentacja Holandii, która po zdobyciu brązu na Mistrzostwach Świata w Brazylii najpierw przegrała eliminacje do Euro 2016, a następnie poprawiła absencją w Rosji w 2018 roku? Psia krew, w składzie Robben, van Persie, Wijnaldum, Sneijder, na przestrzeni eliminacji występowali w pomarańczowych barwach i doświadczeni herosi, i świeża utalentowana krew. Efekt? 13 punktów w grupie z Łotwą, Kazachstanem, Turcją, Islandią oraz Czechami. Holandia potrafiła wygrać tylko cztery mecze, wszystkie z outsiderami. Czwarte miejsce w grupie, nawet nie zdołali się wczołgać do baraży, posiadając potencjał, który wielokrotnie przewyższa to, czym dysponuje Michał Probierz. Jeśli tamta Holandia zaliczyła dwa turnieje bez własnej reprezentacji na imprezie, to nasze ewentualne odpadnięcie w barażach trudno nazwać wydarzeniem bez precedensu. Serbia nie była na Mistrzostwach Europy od czasów, gdy jeszcze była Jugosławią. Ostatni gol dla Serbów na Euro strzelił Savo Milosević, ale to i tak nie pomogło w starciu z Holandią… Kluiverta i Overmarsa.

Zatrudnijcie psychologa! Mentalny upadek kadry, “to trwa od odejścia Nawałki”
reprezentacja Polski

W kontekście piłkarskiej reprezentacji Polski coraz częściej wspomina się o tym, że piłkarzom nie brakuje umiejętności – problemem jest mentalność. To widać na pierwszy rzut oka? Kacper Papiernik: Po ostatnich meczach reprezentacji Polski da się zauważyć, że piłkarze są mocno zestresowani, brakuje im swobody i czystej radości z gry w piłkę. Bez przerwy są poddawani

Czytaj dalej…

Nie chodzi o to, by pocieszać się losem innych, chodzi o pokazanie pewnej skali. Dość napisać, że przecież Czesi właśnie wysyłają nam kwiaty, bo sami zostali rozbici w Tiranie, a i Mołdawii jak dotąd jeszcze nie pokonali, zdołali z nią zaledwie bezbramkowo zremisować. Zwycięstwo nad Wyspami Owczymi, ugrane w bólach, po karnym? Brzmi zupełnie jak Polska, z tą różnicą, że oni byli tę odrobinę mniej żałośni na przestrzeni całych eliminacji. Ale co tam Czesi – właśnie trwa lament dotyczący ewentualnej ścieżki barażowej. Po wczorajszych meczach okazało się, że zamiast delikatnego spacerku z Estonią, a potem finałem granym ze zwycięzcą boju Walii z Ukrainą, może się trafić półfinał z Włochami i ostatni mecz z Chorwacją. Dlaczego? Bo i Chorwaci, i Włosi po prostu mają szansę wypaść w swoich grupach poza TOP 2. Zwłaszcza w przypadku Włochów wypada zapytać – i my narzekamy? My, grając Patrykiem Pedą z ich trzeciej ligi narzekamy, skoro Włosi dysponując całymi zespołami Włochów z Serie A są w niemal identycznej pozycji?

Ale być może jeszcze więcej niż ta skala makro mówi nam skala mikro. Właśnie wczoraj rozegranych zostało kolejnych siedem spotkań eliminacyjnych. Węgry pogubiły punkty na Litwie, goniąc od 0:2 do 2:2. Ukraina przegrywała z Maltą, San Marino po ponad godzinie gry trzymało remis z Danią. W niedzielę Szwajcaria pogubiła punkty z Białorusią, cały czas w grze o awans jest regularnie punktujący na papierowych faworytach Luksemburg. Tak jak w futbolu klubowym rozwarstwienie się pogłębia, bogaci stają się obrzydliwie bogaci, a biedni stają się dodatkowo jeszcze głodni, tak w reprezentacyjnym… Wszystko się wyrównuje. Przemęczenie gwiazd, ograniczone możliwości wpływania taktycznego na własne drużyny, wreszcie taki detal jak rozwinięty skauting. Tak, tak, teraz nawet słaby piłkarsko naród może przecież mieć swoich Shaqirich czy Aubameyangów – wychowanych w najmocniejszych akademiach, w najmocniejszych krajach, ale reprezentujących rodzinne barwy.

Efekt jest taki, że czasem po prostu ktoś mocny wpada w spiralę problemów, opuszcza wielkie imprezy, kompromituje się z outsiderami. Uniknąć tego się właściwie nie da.

A już na pewno bez cudotwórcy, z drużyną, w której brakuje centymetrów.

Komentarze