Zlatan Ibrahimović: selekcjoner zawsze zadaje mi to samo pytanie

Zlatan Ibrahimović
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Zlatan Ibrahimović

Zlatan Ibrahimović to ikona sportu i popkultury. Teraz jest w Polsce razem z reprezentacją Szwecji. Przyjechał po jedno – po awans na mistrzostwa świata. Nie jest pewne, czy i ile minut zagra przeciwko Biało-czerwonym, ale ciągle jest jedną z najważniejszych postaci w skandynawskiej drużynie. W Polsce właśnie ukazała się najnowsza książka Ibry “Adrenalina. Moje nieznane historie”. Opowiada w niej o perypetiach związanych z kadrą i jak zmieniło się jego postrzeganie w Szwecji.

Książka “Adrenalina. Moje nieznane historie” ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa SQN. Można ją zamówić TUTAJ.

Zlatan Ibrahimović – nieznane historie

Fragmenty książki:

Chcę zagrać na nadchodzącym mundialu.

Mam świetne relacje z selekcjonerem reprezentacji Szwecji. Przed każdym powołaniem do kadry dzwoni do mnie, zagaduje o samopoczucie i zawsze zadaje to samo pytanie: “Grasz dalej?”.

Ostatnim razem odpowiedziałem mu: “Tak, gram. Nie martw się. I nie pytaj mnie już o to. Kiedy poczuję, że nie jestem w stanie dłużej występować w reprezentacji, sam ci to powiem”.

Wciąż wierzę, że mogę pomóc chłopakom stać się lepszymi piłkarzami, tak jak zrobiłem to w Milanie. Nie mam niczego do udowodnienia, nie chcę też niczego nikomu narzucać. Chcę tylko inspirować. Rady, których udzielił mi na początku kariery van Basten, przekazałem już młodszym piłkarzom. Historia zatacza koło.

Przyszłość wydaje się daleka i nieruchoma, niczym te ośnieżone góry w oddali, wznoszące się ponad dachami mediolańskich budynków. Wiem, że w rzeczywistości nieuchronnie się do mnie zbliża. Trochę się jej boję. Ale patrzę jej prosto w oczy.

I rozkładam ramiona.

Zobacz także: Polska – Szwecja: typy, kursy, zapowiedź

***

Pomijając schematy i koszulki, najgłębsza prawda jest taka, że piłka nożna już na samym początku odebrała mi wolność.

Konieczne zastrzeżenie: nikt nie przystawił mi pistoletu do skroni i nie zmusił mnie, żebym został piłkarzem. Sam dokonałem takiego wyboru i nie ma w moim życiu ani jednej rzeczy, której nie zrobiłbym ponownie. Bez futbolu byłbym nikim. Wszystko zawdzięczam piłce. Dzięki niej jestem dziś tym, kim jestem, robię to, co robię, poznałem wiele miejsc i ludzi. Nigdy nie przestanę być wdzięczny za swój zawód.

Powiedziawszy to, mogę stwierdzić, że wiele futbolowi poświęciłem. 

Wszyscy myślą, że bycie piłkarzem jest takie wspaniałe i łatwe, ale nie mają pojęcia, jaki ciężar ma całkowicie zaprogramowane życie. No bo jak my żyjemy? Budzimy się, jemy śniadanie, potem mamy trening, obiad, odpoczynek, znowu trening, dwa mecze w tygodniu – i tak na okrągło przez 15 albo 20 lat. Kiedy gra Liga Mistrzów, na zgrupowaniu możesz spędzić cztery dni w tygodniu. Narodziny Maximiliana i Vincenta jeszcze bardziej skomplikowały sytuację. Zrezygnowałem z gry w reprezentacji właśnie dlatego, żeby spędzać z nimi więcej czasu.

Kiedy postanowiłem wrócić na mistrzostwa Europy i dziennikarze zadali mi pytanie o synów, rozpłakałem się. Przypomniały mi się łzy Vincenta, kiedy wychodziłem z domu i poczułem się źle.

Pewnie, piłkarze dobrze zarabiają, doświadczają dużej satysfakcji, ale ludzie nie myślą o tym, że kiedy żyją swoim sportowym życiem, które wymaga wielkich poświęceń, tracą znaczną część tego prawdziwego. Kiedy zawodnik kończy karierę w wieku 35 lat, przestaje znajdować się pod ciągłą obserwacją, nie ma zaplanowanego dnia, wreszcie odzyskuje pełną wolność – owszem, ale nie ma już też 20 lat.

Nie uskarżam się, że ominęło mnie chodzenie do dyskoteki i zabawa z przyjaciółmi. Nie, mówię tylko, że na 20 lat straciłem wolność, by każdego dnia móc robić to, co chcę. A teraz, z czterdziestką na karku, jestem już innym człowiekiem. Co mam teraz robić w życiu, po tylu poświęceniach? I co stanie się później?

Po zakończeniu kariery wielu piłkarzy popada w depresję. Co robić, skoro nie jest się już zaprogramowanym? Wolność staje się zbyt duża, przypomina ogromne morze, które przeraża. Nie mają już kompasu, by prowadzić ustalone z góry życie.

Ja mam teraz taki grafik: 10.00 – Milanello, 10.30 – początek treningu. Wkrótce tego zabraknie. Co robię? Zawożę synów do szkoły. A potem? Czekam tam, aż wyjdą? Nie, jadę na trening, żeby trochę popracować: pół godziny, godzina intensywnych ćwiczeń. Bam, bam, bam… A później? Przez 20 lat czuliśmy, że napędza nas adrenalina, której dostarcza mecz w obecności tysięcy kibiców. Teraz trzeba znaleźć inne jej źródło i inną jej postać. A to niełatwe.

Wielu byłych piłkarzy idzie do telewizji i komentuje mecze. Powiem wam, dlaczego to robią: potrzebują uwagi. Nie pieniędzy, lecz uwagi. Przez cała lata 80 tysięcy ludzi oglądało ich na stadionie, a dziennikarze o nich pisali. Przestają jednak grać i nagle nie ma już niczego. Więc bawią się w komentatorów. Ale mnie to nie interesuje. Nie potrzebuję uwagi. Na poziomie, jaki osiągnąłem, i tak ludzie będą się mną interesować – cokolwiek zrobię.

W przyszłości mógłbym zostać trenerem, tak naprawdę już teraz pomagam młodym zawodnikom i drużynie się rozwijać, ale sądząc po szkoleniowcach, których miałem, jest to mocno stresująca robota. Nie wiem – zobaczymy. W takim wypadku potrzebowałbym czasu na naukę. To, że byłeś wielkim piłkarzem, nie daje gwarancji, że zostaniesz wielkim trenerem. Żeby wyróżnić się na boisku, nie wystarczy ci już piękne zagranie, teraz musisz umieć przekazać swoje koncepcje tym, którzy grają dla ciebie – i to jest najtrudniejsze. Tutaj widać różnicę między dobrym a mniej dobrym trenerem.

Trzeba zacząć od trenowania młodzieży albo słabszej drużyny, trzeba mieć możliwość popełniania błędów, żeby się uczyć i nabierać doświadczenia. A później należy stopniowo piąć się na sam szczyt, gdzie nie ma już miejsca na pomyłki. Nigdy nie zacząłbym od wielkiego klubu, jak Pirlo w Juve, bo mógłbym na tym tylko stracić. Nawet gdybym od razu zaczął wygrywać, niczego bym się nie nauczył, bo uczyć można się tylko dzięki porażkom i upadkom. Żeby się rozwijać, trzeba mieć na początku możliwość popełniania błędów.

***

Jestem na zgrupowaniu reprezentacji Szwecji. Ucinam sobie pogawędkę z dziennikarzem, rozmawiamy o wszystkim po trochu, również o tym, że w Amsterdamie czasami czuję się samotny. Zdarza się, w końcu jestem daleko od domu. “Gdybym miał dziewczynę, byłoby pewnie inaczej” – rzucam w pewnej chwili. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział o Helenie, przez długi czas utrzymywaliśmy naszą relację w tajemnicy.

Dzień później tuż obok wywiadu znajduję w dzienniku coś w stylu ogłoszenia matrymonialnego, zatytułowanego Chcesz wygrać ze mną Ligę Mistrzów? Brzmiało mniej więcej tak: “Wysportowany 21-latek, wzrost 195 cm, waga 84 kg, szuka kobiety w odpowiednim wieku, w celu nawiązania poważnej relacji. Nie palę, nie piję, kocham piękne auta. Lubię dzieci. Mieszkam w Amsterdamie: a ty, gdzie jesteś? Pisz na adres Szwedzkiego Związku Piłki Nożnej”. Co więcej, opublikowano tam faktyczny adres naszej federacji. Wiele osób nie zrozumiało żartu i faktycznie wysłało odpowiedź na to ogłoszenie.

Wiem, to był tylko dowcip, ale uznałem go za idiotyczny i bardzo źle to odebrałem. Koleś od wywiadu próbował mnie przepraszać, ale zwyzywałem go od pajaców, wykrzyczałem, że zrobił ze mnie głupka i takie tam. Przez wiele lat w ogóle nie rozmawiałem z przedstawicielami tamtej redakcji.

Przestałem udzielać ekskluzywnych wywiadów, odpowiadałem wyłącznie na pytania na konferencjach prasowych podczas zgrupowań reprezentacji. Zacząłem mówić tylko to, co niezbędne, kontrolowałem się, nie śmiałem ani nie żartowałem, jak to było dotychczas, nie mówiłem też wszystkiego, co przyszło mi na myśl. Przestałem się wychylać. Przywdziałem zbroję, żeby się chronić.

W efekcie w Szwecji zaczęto pisać o mnie, że zachowuję się jak diwa, że gwiazdorzę, że nie potrafię być częścią zespołu, że się wywyższam, że gadam za dużo i nie potrafię zrobić niczego dobrego. Pamiętam nazwiska wszystkich dziennikarzy, co do jednego, którzy napisali o mnie w ten sposób. Koniec końców musieli odszczekiwać, bo odnosiłem sukces wszędzie, gdzie się pojawiłem, za każdym razem też okazywałem się liderem drużyny. Pisano również – wciąż zresztą tak jest – o mojej roli w kadrze narodowej: że jestem egoistą, indywidualistą i nie szanuję systemu. Rzecz w tym, że zdobyłem więcej trofeów zespołowych niż wszyscy piłkarze Szwecji razem wzięci. Wniosek z tego taki, że jeśli istnieje ktoś, kto wie, jak wygrywa się z drużyną, to na pewno tym kimś jestem ja.

Prędko nauczyłem się tego, na czym polegają dziennikarskie gierki: chodzi w nich o to, by najpierw cię wznieść, a po chwili cisnąć o ziemię. Początkowo o to, jak powinienem zachowywać się wobec mediów, pytałem bardziej doświadczonych kolegów z reprezentacji, na przykład Henrika Larssona. Wszyscy odpowiadali mi: “Zlatan, nikt nigdy nie interesował się nami do tego stopnia, dlatego nigdy nie mierzyliśmy się z podobną sytuacją. Nikt z nas nie jest w stanie niczego doradzić ci w tej sprawie”.

Od tamtego momentu postanowiłem robić wszystko po swojemu, również w kontaktach z prasą. Zdecydowałem uczyć się na własnych błędach i z własnego doświadczenia.

Kiedyś, jeszcze w czasach mojej gry w Ajaxie, udzielałem wywiadu na żywo po jednym z meczów reprezentacji Szwecji. Dziennikarz zaczął mnie wypytywać o pewne zagadnienie taktyczne, które sprawiało nam problem w tamtym spotkaniu, a ja odpowiedziałem mu po swojemu. Nie był usatysfakcjonowany, dlatego próbował sformułować pytanie inaczej i dalej cisnął mnie o tę samą kwestię, wracając do niej cztery czy pięć razy. W pewnym momencie nie wytrzymałem, przerwałem mu i zaproponowałem: “Posłuchaj, a może po prostu wybiegnij na boisko i pokaż wszystkim, jak to się robi. Co ty na to?”.

Na początku pobytu w Holandii nie wiedziano tam za dobrze, kim i jak dobry jestem. Któregoś razu dziennikarz zapytał mnie: “Wygwizdują cię na wyjazdach?”.

“Za każdym razem”, odpowiedziałem.

“W takim razie musisz być dobry”, skonkludował.

Podczas letniego turnieju w Amsterdamie zagrałem dobrze przeciwko Milanowi i od razu zaczęto porównywać mnie do van Bastena. Presja zaczęła rosnąć. Jeśli zdarzył mi się słabszy występ, od razu słyszałem gwizdy, a prasa nie pozostawiała na mnie suchej nitki. Wszyscy oczekiwali, że w wieku 20 lat zawsze będę grał jak van Basten.

Mój wizerunek w Szwecji zmienił się, kiedy w 2008 roku przyznano mi nagrodę Jerringpriset, czyli prestiżowe wyróżnienie dla najlepszego szwedzkiego sportowca. W głosowaniu biorą udział zwykli ludzie, którzy muszą wybrać jednego spośród dziesięciu kandydatów. Nagroda ta nigdy wcześniej nie trafiła do rąk pojedynczego piłkarza. Raz zdobyła ją nasza reprezentacja, po tym jak wywalczyła trzecie miejsce na mundialu w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Nigdy jednak nie wyróżniono nią konkretnego zawodnika. Kiedy mi ją wręczono, płakałem z nadmiaru emocji.

Od tamtego dnia Szwedzi zaczęli patrzeć na mnie inaczej. Mam na myśli zwykłych ludzi, nie dziennikarzy. Dla tych ostatnich pozostałem bad boyem, primadonną, czarną owcą. Ale – jak zawsze powtarzam – z prasą nie wygrasz.

W 2014 roku dziennik “Dagens Nyheter” opublikował ranking najlepszych szwedzkich sportowców wszech czasów. Uplasowałem się w nim na drugim miejscu, zaraz za Bjӧrnem Borgiem. Poproszono mnie o komentarz. Powiedziałem wtedy: “Dla mnie drugie miejsce nie różni się niczym od ostatniego. Z całym szacunkiem dla pozostałych sportowców, gdybym to ja decydował, na pierwszym miejscu umieściłbym Ibrahimovicia, na drugim Ibrahimovicia, trzecie przyznałbym Ibrahimoviciowi, czwarte Ibrahimoviciowi, a na piątym znalazłby się Ibrahimović”.

Kiedy te słowa dotarły do Borga, powiedział ze śmiechem: “Ibra jest zabawny, to świetny chłopak. Poza tym, jest dziś bardziej znany niż Ikea i dużo bardziej sławny, niż ja byłem w jego wieku”.

Oczywiście, że żartowałem. Zresztą Borg jest jedynym szwedzkim sportowcem, ze spotkania z którym naprawdę się cieszyłem. “O kur**czka, przecież to sam Borg”. Facet, który pięciokrotnie wygrał Wimbledon i sześć razy turniej Rolanda Garrosa.

O ile jednak rzuciłem wtedy żartem, o tyle w rzeczywistości nie żartowałem. Prawda jest taka, że szwedzkich dziennikarzy prawdziwie bolało umieszczenie nie brzmiącego po szwedzku nazwiska Ibrahimović na czele listy, przed wszystkimi innymi.

Zdarzyło się to również wtedy, gdy pobiłem rekord 49 goli Svena Rydella – którego nikt nie zdołał wyprzedzić w tej klasyfikacji przez 80 lat – i tym samym zostałem najlepszym strzelcem w historii kadry narodowej Szwecji. Od teraz na szczycie rankingu zamiast szwedzkiego widniało nazwisko Ibrahimović. Dzisiaj być może odebrano by to inaczej, jako że nowe pokolenia są bardziej przyzwyczajone do wieloetnicznego społeczeństwa, wtedy jednak fakt ten bardzo Szwedom przeszkadzał.

Książka Zlatana Ibrahimovicia “Adrenalina. Moje nieznane historie” ukazała się 23 marca nakładem Wydawnictwa SQN.

Komentarze