Ściany nie mówią dobrze o Peterze Hyballi. Liczby i gra coraz gorzej

Peter Hyballa
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Peter Hyballa

Wisła Kraków w kontekście utrzymania w Ekstraklasie może spać spokojnie, bo przy jednej spadającej drużynie i konkurencji nieszczególnie mocno walczącej o uniknięcie ostatniego miejsca, ma wystarczającą przewagę punktową. Ale myślenie, że wszystko w klubie idzie w dobrym kierunku byłoby patrzeniem przez różowe okulary. Trzy kolejne porażki spowodowały, że w Krakowie mówi się o coraz gorszej atmosferze.

Jest takie zjawisko w piłce nożnej, o którym mówi się “meteoryt”. Najczęściej określa się nim piłkarza, który w sposób zupełnie nieoczekiwany eksploduje formą, strzela gola za golem przez sezon lub pół, po czym nagle znika i rozpływa się w przeciętności. Do tej pory nie mieliśmy jednak przypadku, by meteorytem było jedno słowo. Dopóki nie pojawił się Peter Hyballa, a my wszyscy wraz z nim nie zaczęliśmy odmieniać przez wszystkie przypadki terminu “gegenpressing”.

Jazda windą w górę i w dół

Oczywiście jestem wielkim wrogiem wąskiego patrzenia na sprawy związane z futbolem. Piłka widziała już historie tak trudne do wytłumaczenia, że nie będę jakoś bardzo zszokowany, jeśli za jakiś czas zobaczymy w Wiśle wersję 2.0 gegenpressingu. To, że czegoś teraz nie ma, nie oznacza, że za chwilę się nie pojawi, i że wszystko, co widzimy jest tylko zaplanowaną częścią całości. Tyle że na dziś nadzieję można opierać tylko na tym, że w futbolu dwa plus dwa dość często nie równa się cztery. Żadnej innej przesłanki nie widać. Harmonijny rozwój ma to do siebie, że można robić krok w tył, by później pójść dwa do przodu. Wisła od pewnego czasu posuwa się wyłącznie wstecz.

Peter Hyballa miał niesamowite wejście do Ekstraklasy, dużo lepsze niż świadczyły i tak całkiem niezłe wyniki. W ośmiu pierwszych meczach zdobył 14 punktów, ale równie dobrze mógł mieć 24 – przebieg każdego z tych spotkań dawał realną szansę na zwycięstwo. O Wiśle coraz częściej mówiło się, że to najciekawsza drużyna do oglądania w lidze. Od tego czasu jakby ktoś przestawił wajchę – Wisła zagrała sześć meczów, szczęśliwie wygrała jeden, a w żadnym z pięciu pozostałych nawet nie była bliko wygranej (cztery razy przegrała, trzykrotnie do zera). Gegenpressing stał się jak punkty – niewidzialny. A jeśli coś dzieje się ciągle, staje się regułą.

W tym miejscu mogę nadziać się na kontrę, że przecież to piłkarze grają, są słabi i właściwie wyłącznie przez nich klub nie posuwa się do przodu. Poruszę ten temat później. Peter Hyballa obiecywał, że Wisła stanie się maszynką do pressingu i najlepiej biegającą drużyną w Ekstraklasie. Im dalej w las, tym tej maszynki jest mniej, a i z tym drugim bywa różnie. Dobre wyniki faktycznie mocno współgrały z wybieganiem. Gdy pod Wawelem przegrywała liderująca w lidze Pogoń, Wisła przebiegła ponad 120 km. W ostatnim meczu z Wartą – 111. Wcześniej Biała Gwiazda jakościowo (ale i biegowo) była przynajmniej o klasę pod Podbeskidziem, a mówimy o zespole, który w ciągu dwóch ostatnich miesięcy wygrał tylko z Wisłą, zremisował z Lechią i przegrał wszystko inne, co zagrał.

Kibice pokochali Hyballę

Fani Białej Gwiazdy mieli dość Artura Skowronka nie tylko ze względu na fatalną grę i takie wyniki, ale również przez jego sztampowe do bólu konferencje prasowe. Kibic nie jest głupi, nie da się go łatwo oszukać mówieniem o mikrocyklach, czy stwierdzeniem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, gdy gołym okiem widać, którzy zawodnicy od dłuższego czasu zasługują na krytykę. Hyballa był tu powiewem świeżości, bo właściwie od początku nie bał się uderzać personalnie w piłkarzy. Zmian nie tłumaczył wyłącznie taktyką, ale przede wszystkim tym, że ktoś po prostu grał słabo. Do tego doszły te legendarne, ciężkie treningi. Kibic, który nie akceptuje myśli, że piłkarz jego drużyny może się lenić, a u Hyballi nigdy coś takiego nie przejdzie, dość szybko kupił Niemca. Wisła postanowiła to wykorzystać marketingowo. Powstał szereg gadżetów z wściekłą twarzą nowego trenera i napisem “gegenpressing”. Trudno liczyć, że w najbliższym czasie będą hitem sprzedażowym, ale to akurat jest najmniejszy z możliwych problemów.

Atmosfera daleka od ideału

W poniedziałek na portalu Interia ukazał się tekst sugerujący, że Peter Hyballa nie jest już tak entuzjastycznie odbierany na Reymonta, jak na początku. Autorzy – Michał Białoński i Piotr Jawor – zaznaczają, że coraz więcej zawodników ma dość negatywnej motywacji, jaką stosuje Niemiec, a i zaufanie ze strony zarządu jest nadwyrężone. Także ze względu na nieudane transfery, które forsował szkoleniowiec. Przystawiliśmy ucho do tego, co dzieje się w klubie i – najprościej mówiąc – usłyszeliśmy podobne stwierdzenia. Podobno żaden z piłkarzy nie boi się ciężkich treningów, a szatnia nie ma najmniejszych pretensji o to, że jest znacznie trudniej niż za Skowronka. Hyballa potrafi jednak bezceremonialnie zrugać zawodników. Interia pisała, że jednego z nich trener nazwać miał “zerem”, my słyszymy, że epitetów miało być więcej, gdzie “nieudacznik” był jednym z łagodniejszych. Atmosfera jest daleka od idealnej, co w przypadku stylu narzucanego przez Hyballę, wymagającego od piłkarzy niemal umierania za trenera, nie jest rzeczą, którą można bagatelizować. Coraz więcej osób, także spoza grupy piłkarzy, ma być zirytowanych sposobem bycia trenera, jego błyskawicznymi zmianami nastrojów. Ten potrafi nagle wybuchnąć, gdy ktoś w zasięgu jego uszu używa języka polskiego.

Kuba bez specjalnych względów

Po przyjściu Petera Hyballi do Wisły pojawiło się mnóstwo pytań, czy poradzi sobie z podwójną rolą Jakuba Błaszczykowskiego, który – w zależności od miejsca – jest zarówno jego szefem, jak i podwładnym. Dziś można powiedzieć na pewno, że nie ma z tym najmniejszego problemu. Przed meczem z Wartą miał poinformować Kubę, że nie weźmie udziału w wewnętrznej gierce, bo nie będzie go w kadrze na to spotkanie. Było to zaskakujące, bo Błaszczykowski był gotowy. Ta część sesji treningowej odbyła się jednak bez niego. To tej sytuacji miał dotyczyć wpis Vullneta Bashy na Instagramie. Gdy współwłaściciel Wisły wrzucił w piątek swoje zdjęcie z treningu, Albańczyk skomentował “Powodzenia jutro… ach nie, nie jesteś wezwany”. I nie był to przytyk do Kuby.

Ogólnie sytuacja wygląda w ten sposób, że nie warto postawić ani złotówki na to, czy Hyballa poprowadzi Wisłę w przyszłym sezonie. Gdyby sam złożył dymisję na rok przed wygaśnięciem kontraktu, raczej nie byłoby ze strony władz klubu dylematu, czy ją przyjąć. Nieoficjalnie usłyszeliśmy, że gdyby do tego doszło, jeszcze niedawno kandydatem numer jeden na miejsce Niemca byłby Maciej Skorża, ale z wiadomych względów jest to już opcja nierealna. Na dziś w Wiśle nie ma też tematu Jerzego Brzęczka.

Czy leci z nami pilot?

Mówiąc o wynikach Petera Hyballi, nie można nie wziąć pod uwagę dość słabej kadry, jaką obecnie dysponuje Wisła. Pytanie jednak, czy jest aż tak słaba, by od dłuższego czasu prezentować się na boisku do tego stopnia źle. Przecież mówimy o tych samych piłkarzach, którzy do 80. minuty prowadzili z Legią, wygrali z Lechem w Poznaniu, całkowicie zdominowali Piasta Gliwice (wynik to inna sprawa, zwłaszcza że Wiśle w poniesieniu porażki mocno pomógł sędzia), Jagiellonię, długimi fragmentami Pogoń Szczecin i Śląsk Wrocław. Tych samych, którzy zdaniem kibiców Wisły byli zbyt dobrzy, by osiągać tak złe wyniki, jak za “późnego” Skowronka.

Mecz z Wartą był czternastym spotkaniem Hyballi, z czego jedenastym po zaplanowanym przez niego okresie przygotowawczym. Mówimy zatem o dość wiarygodnej próbce. Niemiec zdobywał w tym czasie średnio 1,29 punktu na mecz. Skowronek prowadził Wisłę w 33 meczach i zrobił w tym czasie średnią 1,33. Zdecydowanie zbyt daleko idącym wnioskiem byłoby stwierdzenie, że Polak jest w związku z tym lepszym trenerem od swojego następcy. Tego nie da się zweryfikować wyłącznie na podstawie suchych liczb, bo czynników jest znacznie więcej, jak choćby to, że były szkoleniowiec Białej Gwiazdy miał długo do dyspozycji świetnego Alona Turgemana, którego udanie potrafił zastępywać w tamtym czasie Aleksander Buksa, podczas gdy Hyballa sięga po duet Forbes (niezły jak na polską ligę, ale słabszy od Turgemana) – Medved (kompletny transferowy niewypał). Nie można jednak liczb całkiem deprecjonować. Wisła w swoim planie wpisała rozwój – dziesiąte miejsce na koniec obecnego sezonu, ósme za rok. Na pewno dobrze by było zobaczyć, że na taki rozwój są widoki, a to ostatnio podlega dyskusji.

Tak samo zresztą jak rozwój klubu na przestrzeni lat. Aktualnie po 25 meczach w tym sezonie Wisła ma na koncie 28 punktów. Rok temu na tym samym etapie, mimo serii dziesięciu kolejnych porażek, miała 30. Dwa lata temu – 35. Trzy – 37. Oczywiste jest, że konieczność sprzątania po poprzednich władach musiała się odbić negatywnie na aspekcie sportowym, klub przestał żyć ponad stan i zalegać piłkarzom z wypłatami, ale zasadne jest pytanie – gdzie jest granica kontrolowanego obniżenia lotu i gdzie zaczyna się brak takiej kontroli. Bo na pierwszy rzut oka niewiele brakuje, by ktoś zadał następne pytanie: czy leci z nami pilot?

Komentarze