Olkiewicz w środę #70. Wynik w piłce młodzieżowej, czyli sztuka odbierania uśmiechu

- Zmiany w akademii Rakowa - tak zatytułowało biuro prasowe częstochowskiego klubu krótki i lakoniczny komunikat o zwolnieniu jedenastu trenerów z akademii Rakowa. Było jedenastu chłopa, nie ma jedenastu chłopa - faktycznie, można taki manewr nazwać "zmianą", a można niemalże rewolucją w akademii, a mowa przecież o mistrzu Polski, jednym z najbardziej medialnych klubów.

Juniorzy Cracovii
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Juniorzy Cracovii
  • Kwestie szkolenia najgłośniej poruszane są w okresie kryzysów reprezentacji Polski, ale wówczas dominują recepty nieprzemyślane i populistyczne
  • Codzienne zainteresowanie światem szkolenia w piłce nożnej przynosi smutne wnioski o drastycznym rozjeżdżaniu się składanych wszem i wobec deklaracji oraz rzeczywistości
  • Jednolitego przepisu na wyjście z impasu nie ma, szczególnie, że spójności brakuje nawet wśród najważniejszych szkoleniowych autorytetów

Piłka młodzieżowa. Czy da się w niej odnaleźć radość?

Szczęście w nieszczęściu, że my z tą Mołdawią zwyczajnie przegraliśmy. Gdybyśmy wygrali po męczarniach, właśnie mijałby nam siódmy dzień ogólnopolskiej debaty o szkoleniu, która jest niemalże taką samą tradycją jak pomeczowy komentarz Jana Tomaszewskiego z użyciem słów “kryminał”, “dramat”, “dyletanci” oraz “amatorka”. Analizowalibyśmy właśnie gremialnie, dlaczego brakuje nam dryblerów i kreatywnych pomocników, po raz setny przepytywalibyśmy pierwszych trenerów Piotra Zielińskiego czy Jakuba Kamińskiego o to, jak udało im się wychować piłkarzy na tyle nieszablonowych, by robili różnicę nie tylko na podwórku, ale i w meczach mocnych lig czy też reprezentacji. Ktoś rzuciłby, że klimat (nie kompletnie bez racji), ktoś rzuciłby, że przesadne skupienie na wynikach (też nie bez racji), ktoś zripostowałby, że kontrę mamy w DNA, a jakiś pragmatyk – że po prostu jako naród jesteśmy średnio rozwinięci, pod każdym względem – od biznesu, przez świat usług, aż po sporty. Aha, ktoś przywołałby naturalnie Chorwację i Słowenię (być może ja), ktoś zwróciłby uwagę na WF (pewnie też ja). Sporo byłoby obserwacji trafnych, sporo byłoby też populistycznej jazdy na nostalgii (za naszych czasów rzucaliśmy plecak, cały dzień graliśmy w gałę, tylko potem reprezentacja w magicznym stylu opuściła wszystkie turnieje między 1986 a 2002 rokiem). Sporo byłoby załamywania rąk, sporo uzasadnionego płaczu i lęku o przyszłość.

Ale przegraliśmy z Mołdawią. Przegraliśmy z Mołdawią i dyskusja skupiła się, zresztą jak najbardziej słusznie, na głowach reprezentantów, na ich kruchej mentalności, na ich charakterze, który przecież posiadają. A że to charakter wymuskanego modela wrzuconego na zapuszczoną krypę rybacką, to już temat do innej dyskusji. Szkolenie na razie miało wolne, bo też nie ma sensu się oszukiwać – z Mołdawią powinna wygrać dowolnie wyszkolona kapela z jakiegokolwiek w miarę cywilizowanego piłkarsko kraju. Kiedy temat szkolenia wróci? Pewnie w chwili, gdy polskie kluby w europejskich pucharach zagrają przede wszystkim zagranicznymi zawodnikami, a później odpadną przed osiągnięciem jakiegokolwiek znaczącego sukcesu. Płynnie przejdziemy do jesiennego zgrupowania, gdzie brak logicznie dryblujących zawodników będzie jeszcze bardziej odczuwalny i znów o sprawie zapomnimy, gdy wróci stała ligowa rąbanka.

Dlaczego trochę żałuję? Ano dlatego, że właśnie teraz moim zdaniem jest dobra okazja, by przy tym szkoleniu na chwilę usiąść. Nie chodzi mi tylko o Raków Częstochowa, który zwolnił jedenastu ludzi z akademii – znam szkółki, gdzie nawet tylu pracowników nie ma. Chodzi o fakt, że właśnie w przerwie między sezonami dochodzi do najważniejszych decyzji w kwestiach szkolenia młodych zawodników. Marek Wawrzynowski, dziennikarz Wirtualnej Polski i człowiek bardzo mocno skupiony na szkoleniu podał w ostatnich tygodniach dość wstrząsające informacje na temat kulis działania akademii Legii Warszawa. Marek Śledź, dyrektor akademii Legii, ale przede wszystkim autorytet, któremu przypisuje się pierwsze sukcesy Akademii Lecha Poznań, miał dać trenerom jasne wytyczne: każdy z nich ma zdobyć tytuł mistrza Polski w swojej kategorii, wyniki będą brane pod uwagę przy ocenie ich pracy. Kontrakty są roczne z miesięcznym okresem wypowiedzenia, pierwsze weryfikacje mogą nastąpić już w grudniu.

Dla wielu osób, które szkoleniem interesują się z doskoku zabrzmiało to niemal jak zamach na świętość. W końcu PZPN i większość ekspertów mówi niemal jednym głosem: zbyt często nastawiamy się wyłącznie na wynik, tworzymy mocne drużyny młodzieżowe, ale gasimy w tym potencjał jednostek, u najmłodszych zbyt wcześnie pojawia się gigantyczna presja, brakuje ciągłości pracy oraz indywidualizacji całego procesu. Te wszystkie rzeczy są powtarzane tak często i tak nachalnie, że traktujemy je jak mantrę, zbiór dogmatów i prawd objawionych, z którymi ciężko dyskutować. I nagle w takim świecie pojawia się Marek Śledź z przekazem: wynik, albo za miesiąc się żegnamy. Zaskoczony nie jest nikt, kto w piłce młodzieżowej siedzi od lat. I wystarczy powołać się tutaj na głośne swego czasu słowa Marka Wasiluka. Były piłkarz m.in. Jagiellonii Białystok, obecnie jest trenerem w strukturach tego klubu.

– [w piłce młodzieżowej] dużo częściej trafia się na mecze, w których sfrustrowani trenerzy – poprzez rozgrywki CLJ – chcą się wypromować do piłki seniorskiej, bo może ktoś ich zauważy, jeżeli zdobędą medal w CLJ-ce. Runda wiosenna to jedna wielka kopanina – walka o medale lub utrzymanie. Oczywiście różnorodność w piłce jest bardzo ważna i nie mam problemu z tym, że ktoś chce grać tylko długimi podaniami, ktoś woli rozgrywać piłkę od bramki, a jeszcze ktoś inny nastawiony jest na tylko na stałe fragmenty gry. Bardziej boli mnie, że trenerzy, którzy mają wychowywać młodych ludzi i zmieniać ich sposób myślenia, często bardziej dbają o karmienie swojego ego niż o rozwój młodych zawodników. Mecze są pełne negatywnych emocji, krzyków i ciągłej presji, przez co zabijane są: kreatywność, radość i wzajemny szacunek – napisał pod koniec kwietnia.

Zaczyna nam się powoli wyłaniać wizerunek, który jest spójny. Bo choć środowisko zasadniczo uważa, że przesadna presja jest niewskazana, że nie warto budować drużyn, lepiej promować jednostki i tak dalej, to jednak środowisko ma też CLJtkę do utrzymania. Panie trenerze, nie wtrącamy się panu w robotę, niech pan promuje ofensywny futbol pełen radości, ale spadek z CLJtki będzie dla pana wyjątkowo bolesny. Zresztą, zarządcy akademii odpowiadają przecież przed prezesami klubów. Jak wytłumaczyć prezesowi (i jak prezes ma potem wytłumaczyć kibicom oraz Radzie Miasta), że wyniki jednej czy drugiej juniorskiej drużyny nie są miarodajnym czynnikiem do określania jakości akademii? Marek Śledź nie jest ani pierwszy, ani ostatni, a już na pewno nie jest wyjątkowy. Może jest jedynie trochę bardziej bezpośredni? W komentarzach wokół głośnego wykładu Wasiluka najbardziej szokujące były dla mnie głosy prosto ze środowiska – tak, w Centralnych Ligach Juniorów trenerzy tracą pracę z uwagi na osiągane wyniki. Tak, dla mnie spadek zakończył się zwolnieniem. Tak, mnie stawiano ultimatum, takie czy inne, ale jednak – uzależniano w całości ocenę mojej pracy od wyniku 17-latków, grających z innymi 17-latkami.

Nie ma tutaj nawet pola do szukania winnych – chciałoby się postawić kogoś pod pręgierzem, powiedzieć – oto Marek Śledź, winny, rzucajmy pomidorami. Ale winny jest system, i to nawet nie tylko w Polsce. Akademia to koszt, który trzeba ponosić każdego miesiąca, sezon po sezonie. Zyski zdarzają się duże, to prawda, ale głównie tym, którzy są konsekwentni i nie poddają się po pierwszych niepowodzeniach. A do tego – wrzucą naprawdę dużo, czyli tego kosztu nie będą ścinać w perspektywie nieco dłuższej niż sezon czy dwa sezony. A ile my w ogóle mamy klubów, które mogą o sobie powiedzieć: wiemy, gdzie zamierzamy być za dwa sezony?

“Możemy być praktycznie pewni, że na ME i MŚ Polska nie pojedzie, by się tylko bronić”
Polska U-17

– Chcemy odbierać wysoko piłkę i nawet nie używamy słowa “bronienie”. To słowo kojarzy się z niską grą, a my chcemy rozwijać zawodników, więc zastąpiliśmy je sformułowaniem “atakowanie bez piłki” – mówi w rozmowie z Goal.pl Marcin Włodarski, trener reprezentacji Polski do lat 17, który ze swoją drużyną notuje szokujące wyniki. Polska już nie chce

Czytaj dalej…

Jakże na miejscu jest ten gorzki dowcip o polskiej klasie średniej – polska klasa średnia jest średnia do pierwszej awarii dwumasy w dieslu. Polskie kluby piłkarskie żyją od chwili do chwili, od transzy do transzy. Jak w takich warunkach w ogóle zakładać istnienie akademii, a co dopiero jej rozwój czy doprowadzenie do momentu, gdy regularnie przynosi klubowi zyski. Niejeden prezes wie – i to myślenie pragmatyczne! – koszt, również koszt wizerunkowy, ponoszę ja. Ja będę świecił oczami przed kibicami, że nie ma transferów i wysokich kontraktów. A ewentualne zyski będzie czerpał nawet nie tyle mój następca, co jeszcze trzeci czy czwarty w kolejce prezes, który akurat trafi na plony z ziarna, które ja tu sieję, nie bez trudu.

Skoro tak – no to oczekujesz efektów na już. Niestety, ale tego się w piłce nie przeskoczy – najłatwiej i najszybciej efekt osiągniesz prostymi środkami. Kolektyw, gryzienie murawy, stałe fragmenty i jakoś się wtoczy, zero z tyłu, z przodu coś spróbujemy karnego złapać, do utrzymania może wystarczy. Gdy myśli tak pół ligi? Gdy myśli tak pół ligi, która ma SZKOLIĆ i ROZWIJAĆ siedemnastolatków czy nawet piętnastolatków, bo przecież spadek z CLJ U-15 też może mieć konsekwencje dla trenera, koordynatora szkolenia, czy nawet prezesa?

Jak w takich warunkach wychować tego wymarzonego dryblera, tego nieszablonowego pomocnika? Pomocnik ma dobrze kopnąć z rzutu rożnego czy wolnego, skrzydłowy przede wszystkim nie stracić, żeby kontra nie poszła. W teorii najlepiej nasz diamencik rozwinąłby się w wyższym roczniku, albo nawet w seniorach, ale przecież trzeba utrzymać CLJ. Ba, idźmy krok dalej – w teorii nasz diamencik najlepiej rozwinąłby się po przeniesieniu do większego klubu. Ale my mamy swoje ambicje, nasze drużyny mają swoje ambicje! Całość odbija się na jakości finalnego produktu.

A przecież to nadal ledwie wierzchołek. Bo tak naprawdę presja na zawodniku zaczyna się o wiele, wiele wcześniej, tak naprawdę z momentem wejścia na pierwsze boisko pierwszej akademii. Tak, w teorii już nie notujemy wyników w najmłodszych grupach, tak, już przestaliśmy biegać między pachołkami i stać w kolejkach przed wykonaniem slalomu z piłką. Świat szkolenia poszedł do przodu, młodzi piłkarze rozwijają się w grach, bez presji “walki o utrzymanie w lidze ośmiolatków”. Ale czy to już wystarczy, by młody chłopiec z piłki czerpał to, co powinien czerpać, czyli frajdę, przyjemność i radość? Przecież wie, że jest w elitarnym gronie. Wie, że jeśli nie za pół roku czy za rok, to za dwa lata dojdzie do selekcji. Wie, że najsłabsi odpadną, często bardzo szybko. Co rusz do drużyny będą dochodzić nowsi, czasem z bardziej świeżą głową, czasem z większymi umiejętnościami, albo większym żarem. Niektórzy pewnie zresztą swoje umiejętności i żar wypracowali w lokalnych szkółkach, gdzie największą presją było uzbieranie dziesięciu chłopców na logiczną gierkę po pięciu. Ale przecież tym większa frustracja młodego, który po czterech latach w poważnej akademii przegrywa rywalizację z kimś totalnie z zewnątrz.

To spięcie, usztywnienie ruchów, widać na każdym poziomie, od najmłodszych. Rośnie i puchnie, jak jakiś golem pożerający radość z piłki. Najpierw chłopcy przestają się uśmiechać na turniejach, potem na poszczególnych meczach. Następny etap to zanikanie uśmiechu na treningach. Chwilę później usztywniony jest już trener, który w roczniku U-12 miał jeszcze luz i bajerkę, ale po “awansie” do zespołu U-15 odpowiada już niemal bezpośrednio przed dyrektorem sportowym. Usztywniają się koordynatorzy, usztywniają się dyrektorzy.

Nie uśmiecha się już nikt, o tym, że przecież cała ta wielotysięczna wierzy głęboko, że liczy się rozwój, a nie wyniki – nie pamięta nikt.

Potem akademia Rakowa zwalnia jedenaście osób, Marek Śledź zapowiada wnikliwą ocenę trenerów, w kolejnych akademiach dochodzi do roszad w obrębie kadry trenerskiej z uwagi na osiągane wyniki. Nie z uwagi na wypuszczonych do dorosłej drużyny wychowanków – z uwagi na wyniki. Piłkarski świat nawet tego nie odnotowuje, bo w sumie i dlaczego miałby odnotować. A dalej to już z górki: męczymy bułę z Albanią, licząc na stały fragment albo błąd rywala, dziennikarze w koszulach i garniturach zastanawiają się, dlaczego nie szkolimy dryblerów, jedziemy do Szombierek Bytom zapytać, gdzie się uczył kiwać Skóraś.

Czy próbuję udowodnić karkołomną tezę, że odstrzelenie słabo rozwijającego się 11-latka oraz ultimatum dla trenera CLJ U-15 może się wiązać z brakiem dostarczania do seniorskiej piłki jakichkolwiek kreatorów gry i dryblerów? Aż tak to chyba nie. Chyba?

Komentarze