- Górnik Zabrze nie ma prezesa, nie ma dyrektora sportowego, władze klubu nie mają poparcia wśród kibiców, nie ma boisk, z których mogłaby korzystać akademia, a nawet – nie ma zamkniętych rozliczeń na linii klub-akademia.
- Patologia, która obecnie w Zabrzu wylewa się z każdej najmniejszej dziury narastała latami, pudrowana przez zasypywanie kolejnych wtop obfitymi transzami finansowymi z miasta.
- Najgorsza z perspektywy kibica Górnika Zabrze musi być świadomość, że prywatyzacja wcale nie musi oznaczać istotnej poprawy losów klubu.
Górnik Zabrze – wszystko wszędzie naraz
Koledzy – a wśród nich obecni redakcyjni kumple, Leszek Milewski i Damian Smyk – czasem żartowali z mojego zakresu tematycznego, że gdy w piłce aktualnie nic się nie dzieje, bohaterem mojego środowego tekstu bez wątpienia będzie Chorwacja. Chorwacja traktowana była przeze mnie faktycznie trochę jak skitrany gdzieś na ostatni sztych walet trefl – sam w sobie bezużyteczny, ale gdy reszta graczy wypstrykała się już z koloru, można nim domknąć udane rozdanie. Chorwacja zawsze była opcją, bo też zawsze oferowała jakąś nową, godną opisania aferę – jak nie korupcyjną, to związaną z kibicami, jak nie związaną z kibicami, to z wymuszeniami na rynku transferowym. Z bólem muszę stwierdzić, że rolę tamtej patologicznej i wiecznie dostarczającej tematów do tekstów Chorwacji przejął ostatnio Górnik Zabrze. Górnik Zabrze, który swoimi ruchami nawiązuje do tytułu filmu “Wszystko wszędzie naraz”.
Spróbujmy na razie poruszać się jedynie w obszarze bezlitosnych dla Zabrza faktów. Można by je wymieniać godzinami, ale poprzestanę na tych, które brzmią najpiękniej. W listopadzie ubiegłego roku Górnik Zabrze otwiera z pompą boisko pod balonem, które ma zrewolucjonizować szkolenie na całym Górnym Śląsku. W grudniu (miesiąc później) balon, który miał chronić dzieci przed śniegiem, zawala się pod ciężarem śniegu. Przez kolejne jedenaście miesięcy nikt z tym faktem nic nie robi. Ale miesiąc to i tak długo w zestawieniu z pięcioma dniami. W poniedziałek prezes Górnika Zabrze Adam Matysek udziela długiego i wyczerpującego wywiadu portalowi Weszło, przekonuje w nim, że wybory samorządowe nie spędzają mu snu z powiek, zbija argumenty oponentów, roztacza wizję przyszłości. Ba, wspomina też o tym, że wyzwaniem będzie łączenie stanowiska prezesa i dyrektora sportowego, ale przez jakiś czas to zadanie może być wykonalne.
W piątek prezes Górnika Adam Matysek jest już byłym prezesem Górnika, po rezygnacji, którą oczywiście przyjęła Rada Nadzorcza. Wcześniej z Górnika odeszło kilku innych pracowników, papierami rzucił również dyrektor sportowy Łukasz Milik – o tyle istotny, że z Zabrzem kojarzony również za sprawą swojego brata. Gdy dorzucimy do tej układanki Lukasa Podolskiego, regularnie punktującego władze klubu, przerzucającego się zgryźliwościami m.in. z prezesem i członkiem Rady Nadzorczej? A jeśli dorzucimy tu jeszcze wywiad Adama Matyska, który Masłonia nazywa Króliczkiem, chowającym się pod spódnicą Mamy (w tej roli zapewne Małgorzata Miller-Gogolińska)?
Wzorcowo zarządzany klub, idealnie przygotowany pod oficjalne obchody 75-lecia tego wielokrotnego Mistrza Polski.
Balon, akademia i inne wydatki
Oczywiście fakt, że Adam Matysek tak barwnie opisuje swoich niedawnych pracowników, nie jest największym problemem Górnika Zabrze. Nie jest nawet w pierwszej dwudziestce. Jeśli mamy rozmawiać o faktycznych, realnych zagrożeniach dla funkcjonowania spółki, powinniśmy raczej zwrócić uwagę na doniesienia Łukasza Olkowicza z Przeglądu Sportowego czy słowa samego Lukasa Podolskiego. Zaległości wobec piłkarzy są, co więcej – regularnie się powtarzają. To o tyle przedziwna sytuacja, że Górnik Zabrze ostatnio wreszcie zaczął spieniężać naprawdę godnie produkty swojej akademii. Adam Matysek tłumaczył, że pieniądze m.in. za transfer Szymona Włodarczyka do Sturmu Graz też przychodzą nieregularnie i z poślizgami, natomiast mimo wszystko – mogłoby się wydawać, że przy takich transferach wychodzących mądrze zarządzany klub będzie raczej wchodził w okres inwestycji, niż rozpaczliwej walki o utrzymanie na powierzchni.
A niestety – każde kolejne doniesienia z Zabrza pachną właśnie rozpaczliwą walką o utrzymanie na powierzchni. Wspomniany przeze mnie Łukasz Olkowicz w Przeglądzie Sportowym rozmawiał bardzo obszernie między innymi z trenerami wspomnianej akademii, która dostarczyła część spośród tych diamencików do pierwszego zespołu Górnika Zabrze. Okazało się, że szkółka, której działania przyniosły Górnikowi tyle pieniędzy, też nie może się doprosić od klubu własnej działki za kolejne transfery. O ile rozliczenia na linii klub-akademia nie brzmią jeszcze jakoś bardzo niepokojąco, tak sporo światła na realną sytuację Górnika rzucają problemy infrastrukturalne akademii.
Wiadomo – balon to swoisty symbol. Postawiony i hucznie otwarty w listopadzie. Zniszczony w grudniu. Potem na tym boisku akademia siłami kibiców, Lukasa Podolskiego oraz własnymi zamontowała oświetlenie, które chroni przed wczesnym zmrokiem, ale niestety – nie chroni przed śniegiem. Kibice z Torcidy ostatnio zamieszczali fotograficzne porównanie listopadowego pięknego otwarcia boiska pod balonem i tego, co spotyka zawodników akademii rok później. Oświetlone własnymi siłami, totalnie zasypane śniegiem boisko. To właśnie tutaj ma się urodzić nowy Stalmach, którego transfer do Milanu to kolejne złotówki do kasy Górnika. Całość brzmi trochę jak mem, ale w praktyce – pokazuje skalę problemów Górnika. Brak ruchów w kwestii montażu oświetlenia dałoby się jakoś zrzucić na formalności, na fakt, że po drodze były pilniejsze potrzeby, na te wszystkie drobnostki, na które zawsze zrzuca się winę w podobnej sytuacji.
Ale warto pochylić się nad informacją, którą ujawniają kibice Górnika – że balon mógł paść z uwagi na oszczędności energii. Przekładając na język polski – boiska pod balonem potrzebują stałego nawiewu od środka, by balon utrzymywał swój kształt. To jest coś, z czego nie da się zrezygnować, jeśli już takim boiskiem dysponujesz. Natomiast sam nawiew to połowa sukcesu – w wersji premium można powietrze ogrzać. Część klubów decyduje się na taki ruch okresowo, na przykład w trakcie turniejów, które trwają cały dzień. Inne są na tyle rozrzutne, że ogrzewają balon przez większość zimy – co sprawia, że zbierający się na powierzchni balonu śnieg dość szybko topnieje i spływa z konstrukcji. Natomiast są też kluby, które stwierdzą, że jakoś to będzie. Śnieg zaczyna się gromadzić na szczycie. Potem tworzą się bryłki lodu, ciężar jest coraz większy, aż w końcu sam chłodny nawiew nie daje rady utrzymać zadaszenia nad boiskiem. Nie mam wiedzy, co stało się dokładnie w Zabrzu i jak wyglądał temat ogrzewania tego boiska, ale jeśli balon, którego głównym zadaniem jest ochrona placu przed śniegiem, pada pod naporem śniegu zaledwie miesiąc po otwarciu… Są powody, by podejrzewać pewne niedociągnięcia ze strony osób zarządzających całym przybytkiem. A ktokolwiek podjąłby decyzję o oszczędnościach na ogrzewaniu – czy to miasto, czy to klub, de facto zarządzany przez miasto – obciążone byłyby pośrednio osoby odpowiedzialne za Górnik Zabrze A.D.2023.
Każdy klub oczywiście podkreśla, że akademia jest najważniejszym punktem, że akademia jest najcenniejszym skarbem i największym potencjałem. Każdy klub wie też, że w przypadku zakrętu finansowego to na akademii najłatwiej ściąć koszty, bo nawet totalne zaoranie całego projektu nie zostanie wychwycone przez dziennikarzy czy kibiców z dnia na dzień – w przeciwieństwie do jakiejś zapaści pierwszej drużyny czy efektownego rozwiązywania kontraktów z winy klubu. Natomiast jeśli jesteśmy już w tym drugim miejscu, jeśli widzimy już niemalże na własne oczy, jak bardzo Górnik Zabrze ograniczył swoje wydatki na akademię, możemy się jedynie domyślać, jak wygląda stan klubowej kasy.
Górnik Zabrze – aktualna sytuacja
- Świetnie, nie ma co psuć
- Mogło by być lepiej
- Inni mają gorzej
- Panie, daj pan spokój
Króliczek, Mama i wielkie wydatki
To spojrzenie za firankę, za którą trenerzy akademii próbują jakoś produkować nowych futbolistów jest niezbędne, by zrozumieć, na czym polega problem Górnika Zabrze. Trenerzy przepytani przez Łukasza Olkowicza mówią zresztą o szerokim wachlarzu problemów. Balon padł – problem, nie ma z kim go postawić na nowo. Oświetlenie – problem, jedyna opcja, by temat poruszyć, to zaangażowanie kibiców i Podolskiego. Rozliczenia na linii klub-akademia – nie wygląda to najlepiej, współpraca jest dość jednostronna. Dbanie o takie pierdoły jak toalety czy ochrona boisk akademii przed najazdem mieszkańców z psami nie ma sensu nawet wspominać. Aż chciałoby się w takim momencie krzyknąć – no to nie macie numeru do prezesa, żeby takie rzeczy załatwić?
No właśnie. Wygodnie byłoby uciec w wytłumaczenie, że w Górniku jest zwyczajnie już tak bardzo źle, że nie ma na wypłaty dla piłkarzy. Że naprawdę trudno zatrudnić ochroniarza do pilnowania boisk akademii, jeśli za moment można dostać potężne kary finansowe za nietrzymanie licencyjnych terminów spłaty długów wobec zawodników czy sztabu szkoleniowego. Natomiast – zdaje się – że to tylko część prawdy. Bo druga połówka to właśnie kwestia tego “telefonu do prezesa”.
Górnik zafundował ludziom, którzy pragną z Górnikiem cokolwiek ustalić, dwie dość ciekawe atrakcje. Pierwsza to oczywiście próba ustalenia, kto aktualnie jest prezesem klubu. Sama prezydent Małgorzata Mańka-Szulik z rozbrajającą szczerością w jednym z wywiadów przekonywała, że skoro jest Rada Nadzorcza, a w Górniku wszystkie idzie w dobrą stronę, to prezes jest właściwie zbędny. Zanim ktoś wtrąci, że to czepianie się słówek – faktycznie, w Górniku częściej na stanowisku prezesa jest wakat, niż ktokolwiek inny. Weszło policzyło dokładnie – od czasu Bartosza Sarnowskiego trwa wyścig kolejnych prezesów z popularnym Andrzejem Wakatem, jak dla potrzeby chwili ochrzcijmy bezkrólewie. Wakat po Sarnowskim – ponad 220 dni. Czernik – 581 dni. Potem znów wakat, 153 dni. Szymanek wytrzymał 7 miesięcy, następnie znów na pół roku wpadł wakat. Matysek objął stery w lutym, wytrzymał do grudnia. A pamiętajmy, że wakat ma asa kier w ręku – w latach 2014-2015 Górnik funkcjonował bez prezesa przez ponad 13 miesięcy. Są też okresy, które najlepiej pasują do kategorii rodem z ankiet “trudno powiedzieć”. Pamiętajmy bowiem, że zwolnienie Jana Urbana się wydarzyło.
- Zobacz także wideo: John van den Brom – osąd trenera
To jedyna oficjalna droga informowania o tym, co się stało u schyłku trenerskiej przygody Urbana z Górnikiem. Prezes umył ręce, trener odmawiał komentarzy, miasto udawało szczerze zaskoczone. Do zwolnienia zwyczajnie doszło. Prezes, który w okresie, gdy doszło do zwolnienia, był w trakcie składania rezygnacji, powiedział, że on decyzji nie podpisał. Prezydent miasta zaznaczyła, że ona zatrudnia prezesów, a to prezes potem zatrudnia lub zwalnia trenera. Nie wnikając w szczegóły widzimy, że w Górniku nawet gdy aktualnie nie ma na stanowisku prezesa oficjalnego wakatu, to jednak ten przebrzydły Jędrek Wakat coś tam zawsze w tle potrafi zamącić.
Ale załóżmy optymistyczny scenariusz. Udało się ustalić, kto jest prezesem klubu, udało się ustalić numer jego telefonu i udało się nawet trafić na okres, gdy prezes samemu podejmuje jakieś decyzje. Wtedy pojawia się właśnie mityczna Rada Nadzorcza, którą tworzą ludzie ściśle związani z panią prezydent. To właśnie tutaj tonie decyzyjność, tutaj trzyma się pod wodą każdy pilny i jednocześnie gorący temat. Odpowiadają trochę prezes, trochę Rada Nadzorcza, trochę miasto, a więc w praktyce nie odpowiada nikt. Do rozwiązywania problemów nie garnie się żadna z trzech stron, do zbijania argumentów kibiców czy dziennikarzy nie wychodzi nikt wiarygodny. Gdy już trafiają się takie rarytasy jak wspólny wywiad Tomasza Masonia i Adama Matyska, to chwilę później ich wypowiedzi na Twitterze prostuje Lukas Podolski. Adam Matysek dziś Masonia nazywa Króliczkiem, panią Gogolińską – Mamą, która chowa Króliczka pod spódnicą. W tle jest już słynna “Caryca”, pani prezydent, a przecież nie da się zapomnieć o “Szefie”, jak czasem bywa nazywany Podolski.
Bazując na wyliczeniach Kuby Białka sprzed roku, Górnik w trochę ponad dziesięć lat doprowadził do straty wynoszącej ponad 130 milionów złotych, przepalając m.in. dwie wielkie transze od miasta na 35 milionów złotych w 2015 i 32 miliony w 2017 roku.
Można byłoby się zdziwić, gdyby jeszcze cokolwiek w Zabrzu kogokolwiek dziwiło.
Prywatyzacja lekiem na całe zło?
Najgorsza w tej całej układance jest perspektywa Górnika na kolejne lata. Długi, straty, bieżące zaległości – wszystko jest pod względną kontrolą tak długo, jak miasto stanowi gwarancję. Ewentualna sprzedaż klubu to skomplikowana operacja przede wszystkim z uwagi na te wszystkie biznesowe ruchy, których Górnik dokonywał w ostatnich latach – jak choćby sprzedaż obligacji, właśnie z gwarancją od miasta. Zabrze tego nie umorzy – bo wbrew pozorom nawet nad Caratem znajdują się jeszcze wyższe instancje. Nowy właściciel miałby powoli spłacać wszystko, co Górnik dostał? Wówczas zamiast z biznesmenami ściągniętymi przez Lukasa Podolskiego zabrzańscy działacze musieliby od razu spotykać się z przedstawicielami państw arabskich.
Górnik już zabrnął do ślepego zaułka. Teraz posuwistym krokiem zbliża się do ściany. Miasto, które doprowadziło do sytuacji, gdy piłkarze są bez przelewów, pion sportowy bez szefa, pion komunikacji bez rzecznika, klub bez prezesa, a boisko pod balonem bez balonu, nie jest najbardziej troskliwym rodzicem. Ale jest rodzicem jedynym. I to jest prawdziwy rozmiar tragedii 14-krotnego Mistrza Polski w przededniu 75-lecia klubu.
Komentarze