SerieALL #2. PR-owy kurz opadł, a Roma Mourinho jest piękna

Jose Mourinho
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Jose Mourinho

Jose Mourinho w Romie to była bomba, o którą nikt nie prosił, ale post factum okazało się, że każdy o niej marzył. Gdy PR-owy kurz opadł, można się było jednak zastanawiać, czy mówimy o tym samym trenerze, który przez lata był na szczycie, choć ostatnio niekoniecznie. Pierwsze tygodnie Mou w Rzymie dają dość jasną odpowiedź – czytamy w cyklu SerieALL na SerieA.pl.

Całość tekstu na SerieA.pl. Poniżej przytaczamy fragment.

W tej układance coś nie pasowało. Przecież Mourinho jest trenerem, który zwykł zabijać piłkę, ograniczał raczej atuty rywali niż eksponował własne, a Roma przez ostatnie lata z różnym skutkiem starała się być drużyną piękną. W swoim DNA miała atak, a w swoim składzie potężny dysonans między jakością obrony i ofensywy właśnie. Branie defensywnego Mourinho do tej drużyny, w dodatku podobno wypalonego, brzmiało w podobnym stopniu jak PR-owe mistrzostwo, które dotrze pod dach każdego kibica na kuli ziemskiej, co przepis na katastrofę. Jakby zapomniano, że Mourinho nie jest ograniczonym siwym panem, który nie ma pojęcia, jaką drużynę przejmuje. Wyciąganie wniosków po dwóch meczach, a już zwłaszcza po koszmarnej Salernitanie, jest może przedwczesne, ale na razie nic nie wskazuje na to, że projekt “AS Roma 2021/22” będzie ciężkostrawny. Mou wie, jakie ma atuty w ataku i zamierza je wykorzystać.

Pomyśleć, że we wcale niegłębokich zakamarkach umysłu Jose czai się pomysł gry z dwoma napastnikami – Tammym Abrahamem i Eldorem Shomurodovem, podczas gdy ustawienie z samym Anglikiem na szpicy okazuje się zabójcze dla rywali. Jego piękny gol w Salerno jest już czymś więcej niż obietnicą doskonałego transferu, bo jeśli piłkarz w takim stylu wchodzi do drużyny, z którą nie przepracował całego okresu przygotowawczego, można spodziewać się najlepszego. Roma Mourinho to na tę chwilę ofensywna maszyna, w której najlepszym strzelcem jest grający w środku pola Jordan Veretout, która za plecami snajpera ma wciąż będącego w gazie Henricha Mchitarjana, Nicolo Zaniolo (akurat z Salernitaną z konieczności musiał za niego grać Carles Perez, ale i tak zaliczył asystę przy bramce Abrahama) i przede wszystkim Lorenzo Pellegriniego, czwartego kapitana zespołu od 1998 roku.

Każdy, kto oglądał przesiąknięty włoskim klimatem film Woody’ego Allena “Zakochani w Rzymie”, wie, jakie skomplikowane losy czekają tam na ludzkie serca. To Pellegriniego należy do Romy, jest jednym z ostatnich bastionów romantyzmu w piłce umoczonej w miliardach euro, choć niewiele brakło, by miłość ta nie mogła zostać skonsumowana. W wieku 15 lat wykryto u niego arytmię, nie mógł nawet trenować, ale dzięki temu, że wada nie była wrodzona, a nabyta (Pellegrini chorował na mononukleozę), wyzdrowiał i po latach rozkochał w sobie Rzym. Do tego stopnia, że w fanatycznej Italii kibice Romy nie mają problemu z jego otwarcie przyjacielskimi stosunkami z Andreą Belottim, Ciro Immobile, czy z budzącymi niechęć tifosich Javierem Pastore lub Federico Fazio. W układance Mourinho Pellegrini stał się najważniejszym ogniwem, a jeśli ktoś ma ochotę popatrzeć na piękne gole, niech rzuci okiem na te Lorenzo z Salerno.

Swoją drogą symptomatyczne, że najpiękniejsze bramki tej kolejki były autorstwa Giallorossich. Roma potrzebowała Mourinho, a Mourinho potrzebował Romy. To małżeństwo z rozsądku na naszych oczach przeradza się w wielką miłość.

Czytaj cały tekst na SerieA.pl

Komentarze