SerieALL #35. Pirlo na tle Piolego jak uczeń szkoły szachowej. Mało utalentowany

Juventus - Milan
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Juventus - Milan

Rok temu władze Juventusu zechciały mieć swojego Zidane’a, więc zatrudniły Andreę Pirlo. W efekcie tej decyzji zaraz w klubie nie będzie ani trenera, ani pieniędzy, ani jakościowych piłkarzy (a przynajmniej znacznie mniej, niż przez dziesięć ostatnich sezonów), co w sumie jest powiązane z tym drugim “ani”. Podobno nie da się już ściągnąć ubrania z nagiego. Juventus przegrał z Milanem 0:3 i pokazał, że ta drużyna jest jeszcze bardziej naga, niż się wydawało.

Zapraszamy na nasz cykl w Goal.pl i na SerieA.pl. Po każdej kolejce włoskiej ligi podsumujemy dla Was wszystkie najważniejsze wydarzenia z minionego weekendu. Żadnych opisów meczów, bo one już były. Luźne uwagi i pomeczowe boki.

Milan przez większą część sezonu był liderem Serie A. Kibice liczyli kolejne spotkania bez przegranej, łapali się za głowy patrząc, kiedy ostatnim razem gang Piolego strzelił mniej niż dwa gole w meczu, ale mniej więcej od czasu porażki z Juventusem jesienią zaczęła się delikatna jazda po równi pochyłej. Tempa Interu, który w ligach top 5 jest najlepiej punktującym zespołem, nikt nie byłby w stanie wytrzymać, ale Milan zaczynał nie nadążać też za innymi. Jeśli weźmiemy pod lupę ostatnich 15 meczów, czyli de facto całą drugą część sezonu, Rossoneri są nie tylko za lokalnym rywalem, ale też za Atalantą, Napoli, czy nawet Lazio. Przy wszystkich problemach Juventusu, które siłą rzeczy były głośniejsze – huk upadającego imperium zawsze będzie bardziej słyszalny niż delikatne spuszczanie z tonu przez odradzającą się dawną potęgę – Milan nie wyglądał na zespół, który jest faworytem bezpośredniego meczu o Ligę Mistrzów. Tylko, że Milan miał trenera, a Juventus co najwyżej kandydata na niego.

Stefano Pioli miał plan, z którym przyjechał do Turynu. Kluczowym elementem układanki był Brahim Diaz, do tej pory rezerwowy bez większej przyszłości w Mediolanie. Już w tygodniu docierały informacje, że Hiszpan wystąpi w pierwszym składzie, co niektórzy kwitowali pukaniem się w czoło. Pioli jednak potrzebował kogoś do szybkiej, kombinacyjnej gry w środku, a Diaz miał lepsze predyspozycje od innych. Dostał więc na ten wieczór carte blanche od trenera i po niepewnych pierwszych minutach wszyscy już byli zgodni – mamy do czynienia z gamechangerem. Mocny strzał w środek bramki Szczęsnego był sygnałem, że Diaz czuje się dobrze, a on się jeszcze z każdą kolejną minutą rozkręcał. Całościowo Milan wyglądał na drużynę, w której każdy znał przeciwnika na wylot, wyłączył środek pola Juventusu z gry, z wyjątkiem pustego przelotu Donnarummy nie pozwalał, by jedyne, co charakteryzuje Juventus Pirlo – seryjne dośrodkowania – nie stanowiło żadnego zagrożenia. Rezerwowi wnieśli nową jakość, jeden z nich strzelił gola, którego moglibyśmy spokojnie wybrać bramką kolejki. Tymczasem po drugiej stronie Andrea Pirlo wybrał jedenastkę, tę samą przewidywalną taktykę, jaką oglądaliśmy już do bólu wcześniej, kompletnie nie reagował na wydarzenia. Można było mieć wrażenie, że całośc taktycznego planu Pirlo oparta była na wrzutkach Cuadrado i nieprzewidywalności Cristiano Ronaldo. Trochę mało. Oglądając pojedynki Pirlo z Piolim lub wcześniej z Antonio Contem, można było mieć wrażenie, że to jak szachowy mecz Magnusa Carlsena z uczniem szkoły szachowej spod Petersburga. Średnio uzdolnionym.

Pirlo jest weryfikowany brutalnie. Nie reaguje. Nie wyciąga wniosków. Jest twarzą stagnacji w grze pozbawionej polotu, tempa, przyspieszenia. Przywiązuje się do nazwisk. Przecież nawet Maurizio Sarri nie bał się w poprzednim sezonie w starciu z Milanem zmienić tuż po przerwie słabego tamtego dnia Cristiano Ronaldo i wprowadzić za niego Paulo Dybalę, jak się okazało strzelca zwycięskiego gola. Andrea Pirlo w dniu meczowym nie robi niczego, czego nie potrafiłby kibic wygrywający miejsce na ławce Juve w jakimś konkursie.

Dziś trudno wyobrazić sobie, by Cristiano Ronaldo mógł zostać w Juventusie w przypadku, w którym będą chętni na wykupienie jego karty rok przed końcem kontraktu. Brak Ligi Mistrzów, który wydaje się dziś niemal pewny, to dziura budżetowa wielkości leja po bombie. Juventus mógł odpaść w Lidze Mistrzów w 1/8 finału w dwóch ostatnich sezonach, a i tak otrzymał od UEFA przelew na ponad 90 mln euro. Sevilla za zwycięstwo w ubiegłorocznej Lidze Europy dostała niespełna 15 mln euro. Katastrofalny sezon w Lidze Mistrzów jest wart zatem sześciokrotnie więcej niż rewelacyjny w Lidze Europy. Pozbycie się największego płacowego komina zapewne byłoby mile widziane nawet przy szacunku dla jego sportowej klasy, zwłaszcza gdy już jasne się stanie, iż w swoim czwartym sezonie na pewno nie pomoże w zawojowaniu Starego Kontynentu – po co był do Turynu ściągany. Już teraz można być pewnym, że nie obejdzie się bez kadrowej rewolucji, bo gdzie wina Pirlo, wszyscy wiedzą, ale nie trudno wskazać inne nazwiska, które zawiodły. Patrząc na nazwiska Paulo Dybali, Adriena Rabiot i Aarona Ramseya (dwaj ostatni tylko 0,5 mln euro mniej od Romelu Lukaku) w pierwszej piątce najlepiej zarabiających piłkarzy Juventusu, można tylko z politowaniem pokiwać głową.

Milan był dla Juventusu przestrogą, jak może wyglądać przyszłość bez awansu do najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie. Stara Dama postanowiła nie skorzystać. I chyba śmiało można powiedzieć, że doprowadziła do sytuacji, gdzie nawet wyczekiwany powrót Massimiliano Allegrego nie zagwarantuje niczego.

Cały tekst na SerieA.pl

Komentarze