Pirlo niesie radość. Nadzieję także?

Andrea Pirlo
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Andrea Pirlo

Kibice Juventusu żartują, że wystarczyło, by Andrea Pirlo przyszedł za Maurizio Sarriego, a Stara Dama zdobyła w dwóch pierwszych meczach siedem punktów. Ale tak naprawdę jego początek w Turynie jest raczej słodko-gorzki. Co nie zmienia faktu, że wiele wskazuje, iż Juventus postawił na właściwego konia.

Czytaj dalej…

Jeśli cię szanują, nie musisz na nich krzyczeć. Latem w Juventusie uznali, że lepiej zatrudnić kogoś, kto z gwiazdami się dogada, a nie będzie ustawiać ich na siłę. Nie chciano już kłótni z Cristiano Ronaldo albo rejestrowanych przez kamery scenek, gdy Portugalczyk nie podaje trenerowi ręki, a ten później na konferencji musi robić dobrą minę do złej gry i twierdzić, że to nic nie znaczy. Andrea Pirlo nie był oczywistym wyborem, jeszcze tydzień wcześniej Andrea Agnelli zaprezentował go – z niewspółmierną pompą w stosunku do wydarzenia, mówimy przecież o Serie C – jako szkoleniowca drużyny U-23. Ale gwarantował zmianę dyktatorskiego podejścia, pierwsze efekty zresztą już widać. Gdy po meczu z Romą (2:2) dziennikarz Sky Italia zapytał Cristiano o Pirlo, ten wypalił: wreszcie możemy trenować z radością i w końcu jesteśmy szczęśliwi.

W końcu.

Zidanissmo

Agnelli wierzy, choć nie mówi tego na głos, że Pirlo będzie dla Juventusu tym, kim stał się Zidane dla Realu Madryt. Zresztą takie skojarzenia nie są oderwane od rzeczywistości – „Zizou” w czasie kariery nie widział się raczej w roli trenera, Pirlo w swojej autobiografii pisał wprost, że nim nie zostanie. Obaj po zmianie decyzji dostali też identyczny pierwszy cel – sprawienie, by szatnia po poprzedniku zaczęła żyć. Włoch idealnie się do tego nadaje, jeszcze jako piłkarz był przez kolegów uwielbiany. W Milanello legendą obrosły jego całodniowe pojedynki w FIFA z Alessandro Nestą, czy żarty robione kolegom. Po transferze do Juve nie było inaczej, „Maestro” był z tych ludzi, którzy mogą się nie odzywać przez pół godziny, by później jednym zdaniem położyć wszystkich na łopatki. Pirlo zawsze posiadał inteligencję emocjonalną na poziomie nieosiągalnym dla większości populacji, po pięciu latach wszedł do szatni Juventusu z empatią wypisaną na twarzy i chęcią dialogu. Po nieudanych rządach Sarriego właśnie tego w Turynie szukali.

O „zidanizacji” Juventusu mówi się często. Samo wpisanie hasła „Zidane Pirlo” w Google daje tysiące zwrotów. Piłkarskie Włochy, żyjące nie tylko tym, co piszą trzy największe tytuły prasowe, a w ogromnej mierze bazujące na małych blogach, nie mają wątpliwości, co do wielu części wspólnych.

Paolo Montero, były piłkarz Juve: – Porównania Pirlo do Zidane’a są uzasadnione, ale nie jest to identyczny przypadek. Zidane w Realu zaczynał od bycia asystentem Carlo Ancelottiego, a Andrea jest zupełnym nowicjuszem. Ale trzeba w tym miejscu dodać, że obaj mają charyzmę na tym samym poziomie. Nawet, gdy w szatni siedzą najlepsi piłkarze świata, będą ich słuchać. Pirlo i Zidane nie muszą się odzywać, by mówić.

Marcello Lippi, zdobywca Ligi Mistrzów z Juve: – Czasem jedyne, czego trzeba, by wzmocnić siłę zespołu, to rozmowa. Na tym bazował Zidane po przejęciu Realu, a nie na jakichś wyszukanych metodach treningu. Wygrał wszystko, bo stworzył gwiazdom cieplarniane warunki. Andrea jest jak „Zizou”.

Cristiano Ronaldo o dostrzeżonych podobieństwach po pierwszych tygodniach Pirlo: Myślę, że Zidane prowadził nas w Realu w niezwykle inteligentny sposób. To nie było wcale łatwe, bo w takim klubie zawsze na ławce siedzą piłkarze tak wysokiej klasy, że trzeba dawać im grać. On potrafił zaangażować wszystkich do pracy, sprawić, że każdy czuł się potrzebny.

Pirlissmo

Nazewnictwo śródtytułów oczywiście nie jest przypadkowe i nawiązuje do słynnego „Sarrismo”, terminu tak popularnego we Włoszech, że wpisanego w tamtejsze słowniki z definicją: „Koncepcja gry w piłkę nożną zalecana przez trenera Maurizio Sarriego, oparta na szybkości i skłonności do ofensywy; także bezpośrednim i niezbyt dyplomatycznym sposobie mówienia i zachowania”. Niespełna półtora roku temu Sarriego sprowadzono na Allianz Stadium, by uczynił Juventus pięknym. Samo mistrzostwo Włoch to już było za mało, bo trudno zadowalać się wygraniem czegoś, co uważa się nie za cel, lecz obowiązek. Dlatego z pracą pożegnał się pragmatyczny do bólu Massimiliano Allegri. Ale Sarri ani trochę nie ulepszył wizerunku Juventusu. To wciąż był toporny futbol, a nawet tak inteligentny piłkarz jak Giorgio Chiellini mówił o trudnościach z przyswojeniem taktyki trenera. Juve wygrywało, ale w żadnym stopniu nie dominowało nad rywalami bardziej niż za czasów Allegrego. Przy okazji straciło cechę, która przez lata doprowadzała do szału kibiców rywali – swój cynizm. Wygrywanie trudnych meczów w końcówce stało się rzadkością, za to brak kontroli nad meczami – proszę bardzo. W Serie A w całej kampanii 2019/20 Juventus przegrał pięć (!) spotkań, w których wychodził na prowadzenie. I do tego katastrofa z Lyonem w Lidze Mistrzów, która – obok ataku pandemii – najmocniej odbiła się na finansowych stratach klubu sięgających w ciągu zaledwie roku 90 mln euro.

Sarri nie miał przyszłości, a zmiana na Pirlo nie była wcale tak ryzykowna, jak na pierwszy rzut mogła wyglądać. Gra przecież nie może być dużo gorsza, gdy dysponuje się mocną przecież kadrą, a klub zyskał PR-owo. Parafrazując klasyka – o Pirlo można mówić tylko dobrze albo dobrze. Nawet jeśli tego Juventusu tak zwyczajowo nienawidzisz.

Patrząc na przebieg meczu z Sampdorią (3:0), w którym Pirlo debiutował na ławce, można było mieć wrażenie, że gdyby tak wyglądał Juventus Sarriego, nikomu do głowy nie przyszłoby jego zwalnianie. To nie była tylko pełna kontrola, ale nieustanne dążenie do strzelenia kolejnych bramek. To był Dejan Kulusevski wkomponowany w zespół, jakby był w nim od zawsze, odzyskany Aaron Ramsey, ale i anonimowy poza Serie A Gianluca Frabotta, w którego Pirlo po prostu wierzy. Ustawienie 3-4-1-2 wydawało się absolutnie trafione, a głosy o „Pirlissmo” podniosły się błyskawicznie.

Dlatego tak bardzo szkoda, że nie doszło do starcia Juve z Napoli, bo początku Pirlo pod kątem sportowym nie da się zdefiniować jednoznacznie. Z Romą znów postawił na 3-4-1-2, ale Juana Cuadrado rzucił do roli lewego wahadłowego, Kulusevskiemu kazał operować po prawej stronie, a Adrienowi Rabiotowi zaufał zwyczajnie za bardzo. Właściwie każda osoba śledząca ten mecz wiedziała, że Francuz zakończy go z czerwoną kartką, ale gdy Pirlo zdecydował się na zmianę, ściągnął wprawdzie fatalnego tego dnia Westona McKenniego, ale niedryfującego w kierunku wykluczenia. Juventus grał więc przez ostatnie dwa kwadranse w osłabieniu na życzenie samego trenera i gdyby nie Cristiano Ronaldo, już na progu sezonu musiałby lizać rany po porażce.

W sobotę Juventus zagra z Crotone i już pojawiają się przecieki, że od taktyki Pirlo nie odejdzie, ale w trzecim kolejnym meczu wystawi Kulusevskiego na trzeciej pozycji – tym razem w roli trequartisty będącym łącznikiem między dwoma pomocnikami (prawdopodobnie Arthurem i Bentancurem), a linią ataku (Dybala lub Chiesa z Moratą). Czym zatem tak naprawdę jest „Pirlissmo”, wyjdzie w praniu.

Gdyby boiskowa gracja miała jakiekolwiek przełożenie na ławkę, bliżej by mu było do Zidane’a, niż Ciro Ferrary.

Komentarze