Z pyłu kopalni na Anfield. Jak Luis Diaz z nieludzkiej ziemi trafił na salony?

Luis Diaz
Obserwuj nas w
fot. pressfocus Na zdjęciu: Luis Diaz

Miejsce urodzenie ma wielki wpływ na to, kim jesteśmy. My, Europejczycy, zazwyczaj mamy jednak wiele szans, by odmienić swoją fortunę. Ale nie wszystkim los dał tak duże możliwości. Przyjście na świat w niewielkim, położonym w nieprzyjaznej strefie klimatycznej i przeraźliwie biednym miasteczku, do którego instytucja państwa praktycznie nie sięga, a w którym rządzi korupcja, partyzantki i handlarze narkotyków, nie stwarza zbyt szerokich perspektyw. Właśnie w takim miejscu urodził się napastnik Liverpoolu Luis Diaz. Za chwilę Kolumbijczyk może podnieść najważniejsze trofeum w klubowym futbolu.

  • Luis Diaz urodził się w miasteczku Barrancas w północno-wschodniej Kolumbii
  • Jednym z ulubionych zajęć Luisa Diaza w dzieciństwie było obserwowanie pociągów wywożących urobek z kopalni
  • W 2015 roku Diaz wziął udział w naborze do klubu Atletico Junior. Skauci wypatrzyli go spośród 3 tys. kandydatów
  • W karierze skrzydłowemu Liverpoolu pomógł Carlos Valderrama, który powołał go na turniej dla rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej

W cieniu kopalni

Barrancas to siódme pod względem zaludnienia miasto departamentu La Guajira, najbardziej wysuniętej na północ części Kolumbii. Żyje tu 22 tys. osób i każda z nich zna doskonale słowo “Cerrejon”. Tak właśnie mówi się na gigantyczną, otwartą w 1985 roku, odkrywkową kopalnię węgla znajdującą się na północny wschód od mieściny. Swoją nazwę obiekt zapożyczył ją góry, świętego miejsca dla indian Wayuu, stanowiących około 44% mieszkańców La Guajiry.

Cerrejon zajmuje niemal 700 kilometrów kwadratowych i jest największym tego typu obiektem w Ameryce Południowej. Kopalnia to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo dla mieszkańców tej części globu. Błogosławieństwo, bo daje możliwość zarobienia pieniędzy bez konieczności pracy dla kartelów narkotykowych. A przekleństwo, bo w zastraszającym tempie degraduje środowisko. Potężne przedsiębiorstwo zużywa ogromne ilości wody (24 miliony litrów dziennie). W dodatku pył z Cerrejón przenoszony przez wiejące w La Guajirze silne wiatry zanieczyszcza wodę, powietrze i glebę. Dużym problemem są też samozapłony węgla, które powodują, że do środowiska dostają się metale ciężkie. Ludzie cierpią na problemy z oddychaniem, choroby skóry, raka. – Problemy zaczęły się, gdy Moisés miał osiem miesięcy – mówi o problemach zdrowotnych swojego synka Uriana, mieszkanka Barrancas, w rozmowie z holenderską dziennikarką Ynske Boersmą. – Miał wysoką gorączkę i kasłał, jakby się dławił. Teraz ma trzy lata i wciąż walczy o życie. Nie może biegać, krzyczeć i kaszle w nocy – dodaje kobieta.

Zarządcy Cerrejon posuwają się też do innych niegodziwości, np. do przeprowadzania przymusowych wysiedleń z ziem zajmowanych pod kopalnię. Czarną robotę dla korporacji wykonują bojówki paramilitarne, które zastraszają, biją, a jeśli trzeba to nawet zabijają opornych.

Miejscowa ludność, cierpiąca od ponad 35 lat z powodu uciążliwości kopalni, próbuje walczyć o swoją ziemię. Sprawa trafiła nawet na forum ONZ, które wezwało właścicieli, międzynarodowy koncern Glencore, do zaprzestania zatruwania środowiska. Na niewiele jednak to się zdało. W Cerrejon węgiel wciąż jest wydobywany, wody brakuje coraz bardziej, a ludzie są zmuszeni wdychać pył.   

Aby jednak być uczciwym, trzeba powiedzieć, że korporacja robi też dobre rzeczy: rozdaje ludziom jedzenie czy też mocno wspierała walkę z koronawirusem w tej części Kolumbii.

Morderstwa polityczne

Barrancas i jego mieszkańcy, oprócz przykrości związanych z działalnością kopalni, mają też te same problemy co reszta kraju: korupcja, przemoc, partyzantki, handlarze narkotyków. Dość powiedzieć, że były burmistrz miasta, a potem gubernator całego departamentu, Juan Francisco “Kiko” Gomez w 1997 roku zlecił morderstwo swojego kontrkandydata w wyborach. To nie jedyne zabójstwo, w które był zamieszany. 15 lat później na jego rozkaz zamordowana została była burmistrz Barrancas Yandra Brito. Były polityk, mocno związany z kartelem narkotykowym dowodzonym przez Marquitosa Figueroę oraz z grupami paramilitarnymi, obecnie odsiaduje karę 55 lat pozbawienia wolności.

Triki Ronaldinho

Drogę na Anfield Luis Diaz zaczął na pokrytym kurzem boisku w rodzinnym Barrancas. A pierwszym nauczycielem futbolu gwiazdy Liverpoolu był jego ojciec, wielki entuzjasta futbolu, założyciel małego piłkarskiego klubu o nazwie Club Baller de Barrancas. – Zobaczyłem dzieci grające w piłkę na boisku. Stwierdziłem, że muszę im pomóc – opowiadał senior rodu Diazów. – Moja rodzina wielokrotnie mi powtarzała, że prowadzenie klubu nic mi nie da, że powinienem znaleźć coś innego do roboty. Ale chciałem kontynuować, ponieważ był tam mój syn i czułem, że kiedyś Luis zbierze owoce naszej pracy – wspominał mężczyzna.

Luisa do gry w piłkę nie trzeba było namawiać. Wiele czasu spędzał z futbolówką przy nodze, ucząc się trików i zwodów, które podpatrzył u swojego wielkiego idola Ronaldinho. Czasem jednak musiał zejść z boiska, by poświęcić nieco czasu nauce. Matka bowiem pilnowała, by syn skończył szkołę, bo nie widziała dla niego przyszłości w sporcie. Poza tym bała się, że silniejsi fizycznie przeciwnicy po prostu zrobią mu krzywdę. Spędzał też czas, obserwując pociągi wywożące urobek z Cerrejon. Na szczęście piłka fascynowała go o wiele bardziej od górnictwa.

Niewiarygodnie chudy dzieciak wyróżniał się talentem i umiejętnościami spośród młodych zawodników Club Baller. Jako 12-latek został najlepszym zawodnikiem międzyszkolnego turnieju piłkarskiego. Co ciekawe, w imprezie reprezentował drużynę Cerrejon (spółka zarządzająca kopalnią prowadziła program sportowy), a wówczas jednym z jego trenerów był Arnoldo Iguaran, gwiazda kolumbijskiego futbolu lat 80. i 90.

Luis Diaz w drużynie Cerrejon.

Dostrzegł go Valderrama

Prawdziwym przełomem w życiu Lucho był rok 2015, gdy wziął udział w naborze do klubu Atletico Junior Barranquilla, jednego z najważniejszych w kraju. I choć konkurencja była ogromna (2,5-3 tys. uczestników), udało mu się przekonać do siebie skauta Los Tiburones Juana Carlosa Cantillo.

Był bardzo chudy, ale miał niesamowity poziom wytrzymałości oraz energii jak na chłopca w jego wieku. Wyróżniał się dzięki swoim umiejętnościom dryblingu, zwodom, szybkością i charakterem – powiedział w rozmowie ze Sky Sports Cantillo.

Czytaj także: Liga Mistrzów całego świata i dominacja Brazylii

Z Luisem Diazem od samego początku klub miał jednak pewien problem. Chłopak nie mógł grać w zespole do lat 17, bo miał już 18 wiosen. Z kolei na U-20 nie był gotowy przede wszystkim pod względem fizycznym. Specjalnie dla niego utworzono więc grupę U-18 i to w niej zaczął grać. Postępy robił bardzo szybko. Na tyle szybko, że nie zagrzał długo miejsca w drużynie złożonej z jego rówieśników. Trenerzy wkrótce przenieśli go do starszych.

Jego umiejętności nie uszły też uwadze słynnego Carlosa Valderramy, który wysłał mu na Copa Americana de Pueblos Indígenas, czyli na mistrzostwa Ameryki Południowej ludów rdzennych. Nastolatek należał do plemienia Wayuu, więc jak najbardziej mógł reprezentować Kolumbię w tym turnieju. Tym razem bycie Wayuu okazało się być błogosławieństwem, a nie przekleństwem.

Diaz był jednym z najlepszych zawodników kolumbijskiej drużyny podczas imprezy odbywającej się w Chile. Strzelił dwa gole, a jego zespół dotarł do finału, w którym uległ Paragwajczykom.

Trening i dieta

Lucho wrócił do Barranquilli z rekomendacjami Valderramy, które ostatecznie rozwiały wątpliwości co do jego talentu i umiejętności.

Trenerzy Los Tiburones przytomnie zauważyli, że nie mogą tak po prostu powiedzieć Diazowi “radź sobie” i wpuścić go na murawę bez przygotowania. Rywalizacja z silniejszymi fizycznie rywalami pewnie błyskawicznie skutkowałaby ciężką kontuzją. Zaordynowano mu więc dietę oraz specjalny plan treningowy. Dzięki temu miał nieco przytyć i zbudować masę mięśniową.

Lucho odżywiał się i trenował zgodnie z zaleceniami, ale niedowaga wciąż się utrzymywała. Na szczęście w klubie nikt nie wykonywał nerwowych ruchów względem niego. Dyrektor drużyn młodzieżowych Octavio Rivera czuł, że chłopak potrzebuje więcej czasu i spokoju. Wyprosił więc u prezydenta Atletico Junior profesjonalny kontrakt dla nastolatka z Barrancas. – W marcu 2016 roku poprosiłem prezesa klubu, aby w trybie pilnym dał mu taki kontrakt. Wiedzieliśmy, że ma niedowagę i potrzebuje większego wsparcia we wszystkim – wspomina Rivera.

Prezydent zgodził się. Przy okazji zdecydowano, że Diaz powinien trafić do filialnej drużyny Los Tiburones, czyli do drugoligowej Barranquilli FC. To tam miał być spokojnie wprowadzany do rywalizacji w dorosłej piłce.

W Barranquilli FC też wykazano się dużą cierpliwością w stosunku do Diaza. Choć oczekiwania wobec niego były duże, to trener Arturo Reyes nie rzucił go od razu w drugoligową młockę. Lucho co prawda trenował z pierwszym zespołem, ale na początku grał w drużynach U19 i U20.

– Przytył z 50 kg do 58 kg, co było krokiem od braku niczego do posiadania czegoś. Ale kiedy zawodnicy rozwijają się fizycznie w ten sposób, mogą stracić pewne cechy – mówił Reyes.

W kwietniu 2016 roku Diaz wreszcie zadebiutował w seniorskiej piłce. Był to mecz Pucharu Kolumbii, w którym Barranquilla przegrała 0:1 z Jaguares Cordoba.

Luis Diaz w młodzieżówce

Kolejnym człowiekiem, który wyciągnął pomocna dłoń do Diaza był Carlos Paniagua, członek sztabu szkoleniowego reprezentacji Kolumbii do lat 20, otrzymał zaproszenie od swojego dobrego znajomego Octavio Rivery do Barranquilli. Trener Los Tiburones poprosił go, by przyjrzał się dwóm młodym chłopakom występującym w II lidze: Gabrielowi Fuentesowi i właśnie Luisowi Diazowi.

Paniagua przyjechał, obejrzał popisy Diaza i był pod wielkim wrażeniem. Zaprosił chłopaka na konsultacje do stolicy kraju Bogoty. Tu jednak znów pojawiły się wątpliwości co do stanu fizycznego nastolatka. Miasto leży bowiem 2640 metrów n.p.m. Dla graczy pochodzących z przybrzeżnych regionów Kolumbii to spory problem. W dodatku młodzieżówka przygotowywała się do Mistrzostw Świata Ameryki Południowej do lat 20, które miały zostać rozegrane w styczniu 2017 roku w górzystym Ekwadorze. Kolumbijczyków w pierwszej fazie imprezy czekały mecze w Riobambie, która znajduje się niemal 2800 metrów n.p.m.

– Nie byliśmy pewni, czy Luis jest na tyle silny fizycznie, aby poradzić sobie w tak wymagającym turnieju – wspomina Paniagua.

Ostatecznie jednak uznano, że nie można pominąć tak utalentowanego zawodnika. Diaz pojechał więc do Ekwadoru. Tam obawy sztabu szkoleniowego częściowo się potwierdziły. Nastolatek pojawił się na murawie w 5 z 9 spotkań, które młodzi Los Caffeteros rozegrali podczas turnieju. W żadnym z nich nie zaliczył pełnych 90 minut. A w rywalizacji z Brazylią został wpuszczony na boisko tuż przed końcowym gwizdkiem.

Jak się później okaże, tylko Diaz i Carlos Cuesta, obecnie grający w Racingu Genk, przebili się do seniorskiej reprezentacji Kolumbii. Ta sztuka nie udała się m.in. innemu członkowi tamtej ekipy Everowi Valencii, który w 2017 roku zaliczył krótki epizod w krakowskiej Wiśle.

Na szczycie

Siedem miesięcy po ekwadorskiej przygodzie Luis Diaz wrócił do Atletico Junior. W sierpniu 2017 roku zadebiutował w kolumbijskiej ekstraklasie meczem z Once Caldas. A w 2018 świętował swoje pierwsze trofeum w seniorskiej piłce. Los Tiburones wygrali turniej Finalización, czyli drugą część rozgrywek o mistrzostwo Kolumbii. Lucho wydatnie pomógł w osiągnięciu tego sukcesu. Wystąpił w 17 z 19 spotkań i strzelił 3 gole.

Z kolei w 2018 roku Luis Diaz zadebiutował w pierwszej reprezentacji Kolumbii. Chłopak zanotował 12 minut w towarzyskim meczu Los Caffeteros z Argentyną rozgrywanym w East Rutherford. Powołanie na tamto spotkanie wysłał mu dobry jego znajomy Arturo Reyes, będący wówczas tymczasowym selekcjonerem.

Od debiutu Diaza w kadrze minęły niemal 4 lata. Chudzielec z Barrancas jest teraz ważnym zawodnikiem Liverpoolu, jednego z najlepszych klubów świata. Niegdyś niedożywiony nastolatek stoi przed wielką szansą na triumf w Champions League. Został też kluczowym zawodnikiem reprezentacji Kolumbii, ma na koncie brązowy medal Copa América oraz tytuł najlepszego strzelca tego turnieju.

Luis Diaz jest dumą rodziny i całej społeczności Barrancas. Dzięki niemu mieszkańcy na chwilę mogą zapomnieć o swoich problemach i mieć nadzieję na to, że przyjście na świat w tym zapomnianym przez państwo miasteczku, nie obiera im szans na lepszą przyszłość. Z pewnością w sobotę zasiądą przed telewizorami, by trzymać kciuki za Lucho i Liverpool w finale Ligi Mistrzów. A kibicował The Reds będzie też… Toni Kroos. Takie imię nosi bowiem piesek rodziny Diazów.

Komentarze