¡Que partidazo! #11 Wehikuł czasu w La Lidze

Martin Braithwaite w meczu z Cadizem
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Martin Braithwaite w meczu z Cadizem

Patrząc na “dokonania” hiszpańskich zespołów na przestrzeni ostatniego tygodnia, czułem się, jakbym cofnął się w czasie o dwanaście miesięcy.

Wehikuł czasu to żaden cud

W tym przypadku nie jest to żadna pochwała i to nawet w kontekście drużyny, która jako jedyna – z grona gigantów – może mówić o udanym tygodniu. Królewscy zagrali tylko jedno spotkanie i wygrali na wyjeździe z Realem Valladolid. W teorii – plan wykonany. W praktyce – trudno było na to patrzeć. Pucela to zespół, który z pewnością jeszcze w maju będzie walczył o utrzymanie. Owszem, podopieczni Sergio potrafią grać miłą dla oka piłkę, ale tracą multum bramek. Tymczasem sobotni pojedynek Realów, jako żywo przypominał końcówkę zeszłego sezonu.

Podopieczni Zinedine’a Zidane’a sięgali wówczas po kolejne zwycięstwa, a możliwe scenariusze były dwa: objęcie prowadzenia i spokojne klepanie w końcówce albo objęcie prowadzenia i zawdzięczanie trzech punktów bramkarzowi. Tym razem Francuz “wybrał” drugą drogę. Królewscy objęli prowadzenie po wrzutce i golu Casemiro, a później Thibaut Courtois dwukrotnie uratował im skórę. W końcówce zeszłego sezonu, na przestrzeni kilkunastu spotkań rozgrywanych bez przerw spowodowanych pucharami, taki system nawet się sprawdzał. Obawiam się, że teraz mógł to być tylko wypadek przy pracy. W obliczu plagi kontuzji w zespole z Madrytu, jego kolejny rywal – Atalanta – nie wybaczy takich błędów, jakich dopuszczali się podopieczni Zidane’a. Podobna indolencja pod bramką rywala, nawet pomimo absencji Karima Benzemy, także może okazać się karkołomna.

Tiki taka warta punktu

Barcelona natomiast, po blamażu w meczu z Paris-Saint Germain, dostała w weekend idealnego rywala. Nie dość, że Cadiz przegrał cztery ostatnie spotkania, zdobywając w nich zaledwie trzy gole, to jeszcze odarł się z opinii pogromcy gigantów. Jakby Blaugranie brakowało motywacji, beniaminek z Kadyksu zdołał w pierwszej rundzie sensacyjnie pokonać podopiecznych Koemana u siebie. Dzień wcześniej swój mecz przegrało Atletico, co w obliczu niemal pewnego odpadnięcia z Ligi Mistrzów oznaczało uchylenie furtki do walki o mistrzostwo Hiszpanii. Jakby Blaugranie brakowało motywacji, powinna zadziałać zwykła sportowa złość – w końcu beniaminek z Kadyksu zdołał sensacyjnie pokonać podopiecznych Koemana w rundzie jesiennej.

A jednak, Duma Katalonii wyglądała dokładnie tak, jak za kadencji Quique Setiena. Barcelona wymieniła 883 podania, miała piłkę przez 81% i oddała 20 strzałów. Mimo tego zremisowała 1:1 z jedną z najsłabszych drużyn w stawce. Po raz kolejny dało o sobie znać to, co oddziela ekipy dobre od tych na europejskim poziomie. W szeregi Blaugrany wkradł się strach, co zaowocowało następnym idiotycznym błędem indywidualnym – tym razem Clement Lenglet sprokurował rzut karny w pozornie niegroźnej sytuacji. Zespół choćby marzący o podłączeniu się do walki o jakiekolwiek trofeum nie może wyrzucać takich prezentów, jakie rozdaje na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni Atletico. Real tego nie zrobił, ale Barcelona pogardziła czerwono-białymi podarkami.

Piach w maszynie

Pięć punktów zdobytych na dwanaście możliwych to dobitny dowód na to, że Atletico wpadło w – póki co delikatny – dołek. Zaledwie jedno oczko w dwóch kolejnych spotkaniach z Levante należy już jednak uznać za sporą sensację. Pewnie, możemy wyróżnić Daniego Cardenasa, bramkarza rywali, uznając, że uratował mecz. Mimo tego takie akcje, jak samotne wyjście z własnej połowy w wykonaniu Jose Moralesa, zdarzać się takiej ekipie jak Atletico nie może. Jan Oblak zdołał wówczas obronić jeszcze strzał popularnego El Comendante, ale przy sytuacjach bramkowych nie miał nic do powiedzenia. Madrytczycy w ostatnich meczach przypominają siebie z zeszłej kampanii, czyli zespół zdolny do rywalizacji z największymi, ale też do utraty punktów w kluczowym momencie.

W zespole Los Colchoneros zaciął się Luis Suarez, przypominający raczej swoją denerwującą wersję z wielu spotkań Barcelony w ostatnich sezonach. Świeżości brakuje też Thomasowi Lemarowi, a z piłką przy nodze niepewnie czuje się Felipe. Rzecz jasna, te problemy mają związek z ogniskiem koronawirusa, z jakim Atletico walczy od kilku miesięcy. Materace nadal mają dość pewną przewagę nad ligowymi rywalami. Mimo tego, tak znacząca obniżka formy tuż przed dwumeczem z Chelsea jest ostatnią rzeczą, o jakiej marzył Diego Simeone.

Gdzie dwóch się bije…

…tam Sevilla korzysta. Andaluzyjczycy pokazali Barcelonie, jak otrzepać się po bolesnych europejskich porażkach i pewnie pokonali Osasunę. To o tyle niezwykłe, że dzięki temu zwycięstwu przeskoczyli Blaugranę w tabeli i na ten moment to właśnie podopieczni Julena Lopeteguiego są trzecią siłą La Ligi. Zresztą, porażka z BVB była dla Los Nervionenses pierwszą od dziewięciu meczów we wszystkich rozgrywkach! Po zwycięstwie nad Osasuną, seria kolejnych zwycięstw Sevilli na boiskach ligowych wynosi już sześć. Tym ciekawiej zapowiada się sobotni hit, w którym Andaluzyjczycy podejmą u siebie nie kogo innego, a właśnie Barcelonę.

Całość tekstu znajduje się na Primeradivision.pl. Tam wybrano dodatkowo Partidazo, evento, jugador oraz golazo minionej kolejki.

Komentarze