Liverpool sięga dna. Tragedia w trzech aktach

Liverpool - Fulham
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Liverpool - Fulham

W niedzielne popołudnie, tuż przed 15:00, Steven Gerrard triumfował – remis Celticu z Dundee oznaczał, że Rangersi przełamali hegemonię lokalnych rywali i sięgnęli po 55. tytuł mistrza Szkocji. Dwie godziny później na jego ukochanym Anfield Liverpool przegrywał z Fulham, co oznaczało szóstą z rzędu domową porażkę. Niemal od razu pojawiły się pogłoski o możliwym zwolnieniu Jurgena Kloppa i zastąpieniu go Gerrardem. Kloppa, który wygrał Premier League i Ligę Mistrzów. To znak, że kryzys w czerwonej części Merseyside osiągnął zatrważające rozmiary.

Prolog: Liverpool odnosi nadspodziewany wielki sukces

Zwycięstwo The Reds w rozgrywkach angielskiej ekstraklasy budziło ogromne emocje. Nie tylko dlatego, że ligowy puchar trafił do klubowej gabloty po 30-letniej przerwie. Może zabrzmi to jak atak w stronę kibiców Liverpoolu, jednak sukces klubu z Anfield Road możemy zakwalifikować w kategorii niespodzianki. Oczywiście nie takiej, jaką był przypadek Leicester, jednak mimo wszystko nadal niespodzianki. Zaskakujący był styl, w jakim podopieczni Jurgena Kloppa sięgnęli po tytuł. Chociaż miano The Invicibles ostatecznie nadal dzierżą wyłącznie Preston North End i Arsenal, Liverpool wygrał ligę w fenomenalnym stylu: po zaledwie 31 kolejkach i na siedem spotkań przed końcem rozgrywek. W czerwcu przewaga nad Manchesterem City wynosiła 25 punktów. Ostatecznie zmalała do 18 oczek, jednak bez wątpienia jej rozmiar był imponujący.

Akt pierwszy: rozkład defensywy

Scena pierwsza: kontuzje

Wiele wskazywało na to, że The Reds także w kolejnym sezonie aktywnie włączą się do walki o mistrzostwo. Obrona tytułu? Dla drużyny z Merseyside nie było rzeczy niemożliwych. Pierwsze trzy mecze utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że Liverpool może pójść śladami Obywateli z sezonów 18/18 i 18/19 i zaliczyć swoisty ligowy dublet. Zimny prysznic czekał już w czwartej kolejce – Aston Villa rozbiła dziewiętnastokrotnych mistrzów aż 7-2. W następnym spotkaniu Jurgen Klopp oberwał wiadrem lodu, a niecały miesiąc później samym wiadrem. Najpierw poważnej kontuzji doznał Virgil Van Dijk, w tym samym meczu uraz odniósł Thiago Alcantara, a na początku listopada z gry wypadł Joe Gomez. Wyniki schodziły na dalszy plan – w pewnym momencie mistrzowie musieli radzić sobie bez trzech środkowych obrońców.

Do połowy grudnia drużyna “jakoś” funkcjonowała. Maszyna, która na początku rozgrywek zatankowała pełny bak, w 15. kolejce jechała już na oparach benzyny. Klopp eksperymentował z ustawieniem defensywy, jednak został do tego zmuszony. W środku obrony wystąpił nawet Jordan Henderson. Liczba duetów, jakie posłał do boju niemiecki szkoleniowiec, w starciu z Fulham zatrzymała się na 20. Wynik absurdalny, jednak zamazujący obraz prawdziwych problemów The Reds.

Scena trzecia: gdzie podziali się Robertson i Alexander-Arnold?

Przysłowia, kategoria: piłka nożna. Drużynę buduję się od tyłu. Następne. Najlepszą obroną jest atak. Te dwa w zupełności nam wystarczą. Szybko okazało się, ze w sezonie 20/21 nie ma fizycznej możliwości realizacji pierwszej z klasycznych futbolowych prawd. Nie tylko ze względu na kontuzje Van Dijka, Gomeza i Matipa, ale także z powodu zauważalnej obniżki formy obu bocznych defensorów. Chociaż Andrew Robertson nie opuścił ani jednego starcia w Premier League, natomiast Trent Alexander-Arnold tylko dwukrotnie nie znalazł się w kadrze, ich wpływ na wyniki był właściwie niezauważalny.

W tym miejscu powinniśmy płynnie przejść do drugiej ze złotych myśli, ponieważ obaj piłkarze, przynajmniej jeszcze w poprzednich rozgrywkach, imponowali liczbami w ofensywie. O ile dorobek Robertsona na tym etapie to tylko dwie asysty więcej, o tyle zdobycz TAA była większa aż o dziewięć ostatnich podań. Czy to oznacza, że Liverpool strzelił jedenaście goli mniej? Czy kryzys etatowych podających przełożył się na liczbę sytuacji, jakie wykreowali The Reds?

Akt drugi: nieskuteczność

Scena pierwsza: expected goals

Odpowiedź jest krótka: nie. Dla sympatyków futbolu, którzy nie śledzą spotkań ekipy z Anfield i nie zwracają uwagi na współczynnik xG (expected goals), nie tylko krótka, ale także zadziwiająca. To przecież oczywiste: nie ma podań, nie ma goli. Jednak w tym przypadku rzeczywistość jawi się jako zdecydowanie bardziej złożona. Wystarczy wspomnieć, że Liverpool w pewnym momencie sezonu zaliczył niechlubną serię 87 strzałów bez trafienia. Na koniec stycznia (po 19 meczach) stacja SkySports, opierając się na statystykach przygotowanych przez Optę, przygotowała alternatywną tabelę Premier League, w której ukazała wpływ xG na pozycję w stawce.

Największy awans zaliczyłyby ekipy Brighton (12 pozycji!), Sheffield United i Chelsea(6), natomiast The Reds plasowaliby się o 3 lokaty wyżej, a w swoim dorobku mieliby o dziewięć oczek więcej. Podopieczni Jurgena Kloppa wykorzystują około 12% strzałów i w tej klasyfikacji zajmują 8. miejsce, za plecami Leicester, Tottenhamu czy United, ale, co zaskakujące, przed Manchesterem City. W poprzednim sezonie, po 28. kolejkach drużyna z Anfield Road miała na koncie 64 gole, natomiast w trwających rozgrywkach zgromadziła o 17 trafień mniej. Co z współczynnikiem xG? 59,13 do 49,90. Chociaż legendarne expected goals nie zdradzają nam wszystkiego i nie oddają w pełni dyspozycji piłkarzy, pomagają przynajmniej w jakimś stopniu zwizualizować problemy zespołu.

Scena druga: brak skutecznej dziewiątki

Skuteczność. Największa bolączka The Reds. O ile Salah strzela teoretycznie więcej, niż powinien, o tyle Mane i Firmino są winni klubowi łącznie co najmniej siedem goli. Przynajmniej według xG. Jeżeli spojrzymy na poprzednie rozgrywki i przeanalizujemy wyłącznie występy Brazylijczyka, po prostu złapiemy się za głowę. Bobby zgromadził dziewięć bramek, a powinien… 17. Przez cztery kolejne sezony spędzone na Anfield reprezentant Canarinhos notował współczynnik xG niższy lub nieznacznie wyższy niż liczba strzelonych goli. Kryzys Firmino przypadł na dwa ostatnie lata. +7.69 i +4.52 – tak powinny prezentować się statystyki 29-latka. Jeżeli Liverpool chce wrócić na zwycięską ścieżkę, rezygnacja z usług byłego zawodnika Hoffenheim to konieczność. Jedyny błysk, jakim wychowanek Figueirense uraczył nas w tym sezonie, to błysk jego uzębienia.

W tej sytuacji nie ma półśrodków. Owszem, Klopp może wykorzystać Salaha jako środkowego napastnika, a wracającego do pełni dyspozycji Jotę wystawić na skrzydle, jednak Egipcjaninie jest typowym egzekutorem. Nie jest nim też Firmino ani Origi. Nawet jeżeli niemiecki szkoleniowiec The Reds nazywa Bobby’ego silnikiem zespołu i twierdzi, że ten “gra w orkiestrze Liverpoolu jak 12 instrumentów i jest bardzo ważny dla rytmu drużyny”, Brazylijczyk jako jeden z trzech filarów ataku to już przeszłość. James Pearce z The Athletic pisze, że “Roberto Firmino to legenda Anfield, ale jego moce osłabły. Niezależnie od tego, czy chodzi o jego wymianę, czy tylko o chwilę wytchnienia, Liverpool musi kupić nowy numer 9.” Im wcześniej włodarze klubu z Merseyside to zrozumieją, tym lepiej.

Akt trzeci: Liverpool a presja

Kontuzje i fatalna skuteczność to najbardziej wyeksponowane przyczyny kryzysu The Reds. W cieniu tych dwóch podąża zjawa, która dręczy Liverpool od pierwszych oznak bessy. Nieumiejętność radzenia sobie z presją. Być może to zbyt daleko idące stwierdzenie, ale wydaje mi się, że drużyna z Anfield Road zachłysnęła się sukcesem. A jeżeli nie zrobili tego sami piłkarze, stało się to udziałem kibiców. Triumf w Lidze Mistrzów i tytuł w Premier League w niebotyczny sposób zwielokrotniły oczekiwania fanów wobec zawodników, a być może także samych graczy wobec siebie. Cezarowi oddajmy to, co cesarskie, a sympatykom The Reds to, że Liverpool w pewnym momencie był najlepszym klubem na świecie.

Jednak gdy okazało się, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, do głosu doszły demony, które ukrywają się, gdy świeci słońce, jednak gdy nastaje mrok, zdradzają swoją obecność. Klopp skrytykował już najprawdopodobniej wszystkie aspekty dotyczące Premier League – sędziów, VAR, kalendarz, a także wdał się w kłótnie z Guardiolą czy Clattenburgiem. Jeżeli Niemiec w ten sposób zdejmuje presję z piłkarzy, jesteśmy w stanie go zrozumieć, jednak nie sposób zauważyć, że równocześnie sam jej ulega.

W parze z niepowodzeniami sportowymi idą te związane z życiem osobistym: Jurgen Klopp musiał zmierzyć się ze śmiercią matki (na której pogrzebie nie mógł się pojawić), natomiast Alisson dwa tygodnie temu stracił ojca. W takich okolicznościach trudno o pełne skupienie na wykonywanej pracy. Gdyby tego było mało, w tym tygodniu Joachim Loew ogłosił, że po Euro rezygnuje z prowadzenia kadry, więc jako naturalnego kandydata wskazano trenera The Reds, co oznaczało, będzie musiał publicznie odnieść się do tej kwestii. Klop od dłuższego czasu jest w centrum uwagi, co bez wątpienia utrudnia koncentrację.

Epilog: przyszłość

Program odbudowy wielkiego Liverpoolu jest prosty, ale tylko w teorii. Należy wzmocnić kadrę, dokonać reorganizacji części medycznej sztabu i przede wszystkim oczyścić głowy. Być może to właśnie sfera mentalna jest przyczyną nieskuteczności The Reds, a przynajmniej w znaczącym stopniu wpływa na umiejętność zdobywania bramek. Dzisiaj podopieczni Jurgena Kloppa mierzą się z RB Lipsk w rewanżowym starciu 1/8 finału Ligi Mistrzów. W pierwszym pojedynku ekipa z Anfield wypracowała dwubramkową przewagę i mimo opisanych wyżej problemów, nie powinna mieć problemów z awansem do następnej fazy. Niestety, w Premier League Liverpool zajmuje dopiero 8. lokatę, a do miejsca zapewniającego udział w kolejnej edycji LM traci aż siedem punktów. Jeżeli The Reds nie zakończą sezonu w top 4, tylko zwycięstwo w Champions League gwarantuje nieprzerwaną obecność w rozgrywkach. Czy 19-krotni mistrzowie Anglii są w stanie dokonać niemożliwego?

Komentarze

Comments 6 comments

Przypadek xDDDDDD
Jeśli zespół z tyloma kontuzjami i loterią w obronie dalej walczy o top4 i jest bliski awansu do ćwierćfinału LM, to życzę wszystkim, aby tak sięgali dna.

Nie jest kolorowo, ale wszystko już zostało powiedziane. Teraz trzeba odbić się i wrócić do formy. Będzie dobrze