Może tak przełożyć mecz i zagrać na odwal się? Co wkurza najbardziej

Piłkarze Lecha Poznań
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Piłkarze Lecha Poznań

Przekładanie meczów ligowych naszym klubom tak weszło w krew, że rok w rok w pucharach walczą o to, by w kolejnym sezonie znów to robić. Bo po co wygrywać z Islandczykami czy Gruzinami, skoro za 12 miesięcy znów można wzbogacić okres przygotowawczy o kilka meczów o stawkę?

  • Polskim klubom nie po drodze z grą we wczesnych rundach europucharów, ale nawet nie próbują sobie pomóc, by coś zmienić
  • Pogoń i Lech, wygrywając wysoko swoje pierwsze mecze, na rewanże udały się na wycieczkę. Za rok najwyżej znów przełożą mecz w Ekstraklasie, by przygotować się do gry od lipca
  • Niezrozumienie jak potrzebne są zwycięstwa z przeciwnikami, którzy swoją siłą nie straszą, są jedną z głównych przyczyn klęsk rok po roku

Jak House

W serialu “Doktor House” główny bohater – wybitny lekarz – chodzi o lasce. Diagnozuje najtrudniejsze przypadki i najrzadsze choroby, ale jedyną osobą, której nie potrafi pomóc jest on sam. Dlatego kuleje. W Housie i polskich klubach widzę wiele punktów wspólnych, może poza byciem wybitnym. Co jakiś czas przedstawiciele zespołów Ekstraklasy spotykają się, dyskutują, diagnozują problemy i liczą, że efektem tej dyskusji będzie choćby częściowe uleczenie polskiej piłki. Niestety później przychodzi przykry obowiązek gry w europejskich pucharach i okazuje się, że nie umieją sobie pomóc same.

A po co uciekać od rund przedwstępnych?

Zamiast tego po porażce na Islandii mamy słowa Dariusza Adamczuka o tym, że dla Pogoni ten mecz był częścią okresu przygotowawczego. I dlatego przegrano z półamatorskim klubem narażając nasz europejski ranking na stratę 0,250 pkt – co przy niewielkich różnicach między Polską, a krajami ściganymi przez nas – jest stratą znaczącą. Prowadzącą do tego, że kolejny raz oddalamy się od celu, jakim powinno być zapewnienie sobie nie tylko gry od II rundy eliminacji Ligi Konferencji (i uniknięcie okresu przygotowawczego na Islandii), ale ominięcie najwcześniejszej fazy eliminacji Ligi Mistrzów.

Od II rundy eliminacji Ligi Mistrzów grę w tym sezonie zaczynały mistrz Izraela czy wicemistrzowie Cypru i Danii, a my na własne życzenie narażamy się na odpadnięcie naszego mistrza z Karabachem. Gra od II rundy oznacza, że wystarczy wygrać jeden dwumecz (jeden!) w trzech próbach (!), by zapewnić sobie udział w fazie grupowej któregoś z pucharów. Mająca mistrzowskie aspiracje Pogoń uznała, że to żaden profit.

Zresztą podobnie jak Lech, który ani przez moment w Batumi nie wyglądał na zespół, który poleciał do Gruzji walczyć o lepsze rozstawienia w przyszłych sezonach. Nie chodzi o wynik, bo w sporcie zawsze można przegrać, czy jak w tym wypadku zremisować, a o nastawienie. W Poznaniu uznano, że 5:0 daje komfort pozwalający jedynie odbębnić przykry obowiązek gry w piłkę nożną. Strzał Alana Czerwińskiego, który szczęśliwie przyniósł w 76. minucie gola, był pierwszym celnym uderzeniem mistrzów Polski na bramkę. Ale spokojnie, za rok znów Liga Mistrzów od I rundy, przełoży się jakiś mecz ligowy, by się dobrze przygotować.

Nie zasługują na pomoc

Idea przekładania meczów, by pomóc polskim klubom, sama w sobie nie jest zła, ale zaczynam mieć wątpliwości co do jej słuszności w praktyce. Gdy widzę podejście Pogoni czy Lecha, które same sobie nie chcą pomóc i w meczach na Islandii czy w Gruzji zdobywają łącznie 25 proc. możliwego dorobku do rankingu – gdzie celem musi być 100 proc. (zatem po prostu zwycięstwa, bez znaczenia, że losy awansu rozstrzygnęły w pierwszym spotkaniu), powiedziałbym raczej: zróbcie coś, by udowodnić, że na pomoc zasługujecie.

Pogonią jestem rozczarowany szczególnie. Jej dwuletni bilans w Europie to obok jednego zwycięstwa w sześciu meczach, porażka na Islandii, 0:4 w Kopenhadze i odpadnięcie z Osijekiem bez choćby jednego strzelonego gola. Osijekiem, który – nie wliczając Pogoni – w ostatnich latach odpada dosłownie z każdym, bez względu, czy to drużyna z Kazachstanu, czy z Bułgarii.

Oprócz Rakowa, który sezon po sezonie rośnie i staje się mocniejszy, nie mamy drugiego klubu z tak wytoczoną ścieżką. Pogoń – wyważony projekt, jednak od pewnego czasu jedynie utrzymuje poziom, na który weszła. Skoro rok temu odpadła z Osijekiem, nie może dziwić ich porażka z Broendby. Lech – totalna jazda po sinusoidzie. Kilka miesięcy temu najsilniejszy mistrz Polski od lat, dziś wspomnienie tamtej drużyny, w której na ratowanie wyniku w Baku jako pierwszy wchodzi Filip Szymczak. Lechia – klub bez żadnego planu na siebie, który przygotował się do pucharów tak, jakby chciał w nich odpaść jak najwcześniej. Żadnej wyznaczonej linii gwarantującej progres. Legia – zjazd z ubiegłego sezonu komentuje się sam. Powrót na szczyt raczej nie w tym sezonie.

Bez pomysłu

Brak zrozumienia jak działają europejskie puchary, to odmrażanie własnych uszu na złość babci. Nie mam już żadnych wątpliwości, że – poza Rakowem – nikt na te puchary nie ma pomysłu. Lech ma aktualnie wymarzoną ścieżkę do awansu do fazy grupowej, ale jeśli awansuje, zrobi to wbrew działaniom klubowych władz (które nota bene właśnie rozważają sprzedaż Lubomira Satki. Chwilę po tym, jak zawył alarm o braku odpowiedniej liczby stoperów), a nie dzięki jasno określonemu planowi. Pogoni i Lechii już nie ma – to samo zresztą można napisać o ich ambicjach na osiągnięcie czegoś więcej niż wykolejenie na pierwszym sensownym rywalu. Robimy wszystko, by być w miejscu, na które spadliśmy. Skoro to wygląda na cel, ingerencja PZPN-u w terminarz wydaje się zbędna.

Komentarze