Olkiewicz w środę #52. LKE – potrzeba matką wynalazków

Lech Poznań
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Lech Poznań

Lech Poznań, jako pierwszy polski klub w XXI wieku, ma szansę pozostać w grze w europejskich pucharach do początków kalendarzowej wiosny. Do tej pory jeśli już polskim klubom udawało się przetrwać jesień – odpadały w pierwszym dwumeczu po nowym roku. Z jednej strony możemy ten sukces deprecjonować z uwagi na fakt, że to puchar trzeciej kategorii. Z drugiej strony – może czas zauważyć, że ten puchar wcale nie powstał na piłkarskiej pustyni – a wobec tego, ma swoją wagę.

  • Można długo pisać o tym, jak wiele rekordów, jak wiele historycznych złych serii jest w stanie pokonać Lech Poznań
  • Cały czas jednak trzeba pamiętać, że w czasach Wisły Kraków Bogusława Cupiała czy Legii Warszawa Bogusława Leśnodorskiego Ligi Konferencji zwyczajnie nie było
  • Czy to oznacza, że puchar pasztetowej jest niczym paciorki rozdawane tubylcom na egzotycznych krańcach futbolu? Niekoniecznie!

Lech Poznań – Bodo/Glimt: jak ważna jest stawka?

Gdy w trakcie i tuż po meczu Lecha Poznań z Bodo/Glimt szukaliśmy w pamięci ostatnich polskich zwycięstw w fazie pucharowej europejskich pucharów, szybko okazało się, że nie wystarczy tylko Wikipedia, potrzebna jest jeszcze wiedza zapisana na średniowiecznych pergaminach, kamiennych tablicach i wyrysowana na ścianach jaskiń. W ostatniej dekadzie tylko raz polski klub w ogóle zagrał umowną “piłkarską wiosną” – a stało się to w sezonie 2016/17, gdy po latach mozolnego budowania współczynników i siły całej organizacji, Legia Warszawa zajęła trzecie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Potem był dwumecz z Ajaksem i adios – na długie sześć lat, aż do ostatniego meczu Lecha z Norwegami.

Sukcesem stał się sam awans do fazy grupowej europejskich pucharów – od tamtej pory udało się to dwukrotnie Lechowi Poznań i raz Legii Warszawa. Pierwsze próby i Lecha za czasów Żurawia, i Legii za czasów Michniewicza, zostały okupione fatalną postawą w lidze i zresztą utratą posady przez architektów pucharowego sukcesu. Co gorsza – wcześniej wcale nie było wiele lepiej. Tak, niejako klejnotem w koronie jest pamiętny sezon 2011/12, gdy w końcówce lutego Legia grała w Lidze Europy ze Sportingiem Lizbona, a Wisła dwukrotnie zremisowała ze Standardem Liege, ale… to właściwie szczyt. Tak, były świetne sezony Lecha, ale zawsze kończył je pierwszy lutowy dwumecz, nawet jeśli wcześniej, w fazie grupowej, udawało się napsuć krwi takim rywalom jak Manchester City, Juventus czy Feyenoord.

Do marca wytrwała Dyskobolia, która 3 marca 2004 roku zagrała rewanż w 1/16 finału Pucharu UEFA, ale to nadal był pierwszy dwumecz po zimowej przerwie. Osiągnięcie wyrównała jeszcze tylko Wisła z Lazio.

Szukając ostatniego wygranego dwumeczu na wiosnę trzeba się cofnąć do… Wojciecha Kowalczyka i Sampdorii Genua. 20 marca 1991 roku. Ostatni wygrany pucharowy dwumecz wiosną. Ja miałem wtedy 6 miesięcy, dzisiaj bohater tamtego dnia to mój kolega, z czego zresztą jestem bardzo dumny. Mojej żony jeszcze nie było na świecie. Ukraina jeszcze formalnie nie istniała, była jedną z republik ZSRR.

Nie bawmy się w eufemizmy, nie owijajmy w bawełnę, bądźmy ze sobą brutalnie szczerzy: minęło sporo czasu.

Dlatego też jutrzejszy rewanż Lecha ma szansę przejść do historii i naprawdę – nie trzeba do tego jakichś wielkich wygibasów. My, polskie kluby, polska piłka, zwyczajnie nie mamy wejścia dalej. Nie od pięciu czy dziesięciu lat, ale za życia wielu z nas. Obecność w Europie w lutym to już gigantyczny sukces, w marcu – wydarzenie właściwie epokowe. W kwietniu – raz na generację. Kolejorz musi strzelić jednego gola więcej niż Bodo/Glimt, choćby i w serii rzutów karnych, by powtórzyć osiągnięcie niedostępne przez ponad 30 lat. Trzy dekady!

I tu właśnie następuje ten słynny zwrot przywołanego przeze mnie wcześniej Wojtka Kowalczyka. Ale, ale, ale.

Gdy Legia przeszła swój dwumecz w 1991 roku, znalazła się pośród czterech najlepszych drużyn Pucharu Zdobywców Pucharów. W Europie wówczas pozostało w grze jeszcze jedenaście innych drużyn: trzy w PZP, do tego półfinaliści Pucharu Europy oraz Pucharu UEFA. Teraz Lech w samej Lidze Konferencji, już po przejściu Norwegów, będzie nadal miał… piętnastu rywali. A przecież dochodzą jeszcze ekipy, które wciąż pozostaną w boju o Ligę Mistrzów oraz Ligę Europy. Wtedy, a więc w latach, które wspominamy z sentymentalnym rozrzewnieniem, wiosna w pucharach była zarezerwowana dla największych spośród największych. Dla kozaków, którzy zostawili w tyle cały kontynent. Dla paru klubów, które docierały do strefy medalowej. Dziś? Dziś w marcu na boiska w całej Europie wybiegnie 16 klubów z Ligi Konferencji, 16 klubów z Ligi Europy i szesnastka z Ligi Mistrzów.

  • Zobacz także:
Boniek dosadnie o formie ligowej Lecha. “Puchary to dobre alibi”
Zbigniew Boniek

Wydaje się, że Lech Poznań nie ma już większych szans na zdobycie mistrzostwa Polski. Aktualna strata do liderującego Rakowa Częstochowa wynosi aż 13 punktów. Zbigniew Boniek dosadnie wypowiedział się o formie Kolejorza w Ekstraklasie. Stwierdził, że w przypadku polskiego trenera na ławce, znalazłby się on w ogniu krytyki. “Kolejorz ma trzy razy większy potencjał” Początek

Czytaj dalej…

Można się nawet zastanawiać – gdzie dotarłaby Legia z czasów Ligi Mistrzów, gdyby istniała Liga Konferencji? Czy Dariusz Mioduski zaliczyłby tak długi okres bez choćby fazy grupowej? Co mogłaby wyczyniać Wisła Kraków Bogusława Cupiała przy tak skonstruowanych rozgrywkach? A gdybyśmy cofnęli się jeszcze dalej, do Legii z lat dziewięćdziesiątych? Biorąc pod uwagę, że tamte drużyny zwyczajnie nie miały możliwości gry w tego typu turnieju – czy powinniśmy teraz w ogóle robić z meczu Lecha zdarzenie rangi historycznej?

Sam długo się nad tym zastanawiałem i jak zwykle, oczy otworzył mi dopiero Leszek Milewski podczas naszego programu z ubiegłego tygodnia. Otóż: Liga Konferencji nie powstała na pustyni. Liga Konferencji nie wymyśliła sobie, że zrobi bieda-puchar dla bieda-klubów, bo to kolejna okazja do zarobkowania. Wręcz przeciwnie – to liczebność klubów godnych Europy zdecydowanie wzrosła na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.

  • Zobacz także: Lech przełamał pierwsze lody

Wiem, że po części brzmi to jak herezja – latami wyśmiewaliśmy przecież slogan o tym, że “w Europie nie ma już słabych drużyn”. Ale z drugiej strony – przecież nie potrzeba tutaj wcale zagłębiania się w piłkarskie niuanse, w szczegółową analizę jakości gry proponowanej przez Grasshoppers w 1999 roku i AEK Larnakę w 2023. Spójrzmy na własne podwórko.

Na ilu stadionach bylibyśmy w stanie ugościć mecz europejskich pucharów w 2005 roku, bez poczucia kompleksów wobec wielkich aren Anglii, Niemiec czy Holandii? U nas nie było oczywiście Narodowego, nowych stadionów Legii, Lecha, Śląska, nie było całej tej infrastrukturalnej rewolucji, która doprowadziła do sytuacji, że dziś w Ekstraklasie niemal każdy gra na nowoczesnym i dużym obiekcie, gotowym na przyjęcie europejskich rywali, europejskich sędziów, europejskich kamer. Ale przecież nie byliśmy jedyną prowincją w Europie – anegdoty piłkarzy ŁKS-u o podróży do Azerbejdżanu na mecz z Kjapazem Gandża to materiał na reportaż: by wspomnieć choćby o próbach wyłudzenia kolejnych łapówek przy odlocie do Polski po wygranym meczu. Gdziekolwiek w tamtych latach spojrzeć: folklor, bieda, prowizorka, a w tle jeszcze chuligani i korupcja. Ile spośród akademii piłkarskich w Rumunii, w Bułgarii czy u nas wytrzymywało jakąkolwiek próbę porównania z “cywilizowanym” światem? Na ilu stadionach zasiadali kibice inni, niż ci zainteresowani głównie kibicami przeciwnej drużyny? Gdzie dało się spokojnie przeprowadzić transmisję o wysokiej jakości, bez ciągłego rwania połączenia? Rwanie połączenia z meczów polskich klubów na jakimś Wygwizdowie to w sumie jeden element wielkiego tryptyku piłkarskiego – domykają go śnieżący obraz na Canal+ oraz kadry z bajki o Tsubasie Ozorze. Gracie w Skopje? Sprawdźcie, czy na pewno każdy ma zapas kabanosów i śpiwór, nigdy nie wiadomo, gdzie odnajdzie was sen.

Oczywiście, było paru pretendentów, ale nawet te najlepsze kluby spoza Europy Zachodniej – jak Olympiakos czy Dinamo Zagrzeb – były jednak z innej bajki, i to pomimo taśmowo zdobywanych tytułów na własnym terenie.

Liga Konferencji – potrzebna zmiana

Przepaść piłkarska nie uległa wielkiej zmianie – tak jak wtedy polskie kluby nie miały szans na nawiązanie równorzędnej walki z najlepszymi w Europie, tak nie mają jej teraz. Dotyczy to zresztą nie tylko nas, ale i pozostałych drużyn z naszego regionu, regionu, który nigdy nie doskoczył na dłużej do poziomu lig TOP 5, a nawet do poziomu lig portugalskiej, holenderskiej czy belgijskiej. Ale zmieniło się wszystko, poza czynnikami sportowymi. Dzisiaj nowoczesne stadiony, wielkie akademie, świetne warunki treningowe, dobra infrastruktura, lotniska, autostrady i sektory gości, znajdują się w każdej dziurze Europy. Zresztą, czy nie ma wyraźniejszego przykładu, niż wspomniany Azerbejdżan? W 1999 roku piłkarze ŁKS-u naliczani przez nieuczciwych celników i obsługę lotniska. Dwadzieścia lat później, w 2019 roku, Chelsea i Arsenal przy dopingu 50 tysięcy kibiców grają tam finał Ligi Europy. Abstrahując na moment od tego, ile Azerbejdżan ładuje w sportswashing – to pokazuje skalę rozwoju. A przecież Baku to wcale nie jest prymus w tej walce, stadiony, bazy treningowe i szeroko rozumiany piłkarski profesjonalizm zagościły na całym kontynencie, od Bodoglimczewa, w którym Lech grał tydzień temu, po Maltę. 

  • Zobacz także:
Kibice znudzili się Ekstraklasą? Przegląd frekwencji na polskich stadionach
Kibice

Runda wiosenna w polskiej piłce na pewno nie kojarzy się z wiosenną pogodą. Aura nie sprzyja do grania w piłkę, ale również do kibicowania. Niekiedy to właśnie na przełomie lutego i marca dochodzi do najniższych temperatur w ciągu całego roku kalendarzowego. Pomimo niezależnych trudności są miasta, w których piłką żyje się zdecydowanie intensywniej. Jak wygląda

Czytaj dalej…

Liga Konferencji Europy nie jest sztucznym tworem. Jest odpowiedzią na to, że już nie wystarczy puchar dla czterdziestu czy sześćdziesięciu europejskich drużyn – bo zespołów gotowych na skuteczne organizowanie europejskiego grania jest o wiele więcej. Bo już nie wstyd puścić z tych miejsc relację telewizyjną, bo już nie strach, że kiedyś pojedzie tam ktoś mocny i dojdzie do skandalu.

Oczy otwiera dopiero rzut oka na to, w jakich warunkach odbywały się pierwsze fazy eliminacyjne Ligi Mistrzów w latach dziewięćdziesiątych, a co spotyka widzów obecnie w Lidze Konferencji. Czy naprawdę możemy lekceważyć wyniki Lecha, jeśli w kolejnej fazie czekają West Ham, AZ Alkmaar czy Nicea? Co z tego, że Lech nie będzie mógł o sobie pisać: “byłem w TOP 16 w całej Europie”. Co z tego, że jego mecze będą deserem po ważniejszych i bardziej prestiżowych starciach Ligi Mistrzów i Ligi Europy.

Lech i tak przejdzie do historii.

Ale najpierw musi przejść Bodoglimczewian. Za co będę trzymał mocno kciuki – fajnie byłoby coś zrobić po raz pierwszy w życiu. Jest szansa obejrzeć po raz pierwszy w życiu polski klub w Europie podczas kalendarzowej wiosny.

Komentarze