Ancelotti nie popełni błędu sprzed siedmiu lat

Carlo Ancelotti
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Carlo Ancelotti

Porażka w El Clasico kazała wierzyć, że walka o mistrzostwo Hiszpanii została ponownie otwarta. W końcu podczas ostatniej przygody Carlo Ancelottiego z Realem Madryt, wystarczyło lekkie wybicie z równowagi, a zespół roztrwonił przewagę i przegrał niemal pewny tytuł. Teraz nic na to nie wskazuje, a Włoch kroczy po ostatni brakujący klejnot w swej koronie.

  • W sezonie 2014/2015 Real Madryt, prowadzony przez Ancelottiego, do stycznia pewnie kroczył nie tylko po mistrzostwo kraju, ale i pierwszą w historii sportu obronę tytułu Ligi Mistrzów
  • Kilka porażek odwróciło jednak dynamikę drużyny. W efekcie to Barcelona sięgnęła po potrójną koronę
  • Tym razem Królewscy nie dali wybić się z rytmu. Nie tylko pewnie kroczą po tytuł La Ligi, ale i błyszczą w Lidze Mistrzów

Ancelotti uczy się na błędach

Real Madryt z sezonu 2013/2014 to moim zdaniem najlepszy zespół Los Blancos w drugiej dekadzie XXI wieku. Sensacyjny, wciąż głodny Cristiano Ronaldo, wspierany przez spektakularnych Garetha Bale’a i Angela Di Marię. Tak, choć Zinedine Zidane dokonał czegoś fantastycznego, trzy razy z rzędu wygrywając Ligę Mistrzów, to właśnie za czasów La Decimy Królewscy prezentowali najlepszy futbol.

A legenda tamtej ekipy, prowadzonej przez Carlo Ancelottiego, miała urosnąć do jeszcze większych rozmiarów. Sezon 2014/2015 był dla Realu jeszcze lepszy. Los Blancos, już z Jamesem w składzie, odprawiali z kwitkiem kolejnych rywali, wygrali komplet spotkań w swojej grupie Ligi Mistrzów, stłukli Barcelonę w lidze i szykowali się do obrony tytułu w Europie – czegoś, co wówczas nie udało się jeszcze nikomu. Trwało to do grudnia, konkretnie do Klubowych Mistrzostw Świata. Z nich Królewscy wyszli z tytułem najlepszej drużyny globu, ale po powrocie z Maroka coś w zespole się zacięło. Zaczęło się od porażki z Valencią, a przewaga nad resztą stawki zaczęła topnieć. Zespół ewidentnie “siadł” mentalnie, pozwalając sobie przegrać 0:4 z Atletico i 1:2 z Barceloną, ostatecznie przegrywając wszystkie istotne tytuły na korzyść największych rywali z Katalonii.

Fani z Madrytu wciąż zadają sobie pytanie – co wydarzyło się z ich ulubieńcami w tamtym styczniu? Natłok meczów źle wpłynął na drużynę fizycznie? To możliwe. Być może nie udźwignęli psychicznie presji ze strony goniącej Blaugrany, choć w przypadku Realu trudno wysnuwać takie oskarżenia. Jednakże, z czymkolwiek wówczas mierzyli się podopieczni Ancelottiego, wszystko wskazuje na to, że Włoch wyciągnął wnioski.

Real jak klasowy bokser

Porażka 0:4 z Barceloną nie miała prawa nie odbić się na morale drużyny. Ba, takie rezultaty w przeszłości kosztowały trenerów posady. Posmakował tego Julen Lopetegui w 2018, a także Rafa Benitez dwa lata wcześniej. Rzecz jasna, dwaj Hiszpanie żegnali się z ławką na Santiago Bernabeu w winnych, wcześniejszych fazach sezonu. Ancelotti nie musiał obawiać się rychłego zwolnienia, ale w mediach już pisano, że tylko triumf w Lidze Mistrzów może zapewnić Włochowi etat na przyszły sezon. Wywalczenie mistrzowskiego tytułu traktowano jako pewnik – przynajmniej w stolicy.

I choć 62-latkowi można zarzucić w bieżącej kampanii wiele, to, jak przywrócił Królewskich do równowagi, zasługuje na wyróżnienie.

Właściwie, od Klasyku, Real rozegrał trzy różne od siebie spotkania. Pierwsze, z Celtą Vigo, przebiegło niemal tak, jak spodziewano się w Katalonii. Kontrowersyjne rzuty karne, męczarnie z niżej notowanym rywalem, bohaterami, jak zwykle, Thibaut Courtois i Karim Benzema. Taki występ nie nastrajał pozytywnie przed starciem z Chelsea, ale triumf a) po 0:4 z Barceloną, b) bezpośrednio po przerwie reprezentacyjnej, należało uszanować.

Ważny tydzień za Los Blancos

Pojedynek z The Blues był za to jednym z najlepszych w wykonaniu Los Blancos w tym sezonie. Mądrze i intensywnie nakładany pressing, wykorzystywanie słabości przeciwnika – no i fenomenalny Benzema. Kibice Blaugrany mieli jeszcze nadzieję, że tak wymagające starcie spowoduje utratę punktów z Getafe. Nic z tych rzeczy, mimo że Ancelotti – jak nie on! – zastosował liczne rotacje. I wbrew wcześniejszym doświadczeniom, okazały się skuteczne.

Camavinga i Valverde harowali aż miło, a przy tym ubezpieczali Marcelo, który de facto zagrał jako trzeci skrzydłowy. Ani przez chwilę kibice Królewskich nie musieli drżeć o wynik. Najpierw błysnął Vinicius, zagrywając zewnętrzniakiem do Casemiro, a później wynik ustalił kolejny rezerwowy – Lucas Vazquez. Wydaje się, że to, co najlepsze, Ancelotti zachował na Ligę Mistrzów. To tam Los Blancos pokazują fajerwerki i swoją najlepszą wersję (nawet, jeśli w dwumeczu z PSG była ona dostępna jedynie przez pół godziny). W La Lidze cel jest jeden – dowieźć mistrzostwo za wszelką cenę. A chyba dla żadnego członka kadry nie będzie ono tak słodkie, jak dla Ancelottiego. Włoch już za nieco ponad miesiąc może stać się pierwszym trenerem mającym na koncie tytuł we wszystkich pięciu najsilniejszych ligach. I nic nie wskazuje na to, by miała powtórzyć się historia sprzed siedmiu lat.

Całość tekstu znajduje się na Primeradivision.pl. Tam wybrano dodatkowo Partidazo, evento, jugador oraz golazo minionej kolejki. Sprawdź aktualną tabelę La Liga.

Komentarze