Śledztwo The Athletic. Kluczowa rola Lewego, Barcelona nie zarejestruje wszystkich nabytków?

Joan Laporta i Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Joan Laporta i Robert Lewandowski

Zaraz po sprzedaży Roberta Lewandowskiego, Julian Nagelsmann odpalił naprawdę mocne zdanie. Tym mocniejsze, że prawdziwe. “Barcelona to jedyny klub, który nie ma pieniędzy, a kupuje każdego piłkarza, jakiego chce. To szalone. Nie wiem, jak oni to robią”. Śledztwo, jakie w tej sprawie przeprowadził serwis The Athletic nie tylko odpowiada na pytanie trenera Bayernu, ale też pokazuje, po jak cienkim lodzie kroczy nowy klub Roberta Lewandowskiego.

  • Barcelona ma za sobą niesamowite okienko transferowe, ale wciąż nie zarejestrowała nowych zawodników. Do momentu rejestracji, ci nie mogą grać w meczach La Liga. The Athletic pisze, że niemal na pewno wszystkich nie uda się upoważnić do występów na starcie rozgrywek
  • Zdaniem The Athletic, Robert Lewandowski jest dla wicemistrzów Hiszpanii tak samo ważny – nie tylko pod względem sportowym – jak w 2003 roku był Ronaldinho
  • Tekst poniżej jest omówieniem śledztwa, jakie przeprowadził The Athletic. Jego autorami są Adam Crafton i Pol Ballus, z którymi współpracowali Dermot Corrigan, James Horncastle i Phil Hay

Niemoralna propozycja

W czasie, gdy COVID-19 wywołał prawdziwe trzęsienie ziemi w klubowych kasach, w równie mocno poszkodowanej Barcelonie wymyślono plan. Już wtedy wiadome było, jak katastrofalnie wyglądał skarbiec na Camp Nou – taka konsekwencja podejmowanych latami złych decyzji na rynku transferowym i ekstrawagancji przy dogadywaniu pensji zawodników. Po pandemicznym ciosie zwrócono się więc do UEFA z pomysłem – FC Barcelona miałaby złożyć w banku wniosek o pożyczkę, a jako zabezpieczenie wykorzystać przewidywane przyszłe wpływy z rozgrywek Ligi Mistrzów.

Odpowiedzią UEFA było naturalnie stanowcze “nie”, a argumentacją bardzo logiczne spojrzenie. Wysłany przez Barcelonę klubowy urzędnik usłyszał, że jego pracodawca nie może wykorzystać jako zabezpieczenie pieniędzy z przyszłych praw telewizyjnych na pokazywanie Ligi Mistrzów, ponieważ nie ma żadnych gwarancji, że Barca zakwalifikuje się do tych rozgrywek w każdym z następnych lat.

Źródła The Athletic, które opowiedziały o tym spotkaniu opisały ugoszczonego księgowego Barcelony jako autentycznie zaskoczonego odrzuceniem.

Barcelona kupuje, inni patrzą z niedowierzaniem

Ta scenka sprawia, że jeszcze mocniej można się zastanawiać nad zdaniem Nagelsmanna. A ciekawość tego lata rozwinęła się w niektórych miejscach w zazdrość i urazę, ponieważ Barcelona wydała łącznie 140 milionów euro (117 milionów funtów, 142,8 milionów dolarów) na sprowadzenie Roberta Lewandowskiego, brazylijskiego skrzydłowego Raphinii z Leeds United oraz pomocnika Julesa Kounde z Sevilli. Przejęła także na zasadach wolnego transferu Andreasa Christensena z Chelsea i Francka Kessiego z AC Milan, a wciąż ma chrapkę na innych piłkarzy The Blues – Cesara Azpilicuetę i Marcosa Alonso. O kilku z tych piłkarzy wygrała rywalizację z innymi klubami, których sytuacja finansowo – delikatnie mówiąc – wygląda lepiej. Można sobie wyobrazić wściekłość w Arsenalu, gdy okazało się, że ten klub przegrał z bankrutem walkę o Raphinię oraz w Chelsea, której nie udało się sprowadzić Kounde. Poza tym Barcelona ponownie podpisała kontrakt z Ousmanem Dembele – po tym, jak jego umowa zakończyła się w czerwcu – oraz sprzątnęła Realowi Madryt sprzed nosa obiecującego nastolatka Pablo Torre z Racingu Santander.

A oni wciąż chcą jeszcze Bernardo Silvę.

Dopiero co byli na OIOM-ie

Wszystkie te wydarzenia mają miejsce zaledwie dwa miesiące po tym, jak Joan Laporta stwierdził, że drużyna była klicznie martwa, gdy został wybrany w marcu 2021 na prezydenta klubu. Dodał, że przejął Barcę leżącą na intensywnej terapii.

W sierpniu ubiegłego roku Laporta na specjalnej konferencji prasowej ujawnił dług w wysokości 1,35 miliarda euro, po czym nie krył, iż zobowiązania płacowe klubu stanowiły 103 proc. dochodu (nawet po tym, jak Lionel Messi opuścił klub jako wolny agent po wygaśnięciu umowy). Powiedział też, że wartość netto klubu wynosiła minus 451 mln euro.

Na początku roku kalendarzowego zaciągnięto pożyczkę o wartości 80 mln euro, aby pokryć pensje graczy. Kolejna linia kredytowa o wartości 550 mln euro od Goldman Sachs została wykorzystana w celu restrukturyzacji długów klubu.

Jednocześnie Barcelona prowadziła rozmowy ze swoimi piłkarzami, od których decyzji o zmianach w kontrakcie zależała przyszłość klubu. W związku z tym m.in. Gerard Pique zaakceptował obniżkę płac zeszłego lata, aby Barcelona mogła zarejestrować nowych transferów Erica Garcia i Memphis Depay.

Dyrektor naczelny klubu, Ferran Reverter – który odszedł w wyniku nieporozumień z Laportą – powiedział, że audyt finansów klubu ujawnił, że Barcelona jest “technicznie bankrutem”.

Pieniądz ma zrobić pieniądz

Jednak na Camp Nou widzą sprawy inaczej, a ich argumentem jest to, że inwestycje będą napędzać wzrost i przyspieszą powrót klubu na szczyt europejskiej piłki nożnej. To słowo klucz – wszystkie finansowe działania są uważane za inwestycje właśnie.

A że inwestycje to słowo samo w sobie niosące za sobą ryzyko, nie brakuje ofiar. Jak choćby Frenkie de Jong. Pomocnik Barcelony dołączył do drużyny trzy lata temu z Ajaksu za 70 mln euro, dziś jest z niej niemal wypychany, by zarejestrować nowe transfery. Problem polega jednak na tym, że Barcelona wciąż zalega De Jongowi około 20 mln euro z tytułu odroczonej pensji. Jeśli miałby opuścić klub, powinien ją otrzymać. Jeśli zostanie – wtedy podda się go presji obniżenia zarobków. Były kapitan Manchesteru United i ekspert brytyjskiej telewizji Gary Neville nazwał to “przemocą” i powiedział, że światowy związek piłkarzy, FIFPro, powinien wspierać De Jong. Związek jednak interweniuje jedynie w przypadku zgłoszenia sprawy przez samego zawodnika.

Laporta, w rozmowie z CBS, powiedział: – Szanuję wszystkie opinie, ale ci co je wypowiadają, nie mają odpowiednio dużo danych. Zawodnicy, których podpisaliśmy tego lata, to inwestycja. Niektórzy uważają to za wydatek. Obecni gracze doskonale rozumieją nasze inwestycje, ponieważ gracze, których podpisujemy, dostosowują swoje pensje do nowej struktury. Jeśli nic nie zrobimy, prawdopodobnie klub zniknie.

Były dwie ścieżki

Laporta po odziedziczeniu ogromnych długów, stanął przed wyborem. Miał dwie opcje. Pierwsza to wyprzedaż zawodników, co dość szybko przyczyniłoby się do zmiejszenia długów, ale wiązałoby się z akceptacją nowej, bolesnej rzeczywistości. FC Barcelona spędziłaby lata w niebycie, jako sportowa marka zupełnie utraciłaby znaczenie. Skorzystano więc z drugiej opcji – zdecydowanie bardziej kuszącej, ale kłamstwem byłoby mówienie, że nieniosącej ogromnego ryzyka. Opcją tą było dalsze inwestowanie w skład drużyny.

Na korytarzach klubowych można usłyszeć, że to nic nowego, a metoda zastosowana w 2003 roku. Wyznawana w Barcelonie teoria głosi, że inwestowanie na boisku – poprzez pozyskanie najlepszych zawodników, tworzenie marek (takich jak wtedy Ronaldinho), wdrażanie stylu Barcelony – sprawi, że finanse będą naturalną konsekwencją tych działań. Tym razem to Robert Lewandowski jest postrzegany jako niezbędny zakup marki i uważany za człowieka, który napędzi koniunkturę – jak choćby sprzedaż koszulek i pokaże światu, że Barcelona naprawdę wróciła.

Według doniesień Barcelona zobowiązała się również do 20 milionów euro wynagrodzenia dla przedstawiciela Lewandowskiego Piniego Zahaviego w ciągu czterech lat kontraktu napastnika, chociaż źródła zbliżone do umowy przekonywały The Athletic, że agent zgarnie tylko 5 milionów euro prowizji łącznie.

Jednak Barcelona wciąż ma problem, bo rejestracja Lewandowskiego w La Liga nie została jeszcze sformalizowana. Tak jest w przypadku każdego podpisanego tego lata w Barcelonie, a także Dembele, którego umowę liczy się jako nowy podpis, ponieważ został złożony już po wygaśnięciu poprzedniego kontraktu.

Laporta otrzymała w październiku zgodę od socios na poszukiwanie dodatkowych pieniędzy, tym razem kolejne 1,5 miliarda euro od Goldman Sachs na przebudowę stadionu Camp Nou klubu i jego okolic, aby pomóc w generowaniu większych dochodów w dłuższej perspektywie.

Tego lata Barcelona starała się uspokoić La Liga, uruchamiając kilka dźwigni ekonomicznych.

W marcu ogłosili nową dużą umowę ze Spotify, która ma być warta 62,5 miliona euro rocznie na sponsorowanie drużyn męskich i żeńskich, stroje treningowe oraz prawo tytularne do Camp Nou. Wcześniejsze długoterminowe umowy ze sponsorem pierwszej drużyny (Rakuten) i sponsorem strojów treningowych (Beko) były warte łącznie nieco więcej i nie obejmowały praw do nazwy kobiecej drużyny ani stadionu.

Barcelona zgodziła się sprzedać 25 proc. swoich dochodów z praw telewizyjnych La Liga przez następne 25 lat globalnej firmie inwestycyjnej Sixth Street. Pierwsze 10 procent tej umowy ma łączny zysk kapitałowy w wysokości 267 mln euro, podczas gdy reszta nie została podana do publicznej wiadomości, ale uważa się, że jest warta ponad 300 mln euro.

W poniedziałek, ogłaszając podpisanie kontraktu z Kounde (kolejny, który nie jest jeszcze zarejestrowany do gry), Barcelona ogłosiła, że ​​sprzedała 10 proc. udziałów w swoim domu produkcyjnym Barca Studios platformie Socios.com obsługującej blockchain. To kolejne 100 mln.

Laporta ma również zgodę na sprzedaż do 49 procent działalności handlowej i licencyjnej Barcelony, ale krytycy twierdzą, że oznaczałoby to również, że klub szuka gotówki w krótkim okresie kosztem długoterminowej. The Athletic stosuje bardziej obrazowe porównanie – to jakby Barcelona zapewniała sobie jedzenie na dziś, ryzykując, że jutro może umrzeć z głodu.

Nie uda się zarejestrować wszystkich?

Barcelona uważa, że ​​te umowy wystarczą, aby zarejestrować ich lawinę nowych transferów, ale źródła zbliżone do La Liga uważają, że jest bardziej prawdopodobne, że klub zarejestruje tylko niektórych z tych graczy przed rozpoczęciem sezonu u siebie przeciwko Rayo Vallecano (13 sierpnia). Co z resztą? Być może uda się bliżej końca okna transferowego (czyli 1 września), po tym, jak odchodzący niechciani gracze odciążą klubową kasę.

W związku z tym Barcelona skupia się teraz na usuwaniu graczy, ale nie okazuje się to łatwe, gdy ci, których chcą strzelać, mają wysokie pensje – lub nadal kłócą się o odroczone płatności w przypadku De Jong. Nawet Clement Lenglet, którego Barcelonie udało się oddać do Tottenhamu Hotspur na wypożyczenie, wciąż ma ponad 50 proc. swojej pensji pokrywanej przez jego macierzysty klub.

Barcelona szuka także klubów, które przejmą Samuela Umtitiego, Miralema Pjanicia, Riqui Puiga, Memphisa Depaya i Martina Braithwaite’a, a Francisco Trincao podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona w zeszłym miesiącu.

Wobec presji obniżania kontraktów, jaką Barcelona narzuciła na własnych piłkarzy, pojawia się też możliwy skutek uboczny – podziały w szatni. Szczególnie w sytuacji, w której może powstać narracja, że brak możliwości zarejestrowania nowych gwiazd jest związana z chciwością piłkarzy, których klub już nie chce zatrzymać.

Real i Barcelona – więcej cech wspólnych niż różnic

Przez tak długi czas Barcelona i Real Madryt były definiowane przez to, co je dzieliło, ale ostatnio te dwa kluby wydają się mieć więcej ze sobą wspólnego. Na froncie krajowym, Florentino Perez i Joan Laporta regularnie kłócą się z prezesem La Liga Javierem Tebasem, podczas gdy Real i Barca, ​​wraz z Juventusem, są jedynymi klubami, które pozostają publicznie zaangażowane w projekt Superligi. Do tego dochodzą bezpośrednie dyskusje o pieniądzach, bo przecież i Real, i Barcelona mówią głośno, że są kluczowymi generatorami odsetek i dochodów dla hiszpańskiej piłki nożnej i dlatego zasługują na większe kawałki finansowego tortu.

Jest to prawdopodobnie kluczowy powód, dla którego Real starł się z La Ligą, a klub złożył dziesiątki skarg prawnych przeciwko niej.

Relacje Laporty z Tebasem również były napięte, zwłaszcza na początku tego lata, kiedy Tebas zasugerował, że Barcelona nie może sobie pozwolić na podpisanie kontraktu z Lewandowskim. Podobno Laporta zaczął wysyłać dokumenty do La Liga w języku katalońskim, a nie hiszpańskim.

Być może najbardziej intrygujące jest to, że Key Capital, firma doradcza i brokerska z siedzibą w Madrycie, nadzorowała aukcję, która doprowadziła do sprzedaży przez Barcelonę części swoich praw telewizyjnych firmie Sixth Street.

Key Capital od dawna współpracuje z Perezem, a jeden z partnerów firmy, Anas Laghrari, był nawet uważany za kandydata na sekretarza generalnego Superligi, gdyby Perez został jej przewodniczącym. Financial Times donosił wcześniej, że Perez znał Laghrariego od urodzenia, po tym, jak wcześniej pracował z ojcem finansisty przy projektach budowlanych w Maroku.

W związku z tym zagorzali kibice Realu mogą uznać za ironię fakt, że bliscy współpracownicy Pereza pomogli tego lata nie tylko utrzymać Barcelonę na powierzchni, ale zaliczyć jej okienko transferowe marzeń. W gruncie rzeczy prawda jest taka, że Królewscy potrzebują silnej Barcelony by samym być w dobrej kondycji finansowej. To rywalizacja Real – Barcelona napędza zainteresowanie ligą, a co za tym idzie – daje odpowiednio wysokie pieniądze.

Inna sprawa, że są też źródła, które ostatnie ruchy Barcelony oceniają jako “w dłuższej perspektywie osłabiające”.

Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że Madryt i Barcelona uważają się za braci w rywalizacji z klubami, które czerpią korzyści z majątków właścicieli powiązanych z państwami na Bliskim Wschodzie, jak PSG i Manchester City. Obecność tych zespołów na rynku, jak twierdzą w Kastylii i Katalonii, wywołała inflację w wynagrodzeniach i opłatach transferowych.

Pytanie tylko, czy Barcelona umoralniając innych, sama nie przekracza granic?

Komentarze