Skazani na przeciętność

Czesław Michniewicz
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Czesław Michniewicz

Mecz Polska – Belgia pokazał, gdzie jest nasze miejsce na futbolowej mapie. Nie jest to trzeci świat, ale daleko nam do krajów dynamicznie rozwijających się w tej dziedzinie. Wynik 1:6 nie odzwierciedla do końca tego, jak wygląda polska kadra, ale uświadamia, że w najbliższych kilku latach powinniśmy się pogodzić z tym, że poza pojedynczymi wyskokami nie jesteśmy w stanie bić się ze światową czołówką. 

  • Polska od lat dobrze radzi sobie w meczach ze średniakami, ale od czasu wygranej z Niemcami nie wygrała ani jednego meczu z topową drużyną
  • Biało-czerwoni w spotkaniach z wielkimi często ograniczają się do przeszkadzania i kontrataków, co w najlepszym wypadku kończy się wyszarpanym remisem
  • Czesław Michniewicz próbował grać odważnie z Belgią. Czy podobnie zagra z Holandią?

Reprezentacja Polski wyżej nie podskoczy?

Belgia na inaugurację Ligi Narodów zebrała bęcki od Holandii (1:4). To nie znaczy, że my teraz dostaniemy od Oranje dychę, lecz do Rotterdamu jedziemy pełni obaw. Nie tyle o sam wynik, a o styl, morale, reakcję na blamaż… Można się zastanawiać, czy reprezentacja jest w stanie się podnieść. Nawet nie wygrać, ale postawić się faworytowi. Bo czy Polska ma jakiekolwiek argumenty, aby mówić o rywalizacji z tego typu drużynami jak równy z równym? Robert Lewandowski – to nasz koronny argument, ale to troche za mało. Matty Cash i Nicola Zalewski – solidni, po zagranicznej szkole, ale w Europie jedni z wielu. Na tle Holendrów na papierze wypadamy blado. Raczej nie ma co się łudzić, że inaczej będzie na boisku. 

Czesław Michniewicz prowadząc kadrę U-21 czy potem Legię, zasłynął z tego, że potrafił osiągać dobre wyniki z zespołami o klasę lepszymi od tych, które prowadził. Zaskakiwał faworytów, potrafił wykrzesać ze swoich piłkarzy to, co najlepsze. Motywował, udowadniał, że da się sposobem. Na tej kanwie zbudował obraz człowieka idealnie pasującego do roli selekcjonera, który nie ma wiele czasu, aby zgrywać i przygotowywać drużynę, po prostu musi wykonać zadanie. I Michniewicz wywiązał się z postawionego celu idealnie. Przełamał niemoc Biało-czerwonych w meczach ze Szwedami, wygrał 2:0 i awansował na mundial w Katarze. Nad Wisłą znów zapanował piłkoszał. 

Po laniu od Belgii część kibiców apelowała do piłkarskich ekspertów, aby “rzetelnie” ocenić Michniewicza za tę porażkę. Czytaj, przejechać się po nim, nie zostawiać suchej nitki na selekcjonerze, zburzyć mit zadaniowca. Wróciły porównania “a za Brzęczka…”, “a jakby Brzęczek tak przegrał…” itd. Za ten jeden mecz Michniewiczowi należy się krytyka. Nie ma nad czym dyskutować. Oceniając jednak szerzej całą krótką kadencję, nie ma sensu rozrywać szat i bić na alarm. Tu nawet oryginalny Mourinho nie pomoże. Bo tak szewc kraje jak mu materiału staje. Można się na to obruszać, warto jednak pogodzić się z obecną sytuacją. Nie mówię, że trzeba się godzić na permamentą przeciętność, trzeba zmieniać polską piłkę. Nie zaczynać jednak od góry, od ukształtowanego materiału, którego już owy szewc ani za bardzo nie rozciągnie, ani nagle ktoś mu nie dostarczy produktu premium, bo fabryki, z których bierze, ciągle produkują ten sam średniej jakości. Nie będę się rozpisywał na temat kulejącego szkolenia dzieci i młodzieży w Polsce, zainteresowanych odsyłam do lepiej zorientowanych w tym temacie Marka Wawrzynowskiego czy Łukasza Olkowicza. 

Michniewicz może wpłynąć na mentalność niektórych zawodników, może przygotować specjalną taktykę na danego przeciwnika, dopasowując ją do zawodników jakich ma, zminimalizować ryzyko kolejnej kompromitacji, ale nie sprawi, że polscy piłkarze wskoczą na poziom Kevina de Bruyne, Yannicka Carrasco czy nawet krytykowanego w Realu Edena Hazarda. My mamy krytykowanego w Napoli Piotra Zielińskiego, który wyróżnia się na tle kadry, ale gaśnie na tle mocnych rywali. 

Taka dyspozycja nie jest jednak tylko domeną Piotra Zielińskiego. Mocny przeciwnik potrafi zdominować Polaków niemal w każdym sektorze boiska, niemal zawsze. Nawet w wygranym meczu z Niemcami za kadencji Adama Nawałki Polacy byli stroną broniącą się. Oddali zdecydowanie mniej strzałów na bramkę, byli skoncentrowani głównie na blokowaniu, przerywaniu, próbowaniu kontrataków. Nic nowego. Podobnie wyglądała pierwsza połowa meczu z Belgią. 

Jeden ćwierćfinał to ciągle przeciętność

Kadencja Adama Nawałki dla wielu współczesnych kibiców jest jedyną, w trakcie której Polacy odnieśli sukces, przynajmniej tak się powszechnie twierdzi. Ćwierćfinał Euro. Tacy Niemcy, Anglicy, Hiszpanie, obecni Belgowie – uznaliby to za słaby występ, zaczęliby szukać powodów nieudanego turnieju. W Polsce prawie otarliśmy się o przejazd autokarem z otwartym dachem z Okęcia pod Kolumnę Zygmunta. To świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, o głodzie sukcesu polskich kibiców piłkarskich, z których większość była karmiona opowieściami o wielkości Polski za czasów Górskiego i Piechniczka. Po drugie, o przyzwyczajeniu się i zaakceptowaniu przeciętności. Raz na jakiś czas w XXI wieku do ćwierćinału Euro potrafiły trafiać tak przeciętne drużyny jak Ukraina, Walia (nawet do półfinału), Islandia, Turcja czy Rosja. Drużyny, przed meczami z którymi my zawsze stawiamy się w roli faworytów. 

Adam Nawałka podczas swojej kadencji także nie wygrywał z nikim z topu, wyłączając zwycięstwo z Niemcami. Nie było wówczas Ligi Narodów, nie musiał mierzyć się w wyjazdowych spotkaniach z Holandią, Belgią, Portugalią czy Włochami. Mecze towarzyskie kadra grała głównie w Polsce. Budowała swoją siłę i morale na własnym terenie, nie przegrywając z równymi sobie i słabszymi od siebie. 

Liga Narodów przyniosła nam możliwość regularnej rywalizacji z najsilniejszymi drużynami kontynentu. Warunkiem jest utrzymywanie się w najlepszej dywizji. Mecze z tymi Holandiami pozwalają twardo stąpać po ziemi. W przypadku spadku do niższej dywizji, rywalizacji ze Słoweniami, Słowacjami i tym podobnymi znowu możemy uwierzyć w mit naszej wielkości. 

Paulo Sousa chciał zmienić styl kadry. Upierał się, że jest szewcem, który jest w stanie średni materiał zmienić w luksusowy. To podobało się wielu ekspertom. Uwierzyli, że za rok, może dwa możemy grać tiki takę. Nie dane było nam się o tym przekonać. Czesław Michniewicz wydaje się być trenerem, który nie porywa się z motyką na słońce i nie zamierza grać otwartego futbolu przeciwko największym. Jeden mecz to za mało, aby się o tym przekonać, ale wystarczająco, aby widzieć, że jesteśmy skazani na przeciętność. Możemy od czasu do czasu zrobić korzystny wynik z kimś wielkim, ale nie damy rady rywalizować z mocnymi jak równy z równym w większości meczów. Oby te złote strzały przypadły na listopad i daj Boże grudzień 2022. 

Zobacz także: Spokojnie. Klęska nie jest stanem permanentnym

Komentarze