Spokojnie. Klęska nie jest stanem permanentnym

Nicola Zalewski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Nicola Zalewski

Rzecz, której boję się najbardziej po łomocie w Brukseli, to zbiorowa histeria na tak wczesnym etapie pracy trenera. Nawoływania do jego odwołania jakby jutra miało nie być. Kiedy to jutro istnieje i w miejsce Michniewicza musiałby przyjść ktoś nowy – mający do mundialu tyle czasu, co Paulo Sousa miał do Euro. Boję się dużo bardziej niż tego, czy Czesław Michniewicz wyciągnie wnioski, albo czy jego drużyna się ogarnie. Przegraliśmy w sposób wstydliwy, ale na tym etapie, to co najwyżej dzwoneczek alarmowy, a nie syrena.

  • Polska przegrała z Belgią 1:6, co już budzi opinie podważające sens zatrudnienia Czesława Michniewicza
  • Prawda jest taka, że sama dyskusja na ten temat po jednym zaledwie meczu – nawet, jeśli porażka była kompromitująca – jest niepoważna
  • Mecz z Holandią powie nam o Czesławie Michniewiczu więcej niż dowiedzielibyśmy się bez klęski w Brukseli

Klęska nie wyklucza wstania z kolan

Gdyby Czesław Michniewicz w ramach kary po środzie mógł wykonać tylko jeden telefon, mam nadzieję, że zadzwoniłby do Ralfa Hassenhuettla. Trener Southampton ma pokaźne doświadczenie w wychodzeniu na prostą po zebraniu potężnego lania. Pod koniec obecnego sezonu po 0:6 z Chelsea u siebie, dokładnie siedem dni później wygrał z Arsenalem. W dalszej przeszłości, choć nie jakoś bardzo odległej, dziewięć dni po 0:9 z Manchesterem United pokonał Wolverhampton. Niedługo po innym 0:9 z Leicester złapał serię siedmiu zwycięstw w dziesięciu spotkaniach. Piszę to tylko, by zobrazować, jak niewiele może znaczyć wysoka porażka w dłuższej perspektywie (oczywiście może też mieć całkiem solidną wagę, ale przecież dziś tego nie wiemy).

Roberto Martinez przez część belgijskich dziennikarzy był odwoływany po 1:4 z Holandią, a za chwilę odkręcił się na Polsce jeszcze dosadniej. A nawet tak marna drużyna jak Armenia w pierwszym meczu po marcowym 0:9 z Włochami, wygrała 1:0 z Irlandią w Lidze Narodów. Mając na ławce tego samego trenera. Polska dostała na Euro obuchem w łeb od Słowacji w meczu, w którym każdy z nas doliczał już trzy punkty, by później wyszarpać remis w Sewilli z pięciokrotnie silniejszą Hiszpanią. W Niemczech Wolfsburg tydzień po tygodniu przegrał 1:6 z Borussią Dortmund i wygrał 5:0 z Mainz. Przykłady można mnożyć.

Żeby było jasne – nie bronię tu Michniewicza, ale piszę w znacznie szerszym kontekście – porażki w kompromitującym stylu się zdarzają, ale nie one same w sobie są najistotniejsze, a reakcja po nich. Jeśli nie ma właściwej, dopiero wtedy powinna zacząć wyć syrena. Do tego momentu żądanie głów jest pozbawione sensu.

Mit o parasolu ochronnym

Pojawia się też mit, że po takim meczu Jerzy Brzęczek lub Paulo Sousa z miejsca zostaliby zwolnieni. I tak, i nie. Gdyby to było ich czwarte spotkanie, w dodatku rozegrane dwa i pół miesiąca po wygraniu mundialowego barażu, trzeba być bardzo przywiązanym do swojej tezy, by w nią faktycznie wierzyć. Natomiast po dwóch latach pracy Brzęczka, podczas której kadra nie rozwinęła się ni w ząb, albo po roku Sousy z takimi wynikami, jakie osiągał, dymisja byłaby natychmiastowa – to oczywiste. Podobnie jak w przypadku Michniewicza po przyłożeniu tej samej skali. Długotrwała bylejakość podsycona kompromitacją w ostatnim meczu brzmi jak przepis na zwolnienie każdego trenera na świecie. W przypadku Michniewicza brakuje, póki co, pierwszego czynnika.

Droga w jedną stronę

Jednocześnie dziś nie mam i nie mogę mieć żadnej pewności, że Michniewiczowi też się uda zawrócić bieg tej rzeki. Najbardziej przeraża, że nie zdarzyło się nic, na co realnie mogliśmy mieć nadzieję. Obecny selekcjoner w dużej mierze dostał obecną pracę za to, jakie wyniki potrafi osiągać ze znacznie silniejszymi od siebie. Sam też mówił, że gry z Belgią i Holandią zdefiniują nasze miejsce w szyku, zapewne nie przeczuwając aż takiego blamażu. Słowa o potrzebie rozwoju realizowanej wychodzeniem na najsilniejszych z otwartą przyłbicą, zamiast przyjmowania odgórnej taktyki kopania po autach, też są bardzo ryzykowne, bo to droga w jedną stronę. Jeśli okaże się, że my przy naszych personaliach po prostu nie potrafimy grać w piłkę – a wątpliwości są uzasadnione, skoro z żadnym z czterech przeciwników, jakich do tej pory miał Michniewicz, gry nie prowadziliśmy – wyjściem będzie wycofanie się z tej deklaracji (i de facto przyznanie do porażki) lub brnięcie w klęski.

Co z tym Zalewskim?

O ile chęć odważnego wyjścia jeszcze rozumiem – obecny selekcjoner za wzór stawia mecz Paulo Sousy przeciwko Anglii (1:1) – o tyle irytuje tak długie trzymanie w odstawce Nicoli Zalewskiego. Piłkarza, któremu dziewięć minut wystarczyło, by prawie wpisać się na listę strzelców i prawie zaliczyć dwie asysty. Trudno znaleźć powód, dla którego Zalewski nie gra. Skoro Michniewicz sam niedawno przyznał, że chce go sprawdzić na lewej pomocy, to nie potrzebujemy ustawienia z wahadłowymi, by mógł grać od początku. Nowa pozycja, której nie zna? W Romie wahadła też nie znał, a wszedł na nie z marszu, bo była potrzeba chwili. I Mourinho nie musiał szukać innych rozwiązań.

Ostatnio zachwyciliśmy się Jakubem Kamińskim, widzieliśmy w nim przyszłość reprezentacji, choć został zweryfikowany tylko przeciwko Walii. Dziś nie wiemy, która wersja nowego piłkarza Wolfsburga jest prawdziwa, bo z Belgią wypadł blado. Ograniczając występy Zalewskiego – a mimo że dwa z czterech czerwcowych meczów za nami, zagrał tylko przez moment – Michniewicz ogranicza swoją wiedzę.

Dowiemy się dużo o selekcjonerze

Sobotni mecz z Holandią dużo powie o samym Michniewiczu. Przede wszystkim, czy jest w stanie nie ugiąć się pod presją chwili. Sam wcześniej zapowiadał, że plan zakłada wystawienie w Rotterdamie piłkarzy, którzy mieli mniej szans na grę. Posadzenie Roberta Lewandowskiego na ławce lub trybunach. Zmiana nastawienia oznaczałaby, że cele podrzędne – chronienie samego siebie przed atakiem całego kraju – zdominowałyby nadrzędne, jakim jest przygotowanie do mundialu i szeroki przegląd kadry liczącej niemal 40 piłkarzy.

Żaden to pozytyw, ale mecz z Belgią sprawił, że z Holandią dowiemy się o Michniewiczu więcej, niż moglibyśmy w normalnych warunkach.

Komentarze