Polska obrona wzbudza politowanie? Jest też druga strona medalu

Paulo Sousa
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Paulo Sousa

Gdyby w marcu Andora postanowiła choć trochę pograć z Polakami w piłkę, a odrobinę mniej w kości, całkiem możliwe, że nie byłaby dziś jedyną drużyną, która nie strzeliła gola kadrze Paulo Sousy. Portugalski selekcjoner bije rekordy straconych bramek, ale czy faktycznie jest tak, że zepsuł wszystko, co w defensywie wypracował jego poprzednik?

  • Żaden selekcjoner reprezentacji Polski nie miał w XXI wieku gorszego bilansu w defensywie
  • Zanalizowaliśmy, dlaczego Biało-czerwoni tracą tyle bramek i dlaczego nie warto porównywać tych statystyk do osiągów Jerzego Brzęczka
  • Szczelna gra w defensywie przekłada się na mizerną w ataku. I odwrotnie – jak widać na przykładzie Paulo Sousy. Tylko Belgia w el. MŚ zdobyła więcej goli od Polaków, a sam Robert Lewandowski u nowego selekcjonera już pobił swój rezultat za całej kadencji poprzedniego

Wynik determinuje ocenę

Wyobraźmy sobie mecz przeciwko średniej drużynie, który przegrywamy 0:1 po jedynej okazji stworzonej przez rywali, podczas gdy nasi piłkarze zmarnowali cztery-pięć sytuacji podobnych do tej Karola Świderskiego z San Marino. Teraz rozszerzmy obraz na trzy inne mecze. Nietrudno wyobrazić sobie białe chusteczki powiewające w kierunku trenera, żądanie jego głowy na Twitterze i dyskusje w gabinecie prezesa, co dalej. Dla masy ludzi nie miałoby znaczenia, że szkoleniowiec swoją pracę wykonał poprawnie – zapewniając przecież swoim piłkarzom sytuacje, które musiały przełożyć się na zwycięstwo. Tyle, że on za nich piłki do siatki nie mógł wbić. W piłce rzetelną ocenę pracy trenera bardzo często zaburza wynik.

Podobnie jest z defensywą. Gdyby przeanalizować wszystkie 16 straconych bramek pod kątem ustawienia, taktyki i założeń, okaże się, że tylko trzy z nich wynikały właśnie z systemu gry – pierwsza z Węgrami, pierwsza ze Szwecją i ta niedawna dla Albanii. W każdym z tych przypadków piłkarze byli źle ustawieni w związku z zadaniami narzuconymi przez Paulo Sousę. Aż dziewięć bramek to efekt indywidualnego błędu któregoś lub którychś z piłkarzy (tutaj zaliczamy gola dla Anglii na 1:0, mimo iż był strzelony z rzutu karnego. Wcześniej piłkę w niebezpiecznej strefie stracił jednak Piotr Zieliński, a sytuację bezsensownym faulem ratował Michał Helik), cztery razy nasi bramkarze wyjmowali piłkę z siatki po stałym fragmencie gry. Tylko w dwóch z dziesięciu meczów rywale Polaków – Hiszpanie i Albańczycy – zapracowali na zdecydowanie wyższy współczynnik goli oczekiwanych od tego, co umieścili w naszej siatce. W trzech przypadkach (Węgry, Andora, San Marino – tutaj wstyd na całej linii) xG przeciwników był bardzo porównywalny z liczbą strzelonych przez nich bramek. W pięciu pozostałych – zdecydowanie niższy. Gdyby wyniki w futbolu były idealnym przełożeniem tego, co działo się na boisku, z Anglią stracilibyśmy jednego gola, podobnie z Islandią. Z Rosją i Słowacją jednego lub wcale, ze Szwecją – która ustrzeliła nas trzy razy – też jednego.

Fakty nie bronią selekcjonera i trudno zachwycać się naszą grą obronną, ale rozszerzając kontekst, wielokrotnie nie była ona tak słaba, jak mówią liczby. To były raczej momenty słabości, po których przeciwnik nie wybaczał. Pożary powodowane przez samych zawodników, których jakość w europejskiej skali jest już wątpliwa, a lepszych po prostu nie ma. Martwi natomiast zdecydowany regres w defensywie we wrześniu, choć poprzeczka i tak była nisko. Trzeba być jednak skrajnie niesprawiedliwym, by Sousę winić za nieporozumienie Kamila Piątkowskiego z Michałem Helikiem w San Marino, a wcześniej m.in. za ośmieszenie Bartosza Bereszyńskiego i Kamila Jóźwiaka przez Roberta Maka ze Słowacją, zignorowanie powrotu za swoim zawodnikiem przez Przemysława Płachetę ze Szwecją, odpuszczenie przez Tymoteusza Puchacza Artioma Dziuby z Rosją i wiele innych. Z Hiszpanią tuż przed stratą gola staliśmy dziewięcioma (!) zawodnikami za linią piłki, czyli organizacja tej akcji w obronie była bardzo dobra, a i tak Alvaro Morata urwał się Bereszyńskiemu.

fot. TVP Sport

Co z tą trójką obrońców

Największy zarzut, jaki mają do Paulo Sousy eksperci, to kurczowe trzymanie się taktyki z trzema środkowymi obrońcami, mimo że nie mamy odpowiednich wykonawców. Faktycznie – gdyby zdiagnozować aktualne problemy kadry, trzeba byłoby wskazać na niską jakość stoperów oraz wahadłowych, którzy nie gwarantują stałej, wysokiej formy. W widzeniu piłki przez Sousę to najtrudniejsze do połatania pozycje, mimo iż w klasycznej dla nas taktyce 4-4-2 lub 4-2-3-1 potrzebowalibyśmy o jednego środkowego obrońcę mniej, a wahadłowych mogliby zastąpić zwykli skrzydłowi (których również nie mamy, a przynajmniej nie takiej jakości, jakiej byśmy chcieli).

Ale jest też druga strona medalu i możliwa – a nawet prawdopodobna – motywacja Paulo Sousy tłumacząca tak upartą grę ustawieniem 3-5-2. Po pierwsze i tak bronimy się czwórką obrońców, a jedynie konstruowanie ataków wymusza zmiany w formacjach do tego teoretycznie mniej dogodny system. Po drugie zwiększenie w ofensywie liczby zawodników może być lekiem właśnie na słabą obronę. Polska ma nieporównywalnie więcej atutów w środku pola i w ataku niż bezpośrednio przed bramkarzem. Nawet jeśli będziemy tracić bramki, ale strzelać jeszcze więcej, to, co wpadnie z tyłu nie będzie miało większego znaczenia.

Tu też jest kilka potwierdzeń w liczbach. W każdym z dziesięciu meczów Sousy Polacy zdobywali przynajmniej jednego gola. W el. MŚ Biało-czerwoni strzelili ich 18. Spośród 54 pozostałych uczestników kwalifikacji tylko Belgia ma lepszy dorobek (20), nikt takiego samego jak my. Nawet odliczając siedem trafień z amatorami z San Marino, mamy 11 bramek w czterech spotkaniach, czyli niemal trzy na mecz. To imponujące, a ze względu na nieustanne mówienie jedynie o słabej defensywie uchodzi uwadze.

Jest też indywidualny zwycięzca zmiany selekcjonera. Robert Lewandowski w ośmiu rozegranych meczach u Paulo Sousy strzelił dziewięć goli. O jednego więcej niż za całej kadencji Jerzego Brzęczka. Biorąc pod uwagę kilka niewykorzystanych świetnych sytuacji przez kapitana kadry, dostajemy obraz, jak skutecznie portugalski selekcjoner uwypuklił nasz największy atut.

Dziwny upór

Pisząc o tym, że tracimy gole głównie po indywidualnych błędach, nie zapominajmy, że popełniają je wybrańcy Sousy. W kilku przypadkach to też nie może być twardym zarzutem do selekcjonera – po przynajmniej jednym babolu ma na koncie każdy z naszych środkowych obrońców, a kogoś wybrać trzeba, ale niezrozumiały wydaje się być upór przy stawianiu na Bartosza Bereszyńskiego. Piłkarz Sampdorii był zamieszany w utratę prawie każdego gola na Euro 2020, a Tomasz Kędziora na turnieju ani na moment nie podniósł się z ławki. Nie zrobił tego też, gdy Bereszyński z Albanią schodził z kontuzją, bo Sousa wolał wpuścić Pawła Dawidowicza, nota bene ze względu na kadrowe problemy szykowanego na tym zgrupowaniu raczej do gry w środku pola. Pojawia się zatem pytanie, jaką rolę w tej reprezentacji pełni Kędziora i po co jest powoływany? Z San Marino wreszcie dostał szansę gry, lecz wcale nie w miejsce „Beresia”, bo na tej pozycji wystąpił Kamil Piątkowski. Piłkarz Dynama Kijów grał w trójce obrońców, ale po lewej stronie.

Coś kosztem czegoś

Jerzy Brzęczek faktycznie zbudował całkiem niezłą defensywę, która w siedmiu z dziesięciu meczów el. Euro nie straciła gola. Tyle, że gra przeciwko większym od siebie była oparta na jednej taktyce – przetrwaniu. Gdyby podsumować cztery ostatnie mecze z Włochami i Holandią, reprezentacja stworzyła sobie mniej okazji niż w pojedynczej grze z Hiszpanią za nowego selekcjonera. To nie przypadek, lecz przestawienie wajchy. Nie da się mówić o dobrej defensywie za Brzęczka bez wspomnienia o fatalnym ataku. Nie można wspominać o beznadziejnych liczbach w obronie za Sousy bez zauważenia, o ile więcej okazji stwarzamy z przodu i ile zdobywamy z nich goli. To naczynia połączone, więc tylko całościowy obraz pozwoli rzetelnie ocenić pracę trenera. Mając w pamięci, że Jerzy Brzęczek w pierwszych dziesięciu meczach zanotował bilans 4-3-3, a Sousa ma tylko nieznacznie gorszy (3-4-3), na jakiś czas warto się jeszcze wstrzymać z tym coraz popularniejszym „a za Brzęczka…”.

Komentarze